Gospodarka

Już ani słowa o filantropii. Czas zacząć mówić o podatkach. Reszta to bullshit

Fot. hue12 photography/Unsplash

Większość krajów wspiera filantropię w ten sposób, że hojną ręką rozdaje ulgi podatkowe. Miliarderzy wydają więc nasze pieniądze – wedle własnych kaprysów. Dlatego to właśnie filantropia podtrzymuje nierówności i utrwala niesprawiedliwy system.

Powszechnie panuje przekonanie, że filantropia automatycznie prowadzi do redystrybucji pieniędzy od bogatych do biednych. Nic bardziej mylnego. W filantropii chodzi bowiem przede wszystkim o interesy elit. Nie tyle o ulepszanie świata, ile o utrzymanie aktualnego stanu, bo to właśnie z niego ci najbogatsi czerpią największe profity. Dlatego filantropia jest zawsze przejawem władzy. Nie ma nikogo, kto miałby ją pod kontrolą – o tym wszystkim pisze Paul Vallely w przygotowywanej do wydania książce Philanthopy: From Aristotle to Zuckerberg [Filantropia. Od Arystotelesa do Zuckerberga], w rozdziale opublikowanym przez brytyjskiego „Guardiana”.

Wspomnijmy kilka spostrzeżeń Vallely’ego. W ciągu ostatnich 20 lat filantropia rozrosła się do niebotycznych wręcz rozmiarów. Powstało w tym czasie blisko dwie trzecie z ponad 260 tysięcy istniejących obecnie fundacji, które łącznie dysponują budżetem co najmniej 1,75 biliona dolarów. Najwięcej darczyńców znajdziemy w USA i Wielkiej Brytanii. Stany Zjednoczone przekazują zaledwie jedną piątą darowanych pieniędzy na walkę z ubóstwem. Połowa środków jest przeznaczana na edukację i opiekę zdrowotną, znaczna część trafia do artystów i sportowców. Największe darowizny w 2019 roku otrzymały elitarne uniwersytety i szkoły dla bogatych. W latach 2007–2017 w Wielkiej Brytanii ponad dwie trzecie darowizn (4,79 miliarda funtów) trafiło do szkół, z czego połowa do Oksfordu i Cambridge. Na sztukę przekazano 1,04 miliarda, na walkę z ubóstwem – 222 miliony funtów.

Zwycięzcy biorą wszystko

Sektor filantropii rośnie w zawrotnym tempie. Jeżeli ta tendencja się utrzyma, jej skutki społeczne i gospodarcze będą ogromne, ostrzega Global Philanthropy Report. Jak zwraca uwagę Vallely, problem polega na tym, że „los obdarowanego często zależy od osobistych kaprysów superbogatych jednostek”. A ich kaprysy nie zawsze pokrywają się z interesem społecznym. Wywieranie ideologicznego wpływu na społeczeństwo przez ludzi takich jak Charles Koch czy patrząc na drugą stronę politycznego spektrum – George Soros, w samych tylko Stanach Zjednoczonych kosztuje ponad 10 miliardów dolarów rocznie.

Czyje to pieniądze?

Niewątpliwie istnieją zbożne inicjatywy wielu filantropów. Jednak jak sugeruje założyciel strony internetowej Inside Philanthropy David Callahan, powinniśmy zadać sobie pytanie, czy miliarderzy próbujący realizować własne wizje lepszego społeczeństwa powinni mieć aż taką władzę? Do tego dochodzi fakt, że pieniądze filantropów nie są tak do końca ich. Większość krajów zachodnich wspiera bowiem filantropię w ten sposób, że hojną ręką rozdaje ulgi podatkowe. Przykładowo Wielką Brytanię w 2012 roku ulgi te kosztowały 3,64 miliarda funtów. „Superbogaci filantropi są zatem w sytuacji, kiedy znaczną część ich darowizn finansują podatnicy” – pisze Vallely. Ci z kolei nie mają żadnego wpływu na to, do kogo trafiają pieniądze z inicjatyw charytatywnych. A pamiętajmy, że interesy obu tych grup są generalnie rozbieżne.

Po co nam kolonie na Księżycu? A po co nam Jeff Bezos?

Badania z 2013 roku pokazują, że 1 proc. najbogatszych Amerykanów popiera cięcia w obszarach zabezpieczenia społecznego i opieki zdrowotnej, niepodnoszenie płacy minimalnej oraz odchodzenie od regulowania wielkich korporacji, przemysłu farmaceutycznego czy Wall Street. Zdaniem politologa Roba Reicha chęć pomagania potrzebującym występuje najrzadziej wśród darczyńców korzystających z największych ulg podatkowych: „Skłonność do pomagania w zaspokajaniu podstawowych potrzeb spada wraz z kolejnymi zerami pojawiającymi się co miesiąc na koncie”.

Wielu krytyków zastanawia się, czy nie należałoby zlikwidować ulg podatkowych i wykorzystać tych pieniędzy np. na pomoc bezrobotnym, mieszkania lub żywność dla potrzebujących. Rozwiałoby to zarazem iluzję, iż filantropia to „efektywna i adekwatna reakcja na głód, bezdomność i choroby” – przekonuje Fran Quigley z Uniwersytetu Indiany. Dotychczasowe próby reformowania czy nawet zniesienia ulg spaliły w Wielkiej Brytanii i Ameryce na panewce.

Pazerni potentaci

Zorganizowana filantropia w znanej nam obecnie postaci to stosunkowo nowe zjawisko. W XIX wieku Stany Zjednoczone przechodziły radykalne zmiany. Kapitalizm przemysłowy kwitł, a gospodarczy boom przyniósł potentatom takim jak Andrew Carnegie, John D. Rockefeller lub J.P. Morgan astronomiczne zyski. Tymczasem nierówności pogłębiały się, co wywoływało gniew dużej części społeczeństwa. Bezprecedensowe bogactwo było w jej oczach niesprawiedliwością. Mieszanka altruizmu i instynktu samozachowawczego skłoniła magnatów przemysłowych (głównie Rockefellera i Carnegiego) do tego, by zacząć zwracać swoje bogactwo za pośrednictwem prywatnych fundacji. „Wzrost nierówności może być wrogiem obywatelskiej przyzwoitości i wzajemności, ale sprzyja prywatnej filantropii” – pisze Rob Reich.

Zdaniem Reicha nowo powstające fundacje różniły się od tradycyjnej filantropii zarówno profilem, jak i zasięgiem. Chodziło o „organizacje o szerokim, ogólnym celu, wspierające inne instytucje, zakładające i finansujące nowe organizacje (np. instytuty badawcze), które zajmowały się przede wszystkim przyczynami problemów społecznych, a nie wyłącznie oferowaniem bezpośrednich usług”. Znajdowały się w rękach prywatnych właścicieli, zatrudniały fachowców, a dzięki ogromnym środkom mogły działać na niewiarygodną skalę. Doszło do sytuacji, kiedy garstka możnych za pomocą wspomnianych fundacji mogła ukierunkowywać interes publiczny i przekazywać znaczne kwoty na „dobro ogółu”, konkurując tym samym z instytucjami publicznymi i podmiotami politycznymi.

Pomimo tej niebywałej hojności filantropów nie ominęła krytyka – przede wszystkim za to, w jaki sposób zarobili pieniądze. Chociaż ich wkład w rozwój przemysłu był niewątpliwie ogromny, ci pazerni potentaci przemysłowi nigdy nie mieli oporów przed dawaniem łapówek, dławieniem konkurencji czy żyłowaniem pracowników w niebezpiecznych warunkach bez adekwatnej płacy. Rockefeller i Carnegie słynęli wręcz ze swoich bezlitosnych monopoli, wrogości do związków zawodowych czy tłumienia strajków siłą. To wtedy prezydent Theodore Roosevelt stwierdził, że „Nie ma takiej kwoty, która przekazana z tych fortun na dobroczynność zrekompensowałaby niemoralny sposób, w jaki zostały zgromadzone”.

Oliwy do ognia krytyki potentatów przemysłowych dolewał ich rosnący autorytet i siła społecznego wpływu. Zdaniem pastora Johna Haynesa Holmesa ludzie z fundacji Rockefellera niewątpliwie mieli jak najlepsze intencje, ale pod pewnymi względami idea tej fundacji „była całkowicie sprzeczna z wyobrażeniami o społeczeństwie demokratycznym”. William Jewett Tucker, największy współczesny krytyk Carnegiego, stwierdza, że „trudno o większy błąd niż powierzenie kwestii sprawiedliwości w ręce dobroczynności”.

Kultura unieważniania istnieje (ale nie tam, gdzie jej szukacie)

Dziś filantropów podziwia się, a zakładanie organizacji charytatywnych spotyka się raczej z wdzięcznością niż sceptycyzmem, przypomina Reich. Jednak na przełomie XIX i XX wieku atmosfera nie była tak sprzyjająca. Jak pisze Anand Giridharadas w książce Winners Take All: The Elite Charade of Changing the World, darowizny „nie zapewniały darczyńcy immunitetu […] Nie wywoływały wdzięczności wobec bogaczy wśród dziennikarzy, którzy chroniliby ich przed krytyką. Nie uciszały wątpliwości na temat systemu, który pozwolił na to, by tego typu fortuny w ogóle powstały. Kultura, w której filantropia osiągnęła taki stan, musiała dopiero powstać i rozpowszechnić się”.

Ewangelia według Andrew Carnegiego

Giridharadas dostrzega jedno ze źródeł tej kultury w głośnej Ewangelii bogactwa Carnegiego, wydanej w 1889 roku. Książka stanowiła swego rodzaju intelektualną obronę nierówności, reakcję najbogatszego podówczas człowieka na świecie na rosnące niepokoje społeczne. Na zarzuty, że potentaci jego pokroju są nienasyceni, że słabo płacą swoim pracownikom, odpowiadał, że dla dobrze prosperującego biznesu i utrzymania się na rynku trzeba być agresywnym i bezkompromisowym. W jego argumentach i języku słychać było wyraźne echa darwinizmu społecznego, typowego dla tamtych czasów.

Szczyt osiągną tylko najbardziej utalentowani, a ich bogactwo jest tego dowodem. To właśnie oni, bogacze, napędzają postęp – tak brzmi aksjomat Carnegiego, a nierówności to danina, którą trzeba za to zapłacić. Dlatego powinniśmy „zaakceptować i cieszyć się z nierówności w naszym otoczeniu, z koncentracji biznesu, przemysłu i handlu w rękach nielicznych i z konkurencji między nimi”, ponieważ wszystko to jest „istotne dla postępu ludzkości”.

Krytycy chcieli świata, w którym bogaci nie będą tyle brać, nie będą mieli aż tyle do rozdawania i nie będą mieć takich wpływów i autorytetu. Zdaniem Carnegiego gigantyczne dochody zostaną odpowiednio zrównoważone przez równie wysokie wydatki. Majątek bowiem należy do społeczności, twierdzi Carnegie. Bogacz powinien służyć przykładem: „żyć skromnie, bez szafowania bogactwem, unikać przejawów ekstrawagancji”. Powinien być „powiernikiem dla swych uboższych braci”. W ten sposób wyrzucił krytykę ekstremalnych zysków poza nawias debaty, ponieważ przecież i tak zwróci swój majątek społeczeństwu. Nierówność była dla niego jedynie stanem przejściowym. Dzięki filantropii społeczeństwo również może skosztować owoców postępu.

Carnegie starał się uprzedzać zarzut, że biedni być może nie potrzebowaliby tyle pomocy od bogatych, gdyby dostawali lepsze pensje i wyjaśnia: „Bogactwo w rękach małej grupy ludzi może mieć znacznie większą moc wynoszenia ludzkiej rasy na wyższy poziom, niż gdyby przechodziło w niewielkich kwotach przez ręce ludu”. Bogactwo tym samym należy do ludu, jednak nie w formie godnych wynagrodzeń. Wyobrażenie Carnegiego na temat przekazywania bogactwa z powrotem społeczeństwu przyjęło formę finansowania bibliotek, muzeów, uniwersytetów i wspierania kultury (na którą wielu nie było stać). „Mądrzej od was wykorzystamy pieniądze na wasze potrzeby. Z naszego bogactwa będziecie korzystać w sposób, który to my uznamy za stosowny” – tak Giridharadas podsumowuje filozofię Carnegiego.

Ku nowej ewangelii

Do dziś wielka filantropia odwołuje się do owej ewangelii – przyszła szczodrość zmyje dzisiejsze grzechy żarłocznego kapitalizmu. Jednak w darowiznach od miliarderów nie chodzi jedynie o pomoc potrzebującym, pisze Giridharadas. To sposób na zamknięcie ust krytykom i wyciszenie dyskusji o „potrzebie bardziej sprawiedliwego, uczciwszego systemu, z bardziej równościowym podziałem władzy”. Próbę zainicjowania takiej dyskusji podjął w 2015 roku z niespotykaną autorefleksją prezes Fundacji Forda Darren Walker w artykule Toward a new gospel of wealth [Ku nowej ewangelii bogactwa]. Walker uznaje bezdyskusyjne globalne sukcesy filantropii, co nie przeszkadza mu w stawianiu pytań: „Czemu w tylu zakątkach świata nie udało nam się zapewnić zatrudnienia, wykształcenia, opieki zdrowotnej, dostępu do dobrej żywności i higieny? Jakie ukryte siły napędzają tę nierówność, której przejawy staramy się naprawiać?”. Inspiracją do stawiania tych pytań miały być słowa Martina Luthera Kinga o tym, że filantropia jest godna pochwały, ale „nie może dochodzić do sytuacji, kiedy filantrop ignoruje niesprawiedliwość gospodarczą, przez którą filantropia staje się niezbędna”.

Bieda to decyzja polityczna. Jak działa polityka zaciskania pasa

Kolejny powód, który zachęcił Walkera do napisania artykułu, stanowiło stare dobre poczucie winy. W książce zwierza się Giridharadasowi, że nad esejem rozmyślał w swoim luksusowym mieszkaniu przy Madison Square Park, na które dostał zupełnie mu niepotrzebne ulgi podatkowe, podobnie jak wielu jego przyjaciół milionerów i milionerek, którzy skorzystali z ulg, kupując mieszkania. „Dlaczego żyjemy w społeczeństwie, w którym coś takiego jest możliwe?” – pyta. Dlatego, jak twierdzi, należy podchodzić do nierówności w sposób systemowy. Jego zdaniem nierówności nie polegają na tym, że mniej zdolni nie skorzystali z nadarzającej się okazji, jak przekonywał Carnegie, ale ich przyczyny leżą głębiej, czy to „w historii uprzedzeń rasowych, płciowych i etnicznych, czy w regresywnej polityce fiskalnej, które łącznie tworzą systemy i struktury sprzyjające bujnemu rozwojowi nierówności”.

Główny problem polega na tym, że właśnie ci, którzy czerpią największe korzyści z systemu, dyskutując w Davos, Bellagio czy Aspen, stawiają się w roli tych, którzy ten system uzdrowią. Walker twierdzi, że ludzie ci, „jeżeli mają choć krztynę moralności, na co dzień widzą rzeczy, które muszą ich zniesmaczać. W wolnym czasie biorą udział w posiedzeniu rady szkoły w Harlemie czy mentorują trzech czarnych chłopaków, aby ci dostali się na Yale”. I tu pojawia się problem, bo „w ten sposób uspokajają sumienie i zaspokajają ludzkie pobudki, które w przeciwnym razie wymagałyby od nich i od całego systemu znacznie więcej”. Dzięki filantropii i konkretnej, namacalnej dobroczynności „ten system przestaje być ich problemem”.

Czy człowiek z Davos się zmienił?

Wina, która uszlachetnia

Dobrym tego przykładem jest filantropka Laurie Tisch. Odziedziczyła z krewnymi rodzinny majątek, którego wartość szacuje się na 21 miliardów dolarów. W młodości protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie i przeciwko establishmentowi, jednak ze świadomością, że sama do tegoż establishmentu należy. Ten wewnętrzny dysonans od dawna wywołuje u niej poczucie winy, które towarzyszy jej choćby, gdy leci prywatnym odrzutowcem do spa. Jednak przyjaciele zapewniają ją, że na ten dobrobyt zasługuje. Dlaczego? „Bo odziedziczyłam górę pieniędzy?” – zapytuje, przyznając w książce Giridharadasa, że jej poczucie winy jest jednocześnie źródłem pewnego poczucia wyższości wobec innych bogaczy, którzy tej winy nie odczuwają. To jej moralny kompas. „Poczucie winy nie odbiera jej korzyści wynikających z systemu, który uważa za niesprawiedliwy, ale nie pozwala jej o tym zapomnieć, motywując ją do podejmowania nieustannych wysiłków”, nie zaś do „dążenia do instytucjonalnej lub systemowej zmiany” – stwierdza autor i dodaje: „To zostawia do zrobienia swoim dzieciom”.

Źródłem poczucia winy jest również pochodzenie bogactwa rodziny, która dorobiła się na przemyśle tytoniowym, oraz związane z tym kontrowersje, np. kiedy podczas posiedzenia w Kongresie w latach 90. jej krewni twierdzili, że palenie papierosów nie jest szkodliwe. Dziś, kiedy ludzie dziękują jej za wspieranie sztuki, inwestycje w młodzież albo granty na wsparcie zdrowej żywności dla społeczności afroamerykańskich, czuje się winna. Ale wystarczy wspomnieć o tytoniu, a przechodzi do defensywy. Czy papierosy są gorsze niż alkohol albo cukier? Czemu to akurat jej rodzina ma brać na siebie winę?

Zyski z cierpienia i obłudna filantropia

czytaj także

W tym tkwi sedno racjonalizacji u ludzi, którzy wiedzą, że system jest niesprawiedliwy: „Jest jak jest – czemu ja jedna mam się wychylać i wyjść na idiotkę?”. Dlatego Walker nie ma co liczyć na ludzi pokroju Tisch. Może liczyć na ich moralne wsparcie, ale nie może od nich oczekiwać, że zmienią system, dzięki któremu dostali się tam, gdzie są. Na pytanie, czy istnieje coś, co mogłoby przekonać ich do dążenia ku bardziej uczciwemu systemowi, Tisch odpowiada: „Cóż, może rewolucja…”.

Nieudolni zbawiciele

Powściągliwość najbogatszych krytykuje włoska politolożka i autorka, Chiara Cordelli. Jeżeli rozwiązujemy jakiś problem w jeden sposób (dobroczynność), to znaczy, że nie rozwiązujemy go w inny (systemowo). Można np. realizować programy edukacyjne dla osadzonych, ale to jednocześnie oznacza podjęcie decyzji o nieangażowaniu się w regulowanie wynagrodzeń i reformę prawa pracy, która mogłaby stabilizować życie ludzi, dzięki czemu być może nie trafialiby później do więzienia. Zdaniem Cordelli to, co bogaci ignorują, czym nie chcą się zajmować, stanowi taką samą decyzję moralną jak to, co propagują.

Czasem zasłaniają się niekompetencją czy niewiedzą, maskując tym brak woli do zajmowania się zmianami strukturalnymi. Często jednak filantropi są wręcz postrzegani jako siła napędowa zmian. „Jeżeli filantropia może pomóc w budowaniu biznesu, lobbowaniu i ułatwieniu życia pewnym ludziom, bogaci są w stanie przeforsować każdą zmianę” – przekonuje Cordelli. „Ale kiedy chodzi o wyższe podatki, sprawiedliwsze instytucje, zapobieganie systemowej niesprawiedliwości lub walkę o mniejsze nierówności i większą redystrybucję bogactwa, nagle jakby ich sparaliżowało”. W rzeczywistości, jak twierdzi, lobbowanie za zmianami w kodeksie spółek handlowych czy za bardziej efektywnym opodatkowaniem oligarchów nie jest wcale trudniejsze od wymyślania dorocznych konferencji i płacenia dziesiątków tysięcy dolarów za wykłady.

Jak zabrać bogatym i dlaczego trzeba

Wcale nie są tacy nieudolni, jak się sami malują. System, który pozwolił na powstanie asymetrii wynagrodzeń w ostatnich dziesięcioleciach, to wynalazek człowieka. Stało się to w efekcie serii konkretnych decyzji, które prowadziły do obniżenia podatków, deregulacji (takiej jak np. podpisane przez Billa Clintona uchylenie ustawy Glassa-Steagalla w USA) i wielu innych, podobnych kroków. Robert B. Reich w książce The System: Who Rigged It, How We Fix It pisze, że w ostatnich dekadach w Stanach Zjednoczonych powstała trzecia oligarchia (pierwszą byli handlarze niewolników, drugą tzw. robber barons, pazerni potentaci przemysłowi). Pensje dyrektorów generalnych w latach 1980–2019 wzrosły o 940 proc., pensje pracowników – o 12. W latach 60. typowy szef amerykańskiej firmy zarabiał 20 razy więcej niż pracownik, w 2019 roku – już 300 razy więcej. Jednak odwrócenie kroków, które do tego doprowadziły, jest dla bogaczy zbyt trudne i zbyt polityczne, stwierdza sarkastycznie Chiara Cordelli i pisze, że miliarderzy nie są żadnymi zbawicielami, których społeczeństwo powinno podziwiać, ale raczej dłużnikami skazanymi na jego łaskę. Co prawda zajmują się konkretnymi problemami, jednak usuwają z tego równania własny udział w stwarzaniu tych problemów.

Filantropia ma wielką moc i zdaniem Vallely’ego ma wybór: może osłabiać demokrację (preferując interesy bogatych) lub ją wzmacniać (wspierając społeczności, organizacje na rzecz praw człowieka, środowiska itp.). Twierdzi on, że istnieje zaledwie garstka filantropów, którzy finansują np. badania nad przyczynami niedofinansowania szkolnictwa publicznego albo nad tym, dlaczego istnieje tak dużo miejsc pracy o charakterze wyzyskowym. Podobnie jak Walker, Cordelli i Giridharadas Vallely utrzymuje, że większość filantropów z dobrymi intencjami zbytnio skupia się na pomocy konkretnym jednostkom. „A potem całą tę ich chwalebną działalność niweczą cięcia w wydatkach publicznych, przytłaczające kredyty albo niskie pensje”.

Korporacja to czarujący psychopata [rozmowa]

czytaj także

„Już ani słowa o filantropii. Czas zacząć rozmawiać o podatkach. Podatki. Podatki. Podatki! Cała reszta to bullshit” – stwierdził niespełna dwa lata temu w słynnym nagraniu z Davos historyk Rutger Bregman, autor Utopii dla realistów. W wywiadzie dla „Vox” powiedział, że nie chce żyć w społeczeństwie, w którym jesteśmy skazani na łaskę dobrego serca najbogatszych. Jego zdaniem tak nie wygląda sprawiedliwe społeczeństwo. W sprawiedliwym społeczeństwie filantropia powinna odgrywać śladową rolę, bardziej potrzebny jest solidny system socjalny i silny demokratyczny rząd. Co więcej, Bregman uważa, że bogactwo często jest nie do obronienia na gruncie moralnym, zaś filantropia nierzadko służy wyłącznie kreowaniu dobrego wizerunku. „W Davos są ludzie, którzy dorobili się, wykorzystując innych i akumulując renty. Po czym biorą się za filantropię, żeby odwrócić od tego uwagę” – dodaje.

Walker przywołuje w swoim tekście słowa Adama Smitha: „Społeczeństwo nie może kwitnąć i budować szczęścia, jeśli jego większa część żyje w nędzy”. Ten ostatni twierdził zresztą, że niewidzialna ręka rynku nie może pozostawać ślepa na sytuację społeczną. Altruizm ma w społeczeństwie swoje niezastąpione miejsce, jednak poleganie na nim to naiwność.

**
Lukáš Pokorný jest współpracownikiem redakcji magazynu A2larm.cz.

Tekst ukazał się w magazynie A2larm.cz. Z czeskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij