Świat

Jesteśmy coś winni Afgańczykom

Miejmy nadzieję, że uda się wywieźć z państwa talibów wszystkich, którzy mają tego prawo od Polski oczekiwać. Że nikt nie zginie za współpracę z Polakami. To ważne nie tylko w planie moralnym, ale także dla przyszłego bezpieczeństwa Polski. Nikt nie będzie chciał współpracować z służbami państwa, które w sytuacji kryzysu zostawia swoich współpracowników samym sobie.

Padł Kabul, talibowie przejmują znów władzę w Afganistanie. Wszystkie zdobycze afgańskiego społeczeństwa ostatnich dwóch dekad – zwłaszcza w kwestii praw kobiet – zostaną wyzerowane. Całe grupy społeczne nie będą miały w państwie talibów życia: kobiety, mniejszości seksualne, osoby bezwyznaniowe (i w ogóle niemuzułmanie), wszyscy ci, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat próbowali budować w Afganistanie normalne, nowoczesne, wolne społeczeństwo.

Kraj bez kobiet. Ile zostało z planów wyzwolenia Afganek

Polska niewiele może zrobić, by uratować Afganistan przed katastrofą rządów talibów. Procesu budowy stabilnego, wolnego społeczeństwa nie udało się ochronić Amerykanom, ciągle najpotężniejszemu mocarstwu na świecie, w ciągu prawie dwóch dekad obecności w Afganistanie i być może przedsięwzięcie od początku skazane było na klęskę.

To wszystko nie oznacza jednak, że Polska ma dziś obojętnie patrzeć na to, co dzieje się w Afganistanie. Jesteśmy winni pomoc ofiarom tej wojny – choćby z tego powodu, że przez prawie dwie dekady polski kontyngent wojskowy był częścią sił wspierających amerykańską obecność w regionie.

Po nic, czyli 20 lat wojny, 70 tys. zabitych cywilów i celebracja klęski na koniec

Jak konkretnie miałaby wyglądać ta pomoc?

„Afgańczycy nam się rozpierzchli”

Po pierwsze, naszym obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa tym wszystkim Afgańczykom, którzy na różne sposoby współpracowali z polskimi wojskami i ich rodzinom: tłumaczom, przewodnikom, informatorom itd. Ci ludzie niejednokrotnie ryzykowali życie, by zapewnić bezpieczeństwo polskim żołnierzom, dziś za współpracę z Polakami mogą grozić im najbardziej poważne konsekwencje.

Od kilku dni państwa zachodu ewakuują swoich współpracowników z Afganistanu. Samolot wysłały w weekend Czechy i Słowacja. Polskie władze wydawały się ignorować problem – a przynajmniej wygenerowały wokół niego typowy dla siebie chaos informacyjny. Przypomnijmy sprzeczne informacje, jakie pojawiły się na ten temat w ostatnich dniach.

W weekend premier Morawiecki zapowiedział wydanie 45 wiz humanitarnych współpracującym z Polską Afgańczykom. Problem w tym, że wizy te miały być do odebrania… w polskiej ambasadzie w New Delhi, która zajmuje się obsługą spraw Afganistanu. Między stolicą Afganistanu, Kabulem, a New Delhi jest trochę ponad tysiąc kilometrów. Mniej więcej tyle, co z Warszawy do Monachium. Afganistan i Indie nie mają nawet wspólnej granicy lądowej. Nawet gdyby miały, propozycja dla ludzi, którzy latami pracowali dla Polski, by na własną rękę udali się tysiąc kilometrów po wizy byłaby śmieszna i oburzająca.

Także w niedzielę wiceszef MSZ, Paweł Jabłoński, w rozmowie z PAP zapewniał, że jego resort intensywnie pracuje nad ewakuacją takich osób z Afganistanu, ale nie może ze względu na dobro operacji zdradzać szczegółów. W poniedziałek rano Onet, powołując się na swoje źródła w rządzie i armii, napisał, że Polska nie zamierza wysyłać do Afganistanu samolotu, by ewakuować pracujących dla Polski Afgańczyków. Pytany w poniedziałek o Afganistan premier Morawiecki na konferencji prasowej stwierdził, że prowincja, z której pochodziło większość współpracowników polskiego kontyngentu, upadła już wcześniej, przez co „ci, którzy tam z nami współpracowali, często rozpierzchli się”. Choć premier zapewnił przy okazji, że Polska będzie ich szukać i że każdemu zastanie udzielona pomoc w opuszczeniu Afganistanu, trudno nie odebrać jego słów jako skrajnie lekceważących wobec afgańskich współpracowników Polski.

Gdy słowa premiera wywołały oburzenie, głos zabrał Mariusz Błaszczak, minister obrony. Stwierdził, że współpracownicy Polski zostali ewakuowani już w czerwcu, a ciągle pozostający na miejscu mają zostać wkrótce. Po południu premier Morawiecki zapowiedział, że Polska wyśle do Kabulu samolot, który ewakuuje osoby w potrzebie, bo „nie zostawiamy naszych sojuszników”. Jak stwierdził Morawiecki, operacja przygotowywana jest od wczoraj.

Z czego wynikał ten chaos sprzecznych komunikatów? Czy z tego, że rząd wolał przygotować operację po cichu, by jej nie spalić? To byłaby najkorzystniejsza dla rządu opcja, choć jeśli jest prawdziwa, to całą sytuację można było rozegrać o wiele zręczniej na froncie informacyjnym. Kompromitujące dla premiera, pełne wyższości i protekcjonalizmu słowa o Afgańczykach, którzy „nam się rozpierzchli” nigdy nie powinny paść.

Talibowie mordują w Kabulu. Celem może być każdy

Pamiętając, jakie rekordy chaosu i dezorganizacji w przeszłości bił ten rząd, nie sposób nie zapytać się, czy chaos informacyjny nie wynikał z tego, że Morawiecki nie wiedział, co w sprawie Afganistanu robiło MON i MSZ. Albo z tego, że żadnego planu ewakuacji naszych sojuszników nie było, a rząd wysłał samolot dopiero pod wpływem nacisku opinii publicznej. Tę ostatnią wersję wydaje się potwierdzać kolejny materiał Onetu z poniedziałku wieczorem – Edyta Żemła pisze w nim, że ewakuacją dopiero w poniedziałek zająć się miał minister Dworczyk, który odkrył, że wcześniej „nikt w tej sprawie nie kiwnął palcem”, nie było nawet listy Afgańczyków współpracujących z Polakami.

Miejmy nadzieję, że przynajmniej uda się wywieźć z państwa talibów wszystkich, którzy mają tego prawo od Polski oczekiwać. Że nikt nie zginie za współpracę z Polakami. To ważne nie tylko w planie moralnym, ale także dla przyszłego bezpieczeństwa Polski. Nikt albo prawie nikt nie będzie chciał współpracować z służbami państwa, które w sytuacji kryzysu zostawia swoich współpracowników samym sobie.

Przygotujmy się na nowy kryzys uchodźczy

Zapewnienie bezpieczeństwa naszym współpracownikom w Afganistanie to absolutne minimum, jakie musi dziś zrobić Polska. Wkrótce może okazać się jednak, że to nie wystarczy. Wiele wskazuje bowiem na to, że przejęcie władzy przez talibów może sprowokować nowy kryzys uchodźczy o skali porównywalnej do tego z 2015 roku.

Konflikt w Afganistanie wytworzył około czterech milionów uchodźców wewnętrznych. Z punktu widzenia wszystkich grup, którzy nie mieszczą się w radykalnie islamistycznej utopii talibów, ucieczka z kraju jest rozsądnym rozwiązaniem. Podobnie z punktu widzenia stabilności władzy talibów racjonalne byłoby wypchnięcie z Afganistanu grup najbardziej przeciwnych ich władzy.

Nocami myślę o Kabulu [reportaż]

W jakim kierunku pójdą uchodźcy? Jak w pisanej jeszcze przed upadkiem Kabulu analizie spekulował portal Politico, wiele wskazuje, że może być nim Europa. Odpada sąsiadujący z Afganistanem Pakistan jako państwo, które przeciwni nowej władzy Afgańczycy obwiniają o wspieranie talibów. W Iranie już teraz przebywa około trzech milionów afgańskich migrantów (z czego ponad dwa miliony nielegalnie) i wątpliwe jest, by państwo to było w stanie przyjąć więcej. Równie wątpliwe jest to, by kraje zachodu współpracowały w tej kwestii z władzą ajatollahów. Także Turcja – inne regionalne mocarstwo – wcześniej przyjęła trzy miliony uchodźców, tyle, że z Syrii. Opinia publiczna nie jest gotowa na przyjęcie kolejnych.

Pozostaje więc Europa. Jak w swojej analizie pisze Ośrodek Studiów Wschodnich, potencjalnie do państw Unii Europejskiej może skierować się kilkaset tysięcy Afgańczyków – głównie do Niemiec. Od maja, gdy ruszyła obecna ofensywa talibów, do Europy dotrzeć miało około 40 tysięcy obywateli Afganistanu.

Mieszkańcy Afganistanu uciekający z kraju przez byłe środkowoazjatyckie republiki radzieckie – Afganistan graniczy z trzema – mogą, wykorzystując sieć kolejową dawnego ZSRR, dotrzeć na wschodnie granice Unii, w tym granice Polski z Białorusią. Biorąc pod uwagę, jak wrogą politykę wobec Unii prowadzą ostatnio Moskwa i Mińsk, Łukaszenka i Putin mogą chcieć użyć uchodźców i migrantów z Afganistanu, by zdestabilizować sytuację w Europie.

Polski rząd w tej sytuacji powinien już teraz rozmawiać z europejskimi partnerami, co zrobić, by uniknąć wielkiego kryzysu humanitarnego i kolejnej wizerunkowej kompromitacji Unii tuż przy naszej granicy. Jak zapobiec scenariuszowi, w którym Rosja i jej klient w Mińsku używają tragedii Afgańczyków do rozgrywania Europy. Problem w tym, że PiS zdobył władzę w 2015 roku rozpętując bezprecedensową nagonkę na uchodźców i europejską, głównie niemiecką politykę w sprawie kryzysu uchodźczego. Obiecał – nie wprost – Polakom: „nie wpuścimy tu nikogo z Bliskiego Wschodu” i między innymi dzięki temu wygrał wybory sześć lat temu. Jeżeli front nowego kryzysu uchodźczego zatrzyma się tuż koło polskiej granicy, ten rząd będzie w szczególnie słabej pozycji, by domagać się od europejskich partnerów solidarności.

Świadectwo gościnności

Można się więc niestety spodziewać, że ewentualny kryzys migracyjny wyzwoli w Polsce najgorsze polityczne demony. I to w momencie, gdy w związku z konfliktem z Izraelem odżyć mogą także te antysemickie. PiS użyje najpewniej nowego kryzysu uchodźczego do ponownego spolaryzowania sceny politycznej. Sam będzie bał się ustąpić z haniebnego języka, którego popis dał w 2015 roku, by z prawa nie zaszły go gotowe w tym obszarze posunąć się jeszcze dalej Solidarna Polska i Konfederacja.

Nie ma więc co liczyć na to, by Polska zrobiła to, co zrobić powinna – pomóc, zgodnie ze swoimi możliwościami, uchodźcom z Afganistanu. Ludziom, którzy muszą uciekać ze swojego kraju często dlatego, że podzielają bliskie nam wartości. Uciekać mają dziś bowiem powody przede wszystkim najlepiej wykształceni, najbardziej świeccy i zwesternizowani, miejscy Afgańczycy.

Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki

Prezydent Macron zwrócił się na twitterze do afgańskich obrońców praw człowieka, artystów, dziennikarzy, działaczy – wszystkich obawiających się nowego rządu – i obiecał im pomoc Francji. Oczywiście, może wskazywać na hipokryzję takich deklaracji w kontekście polityki migracyjnej Francji po 2016 roku. Hipokryzja jest jednak hołdem złożonym cnocie przez występek, czasem wymuszającą minimalnie cnotliwe postępowanie. Nie ma co liczyć na nie ze strony polskiego rządu – można spodziewać się podobnej moralnej kompromitacji, co w 2015 roku.

W tej sytuacji przynajmniej polskie społeczeństwo obywatelskie powinno dać świadectwo naszej gościnności, użyć wszelkich środków, by naciskać na rząd, żeby Afgańczykom – zachowując wszelkie środki ostrożności – pomóc. Nie możemy powiedzieć, że klęska budowy wolnego społeczeństwa w Afganistanie nie jest naszą sprawą, że nic nas to nie obchodzi. Jesteśmy coś Afgańczykom winni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij