Eksperci z Ekō podają, że z próby 60 dostępnych w serwisie filmów (20 w języku angielskim, reszta w portugalskim) na 41 z nich zarabiano, publikując reklamy w sumie 150 zidentyfikowanych marek. Doskonale znacie ich loga, część z nich z pewnością przekonuje was, jak bardzo troszczą się o klimat i planetę.
Nawet 10 milionów dolarów zysku i 5 milionów wyświetleń mogły wygenerować szkodliwe i dezinformujące treści na temat klimatu i wylesiania Amazonii opublikowane na YouTubie, przeanalizowane przez organizację Ekō. Treści, obok których reklamowane są duże, znane korporacje. A wy co, nadal myślicie, że media społecznościowe mają jakiekolwiek zasady? No dobra, mają je po prostu gdzieś.
Na YouTubie bez trudu znajdziecie „ekspertów”, którzy powiedzą wam, że zmiana klimatu to zmowa mitycznego zielonego lobby, że z alarmowaniem o wylesianiu Amazonii nie ma co przesadzać, że pożary w zielonych płucach planety to sprawka opłaconych przez Leonardo DiCaprio NGO-sów, a rdzenni mieszkańcy eksploatowanych przez koncerny paliwowe i narkotykowe gangi terenów nie mają do nich praw.
czytaj także
Przy okazji obejrzycie reklamy (główne źródło przychodów platformy) zarówno wielkich korporacji, jak również organizacji broniących praw człowieka i planety – UNICEF-u, Korpusu Pokoju czy Friends of the Earth.
Cofnijmy się na chwilę do 2021 roku, kiedy to Google, właściciel serwisu YouTube, zadeklarował, że będzie bardziej troszczyć się o planetę, a także zakaże publikacji „reklam i monetyzacji treści, które są sprzeczne z dobrze ugruntowanym konsensusem naukowym dotyczącym istnienia i przyczyn zmian klimatycznych”. Czy słowa dotrzymał? Kolejne organizacje pozarządowe badające ten temat nie mają dla nas najlepszych wiadomości.
Jak zarobić na szurskich treściach
Gigantowi cyfrowemu trzeba oddać, że uruchomił szereg inicjatyw mających na celu walkę z dezinformacją, zainwestował w projekty fact-checkingowe i usuwanie fałszywych reklam, a także udostępnił internautom narzędzia edukacyjne na temat konsekwencji globalnego ocieplenia. Niestety większość tych inicjatyw nie obejmuje YouTube’a albo po prostu są nieskuteczne.
Trudno więc poważnie traktować publikację Google’a z blaknącą rafą koralową w Dniu Ziemi, gdy obok – w najpopularniejszym serwisie wideo – jakiś denialista udostępnia niebezpieczne bzdury, podważa prawdziwość raportów Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) i nazywa ten organ „skorumpowaną branżą”. Nie ponosi żadnych konsekwencji, a planeta dosłownie płonie na naszych oczach.
Wiosną tego roku, a właściwie w okresie, w którym pogoda coraz rzadziej odpowiada naszym wyobrażeniom o tej porze roku, globalna koalicja Climate Action Against Disinformation (CAAD) wypuściła raport, w którym fatalnie ocenia starania Google’a. Koncentrując się właśnie na YouTubie, badaczom odpowiedzialnym za przeanalizowanie dostępnych tam treści udało się zidentyfikować 200 filmów zawierających wprowadzające w błąd lub całkowicie nieprawdziwe informacje. Autorzy publikacji wskazują, że materiały obejrzano w sumie 73,8 miliona razy (stan na 17 kwietnia 2023 roku).
Mowa między innymi o filmikach, w których padają tezy, że „każdy wypuszczony przez IPCC model obliczeń i prognoz jest błędny”; „między emisjami CO2 a wzrostem temperatury nie ma żadnego związku”, zaś „histeria klimatyczna to kolejny rebranding trojańskiego konia antybiałej, antyzachodniej komunistycznej tyranii”. Na każdym z nich YouTube zarabiał, publikując reklamy takich brandów, jak Costco, Tommy Hilfiger czy Politico. W czasie badań YouTube usunął reklamy z jedynie ośmiu filmów naruszających zasady społeczności, co tylko pokazuje, że nadzór nad tym, co trafia do serwisu – intencjonalnie lub nie – nie funkcjonuje tak, jak powinien.
czytaj także
Już wtedy koalicja CAAD wzywała Google’a do rzeczywistego zaprzestania czerpania korzyści ze wciskania ludziom ściemy. Ale wiadomo, że pieniążki górą, a obiecanki cacanki. Dotyczy to zresztą wszystkich obszarów. Nie tylko dezinformacji, ale także szerzenia nienawiści, w czym przodują koncerny cyfrowe. Z jednej strony zapewniają nas, że podejmują środki zaradcze, a z drugiej wiedzą, że nie jest łatwo stwierdzić, czy dotrzymują danego słowa.
Tak twierdzi Callum Hood, nadzorujący badania w Center for Countering Digital Hate, wchodzącym w skład CAAD – i apeluje o wywieranie presji na krezusach rządzących siecią. „Musimy zmusić Google do otwarcia czarnej skrzynki swojej działalności reklamowej” – tę jego wypowiedź przypomniała dziennikarka CommonDreams.org, Jessica Corbett, w tekście o kolejnej analizie niecnych praktyk firmy.
Kartele narkotykowe w lesie deszczowym
Chodzi o raport o wiele mówiącym tytule Fuelling the Flames. YouTube Monetizes Climate Disinformation, opracowany przez organizację Ekō (wcześniej znaną jako SumOfUs), zajmującą się pociąganiem korporacji do odpowiedzialności za zmianę klimatu, korupcję, łamanie praw człowieka i zwierząt, wyzysk, dyskryminację, niszczenie planety i demokracji. Autorzy wskazują, że największa platforma wideo w sieci dorzuca do pieca katastrofy i się na niej bogaci, torpedując polityczne i społeczne wysiłki na rzecz ochrony przyrody.
W ogromnej mierze dotyczy to treści nieanglojęzycznych i godzących w wyzwania stojące przed nowym prezydentem Brazylii. Luiz Inácio Lula da Silva i jego administracja próbują stawić czoła nielegalnemu wylesianiu, wydobyciu oraz atakowaniu tubylczej ludności. Mają sporo do sprzątania, bo poprzedni prezydent, Jair Bolsonaro, zniósł ochronę największego lasu deszczowego na Ziemi i umożliwił rozkwit na tym terenie zorganizowanej, dewastującej środowisko przestępczości.
czytaj także
Swoje interesy realizują tu przede wszystkim kartele narkotykowe, ale i wiele pozyskujących surowce globalnych firm odzieżowych, spożywczych, kosmetycznych i – rzecz jasna – paliwowych. Eksperci z Ekō poświęcili cztery tygodnie na analizę związanej z deforestacją Amazonii zawartości YouTube’a. W tak krótkim czasie namierzyli 60 filmików fałszujących rzeczywistość, zawierających szalone i wyraźnie probolsonarowskie teorie.
Ta przywołana na początku tego tekstu – że pożary w lasach wywołują organizacje finansowane przez hollywoodzkiego aktora – wydaje się najmniej kontrowersyjną z nich. Tak naprawdę wszyscy, którzy sprzeciwiają się równaniu lasów z ziemią, mają w tym ukryty interes: „wykorzystują troskę o środowisko jako przykrywkę dla swoich prawdziwych motywów: wydobywania zasobów w regionie i czerpania z nich korzyści”. Surowcami, na które szczególnie mają sobie ostrzyć zęby amazońscy obrońcy, są złoto i niob. Jeden z kanałów, który bazuje na takiej narracji, zarabia rocznie nawet do 360 tys. dolarów z hakiem.
Przede wszystkim jednak z materiałów badanych przez Ekō można wysunąć niezgodny z prawdą wniosek, że wycinanie i spalanie drzew nie jest zjawiskiem masowym, jak sugerują to aktywiści czy naukowczynie, a w dodatku nie wpływa na klimat. Tymczasem – przypomina raport – tylko w 2022 roku zniszczono obszar Amazonii równy powierzchni Kataru, a w wyniku tego procederu zginęli ludzie, w tym zaangażowani w walkę z destrukcją Amazonii: reprezentant praw rdzennych mieszkańców Bruno Pereira i dziennikarz Dominic Phillips.
To dzieje się zresztą od lat, o czym z kolei Human Rights Watch informowało w 2019 roku, wskazując, że w poprzedzającej publikację dekadzie zamordowano co najmniej 300 obrońców Amazonii. O wielu innych możemy nigdy się nie dowiedzieć, bo w grę wchodzą tu naprawdę brudne interesy i brutalne zwalczanie ich przeciwników. Dlatego też beztroska polityka YouTube’a, który nie tylko nie usuwa szkodliwych materiałów, ale je monetyzuje, powinna nas oburzać.
Nacjonaliści negacjoniści
Eksperci z Ekō podają, że z próby 60 dostępnych w serwisie filmów (20 w języku angielskim, reszta w portugalskim) na 41 z nich zarabiano, publikując reklamy w sumie 150 zidentyfikowanych marek (pełny wykaz znajdziecie w raporcie). Doskonale znacie ich loga, część z nich z pewnością przekonuje was, jak bardzo troszczą się o klimat i planetę.
Zyski, które płyną z tego zamkniętego koła greenwashingu, opiewają na miliony. Według eksperckich szacunków mowa nawet o 10,1 miliona dolarów wpływów rocznie z youtube’owych reklam. Do tego dochodzą olbrzymie – również wielomilionowe – zasięgi, dzięki którym „spiskowi teoretycy i wpływowi ekstremiści otrzymali wolną rękę w szerzeniu dezinformacji” oraz budowaniu wspólnej sieci antyklimatycznej i antyprzyrodniczej propagandy. Wśród nich są nazwiska najbardziej znanych brazylijskich negacjonistów, jak Ricardo Felício, nazywający globalne ocieplenie mistyfikacją, a wylesianie Amazonii – mitem.
Obok krytyki Google’a i jego adoptowanego wideodziecka Ekō wymienia rekomendacje dla globalnych dostawców usług cyfrowych. Nie różnią się specjalnie od tego, co od dawna postuluje się w ramach ukręcenia łba samowolce tych podmiotów. Organizacja żąda transparentności działań, przedstawienia konkretnych i mierzalnych rozwiązań w walce z dezinformacją oraz wypełniania danych obietnic. Ogromną rolę w tym procesie muszą jednak odegrać decydenci polityczni i organy kontrolne.
Temu mają służyć na przykład wchodzące w życie akty europejskie o rynkach i usługach cyfrowych, a także procedowana w Brazylii Ustawa 2630, znana również jako ustawa o fałszywych wiadomościach, która – jak czytam w „Guardianie” – nakłada na firmy internetowe, wyszukiwarki i serwisy wiadomości społecznościowych obowiązek znajdowania i zgłaszania nielegalnych materiałów, zamiast pozostawiania tego sądom. Kraj ma naliczać wysokie kary za nieprzestrzeganie zaleceń.
Jak nietrudno się domyślić, cyfrowi giganci prowadzili bardzo agresywną kampanię przeciwko przepisom i z pewnością nie ustaną w podobnych dążeniach. Ale najwyższa pora wymagać od nich, by przestały karmić nas ściemą ubieraną w zielone barwy.