Opinie o kryzysie indyjskiej demokracji biorą się jednak przede wszystkim z przywrócenia przez BJP sporu, który toczy się od zarania współczesnego państwa indyjskiego. Dotyczy on tego, jaki jego model przyjąć – świecki, oparty na różnorodności religijnej czy raczej taki, który zakłada dominację żywiołu hinduistycznego – mówi ambasador Tomasz Łukaszuk.
Jakub Kamiński: Wojna w Ukrainie pokazała „strategiczną niejednoznaczność”, jaką kierują się Indie w polityce zagranicznej. Ale czy w świecie powracającym do rywalizacji bloków politycznych oraz narracji starcia demokracji z autokracją takie podejście będzie na dłuższą metę możliwe?
Tomasz Łukaszuk: Stanowisko Indii wobec wojny jest podobne do prezentowanego przez inne państwa Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Dla nich Rosja jest elementem szerszej politycznej układanki, uczestnicząc w tworzeniu równowagi sił, która stabilizuje region. Pełni przez to podobną funkcję co Stany Zjednoczone, Chiny, Unia Europejska czy Australia, więc jej istotne osłabienie nie leży w interesie Azjatów. Do tego dla Indusów osłabienie Rosji oznacza wzmocnienie Chin, z którymi są w stanie permanentnego konfliktu o wciąż nieuregulowane granice. Nie negują zatem narracji Zachodu na temat wojny, ale konsekwencje tych zależności są dla niż ważniejsze. W efekcie Indie zazwyczaj wstrzymują się od głosu przy okazji potępiających Rosję rezolucji na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
czytaj także
To nowa sytuacja czy niekoniecznie?
Politykę niezaangażowania Indie prowadzą od dawna. To przecież z ich inicjatywy w latach 50. powstał Ruch Państw Niezaangażowanych, niechętnych dołączaniu do żadnego z zimnowojennych bloków. Takie podejście jest instrumentem umacniania własnej pozycji międzynarodowej i zapewniania sobie autonomii w sferze bezpieczeństwa. W swojej optyce są dzięki temu mniej zależni od innych państw, zwłaszcza na tle sojuszników USA w ramach NATO. A dziś, gdy coraz więcej mówi się o nowej zimnej wojnie, New Delhi łączy dwa podejścia – dystansuje się, a jednocześnie pogłębia współpracę, ale na własnych warunkach i w akceptowanym przez siebie tempie.
A jednak chyba ostatnie dekady pozwalały na dużo swobodniejszą współpracę z wybranymi partnerami niż dziś.
To już od Amerykanów zależy, czy będą nadal pozwalać Indiom na prowadzenie takiej wybiórczej polityki, czy postanowią wykluczać państwa niechętne zajmowaniu jasno określonego stanowiska. Z pewnością jednak narodowe interesy dyktują takie zniuansowane podejście wielu krajom azjatyckim. Jak na razie widać, że Stany Zjednoczone rozumieją te zależności. Potwierdza to akceptacja dla indyjskich zakupów ropy naftowej i gazu z Iranu, które są elementem zapewniania sobie przez Subkontynent bezpieczeństwa energetycznego. Rząd Narendry Modiego stosował zresztą taką samą argumentację, gdy kupował po zaniżonej cenie ropę z Rosji.
A jak się ma do tego sytuacja wewnętrzna w Indiach?
Dla New Delhi wciąż kluczowe pozostają wyzwania rozwojowe i walka z biedą. Indie nie mogą dopuścić do kolejnej zapaści gospodarczej, którą już raz przeżyły w trakcie pandemii. Z powodu koronawirusa pracę straciło wtedy kilkaset milionów ludzi, a PKB skurczył się o 6,6 proc. Od tego czasu gospodarka zaczęła odrabiać straty, ale według ekonomistów może minąć nawet pięć kolejnych lat, zanim wróci na wcześniej wytyczoną ścieżkę wzrostu.
Co z tego wynika dla polityki wobec Rosji?
Z tego powodu Indusi są przekonani, że nie mogą sobie pozwolić na wejście w system sankcyjny, który również dla nich będzie kosztowny. Nie zgodziliby się również na ewentualne sankcje na Chiny, których inwestycje są dla nich istotne. Państwo Środka jest zaangażowane, wraz z Unią Europejską i Japonią, w budowę tzw. korytarzy przemysłowych, które stanowią podstawę programu indyjskiej industrializacji. Przemysł wciąż stanowi tylko 29 proc. ich PKB. Dlatego właśnie, jeśli Amerykanom uda się wprowadzić do obecnej polityki Indii jakieś korekty, to będą one niewielkie. Pewną nadzieję dają plany stopniowego zmniejszenia uzależnienia od rosyjskich technologii uzbrojenia, które dziś stanowią 70–85 proc. zasobów indyjskiego wojska.
Skoro Zachód skazany jest na nieustanne „pozyskiwanie” Indii w przyszłości, to co może im zaoferować?
Dla Indii Zachód pozostanie jednym z najważniejszych źródeł technologii. Jeśli chcemy je do siebie przyciągać, możemy to zrobić poprzez uniezależnianie ich od państw, które postrzegamy jako nam wrogie. Stąd wynika ważna rola zwiększania inwestycji i przepływów technologicznych. W sferze politycznej z kolei permanentnym problemem dla Indii jest chwilowo przycichły konflikt o Kaszmir, który toczą z Pakistanem i Chinami. Muszą one mieć w tej sprawie zapewnione wsparcie któregoś stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli utracą je od Rosji, musiałyby liczyć na USA, Wielką Brytanię lub Francję. Potrzebna jest im też większość przy wszelkich głosowaniach w Radzie i Zgromadzeniu, które dotyczyłyby kwestii granic.
Czemu w czasie wojny w Ukrainie Indie reagują inaczej, niżbyśmy chcieli?
czytaj także
Szeroko komentuje się nowe amerykańskie regulacje, blokujące Chińczykom dostęp do najbardziej zaawansowanych technologii produkcji czipów. Mówi się nawet o prawdopodobnym załamaniu tej kluczowej części branży w kraju. Czy to stwarza Indiom jakieś szanse przejęcia po Chinach części rynku?
Przez ostatnie 20 lat Indie w dużo większym stopniu rozwinęły się w branży software’owej. Mimo to widzą wiele szans, które pojawiają się w związku z konfliktem chińsko-amerykańskim. Przykładowo, bardzo naciskają na Stany Zjednoczone, aby te zapewniły ich obywatelom jeszcze większy dostęp do studiów w ich kraju, szczególnie na kierunkach inżynierskich. To poszerzyłoby ich dostęp do współpracy z Doliną Krzemową. A to ona jest zapleczem i źródłem kadr dla wszystkich największych indyjskich firm przemysłu informatycznego, takich jak Wipro czy Infosys. Zmiany w polityce wizowej są dla indyjskiej dyplomacji jednym z priorytetów w stosunkach z Ameryką. Nie przypadkiem reagowała ona bardzo ostro na próby ograniczeń wjazdowych za czasów administracji Donalda Trumpa.
Dlaczego to dla nich tak ważne?
Warto uświadomić sobie skalę wyzwania – Indie potrzebują milionów wykwalifikowanych kadr, by mogły zasilać ich przemysł i inwestycje. Bez tego nie będzie awansu cywilizacyjnego, do którego dążą od lat. New Delhi chce również skrócić dystans do Chin. Bo z kolei Pekin komunikuje, że jego celem strategicznym na połowę XXI wieku jest „Wielki Renesans”, który da im pozycję mocarstwa numer jeden pod każdym względem.
Chiny swój dotychczasowy sukces gospodarczy zawdzięczają modelowi rozwoju opartemu m.in. na rozwoju eksportu i eksploatacji taniej siły roboczej. Czy Indie poszły ich śladem?
Bynajmniej, różnice są zasadnicze. W Indiach najwięcej na globalizacji zyskał sektor usług, który już dziś odpowiada za 54 proc. PKB, za to przemysł rozwija się dużo poniżej ich oczekiwań. Brakuje kapitału, technologii i wykwalifikowanej siły roboczej. Wspomniane już korytarze przemysłowe, czyli obecnie 11 pakietów inwestycji w infrastrukturę, mają być kluczem do zmiany tej sytuacji, pozwalając na migrację ludności ze wsi do miast. Inny problem stanowi fakt, że podstawą rozwoju Indii jest konsumpcja wewnętrzna.
Czyli zupełnie przeciwnie do gospodarki chińskiej?
Tak. To skierowanie do wewnątrz sprawia, że indyjskie firmy najpierw muszą budować swoje zdolności w kraju. Dopiero potem mogą dokonywać ekspansji zagranicznej, przejmując obce firmy (wraz z nowoczesnymi technologiami) czy fabryki. To w wielkim skrócie składa się na model indyjski.
Pamiętajmy jednak, że opierający się na eksporcie Chińczycy również mają przed sobą poważne wyzwania. Uruchamiając słynną Inicjatywę Pasa i Szlaku, chcieli przesunąć część ulokowanych na wschodnim wybrzeżu zdolności produkcyjnych do dużo biedniejszego interioru. Nowo wybudowana infrastruktura transportowa miała pozwolić zachodowi kraju pozyskać nowe rynki zbytu. Problem pozostaje jednak w dużym stopniu nierozwiązany.
Czy model indyjski, bardziej skupiony na rynku wewnętrznym, się sprawdza? Może lepiej dla Indusów byłoby zainspirować się w większym stopniu swoim sąsiadem?
Oba te kraje na dłuższą metę mają ten sam cel – odzyskanie pozycji światowej czołówki, którą miały ich gospodarki jeszcze w końcu XVIII wieku. Jednak cele krótko- i średnioterminowe się różnią. Indie według ocen ekonomistów są dwie do czterech dekad rozwoju za Chinami. To one muszą zatem gonić Państwo Środka, a nie odwrotnie. Poza tym wybór modelu rozwojowego to także wybór cywilizacyjny. Indusi podkreślają, że mają inną wizję społeczeństwa od Chin. Dużo większą wagę przykładają do praw jednostki i podkreślają demokratyczny charakter swojego państwa. Pójście chińską ścieżką przekreślałoby ich tradycje cywilizacyjne ostatnich 4–5 tysięcy lat.
Patrząc z punktu widzenia wartości, indyjska polityka jest dużo bliższa naszym wyobrażeniom na temat tego, jak powinien być zorganizowany świat. Pekin za to wiąże kwestie gospodarcze z polityką bezpieczeństwa. Uzależnia swoje stosunki ekonomiczne z danym państwem od tego, czy opowiada się ono za ich polityką w określonym wymiarze. Przekonaliśmy się już wielokrotnie, że gdy Chiny wchodziły do kraju ze swoimi inwestycjami i kapitałem, to próbowały wpływać na jego politykę wewnętrzną i zagraniczną.
Ruch rolników nazwał po imieniu grę, jaka toczy się w Indiach
czytaj także
Może zatem Indie mogłyby stanowić wzór dla innych państw rozwijających się?
Indie próbują przekonać wiele państw do swoich rozwiązań, przede wszystkim w najbliższym sąsiedztwie. Podkreślają, że nawet jeśli propozycje Państwa Środka w krótkim terminie wyglądają atrakcyjnie, to długofalowo są niebezpieczne. Chiny dążą bowiem do uzależniania krajów, z którymi współpracują. Te, które zaciągają w Pekinie kredyty stanowiące lwią część ich PKB, nie radzą sobie dobrze. Wydolność ich gospodarek nie pozwala spłacić zobowiązań bez pomocy Indii czy międzynarodowych instytucji finansowych. Przekonaliśmy się o tym niedawno na przykładzie Sri Lanki, która wpadła w kłopoty po części za sprawą chińskich pożyczek i musiała być ratowana przed zapaścią gospodarczą. Podobny problem dotyczy wielu krajów Azji czy Afryki.
Indie to największa demokracja na świecie, ale z jej jakością w ostatnich latach jest chyba coraz gorzej?
Żeby ocenić, czy mamy do czynienia ze spadkiem jakości demokracji, trzeba przyjąć pewne założenia. Czy wolność słowa lub wyznania jest zagrożona? Czy jakakolwiek instytucja międzynarodowa podważyła demokratyczny charakter dwóch ostatnich wyborów parlamentarnych? Czy trójpodział władzy został zaburzony? Czy nierespektowane są uprawnienia samorządów? Czy tworzy się oligarchia, łącząca interesy partii politycznych i wielkiego biznesu?
I jak to wygląda?
Twierdzę, że odpowiedź na te wszystkie pytania jest negatywna. Kwestię zagrożeń dla demokracji łączy się z kontrowersjami dotyczącymi promocji Hindutwy, czyli formy nacjonalizmu opartego na dominacji hinduizmu nad innymi religiami. Zagraża ona kruchej równowadze, budowanej od dziesięcioleci w tym multietnicznym i wielowyznaniowym społeczeństwie.
No właśnie.
To jest rzeczywiście pewien odchył, ale wpisujący się w specyfikę zróżnicowania społecznego Indii. Bazując na wnioskach z regularnych odwiedzin Indii i wieloletnim obserwowaniu tamtejszego życia politycznego, przy wszystkich jego zaletach i wadach, nie widzę fundamentalnego zagrożenia dla demokracji. Obecnie rządząca partia Bharatiya Janata Party (BJP) oczywiście wielokrotnie próbowała zdominować krajową scenę polityczną, ale ta jest zbyt złożona, by dać się podporządkować. Regionalne partie są bardzo silne, a społeczeństwo zbyt pluralistyczne, by system mógł stoczyć się w autokrację. O tym, kto wygra wybory, niezmiennie zadecyduje to, która partia przedstawi lepszą ofertę dla elektoratu.
czytaj także
Skąd zatem zarzuty wobec polityki obecnego premiera?
Przeciwnicy Modiego zarzucają mu dyskryminację muzułmanów. Kontrowersje wiążą się również z likwidacją częściowej autonomii Kaszmiru i objęcie go bezpośrednim zarządem z New Delhi. Opinie o kryzysie indyjskiej demokracji biorą się jednak przede wszystkim z przywrócenia przez BJP sporu, który toczy się od zarania współczesnego państwa indyjskiego. Dotyczy on tego, jaki jego model przyjąć – świecki, oparty na różnorodności religijnej czy raczej taki, który zakłada dominację żywiołu hinduistycznego. BJP wspiera tę drugą wizję, w dodatku stara się unifikować subkontynent pod względem językowym, promując popularny tylko na północy kraju hindi. Krytycy tego podejścia uważają zaś, że zasada „jedności w różnorodności”, choć ma pewien potencjał destabilizacyjny, to jednak umożliwia funkcjonowanie tak zróżnicowanej ludności w ramach jednego państwa.
**
Jakub Kamiński – współpracownik i publicysta Nowej Konfederacji. Współpracownik Instytutu Boyma. Student stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Zainteresowany m.in. regionem Indo-Pacyfiku oraz przemianami w Chinach i ich polityce zagranicznej. Z trzecim sektorem związany od 2017 roku.
Tomasz Łukaszuk – orientalista i dyplomata. Ambasador RP w Indonezji (2005–2010) oraz Indiach (2014–2017). Dyrektor Departamentu Azji i Pacyfiku (2010–2012), dyrektor Biura Infrastruktury MSZ (2012–2014). Wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. W 2012 roku za służbę dyplomatyczną odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.