Kraje Unii Europejskiej, w tym Polska, sprowadzają antracyt z okupowanego Donbasu. Ten wysokowartościowy węgiel przyjeżdża do Europy wyposażony w rosyjskie certyfikaty pochodzenia. I nikt sobie nic z tego nie robi, a badający tę sprawę dziennikarze zostali zastraszeni przez pisowskiego wiceszefa MSZ. Z Karoliną Bacą-Pogorzelską i Michałem Potockim, autorami książki „Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu”, rozmawia Radosław Korzycki.
Radosław Korzycki: Na Śląsku w kopalniach COVID-19. Na Donbasie też?
Michał Potocki: Donbas nie jest Śląskiem, jeśli o epidemię chodzi. Najgorsza sytuacja panuje w Kijowie, co poniekąd oczywiste, bo to stolica i komunikacyjne centrum, oraz w Czerniowcach. To pogranicze z Rumunią. Wiele osób wróciło z Włoch i rozniosło tam chorobę. Na Donbas ze względu na jego peryferyjność i małą mobilność społeczną zaraza przyszła stosunkowo późno.
Po stronie ukraińskiej jest względnie niewiele przypadków, a po stronie okupowanej wiarygodnych danych nie ma. Separatyści przedstawiają swoje, ale trudno je zweryfikować. Dostali testy z Rosji, wprowadzili różne środki zaradcze, np. społeczną izolację, zrezygnowali z parad wojskowych z okazji 9 maja, więc poczucie odpowiedzialności za sytuację sanitarną jest paradoksalnie większe niż w stereotypowo wypucowanej Białorusi.
czytaj także
Skąd wziął się pomysł, żeby usiąść wespół i napisać książkę o węglu z Donbasu? Karolina zajmuje się na co dzień górnictwem, Michał – polityką zagraniczną.
Karolina Baca-Pogorzelska: Pojawił się temat, którego żadne z nas w pojedynkę nie mogłoby się podjąć. Nie znałam realiów politycznych regionu, po rosyjsku nie mówię, po ukraińsku raczej średnio, a Michał z kolei, jak zaczynaliśmy pracę, niewiele wiedział o węglu. A teraz już z ekspercką swobodą odróżnia, jaki surowiec wykorzystuje się w energetyce, jaki w metalurgii.
M.P.: Moje pojęcie o węglu sprowadzało się do tego, że wyobrażałem sobie, że ludzie w kopalni chodzą z młotkami i ręcznie odrywają. Praca nad Czarnym złotem była wobec tego rozbiciem jajka Kolumba, kiedy zobaczyłem, jak dalece wydobycie jest zmechanizowane.
A czy to nie jest trochę tak, że na aksjologicznym i politycznym poziomie połączyła was Rosja, a dokładnie grabież, jakiej Putin dokonuje?
M.P.: Jak najbardziej, na kilku poziomach. Wydobycie zaczęło się za caratu. Region ten był przemysłowym centrum Imperium Rosyjskiego. Ściągano tam inwestorów z Zachodu. Powstała tam ogromna belgijska kolonia.
Jak Kongo, którego historia jako prywatnej kolonii króla Leopolda II, gdzie wymordowano miliony zbierających kauczuk autochtonów, wraca teraz szerokim echem, odkąd po wydarzeniach w Minneapolis świat rozlicza się z rasistowskich trupów w szafie.
M.P.: Belgowie w Ukrainie nie obcinali rąk, tak jak to robili z Kongijczykami, ale eksploatowali region w typowo XIX-wieczny sposób. Sam Donieck został co prawda założony przez Walijczyka, ale to Belgowie aż do rewolucji październikowej byli tam głównym inwestorem. Rosjanie ściągali ich świadomie, wiedząc, że mają doświadczenie w górnictwie, niezbędne do rozwijania know-how i potencjału przemysłowego.
A druga sprawa, która nas popchnęła do wspólnej pracy, to bieżąca wojna. Została ona – mówiąc bardzo łagodnie – skatalizowana przez Rosję. Rozkręcili ją ludzie będący wprost związani z rosyjskimi służbami specjalnymi, z oddziałem, który wkroczył w kwietniu 2014 roku do Słowiańska i rozpoczął wojnę. Tylko dzięki pomocy Kremla węgiel wydobywany w Donieckim Zagłębiu dostaje lewe certyfikaty i może trafiać w świat.
czytaj także
W debacie publicznej pobrzmiewa głównie raczej kolokwialne, ogólne określenie, że jest to „wojna w Ukrainie”. Możecie je uściślić?
M.P.: Unikam tego sformułowania, bo to tak, jakby wojnę w Czeczenii określać mianem wojny w Rosji. Na jakimś poziomie to jest prawda, bo wojna się toczy w obrębie państwa ukraińskiego, ale na ograniczonym terytorium. To nawet nie jest cały Donbas. Okupowana jest raptem jego jedna trzecia. Korzenie konfliktu są takie, że w 2014 roku, po ucieczce prezydenta Wiktora Janukowycza, Ukraina borykała się z zapaścią wszystkich instytucji państwa.
Plan maksimum Putina polegał na odcięciu Ukrainy od morza – pozbawieniu jej dostępu do portów w Odessie i Mariupolu, zaplecza przemysłowego w Dniepropetrowsku i Doniecku oraz centrum inteligencji technicznej, czyli Charkowa. Tam zaczęły wówczas wybuchać bunty, gdzieniegdzie organizowane przez Rosję, gdzie indziej przez nią inspirowane. Ukraińcom udało się wtedy ograniczyć tę – jak ją wówczas nazywano – „rosyjską wiosnę” do Doniecka i Ługańska. Tam nie udało się ograniczyć rewolty ze względu na bliskość Rosji i relatywnie duży odsetek ludności opowiadający się za przyłączeniem do niej.
Co się dzieje, kiedy obywatele nie ufają państwu: ukraińska panika wokół koronawirusa
czytaj także
Zarządzanie wojną przejęły służby.
M.P.: Na Donbas Kreml zaczął wysyłać kadrowych oficerów służb specjalnych. Klasycznym przykładem jest wspomniany Słowiańsk, zajęty przez oddział Igora Striełkowa, który wcześniej uczestniczył w aneksji Krymu. Jeszcze do początku 2014 roku był on kadrowym oficerem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Przeszedł na emeryturę i pojechał na Krym. Ukraińcy nie znaleźli tam nikogo, kto zająłby się zaprowadzeniem porządku, kogoś takiego jak Ihor Kołomojski, który zadbał o stabilizację w Dniepropetrowsku. W Doniecku próbowali z Serhijem Tarutą, skądinąd byłym właścicielem Stoczni Gdańskiej, ale okazał się on za słaby. Kiedy w sierpniu 2014 roku Ukraińcy na tyle odbudowali armię, że niemal udało im się otoczyć Donieck i Ługańsk, wkroczyły regularne kolumny pancerne rosyjskiej armii i doprowadziły linię frontu do tej, którą mamy teraz.
czytaj także
Z waszej książki wynika, że donbaski antracyt – rodzaj wysokojakościowego węgla – można uznać za surowiec pozyskiwany z naruszeniem praw człowieka, jak krwawe diamenty z Sierra Leone.
M.P.: Zależało nam, by proceder donbaski wpisać w kontekst światowy. To scenariusz, który się powtarza w różnych regionach świata. Przyjęliśmy tę hipotezę dosyć wcześnie, natomiast do momentu, w którym nie zaczęliśmy się w nią wgłębiać, nie miałem świadomości, do jakiego stopnia to podobny mechanizm.
Chyba najlepiej udokumentowany jest proceder wywozu węgla drzewnego z Somalii. Są grupy rebelianckie, które się tym zajmują i albo ściągają haracze od miejscowych producentów, albo same się zajmują produkcją. Kontrolują porty, z których węgiel drzewny wypływa w świat i płynie do takich ośrodków międzynarodowego handlu jak Dubaj, a w międzyczasie jest wyposażany w lewe certyfikaty zaświadczające jego pochodzenie np. z Pakistanu, Komorów czy Dżibuti i z taką banderolą jest wysyłany do Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Omanu.
Tak samo wygląda droga donbaskiego antracytu do Europy?
M.P.: Z grubsza. Surowiec trafia do Rosji przez tę część granicy, której nie kontrolują ukraińscy celnicy i pogranicznicy. Tam jest wyposażany w rosyjskie certyfikaty pochodzenia i dalej trafia koleją przez Białoruś do Polski i Ukrainy albo statkami do Turcji, na Bałkany i do Europy Zachodniej. Wśród państw Unii Europejskiej do największych importerów należy Belgia, Polska i Rumunia. Głównie dlatego, że kolejowe przejście graniczne w Małaszewiczach i porty w dwóch pozostałych krajach to bramy wjazdowe do UE. Potem antracyt jest reeksportowany dalej, ale tego już się nie da prześledzić.
Europa nic sobie z tego nie robi?
M.P.: Węgla drzewnego, podobnie jak węgla z Donbasu, nie ma na oficjalnej liście OECD surowców konfliktowych. Unia Europejska jest w trakcie wdrażania przepisów, które zobowiązują importerów surowców wymienionych w zasadach OECD, żeby śledzić i sprawozdawać krok po kroku, skąd pochodzi np. wolfram, gdzie został wydobyty, jacy pośrednicy się nim zajmowali, czy kopalnie dbają o prawa człowieka, czy nie zatrudniają dzieci, czy nie kontroluje ich jakaś grupa rebeliancka. Do tego, by węgiel wpisać na tę listę, jest jeszcze długa droga, ale trzeba sobie stawiać ambitne cele. To by w praktyce uniemożliwiło sprowadzanie antracytu z Donbasu, bo importerzy nie byliby w stanie udokumentować jego pochodzenia.
K.B.-P.: Z mętnie wypełnionymi dokumentami spotkaliśmy się podczas naszego śledztwa. Czasami było wpisane „kraj pochodzenia nieznany” albo „producent – brak”. Albo jako stację załadunku wskazywano stację Gukowo na granicy rosyjsko-ukraińskiej, chociaż nawet na zdjęciach satelitarnych widać, że nie ma tam takiej infrastruktury. Można w tych papierach wpisać cokolwiek.
Na to pozwalają też przepisy celne, bo antracyt praktycznie nie jest wydobywany w Unii Europejskiej, więc nie jest objęty cłem; nie wchodzi w grę kwestia ochrony konkurencyjności. Wobec tego, że nie ma taryf, nikt nie przykłada wielkiej wagi do kontroli dokumentów. Na oko nie ocenisz też, skąd surowiec pochodzi. Antracyt da się łatwo rozpoznać, ma troszkę inny połysk niż inne rodzaje węgla, ale już miejsca jego wydobycia nie da się ustalić bez szczegółowych badań chemicznych. Trzeba pobrać uśrednioną próbę z wagonu czy statku i dopiero na tej podstawie można się pokusić o ocenę pochodzenia paliwa.
czytaj także
Tę samowolkę można ograniczyć?
K.B.-P.: Gdyby wprowadzono zasady takie, jakie są przy surowcach konfliktowych, wymagałoby to gruntownego przeorganizowania światowego handlu węglem, także w Polsce. Trudno dziś uwierzyć, by Niemcy na to poszli, bo pozamykali wszystkie swoje kopalnie węgla kamiennego i są uzależnieni całkowicie od importu, przede wszystkim z Rosji. Nie chcieliby iść na konflikt z Moskwą. Ale nie twierdzimy, że zmiana nie jest możliwa, potrzeba tylko dobrej woli.
Dziś nie ma klimatu do kolejnych sankcji.
M.P.: Był, kiedy sześć lat temu zaczynała się wojna. Kiedy na początku 2015 roku trwały walki o Debalcewo, Rosjanom grożono, że jeżeli posuną się dalej, Unia wprowadzi embargo na węgiel. Rosjanie się zatrzymali, więc temat umarł. Teraz z miesiąca na miesiąc rośnie zmęczenie tematem. Rośnie presja na to, by z Rosją rozmawiać i handlować. Energia państw, którym najbardziej zależy na sankcjach, czyli Polski, krajów bałtyckich i Szwecji, jest skoncentrowana na utrzymywaniu stanu posiadania, by co pół roku, gdy przedłuża się sankcje na Rosję, Włochy, Węgry czy Francja tego nie zawetowały. To się udaje utrzymywać, ale rząd PiS nie stawia sobie ambitniejszych celów.
Wpisanie antracytu z Donbasu na listę surowców konfliktowych jest planem maksimum. Wariantem minimum byłoby wpisanie ludzi i spółek, o których piszemy, do aneksu, który jest potocznie nazywany „unijną czarna listą”. Wystarczyłyby do tego obowiązujące już przepisy. Potrzebna jest do tego jednomyślność państw członkowskich, ale precedensy są. Wpisano niedawno na tę listę np. ludzi, którzy organizowali na Krymie wybory, co było sprzeczne z międzynarodowym prawem wojennym, bo pod okupacją nie wolno przeprowadzać wyborów.
czytaj także
A polską zmowę milczenia poruszyliście?
M.P.: Polski rząd reagował na trzy sposoby. Minister energii Krzysztof Tchórzewski bagatelizował problem, mówiąc, że z jego punktu widzenia to nie jest wielka sprawa, bo skala importu jest zbyt mała. Drugi typ reakcji to słowa ówczesnego wiceszefa MSZ Jana Dziedziczaka, który groził nasłaniem na nas służb specjalnych, żeby sprawdzić, kto za nami stoi.
Nie sprawdzaliście, czy minister Dziedziczak nie przekroczył granicy? Wolne media, te sprawy…
K.B.-P.: To była odpowiedź na interpelację poselską grupy posłów z Nowoczesnej. Trochę to poszło naokoło, nasze nazwiska nie padły.
M.P.: Tak jak ciut dookoła poszedł trzeci typ reakcji, czyli paszkwil na wPolityce.pl. Zaliczam to do trzeciego typu reakcji rządowych, bo tak ten portal trzeba traktować. Nie było naszych nazwisk, ale pojawiła się insynuacja, że piszemy za pieniądze Rinata Achmetowa. Dla czytelnika Czarnego złota będzie to absurdalne, bo ten oligarcha nie jest pozytywnym bohaterem naszej książki. Zapanował przekaz typu „oblężona twierdza”, nie wiadomo, kto tym dziennikarzom za to zapłacił.
Ktoś podszedł do sprawy bardziej merytorycznie?
M.P.: Polska ambasada w Kijowie wydała komunikat sugerujący biznesmenom zajmującym się interesami w Ukrainie, żeby pilnowały przestrzegania przepisów prawa ukraińskiego, co w tym przypadku oznaczało wprost, że polski rząd odradza im handlowanie z separatystami.
K.B.-P.: Druga fala reakcji po drugiej części naszych publikacji pojawiła się w Sejmie. Posłowie zadawali rządowi pytania, a minister Tchórzewski i wiceminister w jego resorcie Grzegorz Tobiszowski wspominali, że służby się tą sprawą zajmą. Europoseł Jarosław Wałęsa zadał kilka pytań w tej sprawie Federice Mogherini, ówczesnej szefowej unijnej dyplomacji. Opowiadała, klucząc, że to nie odpowiedzialność Wspólnoty, tylko każdego kraju z osobna, i to one powinny to monitorować.
Kiedy sprawa nabrała charakteru międzynarodowego, zaczęliśmy pytać też MSZ państw, do których trafiał węgiel z Donbasu. Część nas zignorowała, nie odpowiadając na maile, część odpowiedziała w podobnym tonie jak polskie władze i Komisja Europejska. Każdy próbował odsunąć ten problem od siebie.
Oprócz bieżącej sytuacji politycznej zajęliście się też sytuacją ludzi mieszkających na Donbasie. Los górników jest tragiczny.
K.B.-P.: Możemy to porównać ze śląskim doświadczeniem sprzed kilkudziesięciu lat. Takie warunki panowały w kopalniach w czasie, kiedy były rabowane przez Niemców. Oni wtedy wydobywali na hejnał. Na Donbasie właśnie tak się teraz dzieje. Nie ma dbałości o żadne bezpieczeństwo. Nie wydaje się pieniędzy na profilaktykę antytąpnięciową czy antypożarową. Najważniejsze jest to, żeby wydrapać ten węgiel z podziemi i żeby było go jak najwięcej. Wiele z tych kopalń jeszcze przed wybuchem wojny było niedoinwestowanych. Zwłaszcza kopalnie państwowe, bo jak państwowe, to niczyje. Bardziej doinwestowane są kopalnie Achmetowa, które separatyści odebrali mu w 2017 roku, ale do dzisiaj widać efekty tych inwestycji.
Epidemia pokazała, że europejskie gospodarki zależą od migrantów
czytaj także
Czy kryzys klimatyczny i stopniowe odchodzenie Europy od węgla może ograniczyć napływ antracytu z Donbasu?
K.B.-P.: W państwach Unii Europejskiej antracyt nie jest używany do celów energetycznych, tylko głównie metalurgicznych i chemicznych, gdzie – jak w przypadku produkcji sody – może zastąpić koks. W tych procesach antracyt nadal będzie potrzebny. Polityka klimatyczna UE zakłada głównie ograniczanie węgla w energetyce. Ale jednocześnie na przykład węgiel koksowy, czyli baza do produkcji stali, znajduje się na liście surowców krytycznych UE.
**
Autorzy książki za swoje teksty śledcze dotyczące donbaskiego antracytu otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne”, Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego.
Karolina Baca-Pogorzelska – dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współautorka książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) Drugie życie kopalń, Babska szychta i Ratownicy. Pasja zwycięstwa. Laureatka dwóch nagród Wyższego Urzędu Górniczego w konkursie dla dziennikarzy „Karbidka”, zdobywczyni pierwszej nagrody Głównego Instytutu Górnictwa, zajęła trzecie miejsce w konkursie „Dziennikarze dla klimatu”.
Michał Potocki – dziennikarz zajmujący się sytuacją społeczno-polityczną w Ukrainie i Białorusi. Jest redaktorem w „Dzienniku Gazecie Prawnej” i współpracownikiem „Nowej Europy Wschodniej”. Zwyciężył w międzynarodowym konkursie dziennikarskim Belarus in Focus 2012. Współautor – wraz ze Zbigniewem Parafianowiczem – książek Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę (książka znalazła się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego) i Kryształowy fortepian. Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki.
Radosław Korzycki – dziennikarz „Dziennika Gazety Prawnej”. Wcześniej pracował w „Dzienniku Polska Europa Świat” oraz w „Polityce” i współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”. Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską, oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.