Film, Muzyka

Molesta vs Quebonafide. Od osiedlowych akcji do eg(z)otycznych wakacji

Hip-hopowych składów jest dziś wyraźnie mniej niż kiedyś, te nowe powstają raczej na chwilę, z doraźnych pobudek marketingowych bądź wprost z relacji biznesowych. Regułą stało się, że debiutanci wkraczają na scenę od razu z solową płytą i dużą świadomością zasad rządzących rynkiem.

Osiedlowe akcje, co można o nich powiedzieć? Z tym pytaniem, zadawanym w refrenie pierwszego oficjalnego utworu Molesty (wtedy jeszcze poprzedzonej przymiotnikiem Mistic), musieli zmierzyć się twórcy dokumentalnego filmu Skandal. Ewenement Molesty, który możemy oglądać podczas 17. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.


Zaczyna się ciekawie. „Nie ma tego zespołu. […] Było, minęło, do widzenia” – mówi Włodi. „Nie, sam bym wolał swój własny zagrać” – tak chwilę później Vienio odpowiada na pytanie, czy nie chciałby jeszcze kiedyś zagrać koncertu z Molestą. Jakby na potwierdzenie tych słów film otwierają urywki z solowych występów obu założycieli legendarnego składu. Wspólne Wiedziałem, że tak będzie wykonują osobno, w innych miejscach, w innym czasie. Wygląda to więc trochę, jakby oglądało się Miłość Filipa Dzierżawskiego od końca, tyle że prekursorów yassu zastępują na ekranie nieco młodsi pionierzy rodzimego hip-hopu.

Ich opowieści będą toczyć się odrębnie, ale równolegle, bezkolizyjnie spotykając się w ważnych punktach orientacyjnych: na blokowiskach Ursynowa, w szkole nr 191, do której obaj uczęszczali, w „dzikim” (były jakieś inne?) skateparku pod kinem Capitol, w klubach Remont czy Hybrydy, wreszcie w studiu nagraniowym w Komorowie, gdzie powstała płyta Skandal, uznawana za jeden z kamieni milowych polskiego rapu. Perspektywę rozszerzają postaci drugo- i trzecioplanowe, które miały swój udział w powstaniu albumu: DJ Volt, raperzy Kaczy, Wilku, Tede, Numer Raz, współzałożyciele B.E.A.T. Records, pracownicy studia czy wytwórni Pomaton EMI.

Początki Molesty to siłą rzeczy historia narodzin rapu w Polsce. Film odtwarza znaną z wielu źródeł opowieść założycielską, mamy tu więc deskorolkowy rodowód hip-hopowej subkultury, Yo! MTV Raps, pierwsze samplery Akai, Kolorszok Bogny Świątkowskiej, Hirka Wronę i jego Hip-hop Opole… Oraz wykluczenie – tak ekonomiczne, jak i kulturowe – łączące rzesze ludzi urodzonych na przełomie lat 70. i 80., którzy na własnej skórze odczuwali kryzys schyłkowego PRL-u i wątpliwe uroki raczkującego kapitalizmu. Pochodnymi tego wykluczenia były marginalizacja hip-hopu oraz dystans czy wręcz niechęć wobec jego wykonawców ze strony mediów, świata kultury czy przemysłu muzycznego. Nie przeszkadzało to oczywiście w zarabianiu na raperach pieniędzy.

Antybohaterem tej historii mógł zostać Pomaton EMI, polski oddział jednej z największych wówczas wytwórni na świecie. Bohaterowie filmu przebąkują, że kontrakt z tzw. mejdżerem był błędem – promocja płyty pozostawiała wiele do życzenia, niewiele zyskali też finansowo. Wątek ten nie zostaje jednak rozwinięty, a szkoda, bo jako motyw komercyjnego molocha żerującego na naiwnych, młodych idealistach od Nie dla sławy i nie dla pieniędzy stanowiłby cegiełkę w narracji przeciwstawiającej rap i kapitalizm, forsowanej chociażby w niedawnym Procederze, fabularnym filmie o Tomaszu Chadzie (notabene obecnym również na płycie Skandal i wspominanym w dokumencie). Zamiast tego otrzymujemy opowieść, w której coraz lepsze pieniądze z rapu (np. z Reebok Hip Hop Tour w 2002 roku) doprowadzają do stopniowej erozji koleżeńskiej wspólnoty.

Chada feat. Woś – „PDW (Piketty Do Więzienia)”

Klima – opiewana w utworze pod takim tytułem grupa przyjaciół zrzeszonych wokół Molesty (i innych warszawskich składów, jak Proceder czy Hemp Gru) – stanowi już tylko wspomnienie utraconej wspólnotowości, która w przywoływanych w filmie wspomnieniach i archiwaliach wydaje się wprost uderzająca. Założyciele B.E.A.T. Records opowiadają o konieczności negocjowania z kilkunastoosobową ekipą, we fragmencie starego programu Polsatu rapującym Włodiemu i Vieniowi towarzyszy wielu statystujących kolegów, raperzy wspominają, że na koncertach w Remoncie scena była tak zatłoczona, że nieraz trudno było odróżnić ją od widowni.

Przynależność do grupy to naturalna reakcja obronna na dominujące w latach 90. poczucie bezradności i wykluczenia. Zbiorowość dawała też wsparcie i pozór siły w kontaktach z dynamicznie rozwijającym się show-biznesem, którego logika musiała wydawać się ówczesnym młodym raperom zupełnie obca. Im bardziej adaptowali się do rynkowych reguł gry – Włodi założył firmę odzieżową, Vienio zaczął występować w radiu i na ekranie – tym słabsze, bo już nie tak niezbędne, stawały się ich towarzyskie więzi. Ostatni album Molesta wydała w 2008 roku.

Bardzo cienka jest linia między ziomkiem a wrogiem

Nie będzie chyba wielkim spoilerem, jeśli zdradzę, że budowany na początku dramatyzm jest jedynie sprytnym zabiegiem narracyjnym. W przeciwieństwie do Miłości Molesta nie rozpadła się z hukiem, a w ostatnich scenach filmu obaj jej założyciele siadają wspólnie na ławce na szczycie ursynowskiej Kopy Cwila. To, że nie słyszymy ich rozmowy, wydaje się znamienne. Podejrzewam, że mógł to być wyłącznie kurtuazyjny small talk z rodzaju tych, które odbywa się z kolegą przypadkowo spotkanym w tramwaju lub z fanem przy okazji wspólnej fotki po koncercie. Nie da się nie zauważyć pewnej niezręczności i wymuszenia całej sytuacji.

W narracji Włodiego rozpad Molesty sprawia wrażenie naturalnej kolei rzeczy, konsekwencji dorastania, którego nieodzownymi elementami są postępująca indywidualizacja, potrzeba samodzielności itp. Być może coś w tym jest, w końcu trudno zaprzeczyć, że ludzie zmieniają się z wiekiem, a podobny los spotkał wiele powstałych w tamtym czasie grup: Zip Skład, Warszafski Deszcz, Mor W.A., Grammatik… Z drugiej strony to chyba mimo wszystko znak czasów – hip-hopowych składów jest dziś wyraźnie mniej, te nowe powstają raczej na chwilę, z doraźnych pobudek marketingowych (Taconafide, chillwagon), bądź wynikają wprost z relacji biznesowych (SB Maffija). Regułą stało się, że debiutanci wkraczają na scenę od razu z solową płytą i dużą świadomością zasad rządzących rynkiem.

„Patointeligencja”: czy banan może w hip-hop?

Postacią, która, zdaje się, opanowała je do perfekcji, jest Quebonafide, bohater filmu o wyszukanym tytule Quebonafide: Romantic Psycho Film. To, że jest on również wyświetlany na Millennium Docs Against Gravity, stanowi samo w sobie jeden z dowodów na adaptację rapera – jak i samego festiwalu – do warunków późnego kapitalizmu. Ponad dekadę po tym, jak Reebok zabrał polskich hip-hopowców w trasę autokarem po Polsce, Quebonafide lata po świecie w niewidzialnym kasku Red Bulla, sprzedając swoje doświadczenia najpierw w tekstach i teledyskach z płyty Ezoteryka, a teraz w formie 37-minutowego dokumentu (wyprodukowanego przez Red Bull Media House, o czym pokornie zobowiązałem się wspomnieć).


Nie chciało mi się czytać o tym filmie przed obejrzeniem, więc spodziewałem się czegoś w rodzaju I’m Still Here, w którym Casey Affleck dokumentował dziwny prank Joaquina Phoenixa rzekomo zamieniającego aktorstwo na karierę rapera. Nie jest to złośliwość – przed premierą ostatniej płyty, ROMANTIC PSYCHO, Quebonafide również przybrał dość ekscentryczną pozę, którą utrzymywał konsekwentnie we wszystkich publicznych wystąpieniach przez kilka tygodni. Film nie przedstawia jednak kulis tego osobliwego performance’u, a biorąc pod uwagę to, jak bardzo raper jest w stanie poświęcić się dla odrobiny marketingowego buzzu, świadomość, że oglądamy zaledwie relację z jednej z jego podróży – bo tym film w istocie jest – skutkuje już na wstępie sporym rozczarowaniem.

Red Bull dość szumnie nazywa go na swojej stronie kinem drogi, gdy w rzeczywistości jest to przede wszystkim okazały przykład content marketingu płyty oraz – przy okazji i w zamierzeniu – reklama mitu romantycznego konsumpcjonizmu, który zdominował współczesną kulturę Zachodu.

„Z konsumpcjonizmem idealnie współgra romantyzm, który głosi pochwałę różnorodności. Ich mariaż powołał do życia bezgraniczny rynek doznań, na którym ufundowana jest współczesna branża turystyczna. Przemysł turystyczny nie sprzedaje biletów lotniczych czy łóżek hotelowych, sprzedaje przeżycia. Paryż nie jest miastem, ale przeżyciem. Indie nie są krajem, ale kolejnym doznaniem. Szusowanie w Alpach nie jest sportem, ale jeszcze jednym doświadczeniem. Konsumowanie tych przeżyć ma w zamyśle poszerzać nasze horyzonty, urzeczywistniać nasz ludzki potencjał i czynić nas szczęśliwszymi” – pisze Yuval Noah Harari w książce Sapiens. Od zwierząt do bogów, podkreślając, że zarówno konsumpcjonizm, jak i romantyzm są jedynie pewnymi – stosunkowo młodymi, biorąc pod uwagę historię ludzkości – konstruktami, w kreowanych przez nie pragnieniach nie ma więc niczego naturalnego czy uniwersalnego.

Nie byłoby w nich też nic złego, gdyby nie to, że w praktyce trudno pogodzić je ze skromnym, niskoemisyjnym życiem, które w skali masowej mogłoby przynajmniej spowolnić destrukcję naszej planety (pomijam tu inne ciemne strony turystyki czy imperatywu samorozwoju i konsumpcji). Do beztroskiej gloryfikacji podróży należy podchodzić zatem ze zdrową dozą krytycyzmu. Na szczęście w Quebonafide: Romantic Psycho Film romantyczno-konsumpcjonistyczne fantazje na temat przemieszczania się podane są na dobrą sprawę w dość groteskowej formie o dekonstrukcyjnym potencjale.

Film ten jest przede wszystkim zaskakująco nudny. Dzieje się tu tak niewiele, że gdyby było to jakoś lepiej sfilmowane, mogłoby uchodzić za rasowe slow cinema. Akcja sprowadza się tu do wsiadania do pociągu, wysiadania z niego, gry w karty, szukania właściwego pokoju hotelowego czy nieporadnych prób interakcji ze współpasażerami czy lokalsami.

Naprawdę pojawiają się tu takie dialogi:
– Ej, a ta woda to nasza?
– Chyba tak, no.
Dobrze, że jest ich niewiele.

Burza po spocie z Masłowską. „Marketingowców zaskoczyło, że w 2020 r. ludzie nie mają beki z zaburzeń psychicznych”

Brak spektakularności wynika w dużej mierze ze skrajnego zafiksowania się na postaci Quebonafide. W rezultacie kolejne miejsca i twarze stanowią jedynie tapetę dla bohatera, który jest dość niemrawy i – powiedzmy to sobie wprost – fabularnie zupełnie nieinteresujący. „Historia zblazowanego rapera” – żartuje sam w pewnym momencie i przynajmniej wtedy trudno odmówić mu samoświadomości. Gdyby było jej więcej, całość mogłaby przypominać film Sofii Coppoli o melancholii i egzystencjalnej pustce przebodźcowanego celebryty.

Wnoszący minimalne ożywienie na początku filmu Krzy Krzysztof, przyjaciel i towarzysz rapera, w pewnym momencie zupełnie znika, a my zostajemy sam na sam z Quebo i jego procesem twórczym, dla którego podróż stanowi rzekomy katalizator. Słuchamy więc wynurzeń o warsztacie pisarza w rodzaju: „czasami jesteś mega wesoły, a piszesz smutny tekst, innym razem jesteś smutny, a piszesz wesoły tekst”. Trudno opisać moje zdziwienie, gdy w napisach końcowych trafiłem na informację, że „w filmie wykorzystano fragment inspirowany poematem Aleksandra Puszkina Eugeniusz Oniegin”.

Quebonafide: Romantic Psycho Film stanowi doprawdy kuriozum, które raperowi może bardziej zaszkodzić niż pomóc. Wygląda trochę jak przerwa w symulacji, jakiś glitch w matriksie, który przynajmniej na chwilę ujawnia smętną, kompromitującą realność kryjącą się za romantyczno-konsumpcyjnymi obietnicami z teledysków i pojedynczych ujęć na Instagramie. Gdy raper mówi, że jest „fanem takiego życia totalnego”, nie za bardzo wiadomo, o co mu chodzi. Czy ma to coś wspólnego z tą marketingową pańszczyzną, którą zdaje się mieć wpisaną w kontrakt i odrabiać z wymuszonym uśmiechem?

Zbuntowanym chłopcom z Łodzi wydaje się, że oto wśród zaszczanych krzaków za kultowym murkiem przy Orlenie znaleźli kwiat paproci

Historia warszawskiego składu w filmie Skandal. Ewenement Molesty to tak naprawdę opowieść o zbiorowym doświadczeniu „niechcianych, nielubianych” z wielu polskich miast i miasteczek. W Quebonafide: Romantic Psycho Film liczą się już wyłącznie jednostkowe przeżycia artysty, zaprzężone w wielki, późnokapitalistyczny przemysł hedonistycznych doznań. To konsekwencja głębszych zmian w samej muzyce, tekstach, kulturze – symptom generalnej indywidualizacji, która – podsycana przez rynkowy liberalizm – opanowuje polski rap, przybierając niekiedy absurdalne formy. Każdy ruch, każda myśl namaszczonego twórcy to potencjalny content w jakiejś promocyjnej kampanii lub przeceniany towar w kamuflażu ważkiego tekstu kultury. W bodaj najlepszym utworze na ROMANTIC PSYCHO Quebo tęskni za klimą „w tamtej toyocie”. Oglądając jego egotyczne wojaże, można z kolei zatęsknić za tamtą Klimą – autentyczną wspólnotą, spontaniczną i kontestującą, zadziwiająco niedzisiejszą.

*
Oba filmy można zobaczyć w najbliższych dniach na festiwalu Millennium Docs Against Gravity w Warszawie, we Wrocławiu, Gdyni, Katowicach, Poznaniu, Bydgoszczy i Lublinie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Kryński
Maciej Kryński
Kulturoznawca
Kulturoznawca, współpracownik „FilmPro”, wyróżniany w konkursach krytycznofilmowych – m.in. „Powiększeniu” Filmwebu i Konkursie im. Krzysztofa Mętraka.
Zamknij