Świat

Już nawet Taliban wezwał Rosję do pokojowego dialogu. Taliban

Zaczęło się od słów, które od razu stały się symbolem rosyjskiej agresji na Ukrainę – „russkij wojennyj korabl, idi na chuj”!

Potem Romowie pojmali ruski czołg, ukraińscy kolejarze pociąg, a gospodarz odholował wyrzutnię rakiet traktorem. W poniedziałek, gdzieś pod Sumami, kilkunastu rosyjskich żołnierzy szło w kierunku granicy. Bez szeregu, za to ze swoimi czemodanami. Nagrywający ich Ukraińcy z ironią pytali, dlaczego już wychodzą i czy zdążyli chociaż zaminować teren. I śmieszno, i straszno.

Oczywiście, najpierw straszno, ale obserwując social media, można odnieść wrażenie, że ta wojna balansuje na granicy koszmaru i mema.

Rosyjskim sołdatom najpierw mówiono, że jadą na manewry. Kiedy już stało się jasne, że trafili na wojnę, uspokojono ich, że uciemiężeni faszystowskim reżimem Ukraińcy będą ich witać z kwiatami. Przybyli w końcu wyzwolić bratni naród od banderowców. Mogli czuć się zdezorientowani, kiedy zamiast róż czy innych tulipanów w rękach ludzi zobaczyli butelki z benzyną i ich samych zaciekle broniących się przed wyzwoleniem.

Rozkaz to rozkaz, zwłaszcza że w niedzielę Prokuratura Generalna Rosji oświadczyła, że za zdradę ojczyzny, którą jest jakakolwiek pomoc Ukrainie podczas operacji, której w Rosji nikt nie nazywa wojną, czeka ich 20 lat pozbawienia wolności. Gra warta świeczki, bo życie z piętnem wroga narodu każdy chyba z historii pamięta.

Jeszcze w sobotę pomocną dłoń do zwierzchnika sił militarnych Rosji wyciągnął kaukaski watażka, któremu mimo 15 lat na stołku prezydenta republiki wciąż trudno jest złożyć sprawny komunikat po rosyjsku – Ramzan Kadyrow.

W „taktycznych” butach od Prady za ponad tysiąc euro strzelił sobie selfie i dał zrobić sesję zdjęciową podczas pożegnania najbardziej elitarnej jednostki bojowej, 141. Pułku Zmotoryzowanego Czeczeńskiej Gwardii Narodowej. Odgrażał się, że oczyści ukraińskie miasta z banderowców. Jeszcze tego samego dnia, kiedy kadyrowski „szwadron śmierci” dotarł pod Kijów, zabito ich przywódcę, Magomeda Tuszajewa.

W poniedziałek zaś namiestnik Czeczeńskiej Republiki na swoim kanale Telegramu wyśmiał sankcje, które Zachód nałożył na Rosję i w odwecie wyłożył swoje. Jedną z nich jest uznanie lewostronnej jazdy samochodem za relikt średniowiecza, a drugą – nieuznawanie angielskiej herbatki za angielską. Wymyślił jeszcze kilka kar i łaskawie dał Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii czas do namysłu do… 31 lutego. Tak, 31.

Ale skoro już o sankcjach. Gruzja, która kilka lat temu sama potrzebowała wsparcia szeroko rozumianego Zachodu podczas inwazji wojsk rosyjskich na jej terytorium, odkręciła kota ogonem i nie przyłączyła się do nich. Misza Saakaszwili, który pamiętnego roku pełnił funkcję prezydenta kaukaskiego kraju, zapewne postąpiłby inaczej, ale od początku października 2021 roku siedzi w więzieniu.

Ten gruziński obywatel Ukrainy tuż przed samym wybuchem wojny, w poniedziałek, ogłosił kolejną głodówkę. Tym razem bezterminową. Co prawda słuch potem o nim zaginął, więc mam nadzieję, że przeniósł protest na bardziej dogodny termin, bo głupio tak konać bez widowni. (Choć to niepotwierdzona informacja).

Za to premier gruziński Irakli Garibaszwili stwierdził, że sankcje nie leżą w interesie kraju i zaszkodzą jej obywatelom. On zaś nie pojedzie do Kijowa w geście poparcia dla Ukrainy, bo przestrzeń lotnicza jest zamknięta.

I bardzo rozzłościł tym swoich obywateli, którzy przecież doskonale pamiętają delegację prezydentów krajów europejskich, w tym Ukrainy, w sierpniu 2008 roku.

Gruzini i Gruzinki nie dali więc za wygraną i tłumnie wyszli na ulice w geście poparcia dla okupowanej Ukrainy. Mieli pełne ręce roboty, bo prócz organizowania wieców, pisania, że Putin chujło, jeszcze musieli ogarniać memy z gębą premiera. Ten doczekał się mało wyszukanej, za to bardzo wulgarnej ksywy „Siri”, co w tłumaczeniu z gruzińskiego oznacza dokładnie to, na co został posłany russkij wojennyj korabl.

Ale Gruzini nie pokazali swojego poparcia tylko na lądzie.

Chłopaki z gruzińskiego tankowca pływającego po Morzu Czarnym posłali na chuj kolejny russkij korabl, któremu skończyło się paliwo, i zaproponowali załodze użycie wioseł. Bo Sława Ukrainie i Putin chujło.

Od czwartku państwa zachodnie nieustannie wzywają Rosję do zaprzestania wojny. Do rosyjskiej ambasady poszedł sam papież Franciszek, ale niewiele wskórał.

Odwrócił się nawet Kazachstan, który w styczniu podczas zamieszek korzystał z pomocy Putina. Co tam Kazachstan, nawet Talibowie wzywają Rosję do rozwiązania konfliktu przy pomocy dialogu.

Ale Rosjanie nadal atakują i są coraz bardziej brutalni. Mimo zwiększającej się izolacji i stopniowego odcinania od reszty świata. Nawet mimo że faktycznie (kiedy piszę ten tekst) nie zdołali nawet zdobyć żadnego ze strategicznych punktów.

Jedyne, co się udało, to obalić swój mit. Choć jakoś trudno nam wszystkim w tę słabość uwierzyć. Niemniej, daje to jakąś dziką radość, że możemy się z tej wielkiej niezwyciężonej ruskiej armii, choćby przez chwilę, pośmiać. Możemy poszydzić z naszych odwiecznych lęków wyssanych z mlekiem matki. Możemy się śmiać, że można im ukraść czołg. Co tam czołg: cały pociąg! I choć to śmiech nerwowy i przez łzy, to jak się nie śmiać z armii, której kończy się paliwo, jej żołnierze porzucają broń i oddają się w ręce Ukraińców, a zwyczajni ludzie holują przeciwlotnicze 9K33 Osa za pomocą traktora.

A może tak jest na każdej wojnie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij