Gdyby politykom opłacało się niepodległe państwo palestyńskie, toby je już dawno zrobili. Ono się nie opłaca i dlatego go nie ma. Wyraźnie widać, że silny, bojowy Izrael, który dysponuje mocną armią, opłaca się znaczącym aktorom międzynarodowym – mówi prof. Lech Nijakowski.
Artur Troost: Liczba Palestyńczyków zabitych w trakcie interwencji izraelskiej w Gazie przekroczyła już 30 tysięcy, z czego zdecydowana większość to ofiary cywilne. Na ile taka eskalacja jest czymś nowym w konflikcie izraelsko-palestyńskim?
Lech Nijakowski: Jest to konflikt przewlekły, trwający od dziesięcioleci, w zasadzie od powstania państwa Izrael, które już na wstępie wygoniło Palestyńczyków. Sami Palestyńczycy nazywają to Nakbą i uznają wypędzenie kilkuset tysięcy ludzi z ich osad i domów za ludobójstwo. Nie wnikam, czy słusznie. W każdym razie z perspektywy badacza ostatnie wydarzenia w Gazie to nie jest nic nowego. To kolejny rozdział konfliktu, który niestety łączy Izraelczyków i Palestyńczyków.
Dziś coraz częściej powtarza się już zarzut ludobójstwa.
Istnieją bardzo różne sposoby mówienia o ludobójstwie, ale dominujący jest dyskurs prawny, który opiera się na definicji z konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa.
Z tego punktu widzenia działań Izraela raczej nie należy uznać za ludobójstwo. To trudna sprawa, bo zwykle interpretuje się takie zbrodnie moralnie, ale tu mamy dokładną prawną definicję: nie chodzi po prostu o zabijanie, lecz o zabijanie szczególne, likwidację grupy jako takiej. Twórca pojęcia „ludobójstwo”, Rafał Lemkin, pisał też o ludobójstwie kulturowym, jednak nigdy nie doczekało się ono formalnej kodyfikacji. Moim zdaniem jest to błędem, ale akty prawne są, jakie są, i na ich podstawie trudno orzec o ludobójstwie.
czytaj także
Pojawił się jednak wniosek RPA do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, wprost oskarżający Izrael o ludobójstwo. Bezpodstawnie?
Oczywiście doszło i dochodzi do wielu zbrodni. Można wyliczać zbrodnie wojenne lub zbrodnie przeciwko ludzkości – też już są dokładnie zdefiniowane, to zresztą kategoria, którą wprowadzono w czasach procesów norymberskich i wykorzystano do skazania nazistowskich zbrodniarzy.
Jeśli chodzi o rzeczone ludobójstwo, to nie sądzę, żeby obecnie udało się kogoś o to oskarżyć. Wyraźnie widać, że Izraelczycy w tym konflikcie przez lata dążyli do stworzenia trudnych warunków życia, ale nie zabijali rozmyślnie w celu likwidacji całej grupy. Oczywiście zakładali, że ofiarą tego konfliktu może paść wielu Palestyńczyków, to ich nie martwiło.
Może czystka etniczna byłaby tutaj trafniejszym określeniem?
Pewnie konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu bliżej jest do tej logiki. Od samego początku dwa narody walczą o terytorium i z tego punktu widzenia można mówić o oczyszczaniu zajętych ziem z innych ludzi, z obcych. Czyli w tym przypadku z Palestyńczyków.
W efekcie dochodzi do zbrodni i to jest bezsporne. Jak to nazwiemy, jest sprawą wtórną. Nie powiedziałbym natomiast, że dochodzi do ludobójstwa, bo nie ma takiej intencji obywateli oraz władz Izraela. Wniosek RPA oczywiście przytacza wiele argumentów, ale to tylko ideologia. Izraelowi nie chodzi o ludobójstwo, co widać zwłaszcza wtedy, gdy przywołamy starania różnych państw, które chciały zlikwidować pewną grupę. Ludobójstwo musi się – nawet w pokrętnej logice – opłacać państwu, a Izrael wie, że świat by na to nie przystał.
A co ze wspomnianym wcześniej pojęciem ludobójstwa kulturowego? W Gazie mamy liczne przypadki celowego wysadzania uniwersytetów, niszczenia zabytków historycznych itd.
Niektórzy badacze wprost podawali postępowanie Izraela wobec Palestyńczyków jako przykład ludobójstwa kulturowego, Myślę, że wiele działań podejmowanych od początku istnienia państwa Izrael rzeczywiście miało taki charakter, dążyło do zniszczenia grupy palestyńskiej na płaszczyźnie symbolicznej, kulturowej.
czytaj także
Ale jak pan wyjaśnił, za ludobójstwo kulturowe nie można pociągnąć do odpowiedzialności. Co z innymi zbrodniami Izraela, czy sprawcom grozi jakaś kara?
Moim zdaniem nie, ponieważ to jest sprawa polityczna, jak zawsze. Nie chodzi o to, czy Izrael popełnia zbrodnie albo czy popełnił zbrodnie w przeszłości, na przykład wtedy, gdy wypędzał Palestyńczyków z ich osad w 1948 roku. Bez względu na to, jak my to nazwiemy, pytaniem pozostaje, czy jakiś trybunał pozwie Izrael. W praktyce jest to zbyt ważne państwo, przede wszystkim dla Stanów Zjednoczonych, więc nikt nie postawi polityków i dowódców izraelskich przed żadnym sądem. To jest bardzo smutny, polityczny fakt.
Do czego w tym kontekście dążą przywódcy izraelscy? Czy wojna jest celem samym w sobie?
Izraelczycy chcą zachować państwo jednego narodu i zarazem żyć w pokoju. Żadne państwo nie chce wojny i działania Izraela są uzasadniane przez te dwa podstawowe dążenia. Uznaje wojowanie za smutną konieczność. Może pewni politycy tego pragną, ale nie obnoszą się ze swoimi celami.
W praktyce prowadzi to do cierpienia Palestyńczyków, ale wielu obywateli Izraela to nie rusza. To problem stary jak świat. Co zrobić z obywatelami, cywilami, którzy cierpią w czasie wojny? Bo zawsze cierpieli i będą cierpieli. To nie ulega wątpliwości. Konflikt trwa już tak długo, że zmieniło się postrzeganie wzajemne. Napisał o tym Daniel Bar-Tal, izraelski psycholog społeczny, którego książka o konflikcie izraelsko-palestyńskim wreszcie dostępna jest po polsku.
Wśród obywateli Izraela jest spora społeczność palestyńska, co prowadzi również do konfliktów wewnętrznych. Czy jest szansa na załagodzenie konfliktu między tymi dwiema grupami, żyjącymi na terenach kontrolowanych przez Izrael?
Nie widzę szansy na pojednanie. To już za daleko zaszło – w tym momencie na sile zyskuje przekonanie, że druga strona musi być zabita. Ponieważ nie wyglądałoby to ładnie na forum międzynarodowym, to zamiast tego można stłoczyć drugą stronę w określonych strefach i pozwolić jej tam wegetować. Od lat mamy bardzo złe traktowanie Palestyńczyków przez Izrael, będący w dużej mierze państwem religijnym. No i idące w odwrotnym kierunku akcje odwetowe, działalność radykałów islamistycznych, którzy mają poparcie ludzi żyjących w tak fatalnych warunkach – nie wszystkich, ale większości.
czytaj także
Widzimy też racje obu stron: Palestyńczyków, którzy chcą żyć w ludzkich warunkach, oraz obywateli Izraela, którzy chcą żyć w pokoju. Nie chcą, żeby spadały na nich rakiety. Ale co z tego? Nawet jeśli wyraźnie widzimy, że jakieś ustępstwa muszą być poczynione, to nie sądzę, żeby to się stało w przewidywalnej przyszłości.
Skoro od wewnątrz takiej inicjatywy pojednawczej nie ma i raczej nie będzie, to czy społeczność międzynarodowa ma w ogóle możliwość wywarcia wpływu na Izrael i Palestynę?
Kto by to zrobił? Od wojny sześciodniowej państwa arabskie w zasadzie nie mają już znaczenia jako czynnik hamujący Izrael w jego polityce względem Palestyny. Tymczasem Stany Zjednoczone nie widzą w tym swojego interesu. Tu chodzi o to, co nazywa się „wielką polityką”, czyli sojusz Stanów Zjednoczonych i Izraela, na którego ołtarzu składani są Palestyńczycy. Tak niestety było, jest i będzie jeszcze długi czas.
Jednak wewnątrz społeczeństw zachodnich widzimy coraz większe poparcie dla sprawy palestyńskiej, także w USA, gdzie wielu demokratów krytykuje prezydenta Bidena. Czy taki nacisk nie może wpłynąć na politykę rządzących?
Moim zdaniem nie. Gdyby politykom opłacało się niepodległe państwo palestyńskie, toby je już dawno zrobili. Ono się nie opłaca i dlatego go nie ma. Z geopolitycznego punktu widzenia wyraźnie widać, że silny, bojowy Izrael, który dysponuje mocną armią, opłaca się znaczącym aktorom międzynarodowym. Dopóki to się nie zmieni, nic nie zmieni się także w sytuacji palestyńskiej, niezależnie od protestów.
Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]
czytaj także
Często przeciwko Palestynie jest też wykorzystywany fakt, że w Gazie dominuje radykalny Hamas. Z tego powodu przed 7 października Izrael tolerował palestyńskich islamistów, a nawet w pewnym stopniu im pomagał, osłabiając w ten sposób pozycję władz Autonomii Palestyńskiej.
Wyraźnie widać związek radykałów z jednej i z drugiej strony. Oni sobie nawzajem służą. Radykalna polityka po stronie Palestyńczyków zawsze pomagała radykałom od strony izraelskiej, na wcześniejszych etapach konfliktu. To działa także dzisiaj i moim zdaniem dużo złego wynikło z tego, że teraz mamy taki, a nie inny prawicowy rząd w Izraelu. Netanjahu prowadzi radykalną politykę, która ma jednak bardzo duże poparcie Izraelczyków.
Przy konflikcie przewlekłym można przekonać ludzi do takich działań, w jego wyniku zmienia się postrzeganie międzygrupowe, jest inna psychologia. Inaczej my patrzymy z zewnątrz na te wydarzenia, a inaczej widzą je ludzie w środku, Palestyńczycy i Izraelczycy. Możemy wygłaszać swoje opinie, ale obywatele Izraela i Palestyńczycy zdefiniują trwający konflikt w zupełnie odmienny sposób.
czytaj także
Co w takim razie jest dla Izraelczyków prawdziwym celem obecnie trwającej interwencji? Rząd mówi o pokonaniu i rozbrojeniu Hamasu, ale czy w momencie zajęcia całej Strefy Gazy Izrael nie postanowi zachować tam na przykład stałej obecności wojskowej?
Izrael ma teraz uzasadnienie dla bardzo radykalnych działań. Trudno przewidywać przyszłość, ale Izrael może argumentować, że stała obecność wojskowa jest usprawiedliwiona politycznie, militarnie itd. Tego się obawiam, bo to byłoby zarzewiem konfliktu na lata.
Dotychczas dla Izraelczyków wygodniejsze było oddzielenie się murem od Strefy Gazy. Gdyby ją opanowali, musieliby wreszcie zacząć opiekować się mieszkającymi tam ludźmi, zająć się np. fatalnym stanem tamtejszych szpitali. Mam przynajmniej nadzieję, że musieliby.
Oni raczej tego nie chcą, umywają ręce od podobnych obowiązków względem Palestyńczyków, woleli zostawić Gazę samą sobie. Może jednak to się zmieni, bo właśnie postanowią mieć obecność wojskową. Z pewnością istnieje bardzo duży potencjał dla każdego rozwiązania, na które zdecyduje się rząd Netanjahu.
Można powiedzieć, że ma wolną rękę i w kraju, i na arenie międzynarodowej.
Na pewno rząd Izraela byłby za pewne działania krytykowany, ale raczej bez żadnych poważnych reperkusji, a to Netanjahu wystarczy. Więc tego się obawiam, że on wprowadzi jakieś dalsze ograniczenie praw Palestyńczyków i nie będzie żadnej realnej siły gotowej go powstrzymać, bo w gruncie rzeczy już dawno temu Palestyńczyków złożono na ołtarzu relacji politycznych.
czytaj także
A co w tym kontekście może zrobić Polska, o ile w ogóle może coś zrobić?
To straszne tak mówić, ale Polska bardzo mało znaczy. My oczywiście sądzimy, że jesteśmy bardzo ważni. Nie, nie jesteśmy. Stany Zjednoczone nie będą oglądały się na Polskę, realizując swoje polityki. Możemy dużo powiedzieć, ale tak naprawdę nikt nie będzie nas słuchał.
Myślę jednak, że minimum, na które nas stać, to pomoc humanitarna. Tu nie trzeba podejmować żadnych trudnych decyzji politycznych. Po prostu trzeba pomagać ludziom. To jest cały czas możliwe i to powinniśmy robić na większą skalę.
**
Lech Nijakowski – dr hab., profesor uczelni na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, stały doradca Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu RP, od 2001 roku członek redakcji „Przeglądu Humanistycznego”, „Studiów Socjologiczno-Politycznych. Seria Nowa” oraz „Zdania”. Ostatnio opublikował m.in.: Rozkosz zemsty. Socjologia historyczna mobilizacji ludobójczej (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2013), Świat po apokalipsie. Społeczeństwo w świetle postapokaliptycznych tekstów kultury popularnej (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2018) oraz Ludobójstwo. Historia i socjologia ludzkiej destrukcyjności. Popularne wprowadzenie (Wydawnictwo Iskry, 2018).