Kinga Dunin czyta „Mambo Dżambo” Ishmaela Reeda, „Kota w Tokio” Nicka Bradleya i „Białą elegię” Han Kang.
Ishmael Reed, Mambo Dżambo, przeł. Teresa Tyszowiecka blasK!, Korporacja Ha!art 2021
Arbiter elegancji, burmistrz Nowego Orleanu, w lakierowanych alkaponkach – biel i brąz – do garnituru w kratę, z przedziałkiem à la Rudolf Valenino. Króluje w swoim gabinecie. Na kolanach burmistrza siedzi rozwalona Zuzu, miejscowa voo-doo-dee-odo fordanserka i dziewczę do towarzystwa. Wymięta zielona sukienka Zuzu mży cekinami.
Powieść ta ukazała się w 1972 roku i jest ważna. Reed to ważny pisarz afroamerykański. Pamiętając o momencie wydania tej książki, warto pamiętać też, że w roku 1968 w zamachu zginął Martin Luther King, a pod koniec lat 60. rozgromiono partię Czarnych Panter. Zaczęła się prezydentura Nixona. Fala ruchu na rzecz praw obywatelskich czarnych jest tłumiona, a Reed w tym, co i jak pisze, jest radykałem.
Mambo Dżambo to powieść zwariowana, przeładowana wydarzeniami, łącząca fakty z fantazją, używająca różnych form: scenariusz filmowy, wycinek prasowy – jej fabuły krótko streścić się nie da. Ale jest bardzo zabawna, chociaż po pewnym czasie nieco zaczyna męczyć nadmiarem wszystkiego.
O co w niej chodzi? O potrzebę stworzenia czarnej religii, historii, tradycji. Zaczynając od Seta i Ozyrysa, Mojżesza, voodoo i bóg wie czego jeszcze. O różne mitologiczne wierzenia, które da się wykorzystać i przerobić na swoje. Tyle że jest to podane przez autora w formie postmodernistycznego pastiszu. (To nie Baldwin).
W latach 20. XX wieku w Nowym Orlenie wybucha epidemia (a właściwie antyepidemia) Dżes Gru. Dotknięte nią osoby tańczą, śpiewają i odczuwają niezwykły przypływ radosnej energii. Epidemia posuwa się w kierunku Nowego Jorku, a lata 20. to okres „renesansu harlemskiego” – rozkwitu czarnych klubów, musicali i kabaretów. Epidemia poszukuje swojego „słowa”, w powieści jest to zaginiony manuskrypt. W każdym razie potrzebuje ona jakichś środków wyrazu, które nie byłby „monoteistyczne”, w sensie jednej obowiązującej narracji białych. Na Haiti amerykańscy marines walczą z kapłanami voodoo. Stowarzyszenie Mutafików wykrada z muzeów afrykańskie i azjatyckie dzieła sztuki i odsyła je do krajów pochodzenia.
czytaj także
W polskim wydaniu brakuje ilustracji i zdjęć, które były integralną częścią oryginału. Czemu? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewno chodzi o pieniądze. Książka została wydana dzięki wsparciu finansowemu gminy Kraków. Cieszy mnie, że czasem ktoś dotuje książki i nie muszę polegać tylko na rynku. Szkoda jednak, że nie starczyło (pieniędzy czy dbałości o czytelnika?) na jakiś porządny wstęp czy posłowie, bo często zbyt oszczędne przypisy to za mało. Można się tą powieścią szczerze cieszyć, nawet nie znając wielu kontekstów, nie wiedząc, gdzie jazz, a gdzie funk, kto jest kim i co to jest ten afrofuturyzm. Trudno jednak oczekiwać od polskiego czytelnika – jeśli nie jest specjalistą albo pasjonatem – aby orientował się do tego stopnia w zawiłościach afroamerykańskiej kultury. A przede wszystkim, aby dysponował nieco szerszą perspektywą, potrzebną do umiejscowienia tej lektury. Snobizmu na taką literaturę też jest chyba za mało, to nie Ulisses. A szkoda, żeby taka książka przepadła.
Czarne kobiety i ruch klubowy [fragment książki Angeli Y. Davis]
czytaj także
*
Nick Bradley, Kot w Tokio, przeł. Maria Makuch, Znak 2022
Kentarō uniósł do ust gorącą filiżankę kawy i dmuchnął w obłoczek pary. Na zapleczu salonu tatuażu panował półmrok, w świetle ekranu laptopa jego kilkudniowy zarost nabrał niebieskawego odcienia.
Kentarō to ostatni taki tatuażysta w Tokio, który pracuje tradycyjną metodą tebori. Bolesną. Z jego usług korzysta głównie jakuza. Tym razem odwiedziła go jednak młoda dziewczyna i złożyła nietypowe zamówienie – chce, żeby wytatuować jej na plecach mapę Tokio. Praca trwa miesiącami, a tatuażysta jest bardzo dokładny, widać każdy dom. I kota. Kot nie chce jednak trzymać się wyznaczonego miejsca. Podczas każdej sesji jest gdzie indziej…
Wraz z Kentarō zanurzamy się w odwzorowanym na plecach dziewczyny Tokio i znajdujemy się tam, gdzie aktualnie zawędrował kot. Powieść składa się – tak może się na początku wydawać – z oddzielnych opowieści. Ich bohaterami są przepracowany taksówkarz, tajemniczy bezdomny, pracownicy biurowi, prywatny detektyw, cudzoziemcy mieszkający w Tokio… Za każdym razem jednak na chwilę lub na dłużej pojawia się kot, czasem tylko przemknie. I dziewczyna z tatuażem. Prędzej czy później – jeśli to czytacie, to pewno prędzej – orientujemy się, że wszystkie te historie są ze sobą powiązane. I nawet jeśli są raczej smutne, melancholijne, zmierzają do pocieszającej puenty.
W tle oczywiście Tokio w różnych swoich odsłonach.
czytaj także
Nick Bradley, którego debiut książkowy okazał się dużym sukcesem (nagrody, tłumaczenia), doktorat napisał o motywie kota w kulturze japońskiej. My głównie znamy figurki maneki-neko, to te kotki machające łapką, które przynoszą szczęście, ale są też koty-demony. Kot z wytatuowanego Tokio jest trochę demoniczny, nie zawsze przynosi szczęście, jednak niekiedy niesie też pociechę.
Jeśli ktoś lubi japońskie klimaty – bardzo, bardzo przyjemna książka.
*
Han Kang, Biała elegia, przeł. Justyna Najbar-Miller, Wydawnictwo W.A.B. 2022
Tamtej wiosny, kiedy postanowiłam napisać o bieli, sporządziłam najpierw tę listę.
Powijaki
Pierwszy kaftanik
Sól
Śnieg
Lód
Księżyc
Ryż
Morskie fale
Białe magnolie
Białe ptaki
Biały uśmiech
Pusta kartka
Biały pies
Białe włosy
Pośmiertny strój
Han Kang to autorka fascynującej Wegetarianki i mocnej Nadchodzi chłopiec. Tym razem w wydaniu bardzo osobistym i lirycznym. To kilkadziesiąt poetyckich obrazów, czasem wspomnień. Ich motywem przewodnim jest biel – większość wypisanych na wstępie haseł znajdzie w niej swoje miejsce. Oraz śmierć jej siostry, która urodziła się zbyt wcześnie i umarła po dwóch godzinach. (Pierwsze na liście są powijaki i kaftanik, ostatni jest pośmiertny strój).
Biel to w kulturach Wschodu kolor żałoby. Han Kang w Słowie od autorki na zakończenie książki pisze: „W języku koreańskim istnieją dwa przymiotniki używane na określenie bieli hayan i huin. W odróżnieniu od nieskazitelnego niczym wata cukrowa hayan w przymiotniku huin chłodno i posępnie odbija się echem zarówno życie, jak i śmierć”. I to ten drugi patronuje Białej elegii.
czytaj także
Autorka większą jej część napisała podczas długiego pobytu w Warszawie. Myśląc o powstaniu warszawskim i zrujnowanym mieście i jego białych od pyłu ruinach, buduje analogię między odbudową naszej stolicy a budowaniem ze skrawka wspomnienia postaci siostry, której chce udzielić własnego życia.
Chyba oczekiwałam czegoś innego po nowej książce Han Kang, ale na pewno znajdą się czytelniczki i czytelnicy subtelniejsi i wrażliwsi ode mnie, który ją docenią. Ja chyba wolę jazz i voodoo.