Świat

Czy uchodźca może jeść banana zbyt prowokacyjnie?

Banan stał się zaskakującym symbolem napięć między lokalsami a prawie 4 milionami syryjskich uchodźców w Turcji. Ankara nakazała nawet deportację 11 Syryjczyków, którzy zamieścili w internecie filmiki dokumentujące ironiczną konsumpcję tego owocu. Dlaczego?

W Turcji banan wcale nie jest zwykłym i niewinnym owocem. To za sprawą nagrań udostępnianych w mediach społecznościowych przez mieszkających w kraju Syryjczyków. Dla nich ten popularny owoc stał się symbolem protestu przeciwko dyskryminacji. Dla Turków „prowokacją”, która może zostać ukarana nawet deportacją do Syrii.

Wszystko zaczęło się w połowie października. W internecie pojawiło się nagranie, na którym turecki mężczyzna na stambulskiej ulicy krytykuje Syryjkę za „kupowanie bananów na kilogramy”, podczas gdy szalejąca inflacja znacząco utrudnia „zwyczajnym Turkom” kupowanie towarów pierwszej potrzeby. W odpowiedzi młodzi Syryjczycy zaczęli udostępniać nagrania i zdjęcia, na których sami jedzą banany, uśmiechając się przy tym do obiektywów.

Szybko jednak przekonali się, że ze stambulską policją nie ma żartów. Funkcjonariusze podjęli działania w sprawie 31 podejrzanych, z czego 11 aresztowali. Postawiono im różne zarzuty: od wrogiego nastawienia po podżeganie do nienawiści na tle etnicznym, a nawet obrażanie tureckiego narodu i tureckich władz.

Wśród aresztowanych znalazł się Madżd Szamaa, korespondent dubajskiej telewizji Orient News, którego policja zatrzymała w Stambule. W jego obronie stanął między innymi Komitet Ochrony Dziennikarzy (CPJ), działający na całym świecie na rzecz wolności słowa i prasy. Ostatecznie Szamaa w areszcie przebywał jedynie dziewięć dni i został wypuszczony, o czym poinformował jego prawnik Mehmet Ali Hartavi.

W Turcji mieszka dzisiaj nawet 3,6 miliona uchodźców, z których większość stanowią Syryjczycy, którzy uciekli przed trwającą od dekady wojną domową niszczącą ich kraj. Coraz częściej dochodzi do aktów wrogości między obywatelami Turcji a uchodźcami.

W sierpniu w Ankarze doszło do ulicznej bójki między dwiema grupami młodzieży. Dwóch młodych Turków zostało pchniętych nożem. Dla jednego z nich, 18-letniego Emirhana Yalcina, zajście zakończyło się tragicznie i zmarł on kilka godzin później w szpitalu.

Erdoğan mówił o uchodźcach, że to bracia. Teraz mu płacimy, by ich nie wypuścił

To wydarzenie było iskrą, która rozpaliła gwałtowne demonstracje na ulicach tureckiej stolicy. Tłum nie ograniczał się jednak do wykrzykiwania antyimigranckich haseł, ale posunął się także do niszczenia witryn sklepów czy demolowania samochodów należących do syryjskich migrantów. Wielu z nich wykonywało także tzw. wilczy salut, kojarzony ze skrajnie prawicową organizacją Szarych Wilków, o których zrobiło się głośno, gdy ich członek Ali Ağca dokonał nieudanego zamachu na Jana Pawła II.

Podejrzewa się też, że to właśnie Szare Wilki stały za zamachem bombowym przeprowadzonym 17 sierpnia 2015 roku w Bangkoku, który kosztował życie 20 osób, a ranił 125. Ideologia Szarych Wilków oparta jest na wyższości narodów tureckich nad innymi oraz wrogości wobec tego, co nie jest jednocześnie tureckie i sunnickie.

Antyimigranckie nastroje nie wzięły się jednak z próżni. Turcja od kilku lat boryka się z kryzysem gospodarczym, którego efektami są między innymi galopująca inflacja i wysokie bezrobocie. Roczny wskaźnik inflacji w październiku zbliżył się do 20 proc. A przynajmniej ten oficjalny, bo mówi się, że rzeczywisty wskaźnik może być znacznie wyższy.

Inflacja swoje odbicie znajduje w cenach, w tym także wspomnianych już wyżej bananów. Kilogram tych owoców kosztuje dzisiaj 10–20 tureckich lir (około 8 zł). Minimalna płaca w Turcji, po odliczeniu podatków, wynosi niewiele ponad 2,8 tysiąca lir, natomiast przeciętny Turek żyjący w dużym ośrodku miejskim, takim jak Stambuł czy Ankara, co miesiąc przynosi do domu ponad 5,8 tysiąca lir (ok. 2,3 tysiąca zł).

Coraz droższe są także zagraniczne waluty. Za dolara Turcy płacą już niemal 10 lir, dwukrotnie więcej niż w 2018 roku. Ciągły wzrost cen jedzenia, elektryczności i mieszkań sprawił, że w 2020 ponad 6,5 miliona gospodarstw domowych znalazło się poniżej granicy ubóstwa.

Unia Europejska po cichu odpycha uchodźców od granicy

Do tego dokłada się fakt, że niemal 12 proc. Turków nie ma pracy, a bezrobocie wśród młodych mieszkańców jest jeszcze wyższe i sięga nawet 22 proc. Wpływ na to miała także pandemia, która dotknęła całą gospodarkę, w tym sektor turystyczny. W 2020 roku do kraju przybyło niecałe 13 milionów turystów, o 71,7 proc. mniej niż w roku 2019. Ten spadek przyczynił się też do niemal 70-procentowego spadku przychodów w branży turystycznej. W tym roku jest zdecydowanie lepiej, ale kraj nadal nie wrócił do stanu sprzed pandemii. To o tyle istotne, że według Mehmeta Nuri Ersoya, ministra kultury i turystyki, sektor turystyczny odpowiada za 12 proc. tureckiego PKB i jest głównym źródłem zagranicznych przychodów kraju.

Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna jest kłopotliwa dla prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, który za dwa lata będzie się ubiegał o reelekcję i walczył o to, by u władzy utrzymała się jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Erdoğan władzę objął już w 2003 roku, kiedy po raz pierwszy został premierem Turcji, fotel prezydenta objął zaś w roku 2014. Stawka jest dla niego wysoka, ale sposób, w jaki rząd radzi sobie z kryzysem, sprawił, że przedłużenie jego władzy stoi pod znakiem zapytania.

Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, na rządową AKP zagłosowałoby od 30 do 33 proc. uprawnionych. To blisko 10-procentowy spadek w stosunku do wyborów parlamentarnych trzy lata temu. Po piętach depcze im kemalistowska Republikańska Partia Ludowa (CHP), na którą głos oddałoby aktualnie od 25 do 30 proc. Turków. Tradycyjnie elektorat CHP rekrutuje się spośród mieszkańców dużych ośrodków miejskich, klas wyższych i średnich, o liberalnym światopoglądzie. Dzisiaj jednak lider ugrupowania, Kemal Kılıçdaroğlu, zabiega także o głosy konserwatystów, nacjonalistów i religijnych wyborców.

Migranci prawdopodobnie staną się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej, co widać już dzisiaj w słowach Kemala Kılıçdaroğlu. Polityk zapowiedział, że jeśli zdobędzie uznanie wyborców, to odeśle wszystkich uchodźców do ich własnych krajów. Uchodźcy stają się więc instrumentem, dzięki któremu tureccy politycy odwracają uwagę opinii publicznej od problemów wewnętrznych kraju. Stają się też jednak przedmiotem międzynarodowych rozgrywek, o czym świadczy zaangażowanie Turcji w sytuację na polsko-białoruskiej granicy.

Doktor Karol Wasilewski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, na swoim koncie twitterowym zauważył, że Turcja nie miała żadnego wyraźnego powodu do mieszania się w kryzys, ale i tak zwiększyła tygodniową liczbę lotów między Stambułem a Mińskiem z siedmiu do 28. Tym samym turecka metropolia stała się jednym z największych punktów przerzutowych wykorzystywanych przez reżim Aleksandra Łukaszenki.

Będzie Ankara w Warszawie

Unia Europejska zagroziła, że nałoży na Turkish Airlines sankcje, gdyby przewoźnik nie przerwał swoich działań. Największa turecka linia lotnicza w odpowiedzi potwierdziła, że nie będzie przyjmować na pokłady swoich samolotów do Mińska Irakijczyków, Syryjczyków i Jemeńczyków, z wyłączeniem posiadaczy paszportów dyplomatycznych.

To nie pierwszy raz, kiedy Turcja gra migrantami w relacjach z Europą. W 2015 roku do Unii Europejskiej przez Turcję właśnie dostał się ponad milion uchodźców, głównie z Syrii. W tym samym czasie w Turcji znajdowało się aż 2,5 miliona Syryjczyków, na których utrzymanie kraj wydał równowartość niemal 8 miliardów dolarów. Znaczna część tych uchodźców starała się potem na różne sposoby dostać do Europy.

Aby spowolnić napływ migrantów do Europy, zawarto umowę, wedle której Ankara miała ściślej pilnować swoich granic, a Grecja, do której migranci dostawali się, kiedy ruszyli znad Bosforu, miała odsyłać niezarejestrowanych uchodźców do Turcji. Rząd Erdoğana miał otrzymać za to granty opiewające na 6 miliardów euro, przy pomocy których utrzymać miał mieszkających w kraju uchodźców.

Nie przeszkadzało to Erdoğanowi w grożeniu Europie co rusz, że „otworzy granice” i pozwoli migrantom na swobodne podróżowanie do krajów docelowych. Stało się tak choćby pod koniec 2016 roku, kiedy Parlament Europejski przegłosował zamrożenie rozmów akcesyjnych Turcji do UE. „Jeśli posuniecie się dalej, bramy zostaną otwarte”, zapowiadał polityk, spełniając groźbę w lutym ubiegłego roku i uruchamiając kryzys na granicy z Grecją. Od 27 lutego w ciągu dwóch tygodni Grecy powstrzymali około 42 tysięcy prób przekroczenia granicy lądowej i nieokreśloną liczbę prób przedarcia się do kraju drogą morską.

Głównymi ofiarami tych działań są przede wszystkim migranci, którzy tracą podmiotowość i są cynicznie wykorzystywani w dramatycznie trudnej sytuacji. Ich los nie interesuje jednak polityków, dla których migracje są jedynie bronią służącą do zabezpieczania własnych interesów. Niektórzy uchodźcy chwilowej ucieczki od problemów próbują szukać w humorze i „bananowych żartach”. Oczywiście, dopóki mogą legalnie żyć lub pozwolić sobie na kupno czegokolwiek.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij