Twórcy filmu „Orlęta. Grodno ’39” znajdują rozwiązanie wszelkich żydowskich problemów. Wystarczy zapisać się do polskości – czytać Sienkiewicza, wyrzec się brata komucha, zakochać się w pięknej polskiej dziewczynie oraz pójść do kościoła. Krótko mówiąc, trzeba przestać być Żydem, by stać się Polakiem.
Część prawicowych komentatorów określa Orlęta. Grodno ’39 mianem filmu antypolskiego. Nie dajmy się jednak zwieść tej zachęcającej rekomendacji! Dzieło współprodukowane przez TVP i reklamowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego to film, którego głównym zadaniem jest najwyraźniej podtrzymywanie polityki historycznej, która z uporem dąży do wymazania z polskiego sumienia wszelkich win wobec Żydów.
Dzieci nieskalane antysemityzmem
Twórcy Orląt zabierają nas do przedwojennego Grodna, leżącego wówczas w granicach odrodzonej 20 lat wcześniej Polski. Niepokój związany z napiętą sytuacją polityczną latem 1939 roku daje się wyraźnie wyczuć, chociaż dzieci nie myślą jeszcze o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Mają własne sprawy i problemy: pierwsze zauroczenia i miłości, rywalizację o dziewczynę, chęć bycia lepszym od kolegów. To wszystko schodzi na dalszy plan, gdy wybucha wojna.
czytaj także
Beztroskie do tej pory nastolatki szukają dla siebie możliwości zaangażowania się w walkę z wrogiem. Każdy na własną rękę szuka pola, na którym może wykazać się patriotyzmem. Walki w mieście są okrutne i krwawe, ale młodzież nie boi się brać w nich udziału i walczy równie odważnie co dorośli. Poza wrogiem zewnętrznym musi uporać się też z tym, który w mieście jest od dawna – czyli komunistami.
Głównym bohaterem filmu jest Leon Rotman, nastoletni Żyd, uczący się w szkole powszechnej razem z polskimi rówieśnikami. Nie dowiadujemy się, że doszło do tego, ponieważ ówczesna polityka polskich władz dążyła do zamykania żydowskich placówek oświatowych, również tych o charakterze świeckim, gdzie dzieci w bezpiecznej dla siebie przestrzeni zdobywały kolejne stopnie państwowej edukacji. Szkoły polsko-żydowskie z jednej strony były krytykowane przez prawicę obawiającą się zgubnego wpływu mniejszości na zdrową, chrześcijańską tkankę narodową, z drugiej zaś przez żydowskich rodziców, których dzieci spotykały się tam z poniżaniem i dyskryminacją.
Autorzy filmu wprawdzie pokazują, że życie Leona w szkole nie było łatwe, ale głównymi nosicielami antysemityzmu pozostają dorośli – nauczyciel i dyrektor, nie zaś dzieci, które są szlachetne i wolne od uprzedzeń. Tylko czy w prawdziwym Grodnie blondwłosy Polak katolik zgodziłby się, by jego żydowski rówieśnik odebrał mu rolę Zbyszka z Bogdańca w szkolnym przedstawieniu?
Nasza wiedza o ówczesnych realiach nie wskazuje, by taka postawa była często spotykana, tymczasem reżyser Krzysztof Łukasiewicz zmusza jednego z bohaterów do podobnego poświęcenia. Dzięki temu nastoletni Tadek jawi nam się jako szlachetne polskie dziecko z rycerskimi zasadami i dobrym sercem. Wiadomo – tak jak wszystkie inne polskie dzieci. Od tej pory nikt nie śmie rzucić na nie cienia podejrzeń o jakiekolwiek antysemickie zachowania.
Wybielanie ONR-u
Gdzie w takim razie prawicowi publicyści dostrzegli złowieszczy antypolonizm? W Orlętach pojawia się grupa bojówkarzy z ONR, która – i tu filmowe życie pokrywa się akurat z rzeczywistością – do Żydów sympatią nie pała. Narodowcy nie chcą ich w swoim mieście, a po nocach umawiają się z nimi na bijatyki. Tym samym twórcy filmu zarysowują równowagę między dwiema stronami, którym dają takie same szanse w ulicznej awanturze.
W prawdziwym życiu narodowców było jednak zawsze więcej i z nikim na nic się nie umawiali, po prostu atakowali, wybijali szyby, demolowali sklepy, bili, a nawet zabijali. Nie był to żaden mecz równego z równym, jak sugerują nam twórcy filmu, ale okrutna przemoc wobec grupy mniejszościowej, która nie miała jak się bronić. Policja i sądy zwykle stały w takich sytuacjach po stronie narodowców i jeżeli w jakikolwiek sposób ich karały, to raczej symbolicznie. Członkowie ONR powinni więc być dumni z takiego ich ukazania w filmie, bo tym samym ich historia nieco się wybiela.
czytaj także
Z jednej strony dobrze, że twórcy filmu mówią o istnieniu polskiego antysemityzmu, z drugiej spłycają zjawisko na tyle, że opowieść przestaje mieć cokolwiek wspólnego z realiami historycznymi. Antysemici są tu raczej niegroźni, miejscami nawet sympatyczni, zdolni do miłości bliźniego (czasami nawet tego obcego), a przede wszystkim – gotowi do obrony ukochanej ojczyzny. Dzięki filmowi dowiadujemy się, że antysemityzm istniał, ale nie był w gruncie rzeczy taki groźny, nie ma więc potrzeby, by szczególnie się nad nim pochylać.
Twórcy filmu idą tym tropem dalej, już nie tyle wybielając, ile fałszując przeszłość. Na czele komunistycznego pochodu stawiają Żyda z pejsami. W rzeczywistości taka sytuacja nie mogła mieć miejsca.
Przystąpienie do ruchu komunistycznego wiązało się zawsze, a często też i nieodwracalnie, z porzuceniem religii – niezależnie od wyznania. Żydzi z tradycyjnych, ortodoksyjnych środowisk, którzy postanawiali chwycić za czerwone sztandary, stawali się dla swoich rodzin w zasadzie martwi. Komunizm nie łączył się z żadną religią, sam się nią niejako stając. Dlaczego więc twórcy filmu postawili religijnego Żyda na czele pochodu? Widocznie uznali, że widzowie inaczej się nie domyślą, że mamy tu do czynienia z tzw. żydokomuną. Tym samym na salę wchodzi jeden z silniejszych antysemickich stereotypów – Żyda zdrajcy i komucha.
Prosto, bez niuansów
Wszystko to razem wzięte nie jest w tym filmie wcale najgorsze, a Ministerstwu Kultury i TVP zapewne najbardziej podoba się inny, niezwykle ważny punkt programu. Rosjanie po wkroczeniu do Grodna dokonują morderstwa grupy Żydów, po czym kręcą propagandowy film, w którym winę za ten czyn przerzucają na Polaków.
czytaj także
W rzeczywistości do pogromu na ludności żydowskiej w Grodnie we wrześniu 1939 roku doszło jeszcze przed wkroczeniem Sowietów. Polska narracja o tym okresie skupia się na patriotycznym uniesieniu i walkach z najeźdźcą ze wschodu, którego wspierać mieli żydowscy zdrajcy na terenie miasta. Podejrzewanie Żydów o sympatie komunistyczne nie było rzeczą nową, lecz stereotypem ciągnącym się od czasu bolszewickiej inwazji z 1920 roku, kiedy polskie władze w podwarszawskiej Jabłonnie utworzyły obóz dla żydowskich żołnierzy. Umieszczano w nim więźniów, którym nie stawiano żadnych zarzutów, poza semickim pochodzeniem. To była ich jedyna – i w zupełności wystarczająca – wina.
W obliczu kolejnej walki z rosyjskim wrogiem odezwały się niedawne podejrzenia o zdradę. W 1939 roku opowiadano sobie, że Żydzi rzekomo prowadzą sowieckie czołgi na Grodno, wskazując im drogę i cele militarne, oraz rzucają w polskich obrońców granatami. Efektem był znaczny wzrost postaw antysemickich. Yehuda Bauer, wybitny izraelski historyk, w swojej książce The Death of the Shtetl (Yale University Press, 2009) pisze, że w grodzieńskim pogromie Polacy zamordowali prawie trzydziestu Żydów.
Feiga Broide wysłała w tym czasie list do swego syna w Palestynie. Napisała w nim, że „gdyby Armia Czerwona wkroczyła do Grodna choćby jeden dzień później, żaden Żyd by nie ocalał” (cyt. za Zo lo ota Grodna, wyd. Yad Vashem, 2001). Żydowska encyklopedia Pinkas haKehillot, opisująca dzieje społeczności żydowskich w różnych miejscowościach, mówi o Polakach z Grodna, w tym policjantach i wojskowych, napadających na Żydów, którzy z kolei formowali – wraz z Białorusinami – grupy samoobrony.
Orlęta nie zajmują się takimi niuansami, wymyślając tę historię na nowo – w znacznie prostszej wersji. To ważne z kilku powodów.
Po pierwsze, mało kto z widzów ma jakiekolwiek pojęcie o historii Grodna. Wszystko, co publiczność zobaczy na ekranie, uzna za prawdziwe. Po drugie, najbardziej znanym pogromem, jakiego Polacy dopuścili się na Żydach, jest ten w Jedwabnem. Jeżeli zobaczymy w kinie, że żydowska śmierć tylko z pozoru plami polski honor, a rzeczywistym sprawcą jest znienawidzony okupant, może zaczniemy wypierać polską odpowiedzialność za inne tego typu zdarzenia – w tym właśnie za pogrom w Jedwabnem?
Tradycja patriotycznego uświadomienia
Twórcy tego dzieła znajdują rozwiązanie wszelkich żydowskich problemów. Wystarczy zapisać się do polskości – czytać Sienkiewicza, wyrzec się brata komucha, zakochać się w pięknej polskiej dziewczynie oraz pójść do kościoła. Krótko mówiąc, trzeba przestać być Żydem, by stać się Polakiem.
Żyd to zawsze ktoś gorszy, podejrzany, robiący jakieś dziwne interesy po nocach (jak matka głównego bohatera, która w nocy szyje spodnie i sprzedaje drożej za ekspresowo wykonaną pracę). Dopiero Żyd, który wyrzeknie się swoich korzeni, przeszłości i dziedzictwa, staje się wartościowym człowiekiem, czyli polskim patriotą. Miłość do ojczyzny najlepiej udowadnia, ginąc na polu walki, niczym Berek Joselewicz, oficer Legionów Polskich, poległy w bitwie pod Kockiem. Życie oddane w obronie Polski na zawsze rozgrzesza z żydowskiego pochodzenia.
czytaj także
„To bardzo potrzebny, wzruszający, mocny, a jednocześnie trudny film, o którym można dyskutować i debatować. Dziękuję jego twórcom i producentom. Film został wsparty przez polskie państwo oraz Telewizję Polską. Takie działania to nasz obowiązek” – powiedział o Orlętach minister Piotr Gliński. Akcji edukacyjnej wokół filmu patronuje Ministerstwo Edukacji i Nauki. To gwarantuje obecność na sali kinowej młodzieży szkolnej, która będzie uświadamiana patriotycznie, a przy okazji nieco antyżydowsko. Ale taka już jest nasza tradycja – długa i mroczna – i nie wymyśliła jej obecnie rządząca partia.
**
Katarzyna Markusz – dziennikarka portalu Jewish.pl, polska korespondentka Jewish Telegraphic Agency, publicystka „The Times of Israel”, badaczka historii polsko-żydowskiej.