Kultura

Fałszywe wyobrażenia o realnej krzywdzie

Fot. David Andrews/Flickr.com

Choć Konstanty Pilawa słusznie wskazuje niektóre wypaczenia lewicowego modelu debaty publicznej, to ignoruje ich głębokie przyczyny – realną krzywdę, wymagającą działań tu i teraz, i wszechogarniającą władzę kapitału, który jest głównym moderatorem debaty publicznej.

„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.

https://krytykapolityczna.pl/wp-content/uploads/2018/04/spiecie-logo-male.jpg

Ostatnie protesty, które wybuchły po „orzeczeniu” Trybunału Konstytucyjnego dotyczącym aborcji, pokazały, że nie tylko ich temat, lecz również sama ich forma może być czymś kontrowersyjnym. Jedno z popularniejszych haseł wykrzykiwanych na demonstracjach brzmi „wypierdalać”. To fascynujące, że niektórych wulgarne slogany aż tak oburzają – jakby złamanie pewnych zasad estetyki debaty było czymś bluźnierczym, gorszym nawet od tego, przeciwko czemu protestujemy.

Z pewnością forma obecnych protestów to jeden z objawów tego, że liberalny model debaty przestał działać. To, co dziś dzieje się na ulicach polskich miast i miasteczek, dalece odbiega od bezstronnej, pozbawionej emocji, „racjonalnej” dyskusji, w której dochodzi się do prawdy. Ale czy dało się protestować inaczej?

Konstanty Pilawa w swoim tekście – za Stanleyem Fishem – zauważa: „Debata liberalna to z definicji inscenizowanie pola konfliktu w ramach z góry narzuconych ról”. Tak jak kiedyś liberałowie nie dostrzegali ofiar transformacji, tak do dziś pozbawiane głosu są osoby z macicami. Większość znaczących aktorów w tym teatrze stanowili i wciąż stanowią mężczyźni, a głosy kobiet dobiegają gdzieś zza kulis. By wywalczyć sobie miejsce przy mikrofonie, muszą używać ostrzejszych środków – bo, jak pokazują hasła z transparentów, „miło już było” i wiele to nie dało.

„Cancel culture”. Liberalny teatr czy lewicowy cyrk?

Uczestnictwo w liberalnym modelu debaty, „rozsądnym” i pozbawionym emocji, jest luksusem, na który niektórzy nie mogą sobie pozwolić. Jak mam mówić bez emocji o tym, co wydarzyło się na Paradzie Równości w Białymstoku, gdy jestem osobą LGBT+? Jak mam mówić bez emocji o odbieraniu prawa do aborcji, gdy to ja będę nosić w sobie przez dziewięć miesięcy płód z wadą letalną? Nie mogę tych sporów traktować jako zabawy intelektualnej.

Krzyczeć w słusznej sprawie

Skoro liberalny model debaty nie działa, przyjrzyjmy się, za sugestią Pilawy, modelowi lewicowemu – który autor nazywa „lewicowym cyrkiem”. Pilawa przedstawia nam pod tą nazwą wizję debaty, która nastawiona jest przede wszystkim na „niewyrządzanie krzywdy” i przypomina „terapeutyczną kozetkę”. Jeśli bierzemy w niej udział, musimy zwracać uwagę na swoje uprzywilejowanie i dbać o to, by nie skrzywdzić Innego – używać odpowiedniego słownictwa, rodzaju gramatycznego, pilnować się na każdym kroku. Według Pilawy „lewicowy cyrk” prowadzi do cenzury kultury (choćby usuwania odcinków seriali zawierających rasistowskie żarty), nie pozwala nam na współtworzenie prawa (bo prawo ma przecież wyznaczać ramy tego, co nas łączy, a nie dzieli), a z drugiej strony daje przyzwolenie na agresję, gdy ktoś łamie reguły lewicowej poprawności (autor przywołuje tu ataki na ciężarówki obrażające społeczność LGBT+).

Nie musimy tłumaczyć się z tego, że każemy wam wypierdalać

Niektóre fragmenty tekstu wskazują na ignorancję autora – świadomą lub nie. Zdanie „Czy bicie pokłonów i całowanie butów czarnoskórym przez Bogu ducha winnych przypadkowych Amerykanów mieści się w ramach zdrowego rozsądku?”, które oczywiście jest pewnym wyolbrzymieniem, pokazuje, że autor postrzega Stany Zjednoczone jako państwo, w którym rządzi poprawność polityczna, a nie strukturalny rasizm. A przecież badania, choćby autorstwa Amnesty International, udowadniają, że przemoc policji wobec osób czarnoskórych jest czymś powszechnym – jej przykładem była śmierć George’a Floyda, nagrana na wstrząsającym wręcz filmie, szeroko później udostępnianym w mediach społecznościowych. Czy policjant całował bezbronnemu Floydowi buty, czy raczej przyciskał kolanem jego szyję, aż ten stracił oddech?

Zresztą autor przedstawia tę sytuację tak, jak gdyby głównym celem protestujących była właśnie cenzura kultury. Nie jest w tym błędnym przekonaniu odosobniony. W trakcie protestów Black Lives Matter głośno było o zdjęciu z platformy streamingowej Hulu odcinka serialu Złotka (ang. The Golden Girls), w którym bohaterki nałożyły na twarz maski błotne – co błędnie uznano za tzw. blackface (makijaż pozwalający niegdyś białym aktorom grać role czarnych postaci w amerykańskim teatrze i kinie, dziś utożsamiany z rasizmem – red.). Wielu używało tego przykładu jako dowodu na absurdalność idei stojących za manifestującymi. A przecież zupełnie nie o to chodziło – najważniejszym postulatem była reforma policji, o którą, jak zauważali sami protestujący, nie można było się doprosić.

Popęda: Systemowy rasizm amerykańskiej policji zabija

Tego bardzo mi zabrakło w tekście Pilawy – dostrzeżenia, że sytuacja jest tragiczna. Autor co prawda zauważa, że „rasizm, ksenofobia, homofobia, transfobia – w wielu przypadkach są oczywiste, realnie istnieją i stanowią realny społeczny problem”. Zaraz jednak stwierdza, że powinniśmy liczyć się przede wszystkim ze zdaniem ogółu, a nie „ulegać moralnemu szantażowi osób sądzących, że są ofiarami tzw. przemocy symbolicznej”.

Lewicowy model debaty nie jest bez wad – o czym więcej poniżej – jednak krzywda stojąca za pewnymi potępianymi mechanizmami jest prawdziwa i często wymaga natychmiastowej reakcji. Tak jest choćby z tzw. misgenderowaniem – czyli używaniem nieodpowiedniego rodzaju gramatycznego wobec osób transpłciowych – lub używaniem ich starych imion (np. nazywanie Margot Michałem). Dla konserwatystów to przesadna poprawność polityczna i fanaberie. Czy tak samo myślą osoby transpłciowe, z których ponad 40 proc. (jak pokazują badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych) ma za sobą próby samobójcze?

Czym grozi cancel culture

Nawet jednak jeśli krytyka „lewicowego cyrku” w wykonaniu konserwatystów nas nie przekonuje, a niemieszczące się w poprawności politycznej zachowania uznajemy rzeczywiście za godne potępienia, nie znaczy to, że model ten jest bez wad. Wiele można mu zarzucić także z pozycji lewicowych. Każde przewinienie, czyli złamanie zasad debaty (przykładowo – użycie słowa „murzyn”, które jest uznawane za nacechowane pejoratywnie), musi zostać zauważone i potępione – stąd też mówi się o call-out culture lub cancel culture.

Zjawisko to krytykował m.in. Mark Fisher w tekście Wyjście z Zamku Wampirów – gdzie tytułowym zamkiem ma być właśnie „lewicowy cyrk”. Jego zdaniem strategia ta ma kilka bardzo poważnych wad. Po pierwsze, esencjalizacja: dokonuje się oceny osoby jako całości na podstawie tylko jednego jej zachowania. Po drugie, wpędzanie w poczucie winy przy jednoczesnym budowaniu poczucia wyższości moralnej: strategia Zamku Wampirów służy przede wszystkim temu, by pozostać na elitarnej pozycji – klasowej i moralnej. Po trzecie, przykrywanie nierówności klasowych: problemy tożsamościowe – rasy, płci, orientacji – stają się najważniejsze.

Wady lewicowego modelu dostrzega również Agata Sikora w wywiadzie dla Krytyki Politycznej. Zauważa, że nieodpowiednie używanie słów grozi ostracyzmem, a przecież absurdem jest oczekiwać od ludzi po standardowej ścieżce edukacyjnej tego samego zrozumienia i obycia co od absolwentów kulturoznawstwa, socjologii czy gender studies. Bycie lewicowym staje się więc zależne od kapitału kulturowego, którym się dysponuje.

Jak zostać dobrym lewakiem? [rozmowa z Agatą Sikorą]

Zamek Wampirów, pisze Fisher, zamiast wyzwalać nas z klasyfikacji, z naszych tożsamości, wpycha nas do nich z powrotem – i w tych zamkniętych tożsamościach tkwimy, niezdolni do tego, by zrozumieć się wzajemnie, jeśli nie jesteśmy członkami tej samej grupy. Tymczasem te tożsamości i różnice doświadczeń przykrywają jedno powszechne doświadczenie, jakim jest kapitalizm. A dla „lewicowego cyrku” kapitalizm, jeśli w ogóle się pojawia, jest tylko kolejnym z wielu problemów.

To kapitalizm moderuje dziś debatę publiczną

Krytyki kapitalizmu, który potrafi dobrze się ukrywać, brakuje również w propozycjach rozwiązania problemu w tekście Pilawy. Przywoływani przez niego twórcy Dylematu społecznego (ang. Social dilemma) zauważają: fake news, polaryzacja sceny politycznej, fałszowanie wyborów – wszystkie te zjawiska biorą się z algorytmów popularyzujących treści kontrowersyjne i budzące emocje, a z kolei mechanizm ten dyktowany jest najzwyklejszą logiką interesu ekonomicznego. Tymczasem propozycje rozwiązania problemu przedstawione przez Pilawę skupiają się na kwestii moderacji, a nie na samym modelu biznesowym.

Platformy do wywoływania furii

czytaj także

Podobnie kapitalizm ukrywa się, gdy mówimy o tzw. bańkach, czyli zamkniętych środowiskach ludzi podobnych do siebie – czy to w przestrzeni wirtualnej, czy też najzupełniej realnej – do przekraczania których zachęca, przywoływany przez Pilawę, papież Franciszek w encyklice Fratelli tutti. Przecież te bańki nie biorą się znikąd – uznajemy je za kolejny wytwór mediów społecznościowych, tymczasem w tym przypadku mamy raczej do czynienia z odbiciem rzeczywistości.

Reprodukcja istniejących już nierówności przez kapitalizm zachodzi jak najbardziej realnie. Dziś dziecko z bogatej rodziny z wyższej klasy średniej mieszkającej na Wilanowie jest w stanie przejść całą ścieżkę edukacyjną, nie spotykając na swej drodze nigdy żadnego przedstawiciela z grupy mniej uprzywilejowanej. To kapitalizm segreguje i niszczy debatę publiczną i nie pozwala nam się porozumieć – w mediach społecznościowych poprzez algorytmy nastawione na zysk, a w przestrzeni publicznej poprzez zamknięcie nas w różnych dzielnicach, szkołach i środowiskach. To kapitalizm z góry ustanawia pole debaty tak, by niektórzy gracze nigdy nie mogli zabrać w niej głosu.

Dlatego też Fisher w swoim tekście wzywa lewicę, by zamiast szerzyć strach i niepewność, budowała międzyludzką solidarność, a moralizujący indywidualizm zastąpiła polityką klasową. Walka lewicy powinna być dążeniem do budowania nowego świata, a nie zachowywania struktur tożsamości stworzonych i reprodukowanych przez kapitał.

Kultura unieważniania istnieje (ale nie tam, gdzie jej szukacie)

Czy to znaczy, że tożsamość nie ma żadnego znaczenia? Wydaje się, że według Fishera nie ma: „nikt nie jest w istocie czymkolwiek”, pisze autor. Inaczej jest u Franciszka, który wzywa do przekraczania granic i otwartości na Innego, ale przestrzega jednocześnie przed zapomnieniem o własnych korzeniach i odcięciem się od swej kultury. Niezależnie od tego, którą strategię ostatecznie przyjmiemy, żadna nie będzie skuteczna, jeśli nie zmierzymy się z wszechobecnym, izolującym nas od siebie nawzajem kapitalizmem.

**
Maria Rościszewska
– studentka Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale filozofii i polonistyki. Członkini redakcji „Magazynu Kontakt”.

Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij