Czego nie powiedzą ci trenerzy mindfulness? Że medytacja może szkodzić

Najstarsze źródło pisane, w którym pojawia się wzmianka o tym, że zamiast pomagać, taka medytacja może niekiedy szkodzić, pochodzi z Indii i ma ponad 1500 lat.
Miguel Farias
Fot. scottmontreal, cc, via flickr.com

Badania nad tym, jak praktykować medytację bezpiecznie, rozpoczęto dopiero niedawno. Dziś zatem nie wiemy jeszcze, jakich udzielać rad w tej kwestii. Szerszy problem polega na tym, że medytacja ociera się o nietypowe stany świadomości, a nie dysponujemy jeszcze psychologicznymi teoriami umysłu, które pomogłyby te stany zrozumieć.

Mindfulness można praktykować za darmo we własnym domu – nic zatem dziwnego, że często wydaje się idealnym balsamem na stres i inne problemy ze zdrowiem psychicznym. To rodzaj medytacji opartej na tradycji buddyjskiej: polega na skupieniu całej uwagi na tym, co się w danej chwili odczuwa i myśli.

Najstarsze źródło pisane, w którym pojawia się wzmianka o tym, że zamiast pomagać, taka medytacja może niekiedy szkodzić, pochodzi z Indii i ma ponad 1500 lat. Księga medytacji Dharmatrāta, spisana przez społeczność buddyjską, opisuje rozmaite praktyki, a także wspomina o objawach depresji i lęku, jaki może wystąpić po medytacji. Szczegółowo przedstawia także zaburzenia poznawcze, które dziś wiązane są ze stanami psychozy, dysocjacji i depersonalizacji (wrażenia, że świat jest „nierealny”).

Mindfulness robi wam wodę z mózgu

czytaj także

Ostatnie osiem lat przyniosło sporo badań naukowych na ten temat. Wynika z nich, że niepożądane skutki medytacji nie są rzadkością. Opublikowane w 2022 roku badanie, przeprowadzone na próbie 953 regularnie medytujących osób w USA, wykazało, że ponad 10 proc. jego uczestniczek i uczestników doświadczało niepożądanych efektów, które odbijały się negatywnie na ich życiu codziennym i utrzymywały co najmniej przez miesiąc.

Według przeglądu obejmującego ponad 40 lat badań, opublikowanego w 2020 roku, najczęściej zgłaszanymi niepożądanymi skutkami medytacji są lęk i depresja. Nieco rzadziej występowały objawy psychotyczne lub urojenia, dysocjacja, depersonalizacja i paraliżujący strach.

Okazało się ponadto, że takie szkodliwe skutki mogą wystąpić u osób, które wcześniej nie odczuwały problemów ze zdrowiem psychicznym i które oddawały się medytacjom jedynie z umiarkowaną częstotliwością, a w niektórych przypadkach niepożądane objawy mogą mieć charakter długotrwały.

W świecie zachodnim również od dawna dysponowano dowodami na to, że medytacja może negatywnie odbijać się na zdrowiu psychicznym. W 1976 roku Arnold Lazarus, jeden z orędowników terapii poznawczo-behawioralnej, stwierdził, że stosowana bezkrytycznie medytacja może wywoływać „poważne problemy natury psychiatrycznej, takie jak depresja, wzburzenie, a nawet nagłe nasilenie schizofrenii”.

Na początku jest ból. Dzięki mindfulness spotykasz się ze sobą

Istnieją dowody na to, że praktykowanie mindfulness może nieść korzyści dla dobrostanu ludzi. Problem w tym, że trenerzy tej techniki, filmy wideo, aplikacje i książki rzadko wspominają, że możliwe są także efekty niekorzystne.

Profesor zarządzania i wykwalifikowany nauczyciel buddyzmu Ronald Purser pisał w wydanej w 2023 roku książce McMindfulness, że mindfulness stał się swego rodzaju „duchowością kapitalizmu”. Tylko w Stanach Zjednoczonych wokół praktyk medytacyjnych wyrósł biznes o wartości 2,2 mld dolarów. Luminarze tego przemysłu także powinni zdać sobie sprawę z potencjalnych problemów. Jeden z czołowych przedstawicieli ruchu mindfulness, Jon Kabat-Zinn, przyznał w wywiadzie dla „Guardiana” z 2017 roku, że „90 proc. badań nad dobroczynnymi efektami tych praktyk nie spełnia kryteriów naukowości”.

W 2015 roku w Wielkiej Brytanii ukazał się międzypartyjny raport parlamentarny poświęcony mindfulness. W przedmowie do tego raportu Jon Kabat-Zinn pisze, że praktykowanie tego rodzaju medytacji może z biegiem czasu odmienić „to, kim jesteśmy jako ludzie i obywatele, jako zbiorowości i społeczności, jako narody i jako gatunek”.

Ten niemal religijny entuzjazm dla mindfulness, który jakoby ma moc odmieniać nie tylko jednostki, ale i całą ludzkość, można często zaobserwować wśród jej zwolenników. Nawet wielu ateistów i agnostyków jest przekonanych, że medytacja może przyczynić się do szerzenia pokoju i empatii na świecie.

W medialnej debacie wokół mindfulness również brakuje wyważenia. W książce Buddha Pill, którą napisałem w 2015 roku wspólnie z psycholożką kliniczną Catherine Wikholm, zamieściliśmy rozdział podsumowujący badania nad negatywnymi skutkami medytacji. Odbił się on szerokim echem w mediach, aż po artykuł w „New Scientist” i słuchowisko dokumentalne radia BBC 4.

Media poświęciły jednak bardzo niewiele uwagi najdroższemu badaniu medytacji, które opublikowano w 2022 roku. Kosztowało 8 mln dolarów i zostało sfinansowane przez organizację filantropijną Wellcome Trust. Przeprowadzono je w między 2016 a 2018 rokiem; udział wzięło ponad 8 tysięcy dzieci w wieku od 11 do 14 lat z 84 brytyjskich szkół. Wyniki pokazały, że praktyka mindfulness nie poprawiła psychicznego dobrostanu dzieci w porównaniu z grupą kontrolną, a ponadto mogła mieć ujemny wpływ na te, u których istniało podwyższone ryzyko wystąpienia problemów psychicznych.

Czy grzyby psylocybinowe mogą pomóc w leczeniu depresji?

Czy zatem etyczne jest sprzedawanie apek do mindfulness, prowadzenie kursów medytacji, a nawet stosowanie jej w praktyce klinicznej – bez wspominania o potencjalnych niepożądanych skutkach? Biorąc pod uwagę, jak różnorodne one są i jak często występują, odpowiedź jest prosta: nie, to nie jest etyczne.

Wśród instruktorów medytacji i mindfulness panuje jednak przekonanie, że praktyki te mogą mieć wyłącznie dobroczynny wpływ, a tylko niewielka część kadry ma jakąkolwiek wiedzę o możliwych szkodach dla ludzkiej psychiki. Od osób, które ich doświadczyły, często słyszę tę samą historię: nauczyciele im nie wierzą. Najczęściej doradzają, by nie przerywać medytacji, a nieprzyjemne doznania miną same.

Badania nad tym, jak praktykować medytację bezpiecznie, rozpoczęto dopiero niedawno. Dziś zatem nie wiemy jeszcze, jakich udzielać rad w tej kwestii. Szerszy problem polega na tym, że medytacja ociera się o nietypowe stany świadomości, a nie dysponujemy jeszcze psychologicznymi teoriami umysłu, które pomogłyby te stany zrozumieć.

Już dziś można się jednak sporo dowiedzieć o negatywnych efektach ubocznych, o których mowa. Na swoich stronach internetowych osoby praktykujące medytację piszą o tych, jakich same doświadczyły; dostępne są również podręczniki akademickie z rozdziałami na ten temat. W Stanach Zjednoczonych powstała usługa medyczna dla osób, które doświadczają ostrych lub długotrwałych objawów, prowadzona przez naukowczynię zajmującą się badaniami nad mindfulness.

Dziś natomiast, jeśli medytacja ma służyć jako narzędzie terapeutyczne lub metoda wspierania dobrostanu psychicznego, opinia publiczna musi być poinformowana o tym, że może ona także szkodzić.

**
Miguel Farias – profesor psychologii eksperymentalnej na Uniwersytecie Coventry.

Artykuł opublikowany w magazynie The Conversation na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij