Czytaj dalej

Nie płaczę przed snem

japanese-girls

„Kiedy poszłam do liceum, zaczęłam dojeżdżać do szkoły pociągiem. Od tamtego czasu byłam codziennie molestowana”.

Godziny szczytu na jednej z tokijskich stacji metra. Czarno-białe morze identycznie wyglądających ludzi, którzy marzą wyłącznie o jednym: żeby kiedyś się wyspać. Ci, którym w wagonie udaje się usiąść, usypiają od razu. Inni opierają się o drzwi, o poręcze, o współpasażerów. Próbują pobudzić się krzykliwymi programami na ekranach komórek, kątem oka łowią reklamy na ścianach.

Czasami tłum jest tak wielki, że nie ma szans wepchnąć się do środka. Ale zawsze znajdują się tacy, którzy próbują – dociskają ciałem innych, nie zwracając uwagi, czy właśnie zgniatają dziecko, kobietę w ciąży, kogoś starszego.

Cel jest jeden: zdążyć na czas.

Latem, gdy na zewnątrz panuje ponadtrzydziestostopniowy upał, a klimatyzatory nie nadążają z wdmuchiwaniem schłodzonego powietrza, już przed pracą mężczyźni mają marynarki przesiąknięte zapachem potu i papierosów. Nie mają siły podnieść oczu i dostrzec reklamy dezodorantu, który ma im pomóc pozbyć się „męskich woni”.

Stresują się: że nie zdążą, że nie dadzą rady zostać po godzinach, że nie będą w stanie zadowolić szefa. Że znów ktoś na nich nakrzyczy, że będą musieli tkwić w pracy, której nienawidzą.

Metod radzenia sobie z tym stresem jest wiele. Niektórzy wieczorami ogłuszają emocje hukiem rozpędzonych metalowych kuleczek w automatach pachinko, inni zalewają je alkoholem. Jeszcze inni przenoszą się w świat fantazji albo w domowym zaciszu wyładowują się na bliskich.

Byle tylko nie za głośno, byle tylko nie usłyszeli sąsiedzi. Wielu próbuje rozładowywać stres w drodze do pracy – choćby przez upokorzenie jadącej do szkoły uczennicy. Pragną dominacji nad kimkolwiek słabszym, zanim kontrolę nad nimi przejmie szef.

Z reguły nie ma to nic wspólnego z seksem.

Penny: Zgoda (nie)rządzonych

czytaj także

*
Przez okno stojącego pociągu widzę płaczącą dziewczynę. Wyje tak głośno, że zagłusza łoskot pociągów. Głos niesie się ponad komunikatami płynącymi z głośników, wwierca się w czaszkę, obezwładnia. Choć płacz dobiega przez otwarte drzwi wagonu, nikt nie podnosi oczu znad komórki.

Na peronie kilka osób z personelu stacji przytrzymuje wyrywającego się mężczyznę. Ktoś pociesza ofiarę.

Chikan! – słyszę spomiędzy łkań.

Drzwi się zatrzaskują. Płacz niknie.

Wyraz twarzy dziewczyny, skulonej, przerażonej, trzymającej kurczowo torebkę, pozostaje ze mną przez kilka tygodni.

Chikan. Słowo, które trudno przełożyć i równie trudno wytłumaczyć. Molestowanie w środkach publicznego transportu. Dotykanie w tłoku ciał innych ludzi. Polskie „ocieractwo” oddaje tylko część znaczenia.

Problem wcale nie jest nowy, choć ludzie chcieliby wierzyć, że to wina współczesnych zepsutych czasów, odejścia od tradycji, od tego, co w Japonii najlepsze.

Pierwsze wagony tylko dla kobiet zaczęto dołączać do tokijskich pociągów już w 1912 roku. Niektórzy nazywali je „kwietnymi wagonami”. Dziś są normą podczas godzin szczytu w większości japońskich metropolii. Gdyby nie one, wiele dziewcząt nie miałoby jak dojechać do szkoły. Choć zapewne jeździłyby i tak, z poczucia obowiązku – zamykając oczy na fakt, że ktoś obcy, już po raz kolejny w tygodniu, głaszcze je po udzie czy przyciska się do ich piersi.

Jestem Zła

czytaj także

Jestem Zła

Anna Łoniewska

*
Tamaka myślała, że to coś, co dorośli robią dorosłym. Nie miała pojęcia, że dotyk może być czymś złym.

Pierwszy raz padła ofiarą chikan jako dziesięciolatka. Zawsze jeździła do szkoły z koleżanką, ale tamtego dnia z jakiegoś powodu musiała wsiąść do pociągu sama.

Zapamiętała rękę podążającą w górę jej ud i obce palce dotykające majtek.

Nie powiedziała o tym nikomu. Ani nauczycielom, ani rodzicom. Nie miała pojęcia, co się właściwie stało. Ale w jakiś niewytłumaczalny sposób czuła się brudna, skalana. Od razu po powrocie do domu poszła do łazienki, odkręciła gorący prysznic i próbowała to z siebie zmyć.

Nie wierzy w żadnego boga, ale tamtego wieczoru przed snem modliła się żarliwie.
– Boże, błagam, nie pozwól, żeby ktoś mnie dotknął przed moim ślubem!
Bóg nie posłuchał.

Tamaka odtwarzała tę scenę w swojej głowie wiele razy. Obce ręce, majtki, pociąg. Z czasem zaczęła sobie wyobrażać, że może właściwie nic takiego nie zaszło. „Może mi się tylko wydawało?” – myślała. A może tak naprawdę był to Kawashima, chłopak z mojej klasy, w którym się podkochiwałam? Jeśli to on mnie dotykał, to nie mogło być nic złego, czyż nie?

Ale już nigdy nie wsiadła do pociągu sama. Do gimnazjum dojeżdżała rowerem. I niemal udało się jej zapomnieć o całej sprawie. Ta jednak tliła się w podświadomości, odzywała czasami, choć zazwyczaj udawało się zdusić obezwładniający strach.

Do momentu pójścia do liceum.

Skazane na gwałt

czytaj także

Skazane na gwałt

Wiktor Cyrny

Padła ofiarą chikan już pierwszego dnia. Szybko stało się to jej codziennością, bez względu na to, którą linią jeździła. Próbowała różnych kombinacji: pociągów japońskich kolei, metra, jazdy okrężną drogą, ale bez skutku. Prędzej czy później, raz na kilka dni, czuła na sobie w porannym tłoku obce ręce.

Nie pomogło noszenie długiej spódnicy. Paradoksalnie, tylko pogarszało sprawę – Tamaka zdawała się wtedy kusić bardziej, w oczach chikan bowiem skromny strój oznaczał słabość. Wkładano jej palce w waginę, dotykano piersi, pośladków. Miała kilkanaście lat, w jej ciele szalały hormony, a ona nie miała pojęcia, dlaczego ktoś jej to robi. Bała się, ale jeszcze bardziej się wstydziła.

Po latach zastanawia się, dlaczego nigdy nie krzyknęła, choć raz nie podniosła głosu.

Chodziła do bardzo dobrej szkoły w prestiżowej okolicy. Ofiarami molestowania były niemal wszystkie jej koleżanki.

– Dzisiaj znowu. Linia Ginza jest straszna, no nie? – zagadywały do siebie mimochodem, gdzieś między rozmowami o ubraniach czy zadaniu domowym.

Wszystkie przekonane, że tak już jest. Że tak funkcjonuje świat. Według różnych danych problem powoli znika. Ale ani doświadczenia Tamaki, ani jej koleżanek nigdy nie były w nich uwzględnione. Nikt nigdy z nimi o tym nie rozmawiał, nikt o to nie pytał. Dorośli domyślali się, ale woleli nie znać prawdziwej skali problemu.

Patriarchat hard i soft

Ile tak naprawdę jest ofiar chikan? Tego nie wie nikt.

Po premierze filmu Soredemo boku wa yattenai [Mimo to ja tego nie zrobiłem], opowiadającego o oskarżonym o molestowanie tokijczyku i jego walce o uniewinnienie, debatę na temat chikan podjęli… mężczyźni. Mówią, że wagony dla kobiet ich dyskryminują (niektórzy w Nagoi domagają się wagonów tylko dla mężczyzn), że wiele zgłoszeń to fałszywe zarzuty, że kobiety wymyślają problem, podczas gdy w pociągach ścisk i dotyk to norma.

Tyle że Tamaka nie wymyśliła sobie obcych palców w swojej pochwie ani dłoni ściskających jej pośladki.

Nie wymyśliła sobie ocierających się o nią mężczyzn.

*
Japońska policja i wielu przewoźników chwalą się walką z chikan. Na dworcach wiszą plakaty, społeczeństwo zdaje się świadome problemu.

Pierwszy plakat zawisł w Osace w 1989 roku: „Jeśli spotka cię coś przykrego, krzycz”.

Nie użyto słowa chikan. Nie powiedziano wprost, że chodzi o molestowanie.

Tamaka nie wymyśliła sobie obcych palców w swojej pochwie ani dłoni ściskających jej pośladki. Nie wymyśliła sobie ocierających się o nią mężczyzn.

Kilka miesięcy wcześniej właśnie w Osace zdarzył się tak zwany incydent na linii Midōsuji – kobieta zauważyła dwóch mężczyzn molestujących młodą dziewczynę w wagonie metra. Sprzeciwiła się „normie” i zareagowała. Oprawcy wysiedli na tej samej, co ona, stacji, śledzili ją i zgwałcili w jej mieszkaniu. Za karę, że miała odwagę przeciwstawić się przemocy. Napastników skazano na cztery lata pozbawienia wolności, ale od tamtego czasu wiele osób boi się interweniować. „A jeśli ktoś i mnie skrzywdzi za karę? To nie moja sprawa” – tłumaczą sobie tysiące milczących świadków chikan w całej Japonii.

Molestowanie uznawano w tamtych czasach za „małą przemoc”. Za „coś przykrego”, za „kłopot”. Dopiero w 1994 roku po raz pierwszy odważono się napisać na plakatach wprost: „Chikan to przemoc”.

Jednak mimo dwudziestu czterech lat kampanii wciąż nie widać wielkiego postępu.

W szkołach nie prowadzi się edukacji seksualnej – dzieci uczone są podstaw biologii i na tym koniec. Nic o chorobach wenerycznych, o antykoncepcji, ani słowa o seksualnej przemocy. Były premier, uwielbiany przez media Jun’ichirō Koizumi, stwierdził, że młodzież, „nawet jeśli nie będzie się o tym uczyć, będzie o tym naturalnie wiedzieć”.

Nie miał racji. Dla wielu młodych ludzi seks to mieszanka wstydu i ekscytacji. Chłopcy często poznają go przez pornografię. A dziewczętom od młodości wmawia się, że decyzje w tej kwestii należą do mężczyzny. Że ich zgoda się nie liczy. (…)

Rozmawiajmy z dziećmi o seksie od najmłodszych lat

*
Yayoi zainteresowała się problemem chikan przez przypadek. Impulsem była rozmowa z koleżanką z Tokio, której córkę molestowano w pociągu w drodze do szkoły. Nie było tygodnia, żeby nie przydarzyło się to trzy albo cztery razy.

Takako – takiego imienia używała w rozmowie z mediami – bywała ofiarą chikan bez względu na porę dnia i linię metra.

Na początku nikomu nic nie mówiła. Nie potrafiła jednak powstrzymać łez – w drodze do szkoły, na lekcjach i po powrocie do domu. Ćwiczyła przed lustrem głośny protest: „Przestań!”, co obróciło się przeciwko niej – któryś z napastników zaczął wmawiać jej z krzykiem, że to przecież jej wina.

Nikt nie zareagował.

Pewnego dnia z całej siły złapała za dłoń, która ślizgała się chwilę wcześniej po jej udach, i podniosła ją w górę: „Mam cię! Chikan!”. Zaciągnęła mężczyznę na posterunek, doprowadziła do jego skazania, ale nie poczuła ulgi.

Przede wszystkim nie chciała być molestowana.

Z pomocą mamy wykonała plakietkę z napisem: „Chikan to przestępstwo! Nie będę płakać przed snem!”. Plakietka była duża i brzydka. Kiedy Takako użyła jej po raz pierwszy, miała ochotę się schować. Po chwili jednak pomyślała: „Wszystko jest lepsze od molestowania”. Nawet szkaradna plakietka na połowę pleców.

Od tamtego dnia nie padła ofiarą chikan ani razu.

Kopińska: Prawdziwej skruchy nie sposób odkryć

Matka Takako wraz z Yayoi postanowiły, że wykonają ładniejsze wersje plakietek, żeby pomóc większej liczbie dziewcząt. Stworzyły fundację, zebrały pieniądze w ramach kampanii finansowania społecznego.

Nie potrafią jednak wyeliminować zjawiska. Jedyne, co mogą zrobić, to zwiększyć szanse konkretnych dziewczyn na bezpieczeństwo w drodze do szkoły.

chikan, których to zniechęca, inni przerzucają się na słabsze jednostki.

– Rząd ma większe problemy na głowie: biedne dzieci czy kryzys na rynku pracy. Ale chciałabym, żeby kiedyś zajął się również molestowaniem – mówi smutno Yayoi.

Niektórym dziewczętom związana z tym zjawiskiem trauma będzie towarzyszyć do końca życia. Inne dopadną problemy w szkole, depresja. Te najbardziej wrażliwe będą próbowały się ciąć, z nadzieją, że autoagresja pomoże im odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.

Część odbierze sobie życie.

Prawo do niemilczenia

*
Ofiarą chikan padła również Yayoi. Po raz pierwszy jako ośmiolatka. Miała nadzieję, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat coś się w tej kwestii zmieniło, ale wygląda na to, że jest jeszcze gorzej.

Wszystkie japońskie prefektury wydały specjalne rozporządzenie, zgodnie z którym molestowanie w pociągu (przez ubranie) powinno być karane pozbawieniem wolności do sześciu miesięcy i grzywną do pół miliona jenów. Tylko co dziesiąty zgłoszony przypadek chikan jest rozpatrywany według prawa karnego, które przewiduje za ten czyn od sześciu miesięcy do dziesięciu lat pozbawienia wolności.

Media zrzucają winę na „łatwe” licealistki. Ale to nie wina milionów dziewcząt, że stały się symbolem czegoś, czego wcale nie chcą reprezentować. Wielu ich uczniowskie mundurki kojarzą się zarówno ze szkołą, jak i z pornografią. Obraz ten podkręca jeszcze popkultura.

Media zrzucają winę na „łatwe” licealistki. Ale to nie wina milionów dziewcząt, że stały się symbolem czegoś, czego wcale nie chcą reprezentować.

Tymczasem Yayoi – choć dopiero po pięćdziesiątce – zauważyła, że joshi kōsei są dumne ze swojej tożsamości. Że nie pozwolą zredukować swojej młodości do seksu i pieniędzy. Gimnazjalistki mówią o sobie „JC”, od jōshi chūgakusei, uczennice podstawówek używają skrótu „JS” – joshi shōgakusei.

Dziewczyny nie mają zamiaru się wstydzić.

Nie są samolubne, choć tak właśnie często przedstawiają je media. Potrafią się wspierać. „Jeśli zaczniemy nosić przypinki, zrobią się popularne wśród młodszych dziewczyn. Te z nas, które skończą szkołę, spopularyzują je wśród dorosłych” – twierdzą.

Przeglądam ankiety licealistek przez kilka miesięcy noszących plakietki.

Odkąd mam przypinkę, nie byłam ofiarą chikan. Codziennie rano pociąg jest bardzo zatłoczony, ale teraz mogę dojechać bezpiecznie do szkoły.

Mam wrażenie, że dzięki przypince chronię swoje ciało.

Tak bardzo nie chciałam być molestowana, że postanowiłam nosić przypinkę.

Nie jestem już molestowana.

Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym każdy będzie mógł bezpiecznie jeździć pociągiem i nikt nie będzie nikogo molestował.

Odkąd ją noszę, już mi tego nie robią.

Czuję, że jestem silniejsza.

Chciałabym, żeby nawet bez przypinek nie zdarzały się takie rzeczy w naszym społeczeństwie.

Marzę o dniu, kiedy będę mogła wsiąść bezpiecznie do pociągu bez przypinki.

Chikan są naprawdę straszni. Naprawdę chcę, żeby ich nie było.

Podoba mi się napis na przypince, ale nie jestem na tyle silna, żeby nie płakać przed snem. Może warto napisać: „Chikan to przestępstwo. Dobrzy ludzie tego nie robią”.

Już nie boję się wsiadać do pociągu!

W tym roku byłam molestowana trzy razy. Za każdym razem stało się to w pełnym pociągu. Tak bardzo się bałam, nie byłam w stanie się sprzeciwić. Odkąd mam na torbie przypinkę, nikt mnie nie molestuje.

To jazda pociągiem może być tak prosta?

Kiedy poszłam do liceum, zaczęłam dojeżdżać do szkoły pociągiem. Od tamtego czasu byłam codziennie molestowana. Żałuję, że nie umiałam wtedy zareagować.

Trzy lata temu mieszkałam na wsi i nie rozumiałam, czym tak naprawdę jest chikan. Teraz już wiem.

Takako zaczęła mówić o swoich doświadczeniach dopiero kilkanaście lat po skończeniu liceum. Yayoi zdecydowanie później.

Plakietki, które sprzedaje, nie są oznaką słabości licealistek, choć Yayoi jest świadoma, że to leczenie objawów, a nie przyczyny. Ale jeżeli pomogą choć jednej dziewczynie dojechać bezpiecznie do szkoły, to według niej mają sens.

Dziewczęta nie błagają już o to, żeby ich nie dotykać. Ostrzegają, że będą krzyczeć, że nie pozwolą się stłamsić. Że nikt nie ma nad nimi władzy.

*
Fragmenty rozdziału Nie płaczę przed snem z książki Karoliny Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. Pominięto przypisy.

***
bednarz-japoniaKarolina Bednarz (ur. 1991) – reporterka, absolwentka wydziału japonistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim, autorka bloga W krainie tajfunów, gdzie pisze głównie o Azji Wschodniej. Redaktorka naczelna niezależnego kwartalnika reporterskiego „Non/fiction”. Ukończyła Polską Szkołę Reportażu. Publikowała między innymi w „Dużym Formacie”. Finalistka konkursu o stypendium im. Ryszarda Kapuścińskiego w 2016 roku. Mieszkała i uczyła się w Japonii (m.in. na Uniwersytecie Waseda w Tokio) oraz Korei Południowej (na Uniwersytecie Sogang w Seulu).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij