Kinga Dunin czyta, Weekend

Kłębowisko węgorzy i pan Żałosny [Kinga czyta Szatrawską i Houellebecqa]

Od dawna nie czytałam polskiej powieści, w której można się zanurzyć jak w „Toni” – bardzo sprawnie, a czasem pięknie napisanej, skonstruowanej, utrzymującej zainteresowanie czytelnika, z bogatym tłem historycznym. Hosanna!

Ishbel Szatrawska, Toń, Cyranka 2023

Nie bierz od Niemca.

Alicja zastygła, ściskając w dłoni czekoladowy cukierek w kolorowym papierku. Nie musiała się odwracać. Wiedziała, że babka Janka stoi na ganku z papierosem w dłoni, posągowa, groźna.

Niemiec nie jest żołnierzem Wehrmachtu, tylko turystą, to pewno końcówka lat 80., ale jednak – od Niemca nie. Jesteśmy na mazurskiej wsi w okolicach Kętrzyna, nad rzeką Guber, dawne Prusy Wschodnie. Współcześnie babka już nie żyje, dom od lat stoi pusty, trzeba go sprzedać. Alicja tego nie chce, właściwie do tej decyzji zmusza ją jej ojciec, Wolf, który przyjechał po to specjalnie ze Szkocji, gdzie od lat mieszka. Poszukiwanie korzeni, rozmyślanie o rodzinnych tajemnicach, magia miejsca… Nasza pamięć jest splątana jak kłębowisko węgorzy w worku, do którego kiedyś Alicja włożyła rękę. Trochę przerażające doświadczenie, toń, która wciąga.

Młodziutka babka Janka przybyła tu z jakiejś litewskiej wsi, kiedy toczyła się jeszcze wojna. Zajęła niemiecki dom, w którym nadal paliło się w piecu i zupa w garnku była wciąż gorąca. I tu urodził się jej syn, ale kto jest jego ojcem, nigdy nie chciała zdradzić. Dała mu jednak na imię Wolf, to chyba dość nietypowo w czasach tuż powojennych? A tu jeszcze Wilczy Szaniec blisko, więc takie imię brzmi jak deklaracja. Czy mogłaby dać dziecku na imię Iwan? Trochę jest takich dziwnych decyzji w narracji tej powieści, a chyba najdziwniejsza jest inna – już wiecie, że jeśli historia zaczyna się w tamtych czasach, to front się przesuwa, nadchodzą Rosjanie, Niemcy uciekają, dawnych mieszkańców jest coraz mniej, a coraz więcej osadników z różnych stron Polski, mieszanka języków, religii, ludzkich losów. I niebezpieczny powojenny chaos.

Koniec dworu w Georgenhof [o „Wszystko na darmo” Waltera Kempowskiego]

Ale jest też historia oblężenia i zdobycia Königsberga, Królewca. To, w co najtrudniej było mi uwierzyć, to historia dotycząca niemieckiego chirurga, w zasadzie przyzwoitego człowieka, i jego ukochanej, która zachodzi w ciążę po tym, jak zgwałcili ją radzieccy żołnierze. Miasto płonie, w szpitalu dantejskie sceny, ona prosi go o usunięcie ciąży, a on odmawia, bo… za to grozi kara śmierci. Może jego motywacja jest inna, ale jej nie poznamy. No ale niech będzie, bohaterowie powieściowi nie muszą zachowywać w sposób przewidywalny, a ich motywacji nie musi nam autorka wykładać, powiedzmy, że chce nam dać do myślenia.

Mogłabym jeszcze kilka takich wątpliwych miejsc wymienić, ale to nie ma znaczenia, bo i tak to dobra powieść. Bardzo sprawnie napisana, a czasem pięknie, skonstruowana, utrzymująca zainteresowanie czytelnika, z bogatym tłem historycznym. Od dawna nie czytałam polskiej powieści, w której tak można się zanurzyć. Hosanna!

No i słuszna. Tylko czy to dobrze, czy źle? Trochę źle, bo oznacza to, że jest mimo wszystko dość przewidywalna. Z problemów współczesnych mamy tu: dramat uchodźców na białoruskiej granicy i pomoc im jako oczywisty odruch przyzwoitości, a przecież wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu potomkami wędrówki ludów. Problemy z tożsamością – wykorzenienie i zakorzenienie, co ma też współczesny odpowiednik w problemach Alicji w związku. Jej partner to wieczny prekariusz, imający się różnych zajęć, zawsze w drodze; ona szuka bezpieczeństwa, stałości, jest uwiązana do kredytu. Zwykli ludzie versus trochę symboliczny Krakówek, gardzący ludem i prowincją, skupiony na własnym statusie, kultywujący swoje kamienice, obrazy i tradycje sięgające pokoleń. I konserwatywna akademia, ulegająca naciskom politycznym i pełna układów, niezainteresowana antropologicznymi badaniami Alicji o kobietach.

Mężowi nogi umyć i brud wypić. Jak żyły chłopki? [rozmowa]

Jeśli chodzi o historię, to oczywiście są w niej kobiety – szczególnie doświadczone wojną i gwałtami, a jednak silne, budujące nowe życie. Jest też przypomnienie, że trauma wojenna może ciągnąć się przez pokolenia. Wojna w tej opowieści widziana jest oczami cywilów, także Niemców, i oni, i autochtoni też cierpią i też są ludźmi. Nawet ci zwykli – są jakoś odpowiedzialni za klęskę, która spada na nazistowską Rzeszę, ale jednak to wyższa kultura. Rosjanie to dzicz, chociaż jest jeden przyzwoity pułkownik, generał?, nie pamiętam. Jednak polsko-niemiecką historię ziem pozyskanych opowiada się jako wspólną, splecioną ze sobą, Rosjanin jest obcym.

Często mówi się, ostatnio rzeczywiście mniej, o tym, że brakuje nam własnej, lewicowej narracji. Nie wiem, czy ta jest dość lewicowa, ale na pewno istnieje i rozwija się od lat w tym mniej więcej kształcie, w literaturze i poza nią. Dochodzą nowe elementy – uchodźcy, ale jest ona dobrze już oswojona. (To chyba dobrze? Mnie ona w zasadzie pasuje). I książka Szatrawskiej dość dokładnie się w nią wpisuje.

Michel Houellebecq, Kilka miesięcy mojego życia, przeł. Beata Geppert, W.A.B. 2023

Najbardziej medialnym, choć nie najważniejszym wydarzeniem w moim życiu w ostatnim kwartale 2022 roku była polemika wywołana moją rozmową z Michelem Onfraym w numerze specjalnym czasopisma „Front Populaire”.

Znany pisarz tłumaczy się i wyjaśnia dwie medialne afery, których czuje się ofiarą. Lży wrogów – ale co nas oni obchodzą, jak ktoś dokładnie nie śledzi życia publicystycznego we Francji, to nie wie, o kim mowa. Mówi, co powiedział, precyzuje, co chciał w istocie powiedzieć, wyjaśnia, co zrobił, a czego jednak nie zrobił. Jak ktoś tak obficie się tłumaczy, to może jednak jest winny? A może nie, wszystko jedno, nie bardzo wiadomo, po co sobie tym zawracać głowę. Opowiem wam jednak krótko, o co chodzi.

Pierwsza sprawa dotyczy zarzutu islamofobii, jakichś niezręcznych sformułowań. Houellebecq bardzo zawile się tłumaczy, ale pogląd ma ostatecznie jasny. Nie jest islamofobem, bo miał sąsiada muzułmanina, który był sympatyczny i słusznie strzegł cnoty swojej córki. Islam ani etniczność mu nie przeszkadzają, przeszkadza mu przestępczość. Tam, gdzie jest dużo przestępców, potrzeba dużo policji i surowego prawa, a tych, co nie są stąd, należy deportować. Proste? Proste! Jak konstrukcja policyjnej pałki, ale czego można się spodziewać po francuskim intelektualiście, który dopiero w 2014 roku dowiedział się, że Krym i Ukraina nie należą do Rosji oraz że istnieją państwa bałtyckie.

Druga sprawa dotyczy jego udziału w filmie, w którym podobno uprawia seks z jakimiś kobietami, a który był projektem holenderskiej grupy artystycznej KIRAC (Keeping It Real Art Critics). Dużo przy okazji opowiada o seksie – nie powinniśmy się go wstydzić, jest ok, trochę o pornografii – nie podobała mu się, ale odkrył tę bardziej artystyczną i amatorską i mu się spodobała, dobra, jak się za to nie bierze pieniędzy, dobra jest też prostytucja, bo bierze się za nią pieniądze. I dlaczego chciałby wystąpić w pornosie, ale sam z powodów anatomicznych nie może go nakręcić.

Życie kończy się śmiercią, więc po co rodzić dzieci? [nowy Houellebecq i bezdzietność z wyboru]

Nie są to zbyt ciekawe rozważania. A sprawa – najprościej mówiąc – wyglądała tak, że Karaluch, jak nazywa szefa KIRAC, zaproponował mu udział w projekcie artystycznym i seks z kobietą z tej grupy, która jest wielką fanką pisarza. Houellebecq wraz z małżonką wybrali się do Amsterdamu i tam przespali z ową kobietą, którą nazywa w książce Maciorą. Nie byli zadowoleni, bo nie była dość aktywna, pracownice seksualne są lepsze. Potem padła druga taka propozycja i znowu pojechali, tym razem poza małym przytulaniem do niczego nie doszło. Jednak Houellebecq podpisał umowę, w której zezwalał na publikację wszędzie, zawsze i za darmo wszelkich nakręconych przedtem i teraz materiałów. Trudno uwierzyć w aż taką głupotę, ale tłumaczy się tym, że wypił wino i wziął leki na uspokojenie. Potem pojawił się trailer filmu, wtedy się przeraził i zdobył sądowy nakaz blokujący jego publikację.

I tyle. Nie bardzo wiem, czemu ma służyć publikacja tego tekstu. Jeśli spodziewacie się tam jakiegoś pikantnego bógwico, to nic z tego, tylko trochę przechwałek, jaki to jestem dobry w łóżku i bezpruderyjny i parę cytatów z poezji francuskiej. Żenujące i żałosne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij