Vince: Jaka będzie przyszłość miast w „stuleciu nomadów”?

Między zorganizowanym miastem a slumsami zazwyczaj istnieje przepaść. Mieszkańców tych ostatnich często traktuje się ogólnie jak „przestępców” i „brudasów” i uznaje się za „problem”.
Gaia Vince
Afgańscy uchodźcy w Pakistanie. Fot. UN Women/Sayed Habib Bidell

Sieci tworzone i utrzymywane przez migrantów, a także istotny kapitał społeczny, jaki wnoszą, skutkują tym, że nieformalne, niedrogie osiedla to zazwyczaj tętniące życiem rynki, dostarczające ludziom sposobów na wyjście z ubóstwa. Slumsy funkcjonują zatem jako dynamiczne odskocznie od wiejskiego ubóstwa do miejskiego życia wypełnionego nadzieją. Polecamy fragment książki Gai Vince „Stulecie nomadów”.

W 2008 roku liczba mieszkańców miast po raz pierwszy w dziejach ludzkości była większa od liczby ludzi, którzy mieszkali poza nimi. Jako gatunek staliśmy się zwierzęciem innym niż dotąd – żyjemy w oderwaniu od świata natury, który nas żywi i napędza. Migracja do miast rozpoczęła się na Zachodzie – w latach 1850–1910, kiedy to każdego roku aż 2 miliony ludzi przenosiło się do wielkich metropolii. Na amerykańskiej prowincji rosła wówczas liczba opustoszałych, widmowych miasteczek. Ten sam proces trwa obecnie w krajach rozwijających się, gdzie wyludniają się obszary wiejskie. Nadeszło stulecie mega-miast.

Obecnie około jedna trzecia ludzkości ustawicznie się przemieszcza; są to głównie migranci wewnętrzni, którzy przenoszą się z obszarów wiejskich do miast. Tego rodzaju wędrówki poważnie zmieniają dotychczasowe rozmieszczenie populacji; uchodźcy porzucają obszary zdegradowane pod względem środowiskowym, chcąc uniknąć społecznych konsekwencji tego stanu rzeczy. Przez najbliższe 80 lat musimy skupić się na budowaniu rozległych miast, przeznaczonych do zasiedlenia przez liczne populacje. Będą one zapewniać swym mieszkańcom bezpieczeństwo, nadawać się do życia i sprzyjać społecznej inkluzji; ich gospodarki muszą działać w warunkach charakterystycznych dla antropocenu – konieczne zatem będzie zapewnienie wtórnego obiegu wody i zasobów oraz zarządzanie odpadami, a także takie zorganizowanie produkcji, by nie zanieczyszczała ona środowiska naturalnego.

W obu Amerykach oraz w krajach Zachodu „transformacja urbanistyczna” – przenosiny ludności do miast – w dużej mierze została już zakończona. W Azji proces ten trwa od kilku dziesięcioleci – przodują w nim Chiny, Malezja i Tajlandia – choć wiele jeszcze zostało do zrobienia, szczególnie na południu kontynentu.

Czego nie wolno fotografować na granicy? Straż graniczna wciąż utrudnia pracę dziennikarzom

Większość mieszkańców Afryki nadal żyje na wsi, ale jej miejska populacja szybko rośnie w tempie 3,6 procent rocznie. Migracje do ośrodków miejskich, w połączeniu z wciąż wysokim wskaźnikiem urodzeń, sprawiają, że w afrykańskich miastach każdego roku przybywa około 20 milionów mieszkańców. W tej dekadzie dziesięć najszybciej rozwijających się miast na świecie będzie znajdować się w Afryce. Dar es-Salaam w Tanzanii – które jeszcze w XIX wieku było rybacką wioską – w 2030 roku będzie mieć 11 milionów mieszkańców, dwa razy więcej niż obecnie. W tym czasie w Kairze będzie mieszkać około 24 milionów ludzi; taki sam wynik osiągnie nigeryjskie miasto Lagos. Jednak żadna z tych metropolii nie zdoła przetrwać skutków globalnego ocieplenia, które nadejdzie za kilkadziesiąt lat – już obecnie nękają je ekstremalne upały i nawiedzają niszczycielskie powodzie.

Mieszkańcy miast również wezmą udział w masowej wędrówce na Północ. Migracja do innych krajów na całym świecie wychodzi zazwyczaj właśnie z miast, nawet jeśli jej uczestnicy urodzili się na wsi.

Byłoby idealnie, gdyby wzrostowi aglomeracji towarzyszyła poprawa dobrobytu ich mieszkańców, jak miało to miejsce na przykład w Singapurze po uzyskaniu przez to państwo niepodległości. Jednak transformacja urbanistyczna w Afryce – choć odbywa się szybciej niż w Azji czy Ameryce Łacińskiej – generuje wysokie ubóstwo. Na przykład w Lagos rozwój miejskiej infrastruktury nie nadąża za tempem przyrostu liczby nowych imigrantów; w rezultacie powstają tam rozległe slumsy poprzecinane wąskimi arteriami, z niewydolną kanalizacją, częstymi przerwami w dostawie prądu i innymi problemami.

Eurobiałość. Gdy „europejski styl życia” oznacza wspólnotę koloru skóry

Nigeria przestała być kolonią brytyjską w 1960 roku. Singapur uzyskał niepodległość w tym samym czasie, ale Lagos rozwijało się szybciej i pozostaje znacznie uboższym miastem, a miliony jego mieszkańców żyją na podmokłych, zagrożonych powodziami terenach, bez elektryczności i urządzeń sanitarnych; wspomnieć należy również o wysokim odsetku żyjących w tej aglomeracji analfabetów i o licznych problemach zdrowotnych, które dotykają miejscową ludność. Ponieważ populacja Lagos jest raczej rozproszona, a nie skoncentrowana w dzielnicach zaprojektowanych przez urbanistów, w mieście są mniejsze szanse na rozwój biznesu, handlu i innowacyjności, ludzie zaś mają ograniczone możliwości bogacenia się; oznacza to, że kraj jest znacznie mniej produktywny. Tego rodzaju kwestie należy brać pod uwagę podczas planowania miast przyszłości.

Miasta funkcjonują najlepiej jako zwarte ośrodki. Chociaż zarobki afrykańskich migrantów z obszarów wiejskich po przeprowadzce do miast wzrastają, to nie jest to wzrost znaczący, ponieważ – w przeciwieństwie do innych części świata – w nowym miejscu niełatwo jest im znaleźć lepiej płatne zajęcia. Przybysze zazwyczaj nie mieszkają w pobliżu swoich miejsc pracy, muszą więc do nich dojeżdżać wąskimi, zakorkowanymi ulicami, co jest kosztowne i czasochłonne. Czas dojazdu do pracy w Nairobi jest jednym z najdłuższych na świecie, ponieważ ponad 40 procent ludzi chodzi tam do swoich miejsc zatrudnienia pieszo. Zamiast zająć się czymś bardziej opłacalnym, migranci pracują przeważnie jako uliczni sprzedawcy warzyw lub pamiątek.

Słaba infrastruktura miast i brak planowania urbanistycznego na całym kontynencie sprawiają, że transport jest drogi, co podnosi ceny żywności i innych zasobów, to zaś powoduje, że płace w fabrykach i inne koszty są wyższe. Utrudnia to miejscowym towarom konkurowanie na globalnym rynku; afrykańskie metropolie są w dużej mierze „miastami konsumpcji”, których gospodarka opiera się na usługach i wytwarzaniu towarów o niskiej wartości, konsumowanych raczej lokalnie niż sprzedawanych na zewnątrz. Z tego powodu mieszkańcy miast leżących w Afryce są znacznie biedniejsi niż ludność żyjąca na innych kontynentach. Zwiększa to ich bezbronność wobec skutków zmian klimatycznych oraz innych wstrząsów i napięć – i przyczynia się do masowej emigracji.

Partnerstwo czy jeszcze więcej wyzysku? Giorgia Meloni ma plan dla Afryki

Jest to spowodowane wieloma czynnikami, w tym spuścizną kolonialnego wyzysku, epidemią HIV, konfliktami i złymi rządami, a także niewystarczającą produktywnością sektora rolnego, która sprawia, że żywność jest droga, a jej kupowanie pochłania lwią część dochodów obywateli. Jednak lepsze planowanie urbanistyczne, gęstsza zabudowa, budowa szerszych dróg oraz dobry transport i właściwa infrastruktura znacznie poprawiłyby produktywność i zamożność afrykańskich miast w toku odbywającego się w tym stuleciu procesu przestawiania się ludzkości na życie miejskie – i poprawiłoby odporność ludzi na zjawiska wynikające ze zmian klimatycznych.

Taki sam lub zbliżony scenariusz urzeczywistniał się na całym świecie. Migracja do miast jest zwykle nieplanowana i odbywa się falami. Najwspanialsze dziś miasta świata zaczynały jako ośrodki handlu i administracji otoczone dzielnicami mieszkaniowymi, które coraz bardziej przypominały fawele, a panujące w nich warunki stopniowo się pogarszały.

W Europie w XVIII i XIX wieku to właśnie w tych przeludnionych slumsach mieszkali imigranci, dzięki którym miasta się bogaciły. Były to dzielnice nędzy, brudu i śmierci, toczone przez tyfus, cholerę, czerwonkę, malarię i inne choroby związane ze złymi warunkami sanitarnymi. Latem wypełniał je smród rozkładu, zimą ich mieszkańcom dokuczał przenikliwy chłód. W XX wieku, wskutek wdrażania polityki rozwoju, stopniowo je wyburzano, wznosząc na ich miejscu nowe dzielnice, z porządnymi budynkami i niezbędną infrastrukturą – rejon, w którym niegdyś znajdowały się jedne z najkoszmarniejszych slumsów dziewiętnastowiecznego Londynu, Seven Dials, to w naszych czasach ekskluzywne centrum dzielnicy teatralnej Covent Garden. Podobnie teren dawnych cieszących się złą sławą nowojorskich slumsów Five Points – położonych na Manhattanie, między dzisiejszymi dzielnicami Chinatown i Civic Center – jest obecnie bardzo atrakcyjną lokalizacją.

Migranci z obszarów wiejskich zazwyczaj mieszkają w skupiskach nędznych chat, stawianych „nielegalnie” na obrzeżach rozrastających się miast. W miarę wzrostu liczby mieszkańców, ubogie przedmieścia o niskiej zabudowie zaczynają wchłaniać okoliczne wioski. Ta gwałtowna ekspansja nierzadko prowadzi do uwięzienia ludzi w ubóstwie – władze z reguły zaniedbują te obszary, ponieważ stojące na nich budynki zostały wzniesione nielegalnie. Ich mieszkańcy nie mają dostępu do kanalizacji, wody, usług zdrowotnych ani innych niezbędnych usług. Żyją również w ciągłym strachu przed eksmisją; boją się, że po powrocie z pracy nie zastaną swoich domostw, bo w międzyczasie zniszczą je spychacze. W takich przypadkach zwykle nie można liczyć na odszkodowanie.

Gdzie ci amerykańscy mężczyźni? W Jemenie. I na granicy z Meksykiem

Jednak sieci tworzone i utrzymywane przez migrantów, a także istotny kapitał społeczny, jaki wnoszą oni do populacji państw, które ich przyjmują, skutkują tym, że owe nieformalne, niedrogie osiedla to zazwyczaj tętniące życiem rynki, dostarczające ludziom sposobów na wyjście z ubóstwa. Slumsy funkcjonują zatem jako dynamiczne odskocznie od wiejskiego ubóstwa do miejskiego życia wypełnionego nadzieją i obfitującego w nowe możliwości.

Wschodniolondyńska dzielnica Spitalfields była niegdyś siedzibą hugenockich imigrantów z Francji – tkaczy żyjących z produkcji jedwabiu. Na początku XIX wieku konkurencja ze strony fabryk tekstylnych w Manchesterze doprowadziła tę społeczność do skrajnego zubożenia. Ich przestronne domy zostały podzielone na małe izdebki, a dzielnica zamieniła się w przeludnione slumsy. Stopniowo zaczęli się tam wprowadzać holenderscy i niemieccy Żydzi, a następnie masy żydowskiej biedoty z ziem polskich i z Rosji oraz inni imigranci z Europy Wschodniej. W XX wieku programy społeczne poprawiły panujące tam warunki, choć dzielnica pozostała uboga. Trafiały do niej kolejne fale żydowskich, a następnie irlandzkich imigrantów, zaś pod koniec wieku przybysze z Bengalu i Bangladeszu. Na przełomie XX i XXI wieku „Banglatown”, jak nazwano obszar obejmujący Shoreditch i Brick Lane, stał się modny wśród artystów i ludzi innych twórczych profesji.

Machińska o polityce migracyjnej rządu: Wielkie były nasze oczekiwania…

Między zorganizowanym miastem a slumsami zazwyczaj istnieje przepaść. Mieszkańców tych ostatnich często traktuje się ogólnie jak „przestępców” i „brudasów” i uznaje się za „problem”. A przecież zamożniejsi obywatele – z których wielu to imigranci w drugim lub trzecim pokoleniu – opierają się właśnie na usługach ludzi zamieszkujących slumsy, którzy są zatrudniani jako służba w ich domach, pracują w budownictwie i wielu innych kluczowych sektorach. Te dwa funkcjonujące obok siebie światy oddziela „hierarchia okoliczności” – wielu zamożniejszych obywateli nigdy nie postawi stopy w dzielnicach nędzy.

Te slumsy, fawele i „miejskie wioski” zostają w końcu uznane za część miasta, a ich struktury z czasem nabierają cech trwałości. Ironia polega na tym, że różnorodność kultury i ludzka przedsiębiorczość, które charakteryzują te obszary, często czynią je jednymi z najbardziej atrakcyjnych do zamieszkania części miasta. W rezultacie ceny nieruchomości wzrastają gwałtownie, a po gentryfikacji pierwotnej społeczności nie stać już na to, by nadal tam żyć.

Spitalfields, dawne slumsy Shoreditch, to obecnie jedne z najbardziej gentryfikowanych dzielnic Londynu i, z wyjątkiem kilku osiedli mieszkań socjalnych, są zbyt drogie dla społeczności „Bangla”. Ubogich mieszkańców takich części miast wypycha się następnie do zbudowanych specjalnie w tym celu wieżowców, lecz bez ugruntowanej sieci społecznej i możliwości rozwoju przedsiębiorczości, która nadaje slumsom ekonomiczną dynamikę. W rezultacie ludzie zostają uwięzieni w ubóstwie w śródmiejskich enklawach, mając niewielkie szanse na zmianę swojej sytuacji.

*

Książka Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat Gai Vince w przekładzie Andrzeja Wojtasika należy do Serii książek wydawanych we współpracy z Impact. 

*

Gaia Vince – pisarka, dziennikarka, popularyzatorka nauki. Autorka książek: Transcendence. How Humans Evolved through Fire, Language, Beauty, and Time i Adventures in the Anthropocene: A Journey to the Heart of the Planet We Made. W 2015 roku była pierwszą kobietą, która zdobyła nagrodę Royal Society Science Book of the Year Prize za swoją debiutancką książkę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij