Gospodarka, Weekend

Studia MBA. Fabryka produkująca specjalistów od zarządzania czymkolwiek

Rozmawiając z pracownikami zakładów produkcyjnych w przemyśle, można natknąć się na wiele problemów specyficznych dla danej firmy, ale łączy ich jedno – powszechna nienawiść do zawodowych menadżerów, którzy nie mają pojęcia o działalności operacyjnej firmy i realiach pracy w fabryce.

„Mój mąż jest z zawodu dyrektorem” – ten słynny cytat z filmu Poszukiwany, poszukiwana dowodzić miał zepsucia kultury organizacyjnej w PRL, w której aparatczycy specjalizowali się w zasiadaniu na stanowiskach kierowniczych, skacząc od zakładu do zakładu bez względu na branżę. Ich specjalizacją było zarządzanie, czyli trudna sztuka lawirowania pomiędzy różnymi interesami osób tworzących organizację, by finalnie wszyscy byli zadowoleni, a target dowieziony. Nie miało tu znaczenia, czy chodzi o zakład papierniczy, czy fabrykę opon, przecież wszędzie ludzie kłócą się mniej więcej o to samo.

O tym, jak miliarderzy się zorganizowali, a reszta z nas to przespała – i kto wyszedł na swoje

We współczesnym kapitalizmie zdobycie „zawodu” dyrektora nie jest już postrzegane jako powód do wstydu, wręcz przeciwnie – to przepustka do pierwszej ligi biznesu.

„Te studia dają szeroką perspektywę i uniwersalne, praktyczne umiejętności, pozwalające odnaleźć się w różnych branżach i stale zmieniającym się otoczeniu. Taka jest właśnie idea studiów MBA – są one zorientowane na konkretne problemy z praktyki menadżerskiej, nie na dyscypliny naukowe. To kierunek interdyscyplinarny, integrujący wiedzę potrzebną liderom w biznesie” – mówił „Dziennikowi Gazecie Prawnej” prof. Paweł Czarnecki, rektor niesławnego Collegium Humanum, które zapewniało odpowiednie dyplomy osobom celującym w atrakcyjne posady w spółkach państwowych i komunalnych.

Tak zwany postęp: apokaliptyczne prognozy na 2024 rok

Abstrahując od afery w Collegium Humanum, warto się zastanowić nad samą „ideą studiów MBA”, którą tak sprawnie przedstawił prof. Czarnecki. To szkoły przyuczające ludzi do zarządzania podmiotami gospodarczymi w oderwaniu od ich realnej działalności. Tu chodzi o nauczanie rozwiązywania „problemów z praktyki menadżerskiej” – na przykład, jak kulturalnie poinformować o zwolnieniach grupowych albo sprawnie spławiać interesariuszy. Placówki szkolące w kierunku MBA są więc fabrykami produkującymi ludzi, którzy następnie zjawiają się w działającej od lat firmie, nie mając pojęcia o specyfice jej działalności, i wprowadzają swoje porządki.

Niezasłużony prestiż i lepsze zarobki

Zawodowi menadżerowie to choroba tocząca współczesną gospodarkę rynkową od lat. Rozmawiając z pracownikami zakładów produkcyjnych w przemyśle, można natknąć się na wiele problemów specyficznych dla danej firmy, ale łączy ich jedno – powszechna nienawiść do zawodowych menadżerów, którzy nie mają pojęcia o działalności operacyjnej firmy i realiach pracy w fabryce. Głodne kariery młode tygrysy biznesu zatrudniane na kluczowych stanowiskach menadżerskich wchodzą do firmy i układają pracę doświadczonym elektrykom, spawaczom czy operatorom maszyn. Zawodowy menadżer w fabryce traktowany jest przez załogę jako problem – trzeba się z nim użerać i minimalizować szkody, które wyrządza swoimi dziwnymi pomysłami.

Gdy stanowiska kierownicze obejmują doświadczeni członkowie załogi, kierownik staje się wartością dodaną – ludzie mu ufają, słuchają go i mogą mieć przekonanie, że będzie podejmował dobre decyzje. Problem w tym, że wielu doświadczonych pracowników odmawia awansów, które wiążą się z większą odpowiedzialnością. Dziesięć lat przed emeryturą zmęczony pracą fizyczną człowiek nie chce się już stresować. Młodzi specjaliści od zarządzania czymkolwiek są jednak zawsze gotowi do przejęcia sterów – nawet jeśli coś spektakularnie zepsują, to po prostu pójdą gdzie indziej, przecież nic ich z tą fabryką nie wiąże.

Ma przeszło 3 tysiące lat i wciąż skutecznie działa. Może nawet w Tesli

„Dyplom MBA daje nie tylko prestiż, ale i lepsze zarobki” – pisała w 2015 roku „Polityka”. Trudno się z tym nie zgodzić. We współczesnym kapitalizmie, w którym menadżerowie są traktowani z niezasłużoną czcią i wynagradzani absurdalnymi kwotami, dyplom MBA może przynieść wiele dobrego jego posiadaczowi. Pytanie tylko, czy daje on coś dobrego podmiotom gospodarczym, którymi ci ludzie zarządzają. Znajdziemy mnóstwo badań pokazujących, jak dyplom MBA korzystnie wpływa na dochody czy karierę, ale próżno szukać dowodów na to, że tacy wyedukowani w ogólnym zarządzaniu ludzie lepiej kierują firmą od awansowanych wieloletnich członków załogi albo starych menadżerów wyspecjalizowanych w tylko jednej dziedzinie.

Coaching, a nie studia

Według badania Sedlak & Sedlak mediana wynagrodzeń absolwentów studiów MBA w Polsce w 2022 roku wyniosła 14 tys. złotych. Jedna czwarta zarabiała nie mniej niż 20 tys. zł. Absolwenci MBA najlepiej zarabiają w prywatnych firmach należących do kapitału zagranicznego, a najmniej w spółkach komunalnych. Mediana zarobków w spółkach należących do państwa wyniosła 11 tys. zł, bez szału. Mając taki papier, lepiej szukać posady w korpo, a nie SSP, chyba że ma się dojście do samych szczytów władzy, które zapewnią posadę w jednej z największych spółek akcyjnych kontrolowanych przez państwo.

Pan Maruda ma sporo racji. Ale nie może zawładnąć lewicą

Niewątpliwie dyplom MBA może więc podbić zarobki, ale czy faktycznie przygotowuje do kierowania organizacją? Charakter tych studiów nieźle określają badania zadowolenia absolwentów. Według badania CBM Indicator absolwenci najbardziej chwalili atmosferę na zajęciach, następnie rozwój kompetencji miękkich oraz korzyści z uzyskania dyplomu. Wartość merytoryczna studiów znalazła się na przedostatnim miejscu, jedynie przed wsparciem uczelni po zakończeniu programu nauczania. Kursy MBA przypominają więc bardziej coaching, a nie studia. Tu nie chodzi o naukę, tylko o podnoszenie pewności siebie i nabywanie indywidualnych cech i zachowań przydatnych w codziennym życiu menadżera. Niewątpliwie można się tam nauczyć cynizmu czy manipulacji, ale o kulturze organizacyjnej zakładów robiących konkretne rzeczy niewiele.

Nawet w kwestii samego zarządzania studia MBA budzą obiekcje. W czasie poprzedniego kryzysu gospodarczego, który rozpoczął się na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, trzech naukowców z Harvard Business School opublikowało pracę Rethinking MBA, w której zwracali uwagę na zaniedbanie kwestii zarządzania ryzykiem, rozumienia złożoności systemów, relacji z rządem czy społecznej odpowiedzialności biznesu. Zwracali też uwagę, że studia MBA promują krótkowzroczność i kształtują w przyszłej kadrze menadżerskiej chciwość. Zapytany o tę kwestię w podcaście HBS prof. Henry Mintzberg z McGill University nie zgodził się co do promowania chciwości, ale zwrócił uwagę, że kursy MBA uczą „numerycznego spojrzenia na świat”, redukowania złożonych zagadnień do prostych koncepcji oraz obsesyjnej analityki. Absolwenci MBA patrzą więc na swoją organizację jak na wyzwanie logiczne, a nie żyjącą przestrzeń tworzoną przez konkretnych ludzi, dla których firma jest czymś więcej niż tylko wehikułem osiągania zysku.

W 2015 roku swoje wątpliwości względem studiów MBA wyraził prof. Vlad Krotov z Murray State University. Zauważył, że kursy MBA udają naukowość, chociaż ich wartość merytoryczną można traktować bardziej jako metafory, a nie teorie naukowe. Poza tym nie zapewniają umiejętności przydatnych podczas realnego zarządzania. „Zarządzanie w prawdziwej organizacji często sprowadza się do bardzo przyziemnych kwestii – technicznych albo personalnych” – pisał Krotov. Tymczasem MBA nie daje wiedzy, jak się zachować w codziennej pracy menadżera, ale uczy „ezoterycznych i filozoficznych zagadnień”.

Krotov zauważył też, że studia MBA bardziej uczą, jak mówić o biznesie, a nie, jak go faktycznie robić. Dzięki nim absolwenci potrafią uprawiać propagandę sukcesu, przekonująco prezentować swoje osiągnięcia i być ogólnie sprawnymi w rozmowach. „Programy MBA kładą duży nacisk na udawanie i mówienie, a nie bycie i robienie” – pisał Krotov. Zwrócił uwagę na bardzo wysokie koszty takich kursów. Według badania Bloomberga ponad połowa absolwentów MBA w USA ma co najmniej 100 tys. dolarów długu.

Ikonowicz o „Regenesis”: W kapitalizmie nie zbudujemy nowego Edenu

Koszty są drugorzędnym problemem – skoro osoby marzące o zawodzie dyrektora chcą wydawać na taki papier setki tysięcy monet, to ich sprawa. Kluczowy jest wpływ takich kadr na gospodarkę. Przecież podstawowe problemy współczesnego kapitalizmu, czyli zafiksowanie na wyniku finansowym i finansjalizacja gospodarki, a więc traktowanie dóbr jak aktywów i osiąganie coraz większej części dochodów z operacji finansowych, a nie realnej działalności, są właściwą treścią studiów MBA. One przygotowują właśnie do takiego zarządzania, w którym oferowany produkt jest mniej istotny od biznesowej otoczki – marketingu, uporczywego cięcia kosztów nawet za cenę szkodzenia wieloletnim interesariuszom czy spekulacji finansowej podbijającej bilans firmy.

Toksyczny seksizm i marginalizacja kobiet

Amerykańskie placówki oferujące kursy MBA znane są także z maczystowskiej kultury i nieprzyjaznego środowiska dla kobiet. W 2013 roku kobiety zatrudnione w Hoover Institution przy Uniwersytecie Stanforda zarzuciły placówce dyskryminację i marginalizację. Rok później podobne zarzuty pojawiły się wobec Anderson School of Management przy Uniwersytecie Kalifornijskim, która miała nie tylko dyskryminować kobiety przy awansach i zatrudnieniu, ale też wykazywać brak zaufania do wykładowczyń, a nawet tworzyć „getta płci” w niektórych obszarach nauczania. W 2014 roku Harvard Business School, ustami swojej dziekan Nitin Nohrii, oficjalnie przeprosiła za „toksyczny seksizm” oraz systematyczne dewaluowanie roli kobiet w biznesie. Obiecała również wzrost odsetka studentek z 9 do 20 proc. w ciągu pięciu lat.

Bogate kobiety biznesu nie stworzą równościowego świata

Problemem nie są więc tylko lewe studia MBA w Collegium Humanum, ale też studia MBA w ogóle. Nadawanie im jakiejkolwiek wyższej rangi jest szkodliwe. Niezrozumiałe są słowa członków rządu przy okazji lutowej gali Rankingu MBA, organizowanej przez Fundację Edukacyjną Perspektywy. Minister nauki Dariusz Wieczorek stwierdził, że uroczystość jest „dogodną okazją do debaty na temat przywrócenia studiom MBA należnego im prestiżu”.

„Głównym wyzwaniem, jakie stoi przed nami, jest dostosowywanie się do zmieniających się warunków, do rewolucji technologicznej i cyfrowej, która musi wejść do małych i średnich firm, bo inaczej nasi przedsiębiorcy nie dadzą sobie rady z konkurencją zagraniczną, która na nas nie czeka. Dlatego potrzebujemy jak najlepiej wykształconych menadżerów i menadżerek, by zarządzać wszystkimi tymi procesami. Z tego powodu studia MBA będą miały coraz większe znaczenie” – stwierdził natomiast wiceminister cyfryzacji Dariusz Standerski.

W obliczu wyżej wymienionych wyzwań podmioty gospodarcze i organizacje potrzebują jednak nie ludzi wyspecjalizowanych w zarządzaniu, ale osób doskonale przygotowanych merytorycznie. Absolwenci MBA nie przeprowadzą nas bezpiecznie przez rewolucję technologiczną – oni jedynie przekonają nas, że droga zaproponowana przez wielki biznes jest słuszna. Organizacje powinny raczej zadbać o udrożnienie ścieżek awansu dla wieloletnich pracowników, których wiedza przyda się w zarządzaniu znacznie lepiej niż regułki wyuczone na kursach MBA.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij