Po co nam ostrzegacze? Czyli jak nie stosować „trigger warnings”

Ostrzegając odbiorców przed groźnymi treściami, niekoniecznie dajemy im wybór. Za to często wywołujemy niepokój.
Andrzej Uhl
Fot. Johannes Krupinski/Unsplash

Trigger warning: ten tekst zawiera treści, które mogą podważyć twoją opinię o popularnych ostrzeżeniach o treści, która może wywołać dyskomfort, nazywanych „trigger warnings”.

Do niedawna poprzedzały głównie drastyczne zdjęcia w wieczornych wiadomościach i filmy fabularne „dla widzów o mocnych nerwach”, ale teraz prawdziwą karierę robią nie w telewizji, a na kampusach amerykańskich uczelni. Według jedynego tłumaczenia, jakie można znaleźć w słowniku, trigger warnings to „ostrzeżenia, że dany materiał może zawierać niepokojące treści”. Brzmi raczej jak przydługie hasło z encyklopedii, więc zamiast tego nazwijmy je po prostu „ostrzegaczami”.

Ostrzegacze istnieją, odkąd zauważono, że u osób dotkniętych traumą samo nawet wspomnienie bodźca, który spowodował uraz, może wywołać panikę. Przy takich osobach o pewnych rzeczach po prostu się nie mówi. Wraz z rosnącą świadomością przemocowości współczesnej kultury ostrzegaczami zaczęto poprzedzać także materiały mogące retraumatyzować ofiary przemocy seksualnej. Dziś amerykańscy studenci mogą liczyć na ostrzeżenia przed wzmiankami o rasizmie, niewolnictwie, koloniach i transfobii, a trend rozprzestrzenia się także w Europie – i w polskim internecie.

Czy płatki śniegu zlepią się w kulę śniegową?

Reakcję republikańskiej prawicy nietrudno sobie wyobrazić: ostrzegacze to wymysł przewrażliwionego pokolenia płatków śniegu, z pewnością szykuje się kolejny zamach na wolność słowa, a w ogóle to wzięlibyście się w garść i obejrzeli sobie taki filmik, gdzie Jordan Peterson już dawno to wszystko wyjaśnił.

Grono krytyków jest jednak szersze i niedawno objęło również znanych aktorów: Cate Blanchett zasugerowała, że uprzedzając widzów o drastycznej zawartości dzieła, twórcy okazują im brak szacunku, a Ralph Fiennes przypomniał o krwawych scenach z szekspirowskich dramatów, przed którymi jakoś nikt nie umieszczał żadnych ostrzeżeń.

Mimo to polaryzacja robi swoje i ostrzegacze coraz częściej służą postępowym studentom jako znak rozpoznawczy, symbol uczestnictwa w kampusowej wspólnocie wartości. Ostrzegam, więc rozumiem, solidaryzuję się i współczuję. Taki sygnalizator często działa już w oderwaniu od swojej pierwotnej terapeutycznej funkcji, o czym zresztą niedawno sam się przekonałem.

Ostrzegacze w nieoczekiwanych miejscach

Od zeszłego trymestru prowadzę na angielskiej uczelni konwersatorium, przed którym studenci przygotowują wypracowanie na ustalony temat. A że uczymy się „Podstaw kryminologii”, to tematy obejmują również – o zgrozo – przyczyny przestępczości, rynki narkotykowe, czy nawet dyskusję o karze śmierci. Kurs, co trzeba podkreślić, jest fakultatywny, a osoby mniej żądne wrażeń mają do wyboru wiele innych przedmiotów.

Wydawałoby się, że tytuł kursu to wystarczający ostrzegacz sam w sobie. Jeśli nie dla studiujących, to przynajmniej dla prowadzącego. W końcu trudno byłoby nauczać przedmiotu, który raz po raz przyprawia nas o dreszcze. Stąd moje zdziwienie, gdy pewnego dnia otrzymałem do oceny esej opatrzony taką preambułą: „OSTRZEŻENIE: morderstwa dzieci, szkolne strzelaniny, napaści na tle seksualnym”.

Wątpliwe dobrodziejstwa (byłego) Twittera

To jak, czytamy dalej czy nie? Zapowiada się niemiło, ale czy mogę odmówić przeczytania studenckiej pracy dlatego, że „zawiera niepokojące treści”? Uczelnia nie zapłaci mi przecież za zajęcia, na których to ja zgłoszę nieprzygotowanie. Stwarza się zatem pozór wyboru, a tymczasem zamordowane dzieci leżą w stercie wypracowań jak wyrzut sumienia i przypominają o nadchodzących zajęciach (oby tym razem bez strzelanin!).

Studiujący ostrzegają prowadzących i tego samego oczekują w zamian. Ktoś zatrzymuje starszego profesora po zajęciach: „Wiesz, mogłeś nam w sumie dać ostrzeżenie” – bo materiały, które zadał w tym tygodniu, zawierały opisy przemocy wobec zwierząt. Temat zajęć: „Przemoc na przestrzeni dziejów”. Także i tym razem chodzi o przedmiot do wyboru.

Niekiedy empatia na pokaz ma niewiele wspólnego z rzeczywistą wrażliwością. Na przykład, gdy wykładowcy rozpoczynają zajęcia od ostrzegaczy, po czym zapewniają: „jeśli ktoś nie czuje się z tym komfortowo, w każdej chwili może opuścić wykład”. Postawmy się w sytuacji kogoś, kto rzeczywiście zmaga się z traumą: wyjść na oczach całej sali, dając początek plotkom i domysłom, czy raczej pozostać i słuchać o czymś, o czym bardzo chcielibyśmy zapomnieć? I co będzie, jeśli ten sam temat pojawi się na egzaminie końcowym?

Ostrzeżenie przed ostrzegaczami?

Ostrzegacze wydają się zgodne z nauką, bo są odpowiedzią na dobrze zbadane mechanizmy psychologiczne. Wiemy, że problem istnieje – ale czy sama odpowiedź jest trafna, tego tak naprawdę do niedawna nie dało się stwierdzić. Wszystko zmieniło się wraz z publikacją metaanalizy dokonanej pod kierownictwem Victorii Bridgland z Uniwersytetu Flindersa.

Co im wyszło? Po pierwsze, ostrzegacze ani nie zwiększają, ani nie zmniejszają dyskomfortu wywołanego bodźcem, przed którym są umieszczone. Niezależnie, czy są to sceny z wypadków drogowych, opisy przemocy domowej, czy wzmianki o wojnie – z ostrzegaczem czy bez, szokują dokładnie tak samo.

Po drugie, odbiorcy lekceważą ostrzeżenia i bardzo rzadko rezygnują z niepokojących treści: zostają na wykładach, czytają dalej (tak jak ty, jeśli nadal czytasz ten tekst), nie chwytają pilota, żeby zmienić kanał na kreskówki. Wcześniej spekulowano wręcz, że ostrzegacze kuszą ciekawskich odbiorców do otwarcia puszki z groźną zawartością, ale tego akurat wyniki badań nie potwierdziły.

Po trzecie, ostrzeżenie wywołuje u odbiorcy uczucie niepokoju; nie wiedząc, czego się spodziewać, ludzie po prostu boją się na zapas. I to jest prawdopodobnie jedyny bezpośredni efekt ostrzegaczy.

Nie triggerujmy się (niepotrzebnie)

Czy zatem wojna kulturowa o ostrzegacze jest zupełną pomyłką? Niekoniecznie, bo pokazuje, że coraz więcej osób bierze na poważnie skutki przemocy i dyskryminacji. Intuicyjnie chcą przy tym okazać solidarność z ofiarami. Tylko i na to są lepsze sposoby. Niektóre gazety po przedstawieniu niepokojących materiałów informują na przykład, gdzie szukać pomocy, jeśli opisane problemy brzmią znajomo.

Zamiast ostrzegać, można unikać tworzenia niepotrzebnych stresorów, jeśli nie wiemy, kim są i co mają za sobą odbiorcy. Przy odrobinie wrażliwości traumatyzujących treści nie przedstawia się ni stąd, ni zowąd w sytuacjach, które nijak tego nie wymagają. Kobiety w zagrożonej ciąży nie powinny na przykład żyć w strachu, że za rogiem czai się antyaborcyjny baner ze zdjęciami (rzekomych) płodów.

Nie zgadzam się na terroryzowanie kobiet przez prolajfersów [rozmowa z Piotrem Roszkowskim]

Co innego, gdy podobne obrazy pojawiają się na wykładzie z ginekologii lub w innych okolicznościach, w których absurdalne ostrzegacze to woda na młyn (czy raczej dzban) dla przeciwników zmian. Tam zaś, gdzie obecność niepokojących treści nie wynika z kontekstu, ostrzeżenie warto przesłać mejlem, jeszcze zanim studenci rozsiądą się na sali wykładowej. Krótkie „TW” można też rozważyć na platformach społecznościowych, gdzie postujący nie wiedzą, kim są odbiorcy, zaś odbiorcy nigdy do końca nie wiedzą, co podsunie im algorytm.

Mimo to, co sugeruje kultura triggeryzacji, trudnych tematów nie zawsze da się uniknąć. Konfrontacja jest potrzebna, bo motywuje do refleksji i zmian. Wiele osób przecież właśnie po to zdecydowało się studiować na kierunkach społecznych, czyli tam, gdzie o ostrzegaczach mówi się najgłośniej. Niekiedy złu – ksenofobii, nierównościom i przemocy – trzeba stawić czoła z otwartą przyłbicą. Zwłaszcza jeśli marzymy o świecie, w którym będzie mniej powodów do ostrzegania.

*

Autor dziękuje Emilii Uszczuk, która udzieliła cennych uwag do wcześniejszych wersji tekstu.

**
Andrzej Uhl jest doktorantem w Instytucie Kryminologii na Uniwersytecie w Cambridge.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij