Kultura, Weekend

Nie pomyślałam: „Czas napisać książkę o aborcji” [rozmowa z Megan Nolan]

We wspomnieniach byłych dziennikarzy tabloidów odnalazłam coś, co nazwałabym całkowicie intencjonalnym atomizowaniem klas społecznych. Misją prasy stało się poróżnienie ludzi, których faktyczne różnice w stanie posiadania były powierzchowne – w porównaniu z tym, jak wiele dzieliło osoby z klasy robotniczej i średniej od tych hiperbogatych – mówi autorka „Zwykłych ludzkich ułomności”.

Aleksandra Kumala: Zacznijmy od początku. Twoja (świetna) debiutancka powieść, Akty desperacji, to wiwisekcja toksycznej relacji, czy może raczej jej wpływu na jednostkę. Gatunkowo wpisywała się ona w trend powieści milenialsowej (millennial novel), więc automatycznie porównywano cię – również w Polsce – do Sally Rooney. Bo młoda, bo Irlandka, bo kobieta, bo pisząca o związkach. Czy taki odbiór twojej twórczości, raczej upraszczający i unifikujący, minął? Czujesz, że w momencie wydania drugiej książki coś się zmieniło?

Megan Nolan: Tak! Nie miałam zamiaru wykonywać żadnej gatunkowej wolty, po prostu całkiem naturalnie zainteresowały mnie inne tematy. Ale faktem jest, że dzięki temu uniknęłam porównań do innych milenialnych irlandzkich pisarek – i to była ulga.

Nie żebym wcześniej czuła się urażona, bo bardzo lubię i podziwiam Sally Rooney czy Naoise Dolan. Frustrowało mnie jednak poczucie, że nie jestem w stanie sama się obronić. Poza tym porównywanie jakiegokolwiek debiutu literackiego do Sally Rooney to z góry przegrana sprawa – taka historia sukcesu wydarza się raz na pokolenie, nie będzie następnej Rooney.

Ja mam raczej umiarkowane oczekiwania względem swojej kariery. Nie zależy mi na byciu popularniejszą, niż jestem; chciałabym odnieść sukces, który pozwoli mi nadal pisać.

Normalni milenialsi okiem „Jane Austen prekariatu”

W porównaniu z Aktami desperacji Zwykłe ludzkie ułomności zaskakują bardzo wyraźną gatunkową ramą. Skąd pomysł na wykorzystanie poetyki kryminału?

Tak naprawdę nie myślałam o tym w kategoriach gatunkowych. Od początku bardziej interesowały mnie osoby tworzące rodzinę Greenów. Później, w miarę rozwoju wydarzeń, ograniczenia wynikające z konwencji reportaży kryminalnych okazały się użyteczną ramą dla ich doświadczeń i ujawnienia ich sekretów.

Choć najważniejsza jest dla mnie historia rodzinna, pisząc, zdałam sobie sprawę, jak wiele kryminalnych narracji – tych fabularyzowanych i tych non-fiction – chłonęłam w ciągu swojego dotychczasowego życia i jak płynnie byłam w stanie podążać za ich rytmem. To było dla mnie interesujące, bo nigdy nie mieściło się w zakresie moich twórczych aspiracji.

Pomyślałam wtedy z ożywieniem: „Cóż, może jestem w stanie zabrać się za cokolwiek. Skonsumowałam też wiele komedii romantycznych i horrorów, czemu nie wprzęgnąć ich w fikcję literacką, którą tworzę?”.

A gdyby wszyscy mężczyźni umarli?

Akcja powieści rozgrywa się w dużej mierze w Anglii, na początku lat 90. Zamiast bezrefleksyjnie nostalgizować i fetyszyzować ten okres, co robi wiele osób autorskich, prezentujesz go z dość nieoczywistej strony – m.in. przez pryzmat prasy brukowej. Mówi się, że ostatnia dekada XX wieku to okres „tabloidyzacji informacji, kultury, a nawet ludzkich zachowań”. Czy tworząc postać dziennikarza bulwarówki, Toma, zgłębiałaś jakoś ten temat?

Tak, ten research był jednym z ciekawszych. Nawiasem mówiąc, uważam, że to bardzo użyteczny etap procesu twórczego, pozwalający zacząć i zmotywować się – pomyślałam nawet, że pisanie każdej książki powinnam zaczynać od miesiąca lub dwóch porządnego researchu.

Czytałam wspomnienia byłych dziennikarzy tabloidów i kilka monografii brytyjskiej prasy bulwarowej, a także biografie Roberta Maxwella i Ruperta Murdocha, potentatów tej branży.

Odnalazłam coś, co nazwałabym całkowicie intencjonalnym atomizowaniem klas społecznych. Misją prasy stało się poróżnienie ludzi, których faktyczne różnice w stanie posiadania były powierzchowne – w porównaniu z tym, jak wiele dzieliło osoby z klasy robotniczej i średniej od tych hiperbogatych, które kazały im wzajemnie się nienawidzić. Najwyraźniej narzędzie to jest bardzo przydatne w tłumieniu potencjału wspólnotowego wewnątrz klasy robotniczej.

W centrum twojej opowieści znajduje się irlandzka rodzina Greenów. Młoda Carmel, jej podejrzewana o zabicie szkolnej koleżanki córka, brat oraz rodzice. W recenzjach często opisuje się ich jako kozły ofiarne, outsiderów, wykluczonych. Ale jeśli przyjrzeć się im bliżej, można odnaleźć wszystko to, co dobrze znamy skądinąd, a niekiedy też z własnego doświadczenia, prawda? Śmiertelne choroby, uzależnienia, zdrady, niechciane ciąże, niestabilność finansową.

Rzeczywiście, ​​rodzina Greenów nie doświadcza niczego szczególnie niespotykanego, wszystkie ich problemy są powszechne. Myślę, że stają się obcy zarówno dla siebie nawzajem, jak i dla ludzi z sąsiedztwa czy dla lokalnej społeczności wyłącznie ze względu na łączącą ich niezdolność do zwerbalizowania czy rozwiązania jakichkolwiek swoich problemów, co dodatkowo pogarsza sprawę.

Kiedy zaczęłam pisać, miałam w głowie następujący przekaz: wyrazić, jakie to uczucie mieć za sobą całe dekady zwapniałego, wspólnego milczenia pod jednym dachem, z jaką agonią wiąże się zarówno taki stan rzeczy, jak i próba jego zmiany.

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

To coś, o czym często myślę w kontekście Irlandii i dziedzictwa domów matki i dziecka oraz innych represyjnych, autorytarnych instytucji państwowych. Wciąż jeszcze żyją osoby z pokolenia, które niewyobrażalnie cierpiało w takich miejscach i dla których opowiedzenie o tym jest niemożliwe.

A czy nie jest tak, że przynależność klasowa i narodowa tej rodziny czyni z nich łatwy cel społecznego ostracyzmu? Jak obecnie traktuje się w Anglii pochodzące z Irlandii osoby?

Nie sądzę, by dało się porównać jakiekolwiek niewłaściwe traktowanie osób irlandzkich przez osoby angielskie do dyskryminacji, z którą borykają się osoby innych etniczności – jeśli chodzi o praktyki zatrudnienia, przestępstwa z nienawiści czy inne „namacalne” zjawiska, Irlandczycy i Irlandki nie różnią się od innych białych Europejczyków i Europejek. A jednak w niektórych kręgach nadal istnieje przekonanie o ich grubiaństwie, głupocie i niedopasowaniu do kulturalnego towarzystwa.

Czasami, gdy mieszkając w Anglii, słyszałam, jak ktoś żartuje z Irlandczyków, najpierw śmiałam się razem z innymi. Ale później przychodzi moment, w którym zadajesz sobie pytanie: co właściwie jest sednem tego żartu? Czy ktoś naprawdę uważa się za osobę lepszą ode mnie tylko dlatego, że jestem Irlandką?

Sytuacja była diametralnie odmienna w przeszłości, zarówno w długoterminowym, historycznym sensie – okupacji angielskiej i jej skutków – jak i w kontekście kampanii Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), które sięgały lat 90., czyli czasu akcji mojej powieści.

West(End)splaining, czyli Otello objaśnia nam świat

Kwestia tego, co faktycznie zaszło pomiędzy bawiącymi się dziećmi, szybko schodzi na drugi plan. Ważniejsze – przynajmniej dla mnie – staje się inne pytanie: co, gdyby Carmel zrobiła aborcję? Gdyby mogła poddać się temu zabiegowi legalnie, w swoim kraju, mając zapewnioną opiekę medyczną, albo gdyby wszystkie metody, którymi stara się doprowadzić do poronienia – samookaleczanie, gorące kąpiele i spożywanie alkoholu, bicie się po brzuchu – przyniosły skutek? O swoim doświadczeniu aborcji mówiłaś nie raz, ale ostatnio przyznałaś wprost, że Carmel to w pewnym sensie twoje przeciwieństwo.

Tak, miałam możliwość opuścić Irlandię, by zyskać dostęp do aborcji, i w pewnym sensie postać Carmel oraz cały pomysł na Lucy, dziecko, z którym nie mogła się zżyć, wzięły się z wyobrażenia sobie sytuacji, w której nie byłabym w stanie wyjechać i zrobić aborcji, tak jak wiele kobiet nie mogło i nie może. Nie zaczęłam tej książki z zamiarem pisania o aborcji. Myślałam przede wszystkim o Lucy – dziecku podejrzewanym o akt strasznej przemocy.

Po przeczytaniu wielu tekstów na temat podobnych dzieci dowiedziałam się, że wiele z nich jest poważnie wyalienowanych lub zaniedbywanych przez matkę czy inne osoby z rodziny. Zaczęłam się więc zastanawiać, jaka kobieta mogłaby skończyć tak odizolowana od swojego dziecka? I pomyślałam, że byłoby to możliwe, gdybym musiała donosić ciążę, której nie chciałam – bardzo prawdopodobne, że nie byłabym w stanie nawiązać właściwej relacji z niechcianym dzieckiem.

To skłoniło mnie do przemyślenia wszystkich tych politycznych „problemów”, które dają o sobie znać w rodzinach – na różne sposoby, zarówno na dużą, jak i mniejszą skalę.

Chociaż mniej więcej od lat 70. XX w. wiadomo, że podział na prywatne i polityczne to fikcja, w niektórych kręgach wciąż ma się dobrze. Na przykład w Polsce: po wprowadzeniu w 2020 roku faktycznego zakazu aborcji i fali protestów kobiet, które doprowadziły do zmiany władzy jesienią zeszłego roku, legalizacją aborcji albo przynajmniej liberalizacją prawa aborcyjnego Sejm miał zająć się 8 marca, w Międzynarodowy Dzień Kobiet, ale marszałek Sejmu uznał, że lepiej będzie wrócić do tematu po wyborach samorządowych, bo teraz są przecież ważniejsze sprawy. Mniej więcej w tym samym czasie przeczytałam twoją powieść, obejrzałam film Zdarzyło się, oparty na opowiadaniu noblistki Annie Ernaux, i odwiedziłam Paryż, który akurat hucznie świętował wpisanie prawa do aborcji do konstytucji. Trudno było się nie wkurzyć. O kobiecym gniewie – czy może raczej: wkurwie – pisałaś przy okazji uchylenia przez amerykański Sąd Najwyższy słynnego orzeczenia w sprawie Roe kontra Wade. Czy ta emocja często ci towarzyszy?

Przykro mi słyszeć o tym opóźnieniu – też byłabym wściekła. Najbardziej zła czuję się wtedy, gdy moja prywatność i samokontrola są mi odbierane. Prywatność własnego ciała to jedna z naszych największych świętości – bycie zmuszaną do odsłaniania jej wbrew naszej woli, czy to poprzez przemoc seksualną, odmowę aborcji czy pobicie, jest czymś potwornym.

Czuję gniew zwłaszcza na myśl o latach, które moja matka i kobiety z jej pokolenia spędziły, walcząc o prawa reprodukcyjne, o prawo do rozwodu i prawo do antykoncepcji. Zastanawiam się, co innego mogłyby wtedy robić? Jak inaczej mogłyby wykorzystać swój czas, gdyby nie musiały walczyć o to wszystko?

Podobna złość towarzyszy mi, gdy myślę o tym, ile czasu ja i wiele innych kobiet poświęcamy (nawet jeśli tylko podświadomie) temu, jak wyglądamy, ile ważymy i czy innym podoba się nasz wygląd. Gdyby nie to, o czym byśmy myślały?

Od Kookom do androida. Czy tak zmieni się świat?

Pamiętasz moment, gdy w 2019 roku w Irlandii zaczęła obowiązywać ustawa nieoficjalnie znana jako „prawo Savity”, nazywana tak na cześć Savity Halappanavar, trzydziestojednolatki, która zmarła na sepsę, bo odmówiono jej aborcji? Czy takie wydarzenia są dla ciebie rodzajem literackiego paliwa? Czy jakoś w tobie jako autorce – felietonów, tekstów krytycznych, powieści – pracują?

Na początku mojej kariery, gdy pisałam więcej felietonów oraz bieżących tekstów dziennikarskich, często komentowałem takie wydarzenia, ale szczerze mówiąc, jest wiele osób dziennikarskich bardziej uzdolnionych ode mnie i znających się lepiej na takich sprawach.

Nie traktuję takich wydarzeń jako bezpośredniej inspiracji dla mojej twórczości w momencie, w którym do nich dochodzi, ale niewątpliwie przenikają do mojej świadomości i do pewnego stopnia się przebijają – jak we wspomnianym wyżej kontekście aborcji. Miałam z nią osobiste doświadczenie, przeżyłam wiele kampanii informacyjnych i ostateczne wyniki referendum – mimo to nie usiadłam i nie pomyślałam: „Czas napisać książkę o aborcji”. Ta kwestia pojawiła się raczej organicznie – w służbie postaci, aby ułożyć fabułę. Z zasady wolę priorytetowo traktować postaci i relacje międzyludzkie, niż szeroko omawiać określone problemy.

Skoro już o tym mowa: jaką rolę pełni dla ciebie literatura? Pozwala komunikować coś innego albo inaczej niż publicystyczne teksty? Docierać do innego grona?

Dla mnie – jako czytelniczki i jako pisarki – to sposób na uśmierzenie samotności i bólu istnienia, który w pewnym stopniu współodczuwamy wszyscy, choć niektóre osoby o wiele dotkliwiej niż inne. Trudno mi znaleźć powody, by wytrwać w świecie, w którym jest tyle barbarzyństwa i w którym nawet żyjąc niezwykle komfortowo, stale musimy się mierzyć z nieuchronnością śmierci.

Komunikowanie się poprzez literaturę to – obok rozwijania osobistych wspólnot i relacji – moja jedyna metoda, aby poczuć, że warto tu zostać, warto opowiadać sobie nawzajem o tym, czego doświadczamy. Powiem tak: powieści mogą w zupełnie niezwykły sposób przeniknąć do wielu świadomości. To je różni od dziennikarstwa i na tym polega magia literatury.

A jaki temat lub wątek chciałabyś poruszyć w kolejnej książce?

W mojej następnej powieści pojawia się motyw intensywnej, platonicznej przyjaźni mężczyzny i kobiety, związanych małżeństwem z innymi osobami, oraz dziecka artysty, które staje się strażnikiem kulturowego dziedzictwa swojego sławnego rodzica.

**

Megan Nolan – irlandzka pisarka, krytyczka literatury, publicystka, autorka powieści Akty desperacji (2022) i Zwykłe ludzkie ułomności (2024). Regularnie publikuje recenzje i eseje w „New York Timesie”, „Sunday Timesie”, „The Village Voice”, „Guardianie”. Jest też stałą felietonistką tygodnika „New Statesman”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Aleksandra Kumala
Aleksandra Kumala
Kulturoznawczyni, doktorantka UJ
Kulturoznawczyni, doktorantka UJ. Naukowo zajmuje się (nie)pamięcią wojny i Zagłady, a zwłaszcza reprezentacjami nieheteronormatywności w obozach koncentracyjnych. Publikuje teksty poświęcone literaturze, filmom i serialom.
Zamknij