Rząd powinien raczej poświęcić swoją energię i czas na stworzenie mapy wychodzenia od rosyjskiego węgla, a nie na zmianę konstytucji w taki sposób, by bez naruszania jej przepisów opodatkować dodatkowo polskie firmy obecne na rynku rosyjskim.
Czasy mamy bez wątpienia nadzwyczajne, a te, jak wiadomo, wymagają nadzwyczajnych politycznych środków. Nikt się jednak chyba nie spodziewał, że w poniedziałek na spotkaniu z liderami opozycji PiS wrzuci projekt zmian w konstytucji, w dodatku aż trzech. Po pierwsze, wydatki na obronność miałyby być wyjęte z konstytucyjnego limitu długu publicznego. Druga zmiana ma umożliwić nakładanie dodatkowych podatków na firmy ciągle aktywne w Rosji. Trzecia – konfiskatę ulokowanych w Polsce majątków wspierających inwazję na Ukrainę rosyjskich oligarchów.
czytaj także
O co chodzi PiS? Czy faktycznie są to zmiany niezbędne do tego, by rząd mógł prowadzić skuteczną politykę w sprawie Ukrainy? Czy też raczej – jak określił to Robert Biedroń po spotkaniu – jest to wyłącznie polityczna zagrywka PiS, mająca raz jeszcze spolaryzować społeczeństwo, zmusić opozycję do tego, by natychmiast określiła się, czy jest za zmianami w konstytucji, czy przeciw nim? By w razie odmowy poparcia zmian atakować ją za to, że nawet w sytuacji wojny nie potrafi „wznieść się ponad partyjne podziały”?
Czy to naprawdę są priorytety?
Niezależnie od intencji rządu propozycje zmian w konstytucji budzą liczne wątpliwości. Sprowadzają się one do dwóch kwestii: czy proponowanych przez rząd działań faktycznie nie można przeprowadzić bez zmiany konstytucji i czy narzędzia, które rząd chce tu zastosować, są aż tak ważne, że zmiana konstytucji – najważniejszego aktu prawnego w państwie, który ma regulować ustrój na dekady i co do zasady nie powinien być zmieniany wraz z polityczną koniunkturą – byłaby uzasadniona? Odpowiedzi na oba te pytania brzmią: „raczej nie”.
Weźmy postulat zniesienia limitu długu na wydatki na obronność. To najbardziej poważna i na pierwszy rzut oka najbardziej sensowna z proponowanych zmian. Sztywny konstytucyjny limit długu publicznego – zgodnie z art. 216 ustęp 5 Konstytucji RP nie może on przekraczać 60 proc. PKB – jest kontrowersyjnym rozwiązaniem. Jego zniesienie proponowała po pierwszej fali pandemii grupa progresywnych ekonomistów. Trudno też zaprzeczyć, że w obecnej sytuacji wzrost wydatków na obronność wydaje się niestety koniecznością. To są argumenty, by poważnie rozważyć propozycję PiS i przenalizować konkrety, gdy już się pojawią.
Z drugiej strony, czy do zwiększenia wydatków na obronę faktycznie potrzebujemy zmiany konstytucji? Rząd w ostatnich latach bardzo kreatywnie obchodził limit długu przez różne księgowe i prawne sztuczki, władza ma bowiem dość sporą elastyczność w definiowaniu tego, co do długu publicznego się wlicza, a co nie. Dlaczego więc teraz chce zmieniać konstytucję? Czy przejął się krytyką nietransparentnej polityki budżetowej z okresu pandemii, czy chodzi o coś innego, o polityczną grę?
Środowiska eksperckie nawołujące do zniesienia reguły 60 proc. proponowały powołanie Społecznej Rady Fiskalnej, która reprezentując głosy różnych interesariuszy (pracodawców, pracowników, organizacji samorządowych i innych), pomagałaby w ustalaniu priorytetów polityki wydatkowej, opiniowała poszczególne wydatki, w jakimś stopniu kontrolowałaby, co miałoby być finansowane z długu. Trzeba oczywiście poczekać na szczegóły, ale w propozycjach PiS na razie nie padły propozycje dotyczące kontrolowania zadłużenia państwa na rzecz wydatków na obronność. A jakiś mechanizm kontrolny byłby tu zdecydowanie wskazany.
Jeszcze większe wątpliwości budzą dwie pozostałe propozycje. W całej Europie zajmuje się majątki objętych sankcjami stronników Putina – czemu u nas trzeba do tego zmienić konstytucję? Jak zauważył na Twitterze ekspert Lewicy, Dariusz Standerski, przepadek mienia zgodnie z konstytucją może nastąpić na podstawie ustawy po wyroku sądu. Mamy też ustawę z 2018 roku o terroryzmie i praniu brudnych pieniędzy, której przepisy też mogłyby dostarczyć odpowiednich narzędzi prawnych. Większość parlamentarna w Polsce ma sporą swobodę kształtowania podatków. Nawet gdyby nie miała, to wątpliwości budzi zmiana konstytucji – czegoś, co, przypomnijmy, powinno być na dekady – po to, by nałożyć specjalny podatek w związku z wojną, która może skończyć się za kilka miesięcy.
Naprawdę są ważniejsze kwestie
Trudno też uznać, że konfiskata rosyjskich majątków i specjalny podatek dla obecnych w Rosji przedsiębiorstw to dziś priorytety z punktu wyzwań, jakie przed Polską stawia wojna w Ukrainie. Sankcje na ludzi Putina są ważne, Rosja powinna jak najbardziej boleśnie odczuć gospodarcze koszty wojny, granicą powinien tu być wyłącznie dostęp do żywności, najbardziej niezbędnych leków i innych produktów koniecznych do przeżycia. Polska nie jest jednak Londynem ani Lazurowym Wybrzeżem czy choćby Karlowymi Warami – miejscem, gdzie rosyjska elita parkowałaby masowo swoje najczęściej brudne pieniądze. O jakim w zasadzie ulokowanym w Polsce majątku do przejęcia mówimy? Czy to są sumy, dla których warto grzebać w konstytucji?
O wiele skuteczniej moglibyśmy dopiec Rosji, gdybyśmy zrobili coś z tirami jeżdżącymi przez Polskę do Rosji. Owszem, nie możemy samodzielnie zamknąć granicy, pozostając we wspólnym rynku. Ale można różnymi sposobami ten proceder maksymalnie utrudnić – na przykład przez remont dróg dojazdowych do granicy czy tolerowany przez władze strajk włoski celników.
Kolejny problem to pieniądze, jakie ciągle płacimy za rosyjską ropę, węgiel i gaz. Nie da się wyjść z uzależnienia od rosyjskich paliw kopalnych z dnia na dzień i nikt rozsądny nie wymaga tego od rządu. Problem w tym, że na stole nie leży na razie nawet najbardziej ogólny plan, przedstawiający choćby mapę odejścia od rosyjskiego węgla. Temu raczej rząd powinien poświęcić swoją energię i czas, a nie zmianom konstytucji w taki sposób, by bez troski o naruszenie jej przepisów opodatkować dodatkowo polskie firmy obecne na rynku rosyjskim.
Najpilniejszą kwestią dziś jest przy tym sytuacja uchodźców. Tu mamy prawo oczekiwać od rządu konkretnych odpowiedzi i konkretnych polityk. Tymczasem politycy tak różni jak Krzysztof Bosak i Włodzimierz Czarzasty skarżyli się po poniedziałkowym spotkaniu, że premier nie chciał rozmawiać na temat sytuacji uchodźców i nie był zainteresowany rozwiązaniami proponowanymi w tej kwestii przez opozycję. Marszałek Czarzasty mówił, że premier nie był w stanie nawet odpowiedzieć na pytanie, ilu właściwie uchodźców Polska jest w stanie przyjąć.
5 błędów, których możemy uniknąć, znając historię innych fal migracyjnych
czytaj także
Nie da się niestety wykluczyć scenariusza, w którym ponad milion uchodźców będzie musiało tu zostać dużej. To z jednej strony duża szansa dla Polski, z drugiej – poważne wyzwanie, przede wszystkim dla usług publicznych i rynku najmu mieszkaniowego. Jeśli nie chcemy eksplozji niechęci do uchodźców wśród uboższych warstw społeczeństwa, może konieczna być interwencja państwa, na przykład w postaci bardzo zdecydowanych regulacji czynszu czy działań zmuszających także prywatnych właścicieli do maksymalnego uruchomienia istniejących zasobów mieszkaniowych.
Zorganizowanie długoterminowego życia uchodźców będzie też zwyczajnie kosztowne. Polska powinna więc jak najszybciej zamknąć spór z Komisją Europejską o praworządność, odblokować środki na Krajowy Plan Odbudowy. Powinniśmy też domagać się od Unii uruchomienia specjalnych, solidarnościowych funduszy dla państw, które przyjęły najwięcej ukraińskich uchodźców.
Nie dać się wciągnąć w grę w polaryzację
To są dziś priorytety, nie konfiskata ulokowanych w Polsce majątków Rosjan. Można zastanawiać się, czy PiS nie wrzuca tematu zmian konstytucji, by uniknąć poważnej rozmowy o uchodźcach lub KPO i przy okazji uruchomić polaryzacyjną maszynkę. Tym bardziej że trudno uwierzyć, by jakikolwiek uzasadniany logiką wojny ruch rządu PiS mógł realnie zostać zablokowany przez Trybunał Przyłębskiej.
Jeśli opozycja źle rozegra temat zmian w ustawie zasadniczej, może to ją znów wepchnąć na niewygodną pozycję w polaryzującym społeczeństwo podziale. Jakiekolwiek zmiany w ustawie zasadniczej dokonywane wspólnie z PiS – które konstytucję, nie trzeba przypominać, wielokrotnie łamało – będą zupełnie oburzające dla dużej części opozycyjnego elektoratu, który boi się, że rządzący obóz wykorzysta wojnę, by jeszcze bardziej „sputinizować” ustrój państwa. Gdyby z kolei Lewica poparła na przykład zniesienie limitu długu na wydatki na obronność wspólnie z PiS, to czekałaby ją powtórka z politycznego lania, jakie zebrała po porozumieniu z rządzącą partią w sprawie Funduszu Odbudowy. Z kolei jeśli opozycja od początku odrzuci propozycję PiS, to da paliwo rządowej propagandzie o „totalsach”, którzy nawet gdy wojna toczy się u naszych granic, nie są gotowi zawiesić politycznej wojny domowej.
Bliskość wojny nie przekreśli toksycznej polaryzacji – da jej nowe osie
czytaj także
Co więc robić? Opozycja do tej sprawy powinna podejść z największą ostrożnością. Niczego nie mówić definitywnie, grać na czas, przeczekać PiS. Stworzyć sobie przestrzeń, by móc odrzucić propozycję PiS w sposób, który społeczeństwo uzna za uzasadniony i merytoryczny. Albo do negocjacji naprawdę sensownych zmian. Nie można wykluczyć, że tak naprawdę PiS nie ma żadnych konkretnych planów zmiany konstytucji, a chce tylko zastawić pułapkę na opozycję. Najlepiej dla opozycji i – mówiąc górnolotnie – dla Polski byłoby, gdyby PiS, widząc, że temat nie żre i nie polaryzuje tak, jak liczył, sam wycofał się z przedstawionych w poniedziałek propozycji zmian i zaczął zajmować się naprawdę ważnymi rzeczami.