Kultura, Świat

Ta wojna toczy się też na opowieści. Na tym froncie Ukraina wygrywa

Prezydent Wołodymyr Zełenski podczas jednego z wystąpień nadawanych z oblężonego Kijowa. Fot. ITV/youtube.com

Wojna tocząca się tuż u naszych granic rozgrywa się na wielu frontach: wojskowym, gospodarczym, dyplomatycznym, informacyjno-narracyjnym. Na wszystkich Ukraina broni się dzielniej i skuteczniej, niż wielu się spodziewało. Na jednym froncie – narracji, informacji i propagandy – już wygrała i nic nie wskazuje, by Rosja mogła tu odrobić straty.

Przyszedł Mordor, zjeść się mu nie damy

Biorąc pod uwagę to, jak skuteczna była rosyjska propaganda w trakcie poprzedniej fazy wojny, jak Rosji wychodziła bezwzględna gra w kłamstwa i dezinformacje w sprawie Krymu i Donbasu, jak skutecznie Putinowskie farmy trolli destabilizowały w ostatnich latach zachodnie demokracje, musi zdumiewać fakt, jak teraz Rosjanie odpuścili front informacyjny. Tak jakby uwierzyli własnej propagandzie, że Kijów padnie w ciągu doby, dwóch, Ukraina się podda i wtedy będzie się można martwić o legitymację podboju w oczach światowej opinii publicznej.

Jak jednak wiemy, kampania przeciw Ukrainie przeciąga się, a Rosja nie ma żadnej spójnej, przekonującej narracji tłumaczącej światu, co właściwie jej armia robi pod Kijowem. Owszem, Putin obudował swoje decyzje o wejściu do Donbasu i Ługańska, a potem pełnowymiarową inwazję na Ukrainę w pewien narracyjny pakiet. Problem w tym, że dla nikogo poza Rosją nie będzie on zrozumiały.

Atakując Ukrainę, Putin powtórzył w telewizyjnych wystąpieniach te same argumenty, jakie przedstawił w swoim eseju na temat rosyjsko-ukraińskich relacji z zeszłego roku. W największym skrócie: Ukraina nie jest „prawdziwym państwem”, a Ukraińcy „prawdziwym narodem”. Ukraińcy i Rosjanie to tak naprawdę jeden naród, którego jedność próbują rozbić różne wrogie rosyjskiemu światu siły. Ukraina bez Rosji skazana jest na status państwa upadłego. Dowodzi tego obecna sytuacja: w Kijowie rządzą „faszyści”, „degeneraci” i „narkomani”, Rosja musi więc przeprowadzić „operację specjalną”, by „zdenazyfikować” Ukrainę, chronić zamieszkującą ją rosyjskojęzyczną ludność i ogólnie przywrócić porządek. Dla dobra samych Ukraińców, którym będzie lepiej, gdy Rosja wróci na swoje odwieczne tereny.

Tę narrację całkowicie unieważniło to, co działo się w ostatnich dniach na froncie. Okazało się, że rzekomo „upadłe państwo” potrafi całkiem skutecznie zorganizować swoją obronę przed znacznie potężniejszym przeciwnikiem i stawiać mu opór. Ukraińcy nie tylko nie witają Rosjan jako siły przynoszącej upragniony porządek, ale zacięcie się bronią, dla obrony swojej ziemi gotowi są umierać. We wtorek mogliśmy na przykład zobaczyć, jak w Melitopolu ukraińscy cywile własnymi ciałami próbują blokować rosyjskie czołgi.

Już nawet Taliban wezwał Rosję do pokojowego dialogu. Taliban

Jak na łamach „Guardiana” zauważył Yuval Noah Harari, naród to też opowieści powtarzane przy ognisku, przekazywane z pokolenia na pokolenie także wtedy, gdy państwo będące domem tego narodu przestanie istnieć. Ukraińcy w ostatnich dniach zyskali opowieść o potężnej mocy integracyjnej, wielki narodowy mit wojny obronnej przed niczym niesprowokowaną rosyjską agresją. Tak długo, jak będą pamiętać i powtarzać tę opowieść, Putin nigdy nie zalegitymizuje swojej władzy nad Ukrainą – nawet gdyby militarnie wygrał wojnę. Gdy cały świat widzi, że Ukraińcy giną w walce o wolność swojej ojczyzny, rosyjska propaganda przekonująca, że nie ma tak naprawdę niczego takiego jak osobna tożsamość ukraińska, brzmi jak przekaz z kosmosu.

Rosja na własne życzenie obsadziła się w ostatnich tygodniach w roli Mordoru, barbarzyńskiej siły niezdolnej grać według reguł cywilizowanego świata. Za rosyjską narracją stoją niezrozumiałe w świecie imperialne pretensje, na poważnie uzasadniające obecną agresję argumentami odwołującymi się do czasów sprzed podboju Anglii przez Normanów. Za ukraińską – jasny i zrozumiały topos zwykłych ludzi, którzy w sytuacji zagrożenia chwytają za broń, by bronić swojego domu, ulicy, dzielnicy, miasta, kraju.

Dzięki umiejętnemu wykorzystaniu mediów społecznościowych świat widzi, że do obrony Ukrainy mobilizuje się całe społeczeństwo: zwykli ludzie, gwiazdy sportu, byli wysoko postawieni politycy, a także młode kobiety. Narracja rosyjska nie ma podobnych obrazów. W świat idą za to informacje o wziętych do niewoli rosyjskich żołnierzach: przerażonych rekrutach, którzy bez odpowiedniego przygotowania zostali rzuceni na wojnę, której nie rozumieją.

Pierwsze godziny wojny. „Może to potrwać dziesiątki lat, ale wytrwamy”

Media społecznościowe i krążące w nich obrazy są bardzo istotnym frontem informacyjnym tej wojny. Dla pokolenia milenialsów i starszych takim medium będzie Twitter, dla pokolenia Z Instagram i TikTok. Na tych dwóch ostatnich platformach wielu ukraińskich influencerów, wcześniej emitujących filmiki dokumentujące ich podróże czy luksusową konsumpcję, przestawiło się na wojenne treści. Zamiast zdjęć wnętrz drogich hoteli, kurortów w tropikach i zegarków kosztujących kilka ukraińskich średnich krajowych obserwujący dostają obrazy zbombardowanych miast, rakiet na niebie, cywili kryjących się w bunkrach.

Wiele tych obrazów dociera poza Ukrainę, na Zachód, ale także do Rosji – gdzie przed wojną ukraińscy influencerzy i influencerki mieli swoich odbiorców. Dzięki mediom społecznościowym cały świat na żywo może obserwować rosyjskie zbrodnie wojenne. A rosyjska propaganda nie ma żadnej dobrej odpowiedzi na te obrazy.

Oczywiście, nie ucichły zupełnie głosy „rozumiejące Rosję”. Przekonujące, że to wszystko wina rozszerzenia NATO, lekceważenia uprawnionych strategicznych obaw Rosji albo przypominające wojnę w Iraku czy bombardowania Belgradu. Nie brakuje ich niestety także na zachodniej lewicy, wiele osób, które jeszcze niedawno traktowane były także w Polsce jako lewicowe autorytety, skompromitowało się podobnymi wypowiedziami. Jednocześnie takie głosy są o wiele słabsze, niż byłyby jeszcze tydzień temu, i zupełnie utraciły one – przynajmniej na razie – wpływ na politykę państw Zachodu.

Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną

czytaj także

Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną

Zofia Malisz, Magdalena Milenkovska, Dorota Kolarska i Jakub Gronowski

Prezydent na froncie i prezydent w bunkrze

Informacyjna wojna między Rosją a Ukrainą jest też pojedynkiem wizerunkowym dwóch prezydentów: Wołodymyra Zełenskiego i Władimira Putina. Prezydent Ukrainy wygrywa go przez nokaut. Zełenski zasłużenie stał się dziś politykiem o chyba najwyższych notowaniach w całym zachodnim świecie. Obraz prezydenta, który dzień w dzień walczy ze swoim narodem w atakowanym Kijowie, jest głęboko poruszający i może budzić wyłącznie podziw i szacunek.

Zełenski wie przy tym, jak wykorzystać współczesne media, jak przy pomocy krótkiego filmiku, trafnie rzucanej uwagi, przemówienia w bluzie mundurowej skupić uwagę na sobie i swojej sprawie. Wideo, w którym Zełenski, dementując plotki o swojej ucieczce z Kijowa, melduje się wspólnie z członkami swojej administracji, gotowy do obrony miasta, przejdzie do historii. Podobnie jak słowa „potrzebuję amunicji, nie podwózki”, którymi ukraiński prezydent odpowiedział na propozycję ewakuacji z ukraińskiej stolicy. Albo przemówienie w Parlamencie Europejskim z dramatycznymi słowami „chcemy, żeby nasze dzieci mogły żyć”. Zełenski zaprezentował się jako prezydent gotowy położyć na szali własne życie, przywódca walczący wspólnie z narodem, a przy tym skuteczny dyplomata, zdolny poruszyć cały świat sprawą ukraińską.

Porównajmy to wszystko z wizerunkiem Putina z ostatnich dni. Putin jest starszy od Zełenskiego o 26 lat, o ponad ćwierć wieku. W ostatnich dniach stało się to widoczne w bardzo niekorzystny dla rosyjskiego prezydenta sposób. Gdy Zełenski był pełen energii, Putin pokazywał się, głównie siedząc statycznie za stołem, jak nieruchoma kukła. Jeszcze przed wojną Putin negocjował z przywódcami europejskimi oddzielony od nich stołem mierzącym na oko z kilkaset metrów. Uznanie „republik” w Donbasie i Ługańsku ogłaszał w przytłaczającym, ciężkim, zimnym pałacowym wnętrzu, gdzie zasiadł sam za stołem, oddalony setkami metrów marmurowej posadzki od swoich współpracowników.

Taka aranżacja przestrzeni uruchamia niekorzystne dla rosyjskiego prezydenta spekulacje: czy panicznie obawia się zarażenia covidem, czy jest chory na jakąś chorobę obniżającą odporność, uzasadniającą taki lęk, a może boi się otrucia albo spisku pałacowego? Zełenski brzmi zawsze jasno i konkretnie. Tymczasem Putin – ze swoimi retorycznymi szarżami o „ukraińskich nazistach”, wyzywaniu władz Ukrainy od „narkomanów”, pretensjami wobec Zachodu – sprawia coraz częściej wrażenie zagubionego, starszego człowieka, który przestaje rozumieć otaczający go świat.

Przez ostatnie dwie dekady Putinowska propaganda przedstawiała prezydenta Rosji jako globalnego samca alfa. Putin wiele wysiłku wkładał w performowanie twardej maczystowskiej męskości. Media zalewały zdjęcia rosyjskiego przywódcy jeżdżącego konno z gołą klatą, strzelającego do tygrysa syberyjskiego – by uśpić i zaszczepić zwierzę – nurkującego, latającego na lotni, powalającego przeciwników w walce judo itp. Ten starannie podtrzymywany wizerunek Putina – nawet jeśli nietraktowany do końca poważnie przez sporządzających go propagandystów – właśnie złożył się jak domek z kart. W pierwszych dniach wojny Putin zniknął. Plotki mówiły, że kryje się w bunkrze na Uralu.

Dziś Putin coraz bardziej staje się obciążeniem dla Rosji, podczas gdy Zełenski jest wielkim atutem Ukrainy. Tak długo, jak będzie żył, tak długo Putin w pełni politycznie nie zwycięży w Ukrainie. Jeśli z kolei Rosja zabije ukraińskiego prezydenta, to ta zbrodnia ostatecznie skompromituje obecną ekipę rządową i uniemożliwi jakąkolwiek normalizację stosunków z Zachodem bez zmiany przywództwa.

„My już nie możemy sobie pozwolić na to, żeby się bać”. Rosjanie wobec wojny

Idi na chuj!

Przy tym bardzo ważny dla tego, jak Ukraina wygrywa obecny konflikt narracyjny, jest fakt, że Ukraińcy w całej tej sytuacji potrafią zachować budzącą podziw brawurę, dezynwolturę, poczucie humoru. Nie tylko bronią swojego kraju przed najeźdźcą, ale potrafią też najeźdźcę wyśmiać i pokazać mu fucka. I dzięki umiejętnemu wykorzystaniu mediów społecznościowych zademonstrować to całemu światu.

Gdy rosyjski okręt wojenny domagał się od obrońców Wyspy Węży u wybrzeża Odessy kapitulacji, ci odpowiedzieli „Russkij wojennyj korabl, idi na chuj”. Te słowa przeszły już do historii i legendy jak merde (gówno) – żołnierze Pierre’a Cambronne’a mieli tak odpowiedzieć na wezwanie do poddania się przez Brytyjczyków w bitwie pod Waterloo.

Dziś cała Ukraina mówi atakującej Rosji „idi na chuj”. Czasem wprost: Ukrawdotor, ukraiński odpowiednik naszej Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad, umieścił na swoim Facebooku zdjęcie przerobionego drogowskazu: zamiast nazw miejscowości są na nim napisy typu „idźcie w chuj”. Ukrawdotor wzywa do demontowania znaków drogowych, by zdezorientować atakujące rosyjskie oddziały. Czasem „idi na chuj” jest bardziej metaforyczne, podobnie jak wiele krążących w mediach społecznościowych filmików ośmieszających Rosjan i pokazujących, że Ukraińcy nic nie robią sobie z zagrożenia. Na Twitterze sił zbrojnych Ukrainy można znaleźć na przykład film, w którym widzimy, jak ukraiński traktor odholowuje rosyjską wyrzutnię rakiet. Tweet podpisany jest „Ukraińcy kontynuują żniwa w lutym”.

Podobne obrazy przemawiają zwłaszcza do mieszkańców naszego regionu, Europy Środkowo-Wschodniej. Gdy wojska Układu Warszawskiego tłumiły praską wiosnę, Czesi i Słowacy mieli odwracać bądź demontować znaki drogowe, by zmylić napastników. Opór wobec Rosji w naszej części świata miał zawsze dwa wymiary. Z jednej strony tragiczny, związany z tradycją insurekcyjną. Z drugiej komiczny, subwersywny, przewrotny. Rosjanie byli w stanie wielokrotnie podporządkować sobie Polaków czy – po drugiej wojnie światowej – Czechów i Słowaków – nigdy jednak nie byli w stanie sprawić, by narody Europy Środkowo-Wschodniej traktowały ich do końca poważnie, z nabożnym strachem i szacunkiem. Żyliśmy pod rosyjskim jarzmem, ale zachowywaliśmy wewnętrzną wolność, która pozwalała śmiać się z trzymającej knut ręki. Dziś w ukraińskim oporze łączą się obie te tradycje.

Jak szczelna jest rosyjska bańka?

Ukraina wygrywa w ten sposób wojnę informacyjną w oczach świata, pytanie jednak, co z Rosją. Na ile tam dociera ukraiński przekaz? Jak donosi „Nowaja gazieta”, w rosyjskich szkołach nauczyciele mają ostrzegać dzieci i rodziców przed uczestnictwem w jakichkolwiek antywojennych protestach, uczniowie obowiązkowo zapoznają się też z „historią Ukrainy”, zgodną z wizją Kremla. Oficjalne media, z telewizją na czele, pełne są komunikatów o „banderowcach”, „faszystach” z Ukrainy i „operacji specjalnej”, która ma przywrócić porządek. Dla wielu ludzi w Rosji, zwłaszcza starszych, spoza kilku największych metropolii, te media to jedyne źródło informacji.

Ale już w internecie sytuacja wygląda inaczej, władza ma tu problem z przekazem. Do młodych ludzi docierają treści z Ukrainy, często rosyjskojęzyczne. Także część rosyjskich celebrytów i influencerów o milionowych zasięgach zaczyna artykułować mniej lub bardziej ostry antywojenny przekaz. Protesty przeciw wojnie w pierwszych dniach były większe, niż można się było spodziewać, biorąc pod uwagę skalę panujących w Rosji represji. A to było, zanim Zachód użył przeciw Rosji „atomowych sankcji”, które przypomną Rosjanom czasy najgłębszego kryzysu lat 90.

Rosyjska gospodarko, idi na chuj!

Jak twierdzi śledzący rosyjskie media kanadyjski historyk Ian Garner, władze rosyjskie przypominają dziś raczej carat w czasie pierwszej wojny światowej niż Stalina w trakcie drugiej. Stalinowi udało się uruchomić potężną propagandową machinę, przekazującą obywatelom ZSRR – ale przede wszystkim Rosjanom – opowieść o mobilizacji dla obrony ojczyzny przed nazistowskim najeźdźcą. Opowieść o „wielkiej wojnie ojczyźnianej” do dziś pozostaje zresztą jednym z najpotężniejszych mitów politycznych Rosji.

Rosyjski prezydent bardzo chciałby dziś świętować moment narodzin nowego mitu: opowieści o Putinie jako kimś, kto po latach „upokorzeń” Rosji skutecznie „zebrał ziemie ruskie” pod władzą Moskwy. Tymczasem jednak, jak twierdzi Garner, Putin bardziej przypomina cara Mikołaja II w trakcie Wielkiej Wojny. Tak jak car wysyła na śmierć żołnierzy z dystansu swoich pałacowych gabinetów. Tak jak car nie potrafi wytłumaczyć Rosjanom, o co właściwie walczą. Wiemy, jak skończyło się to dla cara – utratą władzy przez całą jego dynastię, likwidacją caratu w Rosji, a w końcu śmiercią z ręki bolszewików.

Co Ukrainie po narracyjnym zwycięstwie?

Oczywiście, sami narracjami nie wygrywa się wojny. Sytuacja wojskowa robi się coraz bardziej dramatyczna, Rosja rzuca przeciw Ukrainie kolejne siły. Gdy będziecie czytali te słowa, Kijów albo Charków mogą zostać zdobyte albo przynajmniej znaleźć się w okrążeniu. Ktoś może wtedy spytać: „co Ukrainie po narracyjnym zwycięstwie”?

Będzie miało ono jednak fundamentalne znaczenie, nawet jeśli na płaszczyźnie wojskowej stanie się najgorsze. Pozwoli utrzymać opór przeciw Rosjanom. Uniemożliwi Putinowi zalegitymizowanie swojego militarnego zwycięstwa, a Zachodowi normalizację relacji z Rosją. Będzie utrzymywać sprawę ukraińską przy życiu do momentu, aż przyciśnięta sankcjami Rosja będzie musiała się wycofać albo aż dla Ukraińców pojawi się nowe otwarcie. To, jak wiele zmieniło się w polityce zachodnich demokracji w ostatnim tygodniu, pokazuje, jak fundamentalne znaczenie mają emocje, wartości i będące ich nośnikami narracje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij