Świat

Kryptowaluty i NFT dogorywają, ale Web 3.0 nie odpuszcza rynku muzycznego

W październiku 2022 rynek kryptowalut jest w zupełnej rozsypce, a NFT nie zrewolucjonizowały żadnej branży – może poza celebryckimi szwindlami. Mimo to świat muzyki nie ustaje w pomysłach na wykorzystanie Web 3.0. Z jakim skutkiem?

Gdy spojrzymy na historię internetu, możemy zauważyć ruch ku centralizacji czy nawet monopolizacji technologii. Sieć zaczynała jako demokratyczne, inspirujące, ale niszowe miejsce. Web 2.0 – czyli iteracja, w której funkcjonujemy dzisiaj – stoi pod znakiem dominacji wielkich korporacji w rodzaju Mety (Facebook i Instagram) i Google. W tym krajobrazie najważniejszy jest obrót naszymi danymi, które nie są chronione zbyt dobrze. Problemem jest też władza nad wolnością słowa, którą dzierżą platformy mediów społecznościowych, między innymi za pomocą tajemniczych i wciąż zmieniających się algorytmów.

Web 2.0 to w dużej mierze porażka wolnościowej obietnicy internetu i rynek, na którym trudno konkurować z technologicznymi gigantami i trzeba grać według arbitralnych zasad, które wyznaczają. W tym kontekście początkowy sukces narracji Web 3.0 zupełnie nie dziwi. Co miałby przynieść „nowy internet”? Przede wszystkim decentralizację i powrót do demokratycznych idei, przyświecających optymistycznym spojrzeniom na sieć z początków jej istnienia.

Dzisiaj każda informacja z naszych urządzeń dociera do serwerów, które następnie wysyłają nam informację zwrotną. To system podatny na centralizację, wrażliwy na hakowanie, a przede wszystkim sprzyjający centralizacji i monopolizacji usług. Facebook może bez problemu zablokować nasze konto, a droga do odwrócenia tego procesu potrafi być męką, niekoniecznie zwieńczoną sukcesem. Kiedy serwer banku lub urzędu padnie ofiarą hakerskiego ataku, nasze dane i finanse w prosty sposób mogą przejść w złe ręce.

Bitcoin na wojnie. Kogo w czasie inwazji wspiera kryptobiznes?

Z kolei Web 3.0 opiera się na zdecentralizowanej technologii blockchainowej – informacje nie są zgromadzone w jednym punkcie, ale na wszystkich ogniwach blockchainowego łańcucha. Dodatkowo każda zmiana w jego obrębie musi być zatwierdzona przez wszystkie ogniwa. W teorii to technologia bardziej odporna na ataki i impregnowana na centralizację, a przez konieczność potwierdzania zmian przez wszystkie ogniwa łańcucha – również bardziej demokratyczna niż praktyki Web 2.0.

Do tej pory największym zastosowaniem Web 3.0 były kryptowaluty – cyfrowe pieniądze, które mają być odtrutką na zgniły świat tradycyjnej finansjery – i NFT, czyli non fungible token, cyfrowe certyfikaty autentyczności, chroniące autorstwo i własność wirtualnych treści. W październiku 2022 rynek kryptowalut jest w zupełnej rozsypce (jego kapitalizacja rynkowa zmniejszyła się z trzech bilionów do niespełna jednego w ciągu kilku miesięcy), głównie przez działania pojedynczych podmiotów w rodzaju Three Arrows Capital, a NFT nie zrewolucjonizowały żadnej branży – może poza celebryckimi szwindlami.

Na razie „rewolucja”, głoszona przez piewców Web 3.0, rozbija się o problemy zaskakująco podobne do centralizacji, a wokół kryptowalut i NFT kręcą się głównie rekiny starej finansjery (z Wilkiem z Wall Street, Jordanem Belfortem, na czele), fundusze inwestycyjne i celebryckie wampiry, gotowe wycisnąć osoby fanowskie jak cytrynki. Co oczywiście nie skreśla Web 3.0 na zawsze, ale nie da się ukryć, że jak na przyszłość internetu, wygląda to dość rozczarowująco.

Katastrofa NFT, czyli jak sprzedać mem za milion dolarów

Mimo krachu na rynku kryptowalut i załamania obrotu NFT Web 3.0 wciąż ma zakusy na najróżniejsze obszary naszego cyfrowego (i nie tylko) życia. Nic dziwnego, że poza intratnym światem finansów macherzy Web 3.0 celują również w rozrywkę i kulturę. To właśnie tu obietnice padają na podatny grunt, bo zasady rozliczania i funkcjonowania całych branż są często dalekie od ideału, czy nawet jakiejkolwiek formy sprawiedliwości.

Ten grunt użyźniony jest także przeświadczeniem, że to artyści i artystki powinni iść w forpoczcie zmian technologicznych i społecznych. Możliwości internetu w dystrybucji muzyki też kiedyś wyśmiewano, ale nikt nie chce zostać kolejną Metalliką w starciu z Napsterem – reliktem dawnych czasów, broniącym się rękami i nogami przed nowym porządkiem.

Realia są jednak takie, że rozwiązania Web 3.0 przenoszone na rynek muzyczny nie tylko są odległe od jakiejkolwiek wizji przeszłości, ale powielają schematy znane od kilku dekad, a nawet stuleci.

Pomysł zdecentralizowanego obiegu kultury, w którym osoby tworzące mają najwięcej kontroli nad treściami, a do tego mogą się zabezpieczyć przed kradzieżą, ma w sobie wiele potencjału. Obecna forma internetu to plac zabaw dla największych i najbogatszych, a twórczość jest skazana na kaprysy algorytmów. Treści na platformy społecznościowe, które mogą potem napędzać ruch u reklamodawców, produkujemy w zasadzie za darmo. A żeby się dobrze na nich prezentować, trzeba inwestować.

Problemem są także ciągłe zmiany i testy przeprowadzane przez technologicznych gigantów, które nie pozwalają na rozsądne inwestycje i planowanie strategii. DAO (Decentralized Autonomous Organization, zdecentralizowana autonomiczna organizacja) – ma być remedium na te bolączki, społecznością, która zacieśnia więzi między stroną artystyczną a publicznością. A przynajmniej ma to robić w bardziej organiczny sposób niż media społecznościowe, które wytworzyły parasocjalne relacje, często o toksycznym charakterze.

Powrót do czasów przedstreamingowych?

NFT na pierwszy rzut oka mogło wydawać się dobrą odpowiedzią na streaming, w jakimś stopniu umożliwiającą powrót do zasad własności, jakimi rządziła się muzyka przed erą Spotify. Kiedy zapytamy zwolenników Web 3.0 o praktyczne zastosowanie blockchaina w branży muzycznej, dostaniemy pakiet haseł podobny do tych towarzyszących „tokenom”. Warto je rozpakować, bo pod płaszczykiem nośnych wartości kryje się odrobinę mniej atrakcyjne oblicze.

Streaming jako technologia to świetny wynalazek, który pozwala na natychmiastowy dostęp do muzyki – jest naprawdę nieliczna grupa osób zajmujących się muzyką, której nie zależy na dotarciu do jak największej ilości potencjalnych odbiorców. Jego problemem nie jest kwestia własności, a ceny usług i rozliczania za odsłuchy. Lwia część serwisów streamingowych nie stosuje zasady pieniądza idącego za słuchaczem, rozliczenie trwa bardzo długo, a stawki – negocjowane na lepszych zasadach z dużymi podmiotami, na gorszych z małymi – tylko napędzają branżowe rozwarstwienie.

Do tego dochodzą wojny na cenowy dumping streamingowych abonamentów, które są nie do utrzymania w dłuższej perspektywie. Streaming to swoistego rodzaju Rubikon dla branży muzycznej – publiczności przyzwyczajonej do przystępności i dostępności takiej usługi będzie naprawdę ciężko sprzedać inny sposób obcowania z dźwiękami. Natomiast na własności muzyki czy gadżetów powiązanych z ulubionymi artystami czy artystkami zależy tylko wyimkowi publiki.

Wolni od społeczeństwa kopacze własnego losu. Co mają w głowach kryptowaluciarze

Dlatego też na razie NFT będzie trudno wygrać z merchem w rodzaju ubrań czy fizycznymi wydaniami płyt, nawet jeśli te nigdy nie trafią na talerz gramofonu, do odtwarzacza CD czy kaset, bo ich funkcja jest głównie kolekcjonerska. Na dodatek, patrząc po różnych podejmowanych do tej pory próbach, nie ma za bardzo pomysłu na to, czym muzyczne NFT miałyby w ogóle być. To zabawa dla bogatych ludzi Zachodu – mówi mi znajomy wydawca, który od dawna śledzi nowinki w obrębie światowego rynku muzyki elektronicznej.

Wszystko jest inwestycją

Kiedy Snoop Dogg kupił podupadłą wytwórnię Death Row Records – oficynę, bez której kariery jego, Dra Dre i innych tuzów rapu z Zachodniego Wybrzeża wyglądałyby zupełnie inaczej – wśród publiki można było wyczuć entuzjazm. Niestety, autor Doggystyle zmienił Death Row w maszynkę do NFT i muzykę wytwórni można streamować, ale trzeba to robić przez specjalną stronę, co jest częstym zabiegiem na styku Web 3.0 i muzyki. Taka strategia znacząco ogranicza jednak dostępność płyt i ich popularność, o czym wie każdy, kto obraził się na streamingi i wycofał z nich swój katalog.

„Teraz posiadasz coś, co jest twoje i na czym możesz zarabiać” – mówił Snoop w jednym z wywiadów. „Czuję, że w tę stronę zmierza branża. Przez cały mój staż na scenie – a jestem na niej 30 lat – moi fani zjawiali się dla mnie, a ja kazałem im za wszystko płacić. Koszulki, koncerty, to i tamto, ale nie dawałem im nic w zamian, to mi się nie zgadza – dodawał. Pomijam przewrotną logikę, którą wyłożył tu Snoop Dogg, bo wszystkie koncerty, koszulki i płyty to jest właśnie to, co dał w zamian za pieniądze swojej publiczności. Ale jego wypowiedź jest znamienna dla propagandy wspierającej Web 3.0: wszystko jest inwestycją.

Nie można po prostu słuchać muzyki, iść na koncert czy wesprzeć ulubionej artystki – to musi być również inwestycja, bo w przyszłości każde nasze działanie musi być zmonetyzowane i dawać zwrot, a najlepiej nawet zysk.

Grela: Nie tylko bitcoin. Faircoiny, solarcoiny, bananacoiny i inne kryptowaluty

Oczywiście Snoop nie jest jedyny, bo za wciskanie NFT osobom fanowskim zabrało się dużo innych ludzi ze sceny muzycznej. Steve Aoki, Grimes, Kings Of Leon (jako pierwsi wypuścili nowy album jako NFT), Tory Lanez, a nawet nagrody Grammy – mainstreamowa branża muzyczna weszła w temat bardzo szybko. Ba, nawet śmierć nie chroni przed Web 3.0 – niewydany kawałek Whitney Houston został zmintowany (mintowanie to proces weryfikowania i umieszczania informacji na blockchainie) w grudniu zeszłego roku, aczkolwiek w tym wypadku milion dolarów, za który sprzedano NFT, poszedł na rzecz fundacji zajmującej się promowaniem młodej twórczości.

W Polsce NFT oferował między innymi hip-hopowy duet PRO8L3M – tokeny zespołu dają prawo pierwokupu biletów na koncerty, ale chwilowo niewiele więcej. Mintowania próbowała wytwórnia Kayax i jej reprezentant Swiernalis. Jego NFT trafiło na platformę Binance, która od czerwca znajduje się pod lupą amerykańskiego rządu. Zarzuty to między innymi: pranie pieniędzy, oszustwa i unikanie podatków. Czyli zestaw typowy dla wielu platform Web 3.0, które znalazły się w tarapatach. Kto by pomyślał, że zupełnie pozbawiony regulacji rynek przyciągnie oszustów?

Nie tylko giganci

Poza cwaniakami w rodzaju Snoop Dogga za NFT biorą się również szczerze wierzący w zmianę, jaką rzekomo ma przynieść Web 3.0 społeczności artystycznej. Holly Herndon i Matt Dryhurst od dawna łączą technologię z muzyką, choćby przez swoją sztuczną inteligencję, nazwaną pociesznie Spawn. Spawn ma praktyczne zastosowanie, a artystka zbierała nagrania do jego karmienia w trakcie swoich tras koncertowych. Ich wejście do Web 3.0 jest więc w jakimś sensie naturalne i oczywiście otoczone wieloma wypowiedziami o demokratyzacji i decentralizacji.

Herndon do pewnego stopnia zdaje sobie sprawę z problemów, jakie niosą ze sobą NFT i blockchain. Nie chcę, żeby ludzie byli wykluczeni finansowo, i to jest prawdziwy problem – mówi w rozmowie z portalem CoinDesk. „Są pewne przeszkody techniczne i potrzebujemy więcej narzędzi edukacyjnych. Ale lubię, kiedy ludzie spędzają więcej czasu z tematem i stają się częścią społeczności. Pochodzimy z głębokich scen, gdzie nie można się po prostu zjawić i powiedzieć: wiem wszystko i mam opinię o wszystkim. Uczysz się o starszyźnie sceny, dowiadujesz się o dyskusjach, które już się odbyły, i nadążasz za dyskursem. I to jest właśnie szokujące wokół NFT. Pojawiło się wiele krytycznych głosów, dyskusji, które w naszej społeczności wydarzyły się już trzy lata temu. Warto je sprawdzić, bo już tam byliśmy” – dodaje.

Warto dodać, że Herndon mówi to z perspektywy osoby, która swoje pierwsze NFT sprzedała za 36 000 dolarów, do tego pokazuje się na konferencjach z największymi kryptobrosami. Jasne, w jednym ma rację – warto poznać temat, zanim podejmie się jego krytyki. Ale w tym samym artykule razem z Dryhurstem pieją z zachwytów nad Vitalikiem Buterinem, twórcą kryptowaluty Ethereum.

Nie wiem, co jest bardziej „szokujące”, używając określenia użytego przez Herndon – że mainstream powtarza z opóźnieniem dyskusje z niszowych społeczności czy że ludzie pochodzący z muzycznego undergroundu piszą pochwały dla twórców infrastruktury finansowej (do tego sam Buterin obawia się o przyszłość kryptowalut i obecnie przechodzi przez lekko rewizjonistyczną fazę). Nie mówiąc już o tym, że artystka po prostu się myli, zrzucając odpowiedzialność za edukację na potencjalnych odbiorców Web 3.0.

To kolejna powszechna strategia w tym środowisku, która jest ubierana w bardziej lub mniej dyplomatyczne słowa. Herndon uprzejmie radzi się doedukować, ale np. Sokół czy Steez z PRO8L3M-u w odpowiedzi na krytykę zakupu NFT spod znaku Bored Ape Yacht Club (to te paskudne obrazki małp) odpowiadają wyzwiskami i szyderstwem z rzekomej głupoty krytykujących.

Legia? Może i spadnie z ligi, ale za to będzie sprzedawać NFT

Zaawansowany gaslighting

Tymczasem piewcy Web 3.0 nie robią wiele, żeby naświetlić publiczności te idee, ani nie tłumaczą praktycznych zastosowań NFT. Za to obrażają się na niesprzyjające opinie, zgodnie z zasadą pohukiwania na FUD – czyli Fear Uncertainty Doubt (strach, niepewność, wątpliwość) – zaawansowaną techniką gaslightowania, powszechną w społecznościach skupionych wokół Web 3.0.

FUD to prawdziwa nemezis w tych kręgach, bo powodzenie projektów zależy od zaangażowania osób, które w nich uczestniczą, i optymizmu, który trzyma ludzi przy danej kryptowalucie czy projekcie NFT. Kiedy ten optymizm się wyczerpuje, następuje wyprzedaż tracących na wartości zasobów, a społeczność się rozpada. Herndon i Dryhurst to jedni z wielu elektronicznych, undergroundowych artystów i artystek, skuszonych syrenim śpiewem blockchaina. Jacques Greene i Zola Jesus również wskoczyli w objęcia Web 3.0, zresztą z niezbyt udanym efektem.

Dobrym wydarzeniem podsumowującym Web 3.0 w branży muzycznej był występ Snoop Dogga i Eminema jako NFT w trakcie tegorocznego rozdania nagród MTV VMA. Ten pokaz koślawych animacji uświetnił nową kategorię nagród: Best Metaverse Performance. Nominowano: Blackpink (kooperacja z grą PUBG Mobile), Ariana Grande (współpraca z Fortnite), BTS (współpraca z Minecraftem), Charli XCX (pracowała z Roblox), Twenty One Pilots (również Roblox) i Justin Bieber (działania z wirtualną platformą koncertową Wave). Żadnych NFT, żadnych kryptowalut, głównie wirtualne występy o całkiem solidnej, jeśli nie efektownej wartości produkcyjnej.

Jeśli coś z pomysłów Web 3.0 ma praktyczne zastosowanie, to właśnie metawersum, ale trudno uznać je za jakąś rewolucję – koncerty w grach wideo i współpraca między markami i własnościami intelektualnymi to żadna nowość, do tej pory niełączona z kryptowalutami czy NFT. Snoop i Eminem, wyglądający jak uciekinierzy z jakiejś gry z 2005 roku i zmieniający się w paskudne małpy spod znaku Bored Ape Yacht Club, nawijali o blockchainie i dobrych inwestycjach. To było pod koniec sierpnia, kiedy rynek NFT i kryptowalut walił się kompletnie, co całej sprawie dołożyło ogromny balast ironii.

Od końca zeszłego roku rynek kryptowalut stracił na wartości z 3 bilionów do niepełnego 1 biliona – a końca spadku na razie nie widać. Amerykańskie instytucje finansowe przyglądają się temu bacznie, nie tylko z bezwzględnością tropiąc kryptooszustwa, ale także szemrząc za kulisami o zupełnym zbanowaniu kryptowalut. Niestety, właśnie takie informacje mówią więcej o Web 3.0 niż jakiekolwiek nośne i szlachetne hasła o demokratyzacji.

Rewolucja społecznych darwinistów

Czy Web 2.0 ma problemy? Absolutnie. Monopolizacja rynków ze strony technicznych gigantów, powolna erozja prywatności, autorytarne praktyki ograniczające komunikację i dyktat algorytmów generują wiele problemów społecznych i psychologicznych. Władze państw i międzynarodowe organizacje przespały moment, w którym trzeba było regulować internet. Nasze interakcje ze światem cyfrowym i jego same struktury wymagają gruntownej, prospołecznej reformy.

Ale Web 3.0, przejęty z jednej strony przez socjopatycznych darwinistów społecznych, opętanych ideą „wygrywania, biernych przychodów i szybkiego zysku za wszelką cenę, z drugiej przez korporacje w rodzaju Facebooka, tracące miliardy na technologie, której większość ludzi nie rozumie i raczej nie potrzebuje, może nie być zmianą, której wyczekujemy. Tym bardziej że blockchain jest w tym momencie wysoce nieekologiczną technologią, co w kontekście kryzysu energetycznego jest szczególnie istotne.

Królewna Śnieżka w stylu Beksińskiego, czyli kogo zastąpi sztuczna inteligencja

Jakiś czas temu brałem udział w dyskusji o Web 3.0 w kontekście branży muzycznej. Stojący po stronie blockchaina byli aroganccy, nieumiejący odpowiadać na pytania o praktyczne zastosowania tej technologii. Dominującą postawą było szyderstwo z niewiedzy i twierdzenie, że strona artystyczna musi się sama dowiedzieć i dostosować, wtedy zobaczy, jak wspaniałe to dzieło. Ba, jedna osoba posunęła się nawet do stwierdzenia, że marzy jej się technologia, której to my będziemy służyć, a nie ona nam, wpadając w wizje walki o prawa człowieka dla technologii na wzór walki o prawa różnych mniejszości.

To wszystko wydaje się zabawne, ale nie zapominajmy, że to wielkie korporacje mają posłuch u władzy. Jeśli uprą się na blockchain, to i my dostaniemy go w spadku, podobnie jak stało się z Web 2.0, puszczonym samopas przez ignorancję i lobbystyczne skorumpowanie decydentów.

Bolączek branży muzycznej nie naprawi Web 3.0, bo te rozwiązania są echem tego, co znamy od dawna. Znajdziesz bogatego mecenasa, który sypnie złotym groszem na ulicach XV-wiecznej Florencji, gdzie usłyszał twoją muzykę? Super. Podobnie działają NFT – jeśli już masz jakąś pozycję lub wyjątkowe szczęście, ktoś kupi twoje NFT, czy zainwestuje w twoje tokeny. Jeśli nie, trudno, bierz udział w szczurzej loterii, może następnym razem się uda.

Czy to jest właśnie ta mityczna demokratyzacja i sprawiedliwość dla strony artystycznej, szczególnie undergroundowej, która zawsze jest na gorszym końcu spektrum rozwarstwienia ekonomicznego? Obawiam się, że nie. Natomiast nie mam wątpliwości, że Web 3.0 w jakiejś formie zostanie na stałe w naszych życiach. Zbyt dużo bogatych ludzi w to zainwestowało. Szkoda, że jak zwykle nikt nie zapytał nas o zdanie.

Łaska technofeudała, czyli Elon Musk kroi Ukrainę

Warto je wyrażać głośno i nie dać się zakrzyczeć przez krewkich piewców Web 3.0, oskarżających krytyków o technofobię. Nie podważam pewnych zalet blockchainów, nie wątpię, że bardziej zdecentralizowany sposób obecności w sieci jest potrzebny. Również DAO to w jakimś stopniu realizacja społecznościowych obietnic, jakie znamy z internetowej prehistorii. Ale w tym wszystkim martwi dominacja libertariańskiej narracji już od samego początku istnienia tej technologii, na pewno niezbyt dobrą wiadomością jest też to, że pierwsze bardziej masowe zastosowania Web 3.0 dotyczą świata finansów. Ludzie mocno zaangażowani w te projekty lubią się zżymać na wrogą postawę, względnie ignorancję, która spotyka ewangelię „nowego internetu”.

To jest właśnie sedno problemu: na razie znamy mało praktycznych zastosowań blockchainów, a na pewno nie tyle, żeby zachęcić przeciętną osobę korzystającą z internetu do zainteresowania się tematem. Za to bardzo szybko przejęły go kohorty finansowego hazardu i guru szybkiego zarobku. Zbyt mało słyszymy o społecznym potencjale Web 3.0, a za dużo o „wygrywaniu” i „lataniu na Księżyc”. Nawet nie dotykam wątku libertariańskich kryptorepublik, budowanych przez beneficjentów sukcesu Bitcoina. Technologia jest super, jeśli służy ludziom. Wszystkim, nie tylko tym umoczonym w finansowym sosie spekulacji i monetyzacji.

**
Paweł Klimczak – dziennikarz, muzyk, DJ. Od lat zajmuje się branżą muzyczną w kontekście społecznym, politycznym i ekonomicznym. Ostatnio bada nowe formy ludowości i eksploruje możliwości adaptacji muzyki ludowej do nowej rzeczywistości brzmieniowej. Bezwstydny nerd i stoner.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij