Kompleks białego zbawcy widzimy, gdy celebryci i wolonturyści z Zachodu wrzucają na Instagrama wyretuszowane zdjęcia z „biednymi murzyniątkami” na rękach (vide słynne banery Dominiki Kulczyk rozsiane swego czasu po Polsce).
Kiedyś byłam wolonturystką. Jedną z milionów mieszkanek i mieszkańców Globalnej Północy, którzy kierując się wzniosłymi ideami pomagania krajom ubogim, decydują się na wyjazd i udział w projekcie wolontariackim.
Przynoszą one jednak więcej szkód niż pożytku.
Przygoda cudzym kosztem
Wybrałam jedną z największych organizacji studenckich realizujących programy pomocowe i staże na całym świecie. Wyjechałam do Brazylii na siedem tygodni. Pracowałam w jednym z lokalnych NGOsów razem z grupą innych wolontariuszek. Prowadziłyśmy warsztaty o tematyce ekologicznej dla dzieci i młodzieży z faweli.
Nie miałam żadnego wykształcenia w zakresie pedagogiki i ekologii. Nie znałam nawet dobrze portugalskiego. Ale organizacja przekonywała, że przecież wszystko, czego potrzebuję, to dobre intencje i chęć „wyjścia ze swojej strefy komfortu”.
Na miejscu, podczas jednego z pierwszych spotkań z organizacją, zrozumiałam, że celem wolontariatu wcale nie jest realna poprawa sytuacji lokalnej społeczności, tylko kreowanie „umiejętności liderskich” i zdobywanie „niezapomnianego doświadczenia”.
Zagadka: Ile górskich rzek trzeba wysuszyć, żebyś mógł ponadupcać na nartach?
czytaj także
Przez kilka tygodni w Brazylii pracowałam za darmo, zabierając pracę lokalnym, z pewnością dużo bardziej kompetentnym edukatorom. Opowiadałam o skutkach globalnego ocieplenia i o tym, jak ważne są wybory konsumenckie, dzieciom, które wracając codziennie do domu, narażone były na stanie się przypadkową ofiarą ulicznej strzelaniny. Pełna zażenowania próbowałam odpowiadać na ich pytania, dlaczego ja mogłam przylecieć do Brazylii, ale oni do Polski nie polecą nigdy.
Dzieci z brazylijskich faweli miały być narzędziem do poprawy mojego samopoczucia. W praktyce nie miało to nic wspólnego z rzeczywistą pomocą, chociaż oczywiście nikt nie powiedział tego wprost. Sama zrozumiałam to dopiero po powrocie do Polski.
Turyści jadą na pomoc
Dawniej różnica między wolontariatem za granicą a wolonturystyką była wyraźna. Ten pierwszy wymagał konkretnych kompetencji, był długotrwały, a przejście rekrutacji stanowiło duże wyzwanie. Wolonturystyka z kolei była organizowana przez komercyjnych operatorów, teoretycznie dostępna dla każdego. Najczęściej płatna.
– Dziś to rozróżnienie jest nieaktualne, a nawet niebezpieczne. Nie każdy wolontariat, który wymaga rekrutacji, jest wolontariatem etycznym. Z drugiej strony nie wszystkie wyjazdy z operatorem muszą być szkodliwe. Takie definiowanie wprowadza dużo zamieszania i niekoniecznie pomaga przy szukaniu etycznego projektu – tłumaczy Alicja Kosińska, pracowniczka Fundacji Go’n’Act, która od prawie dziesięciu lat działa na rzecz odpowiedzialnej wolonturystyki.
czytaj także
Czym w takim razie jest wolonturystyka? Najłatwiej określić ją jako połączenie wyjazdu turystycznego z pracą na rzecz lokalnej społeczności lub przyrody. Może odbywać się w ramach projektów dużych, międzynarodowych organizacji, w tym NGOsów lub biur turystycznych. Czasem zdarza się też, że podróżujący po świecie backpackersi zostają zachęceni do odbycia pracy wolontariackiej przez lokalsów. Bo na wolonturystyce zyskują dwie strony: wolontariusze i organizatorzy. Tylko że jest jeszcze trzecia grupa – ci, którym chcemy pomagać. I to oni ponoszą największe konsekwencje całego przemysłu.
– Mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym to wolontariusz jest stawiany na pierwszym miejscu i to wokół niego tworzone są projekty, a nie wokół problemu, który miałby pomóc rozwiązywać. To właśnie fundament problemu z wolonturystyką. Wolontariusz staje się klientem, który ma wrócić z wyjazdu zadowolony – dodaje Kosińska. Cały biznes na dobre zaczął się rozkręcać pod koniec lat 90. Rocznie na takie wyjazdy decyduje się ok. 10 milionów osób, głównie z krajów zamożnych do krajów Globalnego Południa.
Sieroty jako towar
Jednym z najczęściej wybieranych projektów wolontariackich jest praca z dziećmi. A ponieważ popyt na wolontariat w sierocińcach krajów Globalnego Południa jest niezwykle duży, stale wzrasta „zapotrzebowanie” na sieroty.
Mówiąc najbrutalniej, dzieci stają się towarem, za który wolonturyści płacą, by przeżyć swoje „niezapomniane przygody” i mieć poczucie spełnienia „dobra”.
czytaj także
„Wzrost liczby sierocińców w danym kraju wiąże się z natężeniem zjawiska oddzielania dzieci od ich rodzin biologicznych. Branie udziału w programie wolontaryjnym w domu dziecka pogłębia ten problem. Im więcej darowizn przeznaczanych jest na funkcjonowanie sierocińców, tym bardziej rodzice zmagający się z ubóstwem są skłonni oddać swoje dzieci do placówki, wierząc, że to da ich dzieciom lepszą przyszłość niż pozostanie w domu rodzinnym” – czytamy na stronie Podróże a prawa dziecka.
Oddzielanie dzieci od rodzin i przyzwyczajanie ich do krótkotrwałych relacji z wolontariuszami, którzy okazują im czułość, po czym wyjeżdżają, powoduje zaburzenia w relacjach dzieci i często oddziałuje negatywnie na ich psychikę.
czytaj także
Nierzadko mali mieszkańcy sierocińców stają się też atrakcją turystyczną. Zachęca się ich do udawania wdzięcznych lub smutnych, do występów artystycznych, by odwiedzający rzucili ośrodkowi kilka groszy.
Z powodu łatwego dostępu do projektów pomocowych w domach dziecka zdarzają się też przypadki molestowania seksualnego.
Zabawa w lekarza
Nie brakuje ofert, w których wolonturyści mogą sprawdzić się jako pomoc medyczna w krajach dotkniętych ubóstwem. Operatorzy zapewniają, że każda para rąk do pracy jest na wagę złota. Nierzadko jedynym wymogiem są szczere chęci i znajomość języka angielskiego. A nie, jak mogłoby się wydawać, doświadczenie medyczne.
– Znane są nam historie, w których kilkunastolatkowie ubrani w białe kitle uczestniczą w operacjach, zabiegach aborcji, przyjmują porody, amputują kończyny. Nie mają przy tym żadnego pojęcia, co robią. Życie pacjenta jest stawiane na ostrzu noża – opowiada Alicja Kosińska.
– Szpitale, które przyjmują do siebie takich wolontariuszy, pewnie robią to tylko ze względu na korzyści finansowe, jakie mają z ich pobytu. W przypadku błędu takiego przyjezdnego szpital pewnie nawet nie zgłosiłby nigdzie sprawy, ponieważ to on potem miałby kłopoty, bo dopuścił do pacjenta osobę bez kompetencji – mówiła w jednym z wywiadów Ewa Piekarska, prezeska zarządu Polskiej Misji Medycznej.
Kosińska zwraca uwagę na jeszcze jeden problem, czyli wykorzystywanie tzw. kapitału białej skóry. Osoba, która ma białą skórę i nosi ubranie lekarza, do tego przyjechała z daleka, w oczach pacjenta nierzadko uchodzi za kompetentną. To budowanie neokolonialnych zależności, tworzenie złudzenia, że kolor skóry świadczy o naszych kompetencjach.
Kompleks białego zbawcy
Połączenie wolontariatu z turystyką często skutkuje tym, że wolontariusze nie traktują swojej pracy poważnie. Uważają nawet, że lokalne społeczności powinny być im wdzięczne, bo przecież to w końcu oni poświęcają swój czas na pracę za darmo lub nawet do niej dopłacają.
Pytanie tylko, czy ktoś ich o to prosił.
Istnieje takie pojęcie jak kompleks białego zbawcy (ang. white savior complex). Widzimy go, gdy celebryci i wolonturyści z Zachodu wrzucają na Instagrama wyretuszowane zdjęcia z „biednymi murzyniątkami” na rękach (słynne banery Dominiki Kulczyk rozsiane swego czasu po Polsce).
Na czym polega #DefektDomina i dlaczego można zadawać pytania filantropce
czytaj także
Widzimy je też w podejściu, gdy wolonturysta po przyjeździe do kraju Globalnego Południa jest przekonany, że wie lepiej i może pomóc lepiej. Gdy patrzy z góry lub z politowaniem na tych, do których przyjechał, jak niegdyś patrzyli na nich pierwsi antropolodzy i kolonizatorzy. Współcześni biali zbawcy ugruntowują stereotypy o biednych i zacofanych krajach, które nie poradzą sobie bez pomocy „z zewnątrz”. Tym samym utrzymują paternalistyczne zależności między Globalną Północą a Globalnym Południem. Najczęściej nieświadomie i kierując się najlepszymi intencjami.
Tymczasem rzeczywista pomoc nie może odbywać się z pominięciem głosu tych, których projekty dotyczą. Tylko praca oparta na dialogu i współpracy z lokalną społecznością czy daną grupą może przynieść zamierzone efekty. Czy też efekty w ogóle.
czytaj także
Etyczna pomoc
Istnieją wolontariaty zagraniczne, które mogą nieść realną pomoc i być pożyteczne dla wszystkich stron. W jaki sposób je znaleźć?
Jak radzi Kosińska, należy przede wszystkim dostosować nasze kompetencje do projektu. Mieć pogłębioną wiedzę na temat kraju, do którego chcemy się udać. Warto też zwracać uwagę na kryteria, którymi posługują się organizacje w doborze wolontariuszy. Jeśli nie istnieją praktycznie żadne wymagania, to prawdopodobnie nie kieruje się ona dobrem beneficjentów ani etyką.
Cztery pytania, których „Wysokie Obcasy” nie zadały Dominice Kulczyk
czytaj także
– Nie zawsze jednak to, czy wolontariat jest płatny, czy darmowy, może być wyznacznikiem, który decyduje, że dana organizacja jest rzetelna. Powinniśmy skupić się przede wszystkim na tym, w jaki sposób weryfikowani są potencjalni wolontariusze – dodaje działaczka.
Warto też zwrócić uwagę, czy dana organizacja prowadzi transparentną działalność, ma wsparcie lokalnej społeczności i oferuje głównie długoterminowe projekty.
Zdaniem Kosińskiej powinniśmy myśleć o naszej odpowiedzialności, jeszcze zanim zdecydujemy się na wyjazd. Jeśli chcemy wykonywać etyczną pracę jako wolontariusze, skupmy się przede wszystkim na tych, którym jedziemy pomagać, a nie na sobie samych. Inaczej nasza decyzja może przynieść bardzo złe skutki.
**
Więcej informacji na ten temat: http://zanimpomozesz.pl/
O kompleksie białego zbawcy: https://nowhitesaviors.org/
Fundacja Go’n’Act, która realizuje projekt „Podróże a prawa dziecka”, powstała z myślą o dzieciach, młodzieży i młodych ludziach. Nadrzędnym celem fundacji jest szeroko rozumiane wspieranie rozwoju i dobrobytu dzieci, młodzieży i młodych ludzi, w szczególności poprzez działalność edukacyjną, kulturalną i pomocową. Więcej: http://goandact.org/misja-i-wizja/