W styczniu 2016 roku premier Beata Szydło powiedziała, że Polska nie może przyjąć syryjskich uchodźców, bo rzekomo wyświadczyła Europie przysługę, przyjmując „milion uchodźców z Ukrainy”. Dziś polscy – i nie tylko – pracodawcy próbują negocjować z Kijowem, aby ukraiński rząd zezwolił im zorganizować czartery dla ukraińskich pracowników sezonowych, a na granicy protestują pracownicy transgraniczni.
Przez lata populiści nalegali, by migracja w Europie została znacznie ograniczona – uważali bowiem, że imigranci zabierają pracę rdzennej ludności, a w potencjalnym kryzysie będzie problem, by nakarmić swoich, nie mówiąc o obcych. Ale trwająca już dwa miesiące epidemia koronawirusa pokazała coś zupełnie innego: nawet po utracie pracy obywatele UE nie spieszą się do wykonywania nisko płatnych zawodów i pracy fizycznej, a uprawa, dostawa i sprzedaż żywności „białym panom” byłyby niemożliwe bez zagranicznej siły roboczej.
czytaj także
Jak zauważył prof. Steven Vertovec, dyrektor niemieckiego Instytutu Maxa Plancka, w ostatnich dziesięcioleciach kraje zachodnie koncentrowały się na wspieraniu imigracji wysoko wykwalifikowanych pracowników, ale epidemia może zmienić ich politykę migracyjną w kierunku ułatwień dla pracowników fizycznych. Podczas koronakryzysu sprzątacze, sprzedawcy, rolnicy, opiekunowie dla starszych i młodszych okazali się zasobem na miarę maseczek i płynu do dezynfekcji.
Migranci to zasób strategiczny
W połowie marca większość krajów europejskich zamknęła granice, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się SARS-CoV-2. Decyzja ta radykalnie wpłynęła na pracowników migrujących ze wschodu na zachód i z południa na północ kontynentu, którzy wypełniają luki na rynkach pracy bogatszych krajów, aby zapewnić lepsze życie swoim rodzinom.
W przypadku polskiej migracji w Wielkiej Brytanii migranci „cyrkulacyjni” stanowią dziś ponad 40 procent, w przypadku migracji ukraińskiej do Polski jest to około 80 procent. Chociaż zamknięcie granic pozostawiło możliwość wjazdu posiadaczom zezwoleń na pobyt i pracę, 14-dniowa kwarantanna, ograniczenie komunikacji naziemnej i zaprzestanie lotów pasażerskich stały się dla migrantów znaczącą przeszkodą.
Już pod koniec marca brytyjski Narodowy Związek Rolników poinformował, że rolnictwo potrzebuje 90 tysięcy pracowników. Sektor, w którym 98 procent zatrudnionych stanowią cudzoziemcy, nie był w najlepszej kondycji już po brexicie, który osłabił popularność Wielkiej Brytanii jako kierunku migracji. Wraz z nadejściem koronawirusa sytuacja się pogorszyła – firmy zaczęły szukać siły roboczej poza UE: w Rosji, Mołdawii, Ukrainie i na Barbadosie.
W kwietniu dziesiątki czarterów z pracownikami rolnymi przyleciały na Wyspy z Bułgarii i Rumunii. Zamówienie samolotu pasażerskiego na 200 miejsc z Sofii do Londynu kosztuje ponad 45 tysięcy funtów, ale brytyjski biznes jest gotowy za to zapłacić. Pomimo że ponad 3 miliony Brytyjczyków straciły pracę z powodu lockdownu, nikomu nie spieszy się do pracy na roli – do sektora trafiają głównie cudzoziemcy, którzy wcześniej pracowali w restauracjach i hotelach.
Podobnie sytuacja wygląda w Austrii. Austriacy organizowali czartery nie tylko dla robotników rolnych, ale też dla personelu medycznego. Ponad 200 pracowników medycznych z Sofii i Timişoary przyleciało do Dolnej Austrii, aby zapobiec głodowi kadrowemu w lokalnym systemie opieki zdrowotnej. Miejscowa izba handlowa zapłaciła za ich pobyt w hotelu – w tym podczas 14-dniowej kwarantanny.
czytaj także
W Niemczech na to, że lokalni rolnicy w szczycie sezonu nie mają wystarczającej liczby pracowników zagranicznych, narzeka… AfD. Thomas Ehrhorn, zastępca szefa komisji ds. żywności i rolnictwa Bundestagu z ramienia AfD stwierdził, że rząd Angeli Merkel ignoruje potrzeby rolników, uniemożliwiając wjazd do kraju „osobom [z zagranicy – red.], które przynoszą ogromne korzyści naszym mieszkańcom”. Ale co AfD, to AfD: Ehrhorn przy okazji wypomniał Merkel otwarcie granic w 2015 roku.
W ten sposób w ciągu kilku tygodni migranci w UE z rezerwowych graczy awansowali na zawodników pierwszego składu. Fiński rząd zorganizował czartery dla 1500 pracowników z Ukrainy i krajów bałtyckich, uzasadniając to koniecznością zapewnienia „bezpieczeństwa dostaw żywności na poziomie krajowym”.
czytaj także
Komisja Europejska szacuje, że około jedna trzecia pracowników w UE zatrudniona jest w tzw. sektorach kluczowych – edukacji, rolnictwie, inżynierii, opiece, sprzątaniu i pomocy społecznej – 13 procent z nich to migranci. Jednocześnie autorzy badania zauważają, że wśród tych „kluczowych pracowników” migranci pracują w najtrudniejszych i nisko opłacanych zawodach.
Nowe ściany
Podczas gdy stara Europa zastanawia się, czy etyczne jest zapraszanie obcokrajowców do pracy podczas pandemii, narażając ich na kontakt z wirusem, na Wschodzie roztrząsa się inny dylemat – narazić zdrowie obywateli czy zezwolić na długotrwały uszczerbek na ich komforcie finansowym.
Podczas koronakryzysu sprzątacze, sprzedawcy, rolnicy, opiekunowie dla starszych i młodszych okazali się zasobem na miarę maseczek i płynu do dezynfekcji.
Uderzającym przykładem jest sytuacja polskich pracowników przygranicznych na Śląsku Cieszyńskim i ścianie zachodniej. Od dwóch dekad dziesiątki tysięcy mieszkańców Polski codziennie wyjeżdżały stąd do pracy do Niemiec lub Czech. O ile pod koniec marca wciąż mogli codziennie przekraczać granicę bez kwarantanny po powrocie do Polski, od początku kwietnia musieli wybrać między rodziną a pracą.
A przecież nie wszystkich stać na to, by wynająć dodatkowe mieszkanie w pobliżu miejsca pracy. Co prawda niemieckie landy przygraniczne jeszcze pod koniec marca zaoferowały Polakom diety na wynajem lokum, ale już w Czechach polskim pracownikom sugerowano, by sami zapłacili za miejsce w hotelu robotniczym, jeżeli chcą zachować pracę. Tak czy inaczej – wydatki na wynajem mieszkania dla rodziny w Polsce w tym czasie pozostają bez zmian. Dlatego 24 i 25 kwietnia setki osób udały się na wiece protestacyjne w Zgorzelcu, Słubicach, Porajowie i Cieszynie, domagając się, aby pracownicy przygraniczni mogli przekraczać granicę bez kwarantanny, tak jak to robią kierowcy tirów.
– Około 13 tysięcy osób w samym naszym powiecie pozostało bez pracy z powodu zakazu podróży do Czech – mówi Damian, jeden z organizatorów cieszyńskiego „protestu-spaceru”. – Nie możemy nic dostać w ramach czeskiej tarczy. Tylko nieliczni z nas pracowali na umowie o pracę i mogli uzyskać postojowe. Wielu znajomych już wyprowadza się z Cieszyna – po miesiącu bez pracy nie mają za co wynająć mieszkania. Na naszej grupie na Facebooku widziałem posty, w których ludzie prosili o pieniądze na jedzenie. Pod koniec kwietnia czeskie fabryki zaczęły się otwierać, zostaliśmy wezwani do pracy, ale nie możemy się pojawić! Istnieje realne zagrożenie, że wylądujemy na bruku z dnia na dzień. W naszej okolicy nie ma pracy, wszystkie firmy też cierpią z powodu zamknięcia granicy. Pojechałbym po pracę do Katowic, ale czym dojadę, gdy transport nie funkcjonuje?
czytaj także
Początkowo premier Morawiecki zignorował postulaty protestujących, ale przed majówką jednak zniósł obowiązek kwarantanny dla pracowników transgranicznych od 4 maja. Mimo to 3 maja w Cieszynie odbył się drugi „Protest przeciwko granicy”. Uczestnicy pokazali rządowi „czerwoną kartkę” – zamknięcie granicy zdestabilizowało ich życie, dlatego domagają się od rządu specjalnego pakietu pomocy, którego im nie zapewnia ani polska, ani czeska tarcza.
Pańszczyzna czy troska?
Przypadek Zgorzelca i Cieszyna pokazuje, w jakim stopniu lokalne społeczności zależą od dochodów migrantów. Podobnie w ostatnich latach wygląda sytuacja na Ukrainie, skąd ponad dwa miliony obywateli wyjechały pracować za granicą. Według szacunków Narodowego Banku Ukrainy w zeszłym roku przekazali do kraju ponad 16 miliardów dolarów, co stanowi ponad 10 procent PKB.
czytaj także
W kwietniu rządy wielu krajów europejskich zaczęły zwracać się do Kijowa z prośbą o zorganizowanie dla nich czarterów z pracownikami. Na przykład Finlandia zainteresowana jest co najmniej dziesięcioma lotami. Z kolei prezes agencji pracy Personnel Service Krzysztof Inglot powiedział mediom, że dogaduje szczegóły czarteru z ukraińskimi pracownikami do Wrocławia.
Premier Denys Szmyhal nie kryje sceptycyzmu wobec takich próśb: jeżeli Ukraińcy stracą pracę bądź rozchorują się w Europie, to – zdaniem premiera – na Ukrainie spocznie kosztowny obowiązek ewakuacji obywateli. Jako główny powód ograniczeń wyjazdów zarobkowych Szmyhal podaje chęć wykorzystania wykwalifikowanych w Europie kadr na Ukrainie. Premier twierdzi, że praca dla migrantów znajdzie się w kraju – tylko że nawet jeśli to prawda, ukraińscy pracownicy zarobią 3–4 razy mniej niż w Polsce.
Sytuacja zaogniła się, gdy 29 kwietnia ukraińska Państwowa Służba Lotnicza pod naciskiem rządu przez dziewięć godzin nie zezwoliła na wylot czarteru pracowników sezonowych z Kijowa do Londynu. W mediach społecznościowych zawrzało: ukraiński rząd został oskarżony o powrót do pańszczyzny i najgorszych praktyk ZSRR. I choć nieszczęsny samolot w końcu dotarł na lotnisko w Heathrow, władze zapowiedziały, że w przyszłości odlot każdego takiego samolotu będzie wymagał zgody rządu.
Największym paradoksem jest to, że granice lądowe Ukrainy są ciągle otwarte na wyjazd. Według ukraińskich mediów w kwietniu granicę z Polską codziennie przekraczało kilkaset osób. Zakaz czarterów z pracownikami migracyjnymi to nie tyle ogólny zakaz podróży, ile demonstracja bardzo archaicznego modelu zarządzania, w ramach którego pan miłościwie zezwala chłopu pracować poza folwarkiem. Państwo ukraińskie pod pozorem ochrony praw migrantów zarobkowych próbuje wprowadzić filipiński model kontroli migracji, w którym opuszczenie kraju jest możliwe tylko za zgodą specjalnej agencji państwowej. Co w przypadku Ukrainy będzie stanowić żyzną glebę dla rozkwitu korupcji.
W ustach ukraińskich urzędników frazesy o legalnym zatrudnieniu i ochronie zdrowia migrantów nie brzmią zbyt wiarygodnie, ale temat ten od tygodni omawiany jest przez jakościową prasę i badaczy migracji. W artykule zatytułowanym Czy zapasy żywności w Europie Zachodniej są warte więcej niż zdrowie pracowników w Europie Wschodniej? Costi Rogozanu i Daniela Gabor nie owijają w bawełnę:
„Ścinacze szparagów, zbieracze sałaty i opiekunowie medyczni wykonują dziś najbardziej wydajną formę pracy w Europie: tanią, wysoce produktywną i zazwyczaj na czarno – chociaż bywa to praca upokarzająca i stanowiąca zagrożenie dla zdrowia publicznego. Europejska ekonomia polityczna stworzyła uniwersalnego postkomunistycznego żołnierza, zdolnego do przekształcania się z robotnika rolnego w opiekuna, a z opiekuna w pracownika budowlanego wraz ze zmianą pór roku. Swoboda przemieszczania się przekształciła się w pęd za przetrwaniem, a nawet i ten przywilej został zarezerwowany dla osób sprawnych fizycznie [przeł. OB]”.
Kaja Puto: Przestańmy udawać, że pytanie o migrantów zaczyna się od „czy”
czytaj także
Podczas epidemii koronawirusa migranci zrobili i dalej robią wiele, aby umożliwić społeczeństwom europejskim przejście przez lockdown z minimalnym stresem, a rządom narodowym w Europie Środkowo-Wschodniej – zaoszczędzić na pomocy dla bezrobotnych obywateli. Być może ostatnie tygodnie nareszcie przybliżą Europejczykom myśl, że wpuszczając do kraju migrantów zarobkowych, nie tyle okazują gościnność, ile dbają o siebie.