Na początku roku wyborczego prawica – w tym ta skrajna – jest na dużo lepszej pozycji, niż wydawało się jeszcze pod koniec roku, gdy prawie żadne sondaże nie dawały PiS większości nawet z Konfederacją i można było żywić cichą nadzieję, że opozycja musi po prostu poczekać, aż bieg rzeki przyniesie trupy.
Co by nie mówić o Sondażu Obywatelskim z pewnością stał się on wydarzeniem politycznym dnia. Choć temat wspólnej listy wydawał się już politycznie martwy, to teraz wraca w wielkim stylu i przez najbliższe tygodnie znów będzie organizował polską debatę publiczną, przynajmniej po opozycyjnej stronie.
Dyskusja wokół sondażu skupia się do tej pory na dwóch kwestiach. Po pierwsze, co zrozumiałe, na jego czołowym wniosku: że tylko wspólna lista daje szansę pokonania PiS. Po drugie, na tym, czy metodologia sondażu faktycznie uprawnia do wyciągania takich wniosków.
Faktycznie można zastanawiać się nad metodologią – jeśli nie samego sondażu, to opracowanych na jego podstawie szacunków, które zostały nam przedstawione. Bo niestety, nie zobaczyliśmy surowych wyników: tego, ile w każdym z wariantów było wskazań na poszczególne komitety, na „inną partię”, ile jest osób niezdecydowanych. Zobaczyliśmy hipotetyczny podział mandatów i szacunki procentowe poparcia, uwzględniające osoby niezdecydowane i komitety, które nie przekroczyły progu. W zależności od tego, jakiego użyto dokładnie algorytmu, szacunki te mogą być bardzo odległe od tego, co realnie mogą przynieść wybory. W badaniu nie uwzględniono też najbardziej prawdopodobnego dziś wariantu, tzn. startu trzech list: Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i wspólnej listy Koalicji Polskiej-PSL i Polski 2050.
Jednocześnie, nawet gdyby sondaż był bardziej przejrzysty – z podanymi surowymi wynikami i metodą szacowania ostatecznie podanych wyników – i gdyby uwzględniał najbardziej prawdopodobny dziś scenariusz, to wyciąganie na jego podstawie wniosków, czy jedynym kluczem do pokonania PiS jest czy nie jest jedna lista, byłoby przedwczesne.
Sondaż mierzy nastroje społeczne dziś, w marcu 2023. Wybory odbędą się tymczasem nie w połowie marca, ale jesienią – potrzebujemy opcji, która daje szansę pokonania PiS w październiku, nie u progu wiosny. Do jesieni mnóstwo może się przecież jeszcze zdarzyć. Zwłaszcza że za wschodnią granicą toczy się wojna, możliwe jest też uderzenie poważnego kryzysu gospodarczego. PiS przeprowadzi jeszcze szereg ofensyw w kampanii, do jesieni mogą się pojawić chociażby nowe komitety, które nawet jeśli wyrwą tylko 2–3 punkty procentowe, to mogą w ten sposób zmienić całą układankę.
Sojusz lewicy z liberałami. Jak wygląda marksistowski przepis na jedną listę?
czytaj także
Prawicy rośnie
Nawet biorąc pod uwagę wszystkie zastrzeżenia do tego sondażu, widać w nim jedną rzecz, którą opozycja bardziej niż kształtem list powinna się niepokoić: prawicy rośnie, a przynajmniej nie spada tak, jak się można było spodziewać jeszcze pod koniec zeszłego roku.
Nawet w opcji jednej listy w Sondażu Obywatelskim przewaga opozycyjnej listy nad PiS-em i Konfederacją jest bardzo niewielka. Jedna lista demokratycznej opozycji ma w nim 235 mandatów – tyle co PiS po wyborach w 2019 roku. Wiemy, jak trudno Kaczyńskiemu rządzi się z taką większością, jakich zabiegów i sojuszy z jakimi ludźmi wymaga jej utrzymanie. W przypadku opozycji demokratycznej będzie jeszcze trudniej: jest ona o dużo bardziej podzielona niż obóz Zjednoczonej Prawicy i zwłaszcza z dysponującym wetem prezydentem Dudą i obsadzonym przez nominatów PiS Trybunałem Konstytucyjnym większość 235 posłów może okazać się wystarczająca do stworzenia rządu, ale nie do efektywnego rządzenia.
czytaj także
O ile faktycznie starczy do utworzenia rządu, bo przy poparciu, jaki notuje Sondaż Obywatelski, różnice Zjednoczona Prawica – jedna lista są na poziomie błędu statystycznego. Wystarczy dobra kampania kilku kandydatów PiS z pozornie niebiorących miejsc w kilku okręgach albo kilka mandatów dla Konfederacji więcej, by żadnej większości dzisiejszej opozycji nie było.
Co pokazuje, że na początku roku wyborczego prawica – w tym ta skrajna – jest na dużo lepszej pozycji, niż wydawało się jeszcze pod koniec roku, gdy prawie żadne sondaże nie dawały PiS większości nawet z Konfederacją i można było żywić cichą nadzieję, że opozycja musi po prostu poczekać, aż bieg rzeki przyniesie trupy – by sparafrazować stare chińskie przysłowie.
Wzmocnienie prawicy widać też w innych sondażach i trendach sondażowych. Od początku roku PiS raczej umacnia poparcie, i to mimo tego, że obóz władzy nie przestaje się kłócić i – jak się wydawało – zakiwał się w sprawie pieniędzy z KPO. Także sondaże podające wyniki niezmodyfikowane przez przeliczenia notowały ostatnio zaskakująco dobre wyniki Konfederacji.
W średniej sondażowej poll of polls „Politico” PiS ma dziś 36 proc. poparcia, a Konfederacja 9 proc. – w sumie 46 proc. Opozycja ma co prawda w sumie 52 proc., ale przynajmniej jedna z list – Koalicji Polskiej-PSL – znajduje się na granicy progu wyborczego.
Jak nie dopuścić do trzeciej kadencji?
To zsumowane poparcie radykalnie prawicowego bloku – bo dziś PiS jest partią coraz bardziej radykalnej prawicy – jest największym politycznym wyzwaniem stojącym przed opozycją w tych wyborach. Musi ona sobie odpowiedzieć na pytanie: jak powstrzymać wzrosty prawicy – co w warunkach głębokiej polaryzacji i braku przepływów elektoratu między dwoma wielkimi blokami w praktyce oznacza „jak zdemobilizować wyborców radykalnej prawicy i sprawić, by zostali w domach”.
To jest najważniejsze pytanie, ono powinno determinować wyborczą strategię. Kształt list jest wobec niego wtórną, techniczną kwestią. Bo jeśli jedynym pomysłem opozycji na to, jak przeciwstawić się widocznemu odzyskiwaniu poparcia przez PiS miałoby być skupienie się na jednej liście, to może się okazać, że to nie wystarczy. Że mieszanie z listami nie zmieni politycznej dynamiki, podobnie jak samo mieszanie herbaty nie uczyni jej słodszą.
Oczywiście, pójście w jednej liście ma szereg zalet i może okazać się ważnym taktycznym narzędziem w wyborczej walce. Jedna lista porządkuje scenę polityczną, wyklucza scenariusz, w którym jakaś część głosów opozycji marnuje się za sprawą nieprzekroczenia progu przez jeden z komitetów, do pewnego stopnia zmniejsza wewnątrzopozycyjną agresję – choć każdy, kto kiedykolwiek kandydował do Sejmu w Polsce, powie, że prawdziwym wrogiem w trakcie wyborów jest kolega lub koleżanka z tej samej listy, z którym rywalizujemy o mandat wśród tej samej grupy wyborców – a nie kandydat z innej.
Z pewnością jedna lista opozycji, gdyby prowadziła w sondażach, mogłaby zmobilizować wyborców dziś wątpiących w to, że PiS da się pokonać, a jej kandydat na premiera miałby o dużo silniejszą legitymację do tworzenia rządu niż kandydat trzech klubów parlamentarnych, z których żaden nie zajął pierwszego miejsca w wyborach. Jak wreszcie wynika z badań Sadury i Sierakowskiego, jednej listy chce większość opozycyjnych wyborców.
Raport Krytyki Politycznej: Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw
czytaj także
Z drugiej strony – zwłaszcza w elektoracie Lewicy – mniejszość, która nie chce wspólnej listy, jest całkiem spora. Jakaś część wyborców poszczególnych komitetów może więc „zgubić się” w wyniku łączenia ich w jedną listę. Pójście jedną listą ustawia jako temat wyborów „ratowanie Polski przed PiS”, co niekoniecznie jest perspektywą wszystkich wyborców, którzy mogliby się znaleźć w zasięgu opozycji.
Co myślimy, gdy mówimy o jednej liście
Decyzja, jak ułożyć listy na wybory, jest więc trudna, zależy od wielu czynników, powinna być rozpatrywana pragmatycznie, ze świadomością, że to użyteczne narzędzie w wyborczej walce, ale nie rozwiązanie wszystkich problemów opozycji.
W Polsce od dobrych kilku lat dyskusja ta wykracza jednak poza ramy wyborczej strategii, gromadzi zupełnie zdumiewające emocje. Bo też rozmowa o jednej liście często skrywa znacznie bardziej pryncypialną dyskusję na temat tego, jak wygląda i jak powinna wyglądać polska demokracja.
Zwolennicy jednej listy, optując za nią, powołują się na taktykę i wyborczy pragmatyzm, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że za tym hasłem kryje się dla nich coś więcej. Dla części jego zwolenników hasło „wspólna lista” to wygodny symbol, za którym kryje się opis polskiej polityki jako starcia dobra ze złem, gdzie z jednej strony stoją wolni obywatele, z drugiej siły zła – zupełnie jak w 1989 roku, jeśli nie gorzej. Ten opis trafnie identyfikuje zagrożenia ze strony PiS, ale chyba myli się co do społecznej emocji, z którą można dziś wygrać wybory.
Za tą diagnozą kryje się też nieufność do normalnej, pluralistycznej partyjnej polityki – z jej ucieraniem kompromisów, gabinetowymi porozumieniami, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie koalicjami, handlem stanowisk – a przynajmniej przekonanie, że w obliczu pisowskiego zagrożenia powinna ona zostać w Polsce zawieszona. Dla innych zwolenników jednej listy wezwania do jej budowy są tak naprawdę sposobem na wyrażenie własnych preferencji co do panowania w Polsce systemu dwupartyjnego, a przynajmniej przekonania, że wobec siły PiS cała opozycja powinna zorganizować się wokół najsilniejszego gracza i podporządkować się mu organizacyjnie i programowo.
Także przeciwnicy jednej listy, nawet gdy przekonują, że taktycznie ona nie ma sensu, na myśli mają na ogół jeszcze coś innego. Sprzeciw wobec jednej listy oznacza w ich wypadku odrzucenie redukcji polskiej polityki do „walki z PiS-owskim autorytaryzmem”, niezgodę na system dwupartyjny czy na rozpłynięcie się własnych politycznych tożsamości w szerszym bloku, określanym głównie przez sprzeciw wobec PiS.
Cokolwiek macie zrobić, zróbcie to szybko
To kłębowisko emocji, roszczeń i żądań wokół wspólnej listy przeciąć powinni partyjni liderzy, podejmując konkretne decyzje co do startu i ponosząc za nie odpowiedzialność.
Jakiejkolwiek decyzji nie podejmą – a są dobre argumenty zarówno za jedną, jak i za wieloma listami – powinni to zrobić szybko. Bo temat jednej listy zaczyna już chyba wszystkich na opozycji męczyć. Jeśli do lata czekać nas będą kolejne listy otwarte, sondaże, naciski w jedną i drugą stronę, to ostatecznie wyborcy opozycji po prostu zmęczą się tematem. Im dłużej będzie trwało ustalanie kształtu list, tym bardziej opcja, która przegra, będzie zniechęcona i może zdemobilizować się w okresie kampanii, a nawet wyborów.
Popatrzmy, jak sprawnie problem list rozgrywa obóz władzy. Decyzja, czy wciągnąć na listy PiS mikropartie Ziobry i Bielana, ciągle nie została podjęta, Kaczyński poczeka z tym pewnie do lata, traktując to jako źródło nacisku na swoich „koalicjantów”. Jednocześnie, choć trwa wieczna wojna ziobrystów z Morawieckim i jego ludźmi, wyborca PiS nie jest zarzucany rozważaniami typu „Zjednoczona Prawica – razem czy osobno”. Problem tego, czy Ziobro będzie na listach PiS, w zasadzie nie ma politycznego znaczenia dla przekazu, z którym ta partia dociera do swoich wyborców, przynajmniej tych niewkręconych w nowogrodzką kremlinologię, bardziej zainteresowanych tym, ile w tym roku dostaną emeryci i co z inflacją.
Trzy listy wyborcze to najlepsze, co może przydarzyć się opozycji
czytaj także
PiS wszedł już na nowy etap kampanii. Wyznaczył polityków, którzy mają jeździć po Polsce i opowiadać wyborcom o określonym obszarze osiągnięć Zjednoczonej Prawicy. Z jednej strony o gospodarce ma mówić premier Morawiecki, z drugiej o sprawach społecznych premier Szydło. Choć ta ostatnia bliższa jest Ziobrze, a do Morawieckiego ma podobno uraz, to pracuje już na rzecz całego swojego obozu – bo warto pamiętać, że choć dla liberalnych i lewicowych wyborców Szydło nie jest żadnym politycznym cudem, to zwłaszcza ludowy elektorat PiS ceni ją bardzo wysoko.
Naprawdę słabo będzie wyglądało, jeśli w następnych miesiącach PiS będzie odsłaniał kolejne etapy kampanii i wręczał nowe kampanijne prezenty ważnym dla tej partii grupom elektoratu, a ze strony opozycji będzie głównie płynął przekaz „rozmawiamy o wspólnej liście”.
Obywatelski sondaż stwarza spory nacisk na opozycyjnych liderów, by połączyli się w jedną listę. Choć decyzję warto podjąć w miarę szybko, to jednocześnie trzeba ją dobrze rozważyć, przyglądając się jej ze wszystkich stron i podchodząc do niej pragmatycznie. Nacisk bywa złym doradcą. Przede wszystkim warto pamiętać, że sam kształt list niekoniecznie zadecyduje o wyniku tych wyborów – pokonanie PiS będzie trudniejsze, niż się wydawało, i żaden cudowny układ list – jednej, dwóch, trzech – nie uchroni nas jeszcze przed trzecią kadencją tej partii.