Unia Europejska

Jak polityka zaciskania pasa zabiła nas i nasze nadzieje na przyszłość

Polityka austerity kosztowała nas setki tysięcy ofiar i stabilność Europy – pisze Szymon Grela.

Sto dwadzieścia tysięcy ofiar śmiertelnych. To nie bilans ostatnich starć w Syrii ani epidemii gorączki krwotocznej w zachodniej Afryce. To efekt siedmiu lat rządów brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Według najnowszych badań naukowców z Oxfordu, Cambridge i UCL tylu właśnie śmierci można było uniknąć w latach 2010-17 w Wielkiej Brytanii, gdyby nie polityka cięć publicznych wydatków na ochronę zdrowia i opiekę społeczną, którą prowadziły rządy Torysów. Ofiary to osoby, którym nie zapewniono należytej pomocy w szpitalach i domach opieki.

Według autorów kontynuowanie tej polityki w latach 2015-20 spowoduje średnio prawie sto niepotrzebnych śmierci dziennie.

Żeby temu zapobiec, wystarczyłoby zwiększać nakłady na NHS (brytyjskiego systemu służby zdrowia) o jakieś 6,3 mld funtów rocznie do 2020 r. W 2015 r. byłoby to ok. 8 promili rocznego budżetu Wielkiej Brytanii. Ale nie ma co liczyć na poprawę. W zapowiadanym na przyszły rok budżecie finansowanie ma być dalej ograniczane.

Nieudany eksperyment na biednych

Ochrona zdrowia to zresztą tylko jeden z obszarów, gdzie oszczędności Konserwatystów zbierają krwawe żniwo. Na Wyspach ten problem nazywany jest coraz częściej, a najgłośniej było po pożarze Grenfell Tower w zachodnim Londynie – spłonęło w nim 71 osób.

Grenfell Tower, czyli pożar polityczny

Torysi od lat tną wydatki na ochronę przeciwpożarową. Budynek od dawna nie był więc sprawdzany pod względem zagrożenia pożarowego, a straż pożarna przyjechała za późno.

Podobnie będzie teraz z policją. Przez oszczędności zamkniętych zostanie 37 całodobowych komisariatów w samym Londynie. Na pewno nie pozostanie to bez wpływu na śmiertelność – to połowa otwartych non-stop posterunków w Londynie. Od tej pory w każdej dzielnicy będzie tylko po jednym takim posterunku, a przypomnijmy, że niektóre dzielnice Londynu liczą po niemal 400 tys. mieszkańców, czyli tyle, ile cała populacja Szczecina.

Obywatel Blake

Ci, którzy przeżyją, też nie będą się mieli najlepiej. Przez te siedem lat bezrobocie i nierówności w Wielkiej Brytanii wzrosły, płace realne spadły, przystrzyżono zasiłki, podwyższono czesne na studiach itd.

Brexit z tak słabym rządem? Tych trzech błędów Theresa May nie może już popełnić

A przecież to tylko Wielka Brytania. Wydatki budżetowe cięły prawie wszystkie zachodnie rządy – od Włoch przez Niemcy po Stany Zjednoczone. W sumie liczba ofiar austerity mogła więc pójść w setki tysięcy, a już setki milionów odczuły pogorszający się standard życia lub rosnące zadłużenie. Trudno o gorsze podsumowanie eksperymentu znanego jako polityka austerity.

Historia pewnego uporu

Jak to możliwe, że istnieje jeszcze na zachodzie państwo tak kurczowo trzymające się polityki, która zabija jego własnych obywateli? To dziwne, ale nie bardziej niż cała historia gospodarczej ideologii austerity. Pojawiła się nagle i na poważnie brano ją tylko przez kilka lat, ale zdążyła w tym czasie zrobić naprawdę zawrotną karierę. Po drodze uśmierciła sporo ludzi, uprzykrzyła życie milionom, znacząco wzmocniła negatywne skutki kryzysu i otworzyła drogę populistom.

Jak do tego wszystkiego doszło?

Zaczęło się w 2010 r w Wielkiej Brytanii właśnie. Jeden z najgorszych kryzysów gospodarczych w historii właśnie boleśnie przetoczył się przez świat, wszędzie tliły się jeszcze zgliszcza. Wiele krajów już trzeci rok z rzędu biło rekordy zaciąganych deficytów, dług publiczny wystrzelił w górę. W Wielkiej Brytanii w relacji do PKB skoczył o połowę w dwa lata. Partia pracy po 13 latach przegrała tam wybory, a stery przejęli Torysi, Minister finansów George Osborne zaprezentował radykalny plan naprawy gospodarki.

Osborne ma kłopoty

Podstawą planu były dwie niezwykle modne wówczas w liberalnych kręgach ekonomiczne publikacje.

Pierwsza, autorstwa ekonomistów z uniwersytetu Harvarda Alberto Alesiny oraz Silvii Ardagny, zawierała wyniki badań nad tym, jak wzrost gospodarczy miał się do różnych polityk fiskalnych stosowanych w krajach rozwiniętych w latach 1970-2007. Wychodziło z nich, że, wbrew obiegowej opinii, ograniczaniu wydatków budżetowych częściej towarzyszy wzrost niż nie spowolnienie gospodarcze.

Dani Rodrik: Czy możliwy jest wzrost gospodarczy bez uprzemysłowienia?

Drugą pracę napisali Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff (również Harvard). Opierając się na danych z niemal całej powojennej historii 140 państw policzyli, jak zadłużenie państwa wpływa na wzrost gospodarczy. Dowodzili w nim, że wzrost maleje wraz z rosnącym zadłużeniem, a gdy przekroczy ono 90 proc. PKB, rozwój gospodarczy prawie ustaje.

Wielka Brytania miała na koniec 2010 r. osiągnąć dług na poziomie 76 proc. PKB. Trzeba więc było bić na alarm. Osborne zapowiedział więc drastyczne cięcia wydatków, by ratować gospodarkę – zamraża pensje w budżetówce, okraja budżety ministerstw i służb publicznych, przycina sieć zabezpieczenia społecznego.

Stawia więc krok zdecydowanie nowatorski. Choć neoliberalna nadgorliwość w cięciu publicznych wydatków była stara jak Margaret Thatcher, to w kwestii polityki antykryzysowej panowała pewna zgodność z keynesistami – państwo powinno w czasie spowolnienia gospodarczego dostarczać pobudzających bodźców. Naturalnym krokiem jest w takiej sytuacji obniżenie stóp procentowych, by podnieść ruchliwość kapitału. W przypadku kryzysu z 2008 roku to jednak nie wystarczyło – odkryliśmy wręcz, co dotąd ekonomistom się nie śniło, że mogą istnieć ujemne stopy procentowe, a pieniądze i tak nie chciały płynąć.

Kolejnym zwyczajowym krokiem byłoby w takiej sytuacji zaciąganie wyższego deficytu, by inwestować w miejsca pracy i stymulować konsumpcję – dać „kopa” gospodarce, gdy nie chce tego zrobić prywatny kapitał. Stymulowanie gospodarki powinno trwać tak długo, aż wzrost wróci do normy. Ale Wielka Brytania zdecydowała się postąpić zupełnie na opak.

Na punkcie tej strategii oszalał wkrótce cały świat i zaciskać pasa w jakimś stopniu zaczęli wszyscy. Dowodem na to, jak absurdalna była popularność tej strategii, jest Norwegia, która również zaczęła ciąć wydatki, mimo że nigdy z długiem publicznym problemów nie miała, a obecnie dwudziesty rok z rzędu generuje nadwyżki budżetowe.

Jakie były tego społeczne skutki – już powiedzieliśmy. Choć pewnie niewiele osób by o nich mówiło, gdyby operacja „wzrost” się powiodła. Jednak efekt mamy dziś wręcz przeciwny – im bardziej dane państwo ograniczało deficyt, tym mniejszym wzrostem gospodarczym się cieszyło.

Wiara góry przenosi, ale nie podniesie PKB

Trudno w pełni pojąć, dlaczego na punkcie polityki austerity oszaleli niemal wszyscy europejscy decydenci. Jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego tak długo się jej twardo trzymano. Można tłumaczyć, że były ku temu podstawy naukowe, ale byłby to raczej jeden z nielicznych przypadków, gdy ekonomiczny mainstream oparł się na badaniach empirycznych. Cały zresztą dowcip polegał na tym, że badania Alesiny i Ardagny oraz Reinhart i Rogoffa zostały po szybkiej weryfikacji całkowicie zdyskredytowane.

Nobel za nieracjonalność ekonomii. Dlaczego to ważne?

Pierwsze podważył sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Okazało się, że autor dokonał mylnej interpretacji danych – w niektórych przypadkach np. za ograniczanie wydatków publicznych niesłusznie uznał obniżenie deficytu spowodowane zwiększonymi wpływami do budżetu, które wywołał np. giełdowy boom. Gdy eksperci MFW policzyli wszystko poprawnie, to doszli do wniosku kompletnie przeciwnego niż autor – cięcie wydatków publicznych odwrotnie koreluje ze wzrostem, czyli im bardziej zaciskamy pasa, tym mniej rośniemy.

Jeszcze lepiej było w przypadku Reinhart i Rogoffa, tych od progu 90 proc. długu względem PKB. W 2013 r. okazało się, że najzwyczajniej… pomylili się sporządzając arkusz kalkulacyjny i pominęli dane z niektórych krajów. Bo uwzględnieniu ich okazało się, że żaden magiczny próg 90 proc. nie istnieje i o ile rosnący dług publiczny jest lekko skorelowany z malejącym wzrostem, to jest to relacja bardzo plastyczna i mocno zależna od omawianego przypadku.

Można przyjąć, że światowi decydenci dali się nabrać. Ale przeczy temu fakt, że wyniki pierwszego z dwóch badań obalono, zanim jeszcze wprowadzono gdziekolwiek politykę austerity. I trudno też uwierzyć, że żaden Europejski rząd, szukając naukowych podstaw dla swej polityki fiskalnej, nie mógł się szarpnąć na dwóch ekspertów, który dla pewności zweryfikowaliby teorie, na których planowali oprzeć gospodarczy dobrobyt państwa.

5 przyczyn wzrostu nierówności

Zresztą już w 2012 r. MFW ostrzegał, że utrzymywanie ostrej dyscypliny fiskalnej tylko pogorszy sprawę.

Wydaje się więc, że zadecydowała panika, którą wywołał nagły kryzys oraz ślepy entuzjazm na widok jakiegokolwiek rozwiązania. Przez pierwsze 2-3 lata po kryzysie klasyczna antycykliczna polityka nie przynosiła rezultatów. Partie u władzy szukały alternatyw, by wyborów nie przegrać, a partie, które dzięki kryzysowi wygrały (jak Torysi), chciały odróżnić się od poprzedników. Rozmaitej maści chicagowskim liberałom było oczywiście jak zawsze w smak obcinać wydatki publiczne, ale nikomu nie było na rękę robić tego kosztem wzrostu.

Jednocześnie była to swego rodzaju ostatnia szarża europejskich neoliberałów. Podczas kryzysu fundament ich myślenia o świecie kompletnie się skompromitował. Ich podstawową reakcją było zaprzeczenie i okopanie się na swoich dotychczasowych pozycjach, czyli ucieczka w hiperneoliberalizm z jego rojeniami o skromnym i wiecznie zbilansowanym budżecie.

Razem: Unia Europejska nie może po prostu trwać

Pozytyw z tej historii jest taki, że stosunkowo krótko zajęło zawrócenie ze złej drogi i być może po raz pierwszy od lat 70. mamy szansę na przynajmniej częściowo progresywny zwrot w polityce gospodarczej Europy. Oczywiście jeśli tylko uda nam się obronić ją przed antyeuropejskim populizmem.

Drodzy państwo, w Zjednoczonym Królestwie skończył się thatcheryzm

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Szymon Grela
Szymon Grela
Socjolog
Socjolog, absolwent uniwersytetu w Cambridge. Były dziennikarz (m.in. OKO.press) i analityk Fundacji Kaleckiego. Publicysta, publikuje w Krytyce Politycznej. Przez lata doradca ds. komunikacji i strategii Wiosny Roberta Biedronia i koalicji Lewicy.
Zamknij