Świat

Žižek: Gentryfikacja Gazy i mroki oświecenia

Mówi się, że należy bezwarunkowo wspierać Izrael, bo mimo problematycznych działań pozostaje on jedyną wysepką wolności i demokracji na Bliskim Wschodzie. Odpowiadam: owszem, i dlatego cały świat może teraz patrzeć, jak humanitaryzm i cywilizacja Zachodu wyglądają w praktyce.

Kilkadziesiąt lat temu pomieszkiwałem u znajomych w Nowym Jorku, w okolicach Tompkins Square Park na dolnym Manhattanie. Dzięki temu mogłem na własne oczy oglądać proces gentryfikacji, czyli „zmiany charakteru niezamożnego obszaru miejskiego przez wprowadzenie się osób zamożniejszych, które odnawiają mieszkania i przyciągają nowe przedsiębiorstwa, często wypierając wcześniejszych mieszkańców” (tak definiuje ją obsługiwany przez Google’a słownik Oxford Languages).

W praktyce najpierw policja stopniowo „oczyszczała” ulice wokół parku, spychając osoby bezdomne i handlarzy narkotykami na jego teren. Potem, w ramach wielkiej, skoordynowanej akcji, opróżniła park z jego mieszkańców, twierdząc, że przecież to i tak nie był ich dom. Wkrótce potem ceny nieruchomości poszły w górę, a wokół pootwierały się nowe sklepy – i tak dokonała się gentryfikacja.

Gaza: laboratorium eksterminacji

czytaj także

Czy obecne wydarzenia w Strefie Gazy nie noszą znamion gentryfikacji? Najpierw Izrael nakazał Palestyńczykom i Palestynkom skupienie się w wyznaczonej strefie (przecież praktycznie cała ludność Gazy pochodzi skądinąd). Teraz postanowił wyrzucić ich również z tej strefy, bo przecież to i tak nie jest ich dom.

Zakazane palestyńskie hasło „od rzeki do morza” nabiera nowego znaczenia: dziś najwyraźniej inspiruje ono Wielki Izrael. Często zapominamy, że pierwotnie chodziło przede wszystkim o wolność; o wolną Palestynę, czyli demokratyczne, świeckie państwo (nie takie, z którego ktoś chciałby wyrzucać Żydów). Warto się też zastanowić, co z terenami za rzeką. Czy Liban, Syria, Jordania i Arabia Saudyjska są wolne? Czy w Palestynie może zapanować pokój i wolność, jeśli na drugim brzegu Jordanu nic się nie zmieni? Czyż państwa za rzeką nie potrzebują Izraela jako swojego wroga numer jeden, by móc opóźniać emancypację własnych obywateli?

Konflikt prawdziwie tragiczny

W Izraelu toczy się więc gentryfikacja Gazy, a tymczasem Rosja przedstawia swoje zamiary wojenne na 2024 rok. Wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Dmitrij Miedwiediew powiedział w wywiadzie dla państwowej agencji informacyjnej RIA Nowosti: „Operacja specjalna będzie trwać. Jej celem pozostanie rozbrojenie oddziałów ukraińskich i skłonienie państwa ukraińskiego do wyrzeczenia się ideologii neonazizmu”. Rosyjska napaść ma więc być czynem „humanitarnym”, zmierzającym do gentryfikacji Ukrainy. Jak mają się do siebie te dwie wojny: w Gazie i w Ukrainie?

W mediach krąży wiele wariantów tego porównania. Jest wersja pseudolewicowa: Ukraina jest jak Izrael, bo prowokuje wojnę, terroryzując Doniecką Republikę Ludową (= Gazę), aż wreszcie Rosja (= Hamas) nie może dłużej tego znieść. Jest wersja prawicowa: demokratyczne państwa, czyli Ukraina i Izrael, zostały zaatakowane przez prymitywne, orientalne, despotyczne twory (Rosja, Palestyńczycy). Zaatakowani zasługują więc na pełne poparcie. Jest wreszcie wersja pacyfistów: wojna to zawsze zło, więc w obu przypadkach powinniśmy wzywać do przerwania rozlewu krwi. Z tą ostatnią postawą również się nie zgadzam. Łatwo zapomnieć, że w takich sytuacjach pokój zasadniczo służy okupantom: oczywiście, że chcieliby, aby zapanował po udanym podboju.

Dlaczego Ukraińcy (i ich sojusznicy) powinni wspierać Palestyńczyków

Na spotkaniu kampanijnym w Newton w stanie Iowa 6 stycznia 2024 roku Donald Trump stwierdził, że wybuchowi wojny secesyjnej można było zapobiec dzięki „negocjacjom”. Według CNN Trump przekonywał zgromadzonych, że „walka o zniesienie niewolnictwa w USA okazała się niepotrzebna i Abraham Lincoln powinien był bardziej zdecydowanie dążyć do uniknięcia rozlewu krwi: »Popełniono tyle błędów. Bo, szczerze, to przecież można było coś wynegocjować. Moim zdaniem dało się tam ponegocjować. I oni wszyscy poginęli. Tylu tych ludzi poginęło«”.

W tej wypowiedzi Trump odnosi do faktów historycznych swoją myśl, że gdyby obecnie był prezydentem, wynegocjowałby zakończenie wojny w Ukrainie w 24 godziny. Można pokusić się o wyobrażenie innych takich zmarnowanych szans przeszłości: w lipcu 1940 roku Wielka Brytania mogła przyjąć „szczodre” propozycje pokojowe Trzeciej Rzeszy, dzięki którym zachowałaby nienaruszone imperium – i tak dalej, i tak dalej.

Moim zdaniem właściwe stanowisko wygląda następująco: w Ukrainie należy poprzeć zbrojny opór wobec Rosji, a w Palestynie pokój i negocjacje. Dlaczego? Czy to nie przejaw niekonsekwencji? Nie, bo choć Izrael na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy jest okupantem, nie można przeprowadzić paraleli pomiędzy nim a Rosją. Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest prawdziwie tragiczna. Wojna totalna byłaby wyniszczająca dla obu stron. Ukraina natomiast stanowi ewidentny przypadek suwerennego państwa brutalnie zaatakowanego przez sąsiada.

Bombardowania humanitarne

Z tym oczywiście, że warunkiem sine qua non każdego rozwiązania jest trafna krytyka Izraela. Najobrzydliwsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w związku z tą krytyką, była taka, że wielu Niemców, którzy publicznie wieszali na mnie psy za moje stanowisko w sprawie wojny w Gazie, potem zwracało się do mnie prywatnie, aby powiedzieć, że oni tak naprawdę się ze mną zgadzają, tylko to nie jest właściwy moment, by o tym mówić na głos. Interpretuję to tak: radzą nie wypowiadać krytycznych opinii publicznie, bo obecnie mogą one przynieść rzeczywisty skutek; będzie nam wolno krytykować dopiero wtedy, kiedy taka krytyka znowu nic nie będzie znaczyć.

Krytyka musi się zacząć od analizy tła tego, co dzieje się w samej Gazie i wokół niej. Oczywiście nie chodzi mi o przebraną za mądrość głupotę typu „Wróg to taki człowiek, którego historii nie wysłuchałeś”. Serio? Ja na przykład wysłuchałem historii Hitlera (za młodu czytałem Mein Kampf) i wzbudziła ona we mnie tym większe przerażenie.

W posłowiu do zbiorczego amerykańskiego wydania Rozejmu i Czy to jest człowiek Primo Levi podkreślał, że Holokaustu nie da się „zrozumieć” – przy czym wprowadził rozróżnienie na rozumienie i poznanie: „Nie możemy zrozumieć [nienawiści], ale możemy i musimy zrozumieć, skąd ona bije […] O ile rozumienie jest niemożliwe, poznanie jest konieczne, bo to, co się stało, może zdarzyć się znowu”.

Wynoszenie ataku Hamasu do rangi nieprzedstawialnego Zła – aktu dzikiej wolności, niemającego żadnych konkretnych przyczyn – stanowi więc przeciwieństwo postulatu Leviego. Przecież stale bombarduje się nas przedstawieniami (fotograficznymi i filmowymi) okrucieństwa Hamasu, a jednocześnie nakazuje: patrz i trwóż się, nie myśl, nie analizuj!

Warto też zauważyć, że podczas gdy atak Hamasu traktowany jest jak bezdenne Zło, niemożliwe do kontekstualizacji i relatywizacji, kontratak Izraela odbiera się jako skutek okoliczności. Brutalnie zabito wielu jego mieszkańców, cóż więc innego może zrobić Izrael niż zmiażdżyć zagrożenie i zniszczyć Hamas? Wizja ta nie przewiduje wyboru. Rodzi się paradoks: Hamas miałby być jedyną prawdziwie wolną stroną konfliktu.

Jeśli po ataku Hamasu 7 października ktoś tylko wspomniał, że Palestyńczycy również cierpią, natychmiast słyszał oskarżenia o relatywizację horroru przez jego kontekstualizację. „Zło Hamasu nie ma kontekstu” – grzmiał nagłówek [później zmieniony – przyp. tłum.] jednego z komentarzy publicystycznych w „Die Zeit”. Czy jesteśmy gotowi powiedzieć to samo o masowej destrukcji Gazy i tysiącach zabitych dzieci? Czy raczej w tym przypadku już wolno przywołać kontekst pozwalający na zrozumienie horroru?

Žižek: Dostrzec cierpienie Palestyńczyków, czyli jak wywołałem skandal we Frankfurcie

(Akurat dzisiaj ubolewanie nad cierpieniem Palestyńczyków i Palestynek stało się dopuszczalne; tym razem można żądać od Izraela umiaru. Dotyczy to jednak wyłącznie Palestyńczyków cierpiących, tylko oni są potencjalnie dobrzy. Jeśli stawią jakikolwiek opór, momentalnie zostają terrorystami).

Sytuacja wygląda szczególnie obscenicznie, skoro Izrael nie tylko otwarcie dokonuje niedających się usprawiedliwić aktów przemocy, ale wręcz przedstawia je jako akt humanitaryzmu. Spustoszenie Gazy (a w niedalekiej przyszłości może również Zachodniego Brzegu) miałoby stanowić najbardziej humanitarne rozwiązanie dla Palestyńczyków (bo gdy się stamtąd wyniosą, wtedy oczywiście Siły Obronne Izraela przestaną ich zabijać). Wyrachowane bombardowanie Gazy ustanawia oto nowy złoty standard humanitaryzmu.

Nie trzeba wyjaśniać, że izraelska armia próbowała w ten sposób zniszczyć Hamas, a udało jej się tylko zniszczyć Gazę i wzmocnić poparcie dla Hamasu jako jedynej organizacji walczącej dla Palestyńczyków i Palestynek.

Na gruzowisku moralności

Część moich znajomych Niemców syjonistów twierdzi, że powinniśmy bezwarunkowo wspierać Izrael, bo – pomimo problematycznych działań – pozostaje on jedyną wysepką wolności i demokracji, cywilizacji Zachodu, na Bliskim Wschodzie. Odpowiadam: owszem, i dlatego cały świat może dzień po dniu patrzeć, jak humanitaryzm i cywilizacja Zachodu wyglądają w praktyce.

Poza tym nawet na rozwiniętym Zachodzie większość ludzi popiera zawieszenie broni. Rośnie przepaść między ludźmi a władzą, mogąca prowadzić do nieprzewidywalnych, niebezpiecznych konsekwencji. Gmach naszej moralności nie charakteryzuje się dziś nawet hipokryzją (jak zresztą zawsze już było). Wraz z wojną w Gazie stracił siłę pozoru hipokryzji: wygląd stał się tylko wyglądem, nie obejmuje on już własnej prawdy. Tak właśnie sądzi Arundhati Roy: jeśli bombardowanie Gazy będzie trwać, „architektura moralna zachodniego liberalizmu runie. Zawsze była ona obłudna, wiemy to. Ale mimo wszystko udzielała jakiegoś schronienia. Schronienie to znika nam przed oczami”.

Kluczowa jest tu idea, że pomimo hipokryzji (albo – czemu nie – z jej powodu i poprzez nią) liberalny gmach moralności „udzielał schronienia”. Na placu Tiananmen w 1989 roku tłum protestujących wybudował prostą makietę Statui Wolności i tańczył wokół niej. Zlekceważenie tego gestu jako jedynie wyrazu zauroczenia ideologią American dream byłoby zbyt łatwe. Chińscy demonstranci najprawdopodobniej wyprojektowali na architektoniczny symbol jakiś zbiór swobód obywatelskich i osobistych, sprawiedliwość społeczną i powszechny dobrostan – wyrazili w ten sposób godne pragnienie emancypacji.

Jeszcze niedawno studenci protestujący w Hongkongu zwracali się do Donalda Trumpa o ochronę autonomii. A kiedy w ostatnich dekadach uczestnicy i uczestniczki „kolorowych rewolucji” w Ukrainie, Białorusi i innych krajach żądali przystąpienia do Unii Europejskiej, chodziło im o to, co w ich oczach oznaczała Europa: wolność, bezpieczeństwo, dobrobyt – czyli raczej elementarne ideały socjaldemokratyczne niż realia UE. W pewnym sensie byli oni wówczas bardziej „europejscy” niż większość mieszkańców Europy Zachodniej. To im właśnie ten gmach zachodnioeuropejskiej moralności „udzielał schronienia”, czy po prostu służył za moralny kompas.

Kto patrzy na morze, widzi Europę [listy o demokracji]

Dlaczego jednak nie możemy po prostu stwierdzić, że runięcie gmachu hipokryzji to zjawisko pozytywne, choćby w USA? Przecież, jak zauważył Malcolm X, „demokracja to hipokryzja”, a pozbycie się jej pozwoli zbudować moralność bardziej autentyczną?

Otóż hipokryzja jest nieskończenie lepsza od brutalnych aktów przemocy. Podtrzymuje ona standardy, dzięki którym możemy osądzać własne czyny. Na poziomie bardziej ogólnym to samo dotyczy powszechnych praw człowieka: tak, je też cechowała hipokryzja, ale ich ustanowienie rozpoczęło długi proces naprawy. Dziś brutalne dyktatury pozbywają się oficjalnych pozorów wolności, co nie prowadzi do zapanowania jakiejś prawdziwej wolności, lecz do rządów nagiej siły.

Dlatego właśnie musimy się trzymać tak zwanych idei „uniwersalnych”, na przykład praw człowieka, i oprzeć pokusie ich „dekonstrukcji” jako narzędzi imperialnej dominacji. By się przekonać, co nas czeka poza sferą oddziaływania idei „uniwersalnych”, możemy zajrzeć do krajów z grupy BRICS, zwłaszcza teraz, gdy dołączyły do nich nawet Arabia Saudyjska i Iran. Obowiązuje je tolerancja – dla zbrodni sojuszników.

Ciemna strona oświecenia

Pozostaje problem, jak naprawdę utrzymać przy życiu zachodnie dziedzictwo emancypacji. W Niemczech często powtarza się hasło „Nigdy więcej” (Nie wieder), oznaczające, że musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by nie doszło do kolejnej Zagłady. Jak jednak niedawno napisał Franco Berardi [w nieopublikowanym tekście]:

„z punktu widzenia Niemców słowa »nigdy więcej« należy interpretować tak: po zabiciu sześciu milionów Żydów, dwóch milionów Romów, trzystu tysięcy komunistów i dwudziestu milionów Sowietów, my, Niemcy, będziemy bezwarunkowo bronić Izraela, bo Izraelczycy nie są już wrogiem rasy wyższej, ale do niej należą”.

Słowa te mogą wydać się przesadnie okrutne, ale warto zauważyć, że Jürgen Habermas, ostatni wielki przedstawiciel szkoły frankfurckiej, który podpisał list poparcia dla Izraela stanowiący główny cel krytyki Berardiego, jest wielkim stronnikiem dziedzictwa oświecenia, znanym z tego, że nazywa je „niedokończonym projektem”, krytykując nie tylko myśl francuskich postmodernistów, lecz także Dialektykę oświecenia Theodora Adorna i Maksa Horkheimera.

Mówiąc w skrócie, podczas gdy Adorno z Horkheimerem uważają horrory ostatnich stuleci, od kolonializmu po masowe mordy milionów, nie za relikty nieoświeconej opresji, ale za urzeczywistnienie najgłębszego potencjału oświecenia, Habermas odbiera je jedynie jako znaki, że projekt oświecenia nie został jeszcze w pełni zrealizowany. Tekst Berardiego przypomina diagnozę Horkheimera i Adorna, postawioną w 1941 roku:

„sama koncepcja Oświecenia zawiera w sobie zalążek regresu, który dziś odbywa się wszędzie. Jeśli Oświecenie nie obejmie świadomości tego regresywnego momentu, podpisze własny wyrok śmierci. Jeżeli wrogom postępu pozostawimy namysł nad jego destrukcyjną stroną, myśl – oślepiona pragmatyzmem – straci swoje zastosowanie”.

Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]

Na tym właśnie polega problem popierania czynów Izraela w Gazie i na Zachodnim Brzegu przez wielu zachodnich intelektualistów. Uważają oni Izrael za wcielenie europejskiego Oświecenia w mniej postępowej części świata, a tym samym ignorują fakt, że zarówno los europejskich Żydów, jak i przemoc wyrządzana przez Izrael Palestyńczykom i Palestynkom, świadczą o istnieniu „destrukcyjnej strony postępu”. Jesienią zeszłego roku amerykański pisarz i aktywista Ta-Nehisi Coates odwiedził miasto Hebron, by sam się przekonać, czy sytuacja izraelsko-palestyńska jest tak skomplikowana, jak się powszechnie uważa. Stwierdził jednak, że jest ona całkiem prosta: to jawny, brutalny apartheid.

Płynie z tego nauka bardziej ogólna: jeśli naprawdę chcemy zmierzyć się z niszczącymi zjawiskami prześladującymi nas w ostatnich kilkudziesięciu latach – od sukcesu nowych populizmów po współczesne formy kontroli społecznej – musimy krytycznie spojrzeć na same filozoficzne podstawy dzisiejszej demokracji liberalnej: na myśl oświeceniową.

**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij