Trauma związana z wyjściem z Unii, przywróceniem posterunków granicznych w Irlandii Północnej i niedoborem żywności w supermarketach będzie świetnym sposobem na wymazanie z publicznej świadomości traumy związanej z koronawirusem. Tak przynajmniej zdaje się sądzić Boris Johnson.
Dla Borisa Johnsona rok 2020 miał być rokiem brexitu, ale zamiast tego tematem przewodnim okazała się śmierć. A konkretnie 50 tysięcy nadprogramowych zgonów – ta liczba nadal rośnie – które są wynikiem rządowej buty i niekompetencji w zwalczaniu epidemii COVID-19.
Światowe media nie zostawiły suchej nitki na brytyjskim podejściu do pandemii. Rząd Johnsona krytykowano za późne zarządzenie ograniczeń, brak środków ochrony osobistej i zestawów do testowania, prowadzoną cichaczem ochronę szpitali przez przeniesienie epidemii do domów opieki dla seniorów, a w końcu za obecną, chaotyczną i wyrywkową próbę poluzowania restrykcji dotyczących przemieszczania się i pracy.
czytaj także
Widmo znowu krąży
Jest jednak nadzieja dla pana premiera, a niesie ją konflikt z Unią Europejską oraz odnowiona perspektywa brexitu bez umowy. Na szczeblu oficjalnym Wielka Brytania nadal planuje nie tylko opuścić jednolity rynek 31 grudnia tego roku, ale także zainicjować scenariusz wyjścia bez umowy już 30 czerwca – to ostateczny termin podjęcia decyzji o ewentualnym przedłużeniu okresu przejściowego – jeśli na szczycie UE–Wielka Brytania w przyszłym miesiącu nie uda się osiągnąć choćby szczątkowego porozumienia.
W ubiegłym tygodniu rząd przywrócił urzędników służby publicznej oddelegowanych do walki z epidemią COVID-19 do pracy w jednostce „obsługującej” brexit i zwiększył tempo przygotowań do wyjścia z UE bez umowy.
Tymczasem w społeczeństwie grupy wyborców, które głosowały za brexitem, do tej pory udzielały Johnsonowi kredytu zaufania w zakresie zwalczania pandemii. Podczas gdy lewica i niektóre media głośno domagały się wczesnego i rygorystycznego wprowadzenia ograniczeń, reakcja brytyjskich zwolenników brexitu ograniczała się do stwierdzenia: „Przestańmy wszystko upolityczniać i wspierajmy rząd”.
Teraz zaś, kiedy związki zawodowe protestują przeciwko otwieraniu szkół i transportu publicznego, wracają znajome linie podziału w tej kulturowej wojnie. Związki są „roszczeniowe”, a przeciwnicy luzowania restrykcji „dewastują” gospodarkę, chcąc tylko jej upadku – taki był podtekst, a czasem wręcz tekst artykułów publikowanych w ubiegłym tygodniu przez prawicowe szmatławce.
Niezadowolona większość
To jednak nie działa. Poparcie dla przyjętej przez Johnsona strategii walki z pandemią osiągnęło pod koniec marca szczytową wartość 72 procent, ale od tamtej pory spadło już do 42 procent. W badaniu przeprowadzonym 17 maja przez YouGov liczba osób niezadowolonych z działań rządu po raz pierwszy przewyższyła liczbę zadowolonych, których było 47 procent. Co szczególnie istotne, w tym odsetku mieści się zaledwie jedna na pięć osób, które głosowały na Johnsona – chociaż nadal widać ten sam podział demograficzny, który zarysował się w Wielkiej Brytanii w związku z wyjściem z UE: wszystkie grupy poniżej 50. roku życia pomstują na decyzje Johnsona, a wszystkie grupy powyżej tego wieku je popierają.
czytaj także
Takie jest tło ponownego podjęcia rozmów o brexicie, a w nich – scenariusza wyjścia bez porozumienia. Szef brytyjskiego zespołu negocjatorów David Frost oskarżył reprezentującego UE Michela Barniera o kurczowe trzymanie się „ideologicznego” stanowiska, w myśl którego jako byłe państwo członkowskie Unii starające się o zachowanie korzystnego dostępu do rynków Wielka Brytania musi przestrzegać unijnych norm w polityce społecznej i ochronie środowiska.
Podobnie jak podczas brexitowego kryzysu jesienią 2019 roku, posunięcie to ma na celu wskrzeszenie widma wyjścia bez umowy – po to, by skłonić UE do podpisania korzystniejszego dla Wielkiej Brytanii porozumienia, a jednocześnie ponownie wywołać polityczną polaryzację, która wyniosła Johnsona do władzy.
„Łagodne objawy COVID-19”. Jak to możliwe, że nagle pokochano Borisa Johnsona?
czytaj także
Scenariusz jest następujący: najpierw poluzować restrykcje i użyć prawicowej prasy do piętnowania Partii Pracy i innych postępowych ugrupowań jako odpowiedzialnych za dewastację gospodarki, jeśli się temu sprzeciwią. Następnie zasugerować, że nawołując do przedłużenia okresu przejściowego, lewica stara się utrącić brexit. Ostatecznie zaś wyreżyserować konfrontację na czerwcowym szczycie, gdzie otwarcie postawiona groźba brexitu bez umowy pogrąży Wielką Brytanię i Unię w sześciomiesięcznym kryzysie, z którego wyłoni się wreszcie korzystne dla strony brytyjskiej porozumienie.
Bieg z przeszkodami
Johnson natrafił jednak na kilka przeszkód. Po pierwsze, chociaż gazety „Mail” i „Telegraph” przypuściły atak na związki zawodowe nauczycieli, decyzja o otwarciu placówek szkolnych należy do samorządów lokalnych, a wiele z nich opowiada się po stronie pracowników. Po drugie, pod wodzą nowego przywódcy Keira Starmera Partia Pracy odmówiła wprost wystąpienia o przedłużenie brexitowych negocjacji, nie widząc w tym żadnych korzyści politycznych. Laburzyści poprzestali na stwierdzeniu, że termin wyjścia z UE, wyznaczony przez samą Wielką Brytanię na koniec roku, wydaje się nierealistyczny.
Na koniec, w związku z tym, że obroty gospodarki spadają na łeb na szyję, a rząd planuje pożyczyć w tym roku finansowym (od kwietnia do kwietnia) jakieś 250 do 350 miliardów funtów, rządowi Johnsona może zabraknąć politycznej siły do wyreżyserowania i przeprowadzenia takiej konfrontacji z Europą.
Jak polityka zaciskania pasa zabiła nas i nasze nadzieje na przyszłość
czytaj także
Na Johnsona czyhają jednak silne pokusy. Brytyjski dług publiczny prawdopodobnie przekroczy sto procent PKB, a premier obiecał swoim ministrom, że nie będzie powrotu do polityki zaciskania pasa, którą nacechowana była ostatnia dekada rządów jego partii. Stąd też pokusa, aby „ukryć” koszty gwałtownego przejścia w 2021 roku na warunki obowiązujące w Światowej Organizacji Handlu wśród o wiele znaczniejszych szkód gospodarczych, jakie wyrządza lockdown.
Decydujący moment
Zbliżamy się zatem do decydującego momentu, który zaważy na sytuacji nie tylko Wielkiej Brytanii. Przewiduje się, że obroty handlowe na całym świecie skurczą się w tym roku o jedną trzecią. W amerykańskiej debacie publicznej pobrzmiewa coraz wyraźniejsza wrogość do Chin, a w tle majaczy potencjalny ponowny wybór Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich. Jeśli wkrótce potem – w grudniu bądź styczniu – nastąpi kryzys wywołany „twardym” wyjściem Wielkiej Brytanii z UE, to połączone skutki tych wszystkich wydarzeń wstrząsną światowym systemem.
Globalny kryzys gospodarczy, konflikt między USA i Chnami oraz brexit – połączone skutki tych wszystkich wydarzeń wstrząsną światowym systemem.
Mówi się, że co bardziej skrajni członkowie świty Trumpa fantazjują o niespłacaniu amerykańskiego długu zaciągniętego u Chin. Jednocześnie, jeśli Wielka Brytania odsunie się od Unii – co będzie miało katastrofalne bezpośrednie skutki dla dostaw żywności, możliwości podróżowania i ciągłości łańcucha zaopatrzenia w sektorze produkcji – radykalni członkowie świty Johnsona będą naciskać na zawarcie umowy handlowej stawiającej Amerykę „na pierwszym miejscu”. Jeśli postawią na swoim, Wielka Brytania otworzy się na drapieżny amerykański kapitał jako nieobjęty uregulowaniami raj. Trauma związana z wyjściem z Unii, przywróceniem posterunków granicznych w Irlandii Północnej i niedoborem żywności w supermarketach będzie świetnym sposobem na wymazanie z publicznej świadomości traumy związanej z koronawirusem.
Tragedia obecnej chwili polega na tym, że skoro deglobalizacja i tak będzie nabierać tempa, istnieje mocny, logiczny argument, który mógłby przemówić nawet do zwolenników brexitu, przemawiający za utrzymaniem bliskich relacji z Unią również po jej opuszczeniu. Jeśli ceną za utrzymanie tej bliskości będzie zapewnienie równych szans i wspólnych przepisów regulujących handel, to nawet „angielscy separatyści” powinni uznać, że warto ją zapłacić. Jeśli światowa gospodarka obecnie ulega podziałowi na wielkie bloki prowadzące między sobą wojnę handlową sterowaną z Waszyngtonu, Brukseli i Pekinu, to jedynym logicznym miejscem dla Wielkiej Brytanii jest blok europejski.
czytaj także
Jednak wydarzenia z lat 1929-34 pokazały dobitnie, że w obliczu kryzysu schyłkowe mocarstwa podejmują fatalne decyzje.
**
Artykuł opublikowany wspólnie przez Social Europe i IPS-Journal. Publikację polskiego tłumaczenia dofinansowano ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.