Czytaj dalej

Święte czy dziwki – zawsze na cenzurowanym

Marsz Szmat w Toronto. Fot Eric Parker/flickr.com

Kobieta zawsze jest zbyt rozwiązła lub zbyt cnotliwa. Oczywiście dla innych. Dla innych mężczyzn, ale i kobiet, którzy i które roszczą sobie prawo do oceniania naszej seksualności, do zawstydzania nas z jej powodu, niezależnie od tego, co tak naprawdę robimy czy czego nie robimy.

Jak zapracować sobie na łatkę zdziry czy dziwki? Bardzo łatwo. Wystarczy być kobietą. Negatywna ocena kobiecej seksualności wciąż wielu osobom wydaje się najlepszym narzędziem, by kobietę zawstydzić, poniżyć. Zjawisko to nazywamy „slut-shamingiem”. Dziwką można zostać nazwaną, bo się pomalowało usta na czerwono, założyło bluzkę z dekoltem albo odmówiło komuś seksu. Wcale nie trzeba seksu uprawiać czy o nim bez skrępowania rozmawiać. Ale co dopiero, kiedy o swoich seksualnych doświadczeniach rozprawiamy. Wtedy slut-shaming murowany i nie ma się czemu dziwić – same się o to prosiłyśmy.

Seks, kłamstwa i Messenger – czego boją się ludzie młodsi ode mnie?

Nie powinna się więc dziwić Gabriela Wiener, peruwiańska dziennikarka i pisarka, żyjąca i pracująca w Hiszpanii, że spotkało to i ją. Dlaczego? Bo odważyła się sprawdzić, czym jest swingowanie, seks w trójkącie, wizyta u dominatrix i publiczne przyjęcie serii klapsów na swój nagi tyłek czy odwiedzenie obcego mężczyzny, by doprowadził ją do wytrysku (spoiler alert: doprowadził). Nie dość, że to wszystko zrobiła, to jeszcze opisała i opublikowała. Bezwstydnica.

W Polsce na początku roku ukazał się zbiór jej tekstów pt. Seksografie. Reportaż uczestniczący o pokusach i pragnieniach (tłum. Andrzej Flisek, wyd. Prószyński i S-ka). Czytając, chciałam więcej, więcej szczegółów, więcej przygód Wiener, która w zasadzie wyświadczyła przysługę czytelniczkom i czytelnikom – przeżyła na własnej skórze seksualne przygody, o jakich wiele osób być może marzy, i jeszcze podzieliła się swoimi doświadczeniami. A my przecież tak lubimy opowieści o seksie. Lubimy też oceniać, robimy to niemal z automatu, mamy to we krwi. Nic więc dziwnego, że kiedy Wiener zaczęła publikować – i to w teoretycznie dość wyzwolonej seksualnie Hiszpanii – to spotkała się z ostrymi reakcjami.

Wiener szczerze przyznała, że po ukazaniu się jej pierwszej książki zalała ją fala slut-shamingu. Nazywano ją dziwką, komentowano niewybrednie jej wygląd, pojawiły się również wobec niej uprzedzenia rasowe i klasowe. Ale właśnie wtedy obudziła się w niej feministka.

Pisarka uznała, że nie da się uciszyć, bo o to chodzi komentującym, hejterkom i hejterom. A według niej kobieca perspektywa na seksualność była i jest potrzebna. Poza tym ma prawo mówić o swoich prawach i pragnieniach, więc będzie to robiła nadal. Zachowała się w myśl hasła: „nie da się zawstydzić kobiety jej seksualnością, kiedy ona sama się jej nie wstydzi”. Co jeszcze bardziej nienawistników rozwściecza.

Trzeba jednak zauważyć, że potrzeba dużo samozaparcia i twardego tyłka, siostrzeńskiego czy jakiegokolwiek innego wsparcia, żeby nie tylko nie przejąć się zbytnio slut-shamingiem, ale jeszcze mimo niego działać, być może jeszcze bardziej zdecydowanie. Swoją drogą, można się też w tym wszystkim pogubić, bo przecież z jednej strony chcą, abyśmy nie były puszczalskie – cokolwiek to znaczy – a jeśli jesteśmy w jakimkolwiek stopniu aktywne seksualnie, to może nas spotkać slut-shaming. A z drugiej strony, kiedy odmawiamy seksu, nie mamy na niego ochoty itp., to zaraz oskarża się nas o oziębłość, określa jako „cnotki niewydymki”. Zawsze źle.

Niestety slut-shaming ma bardzo różne i głębokie skutki, szczególnie kiedy spotyka młode osoby – a to zaczyna się już w szkole. Dziewczynki są na cenzurowanym, karci się je, że swoim wyglądem czy zachowaniem rozpraszają chłopców, jednocześnie tym drugim przyzwalając na „końskie zaloty” i utwierdzając ich w przekonaniu, że mają prawo robić z kobiecym ciałem, co chcą. Bezkarnie.

W Mołdawii nauczyciele i uczniowie biorą edukację seksualną w swoje ręce

W dodatku slut-shaming wydaje się taki niewinny, niby to tylko słowa. Ale słowa ranią, krzywdzą, mają swoje reperkusje. Mimo to prowadzi się niewiele badań ukierunkowanych konkretnie na slut-shaming – czyżby dlatego, że jest zjawiskiem tak powszednim i powszechnym, że niewartym uwagi? – a jego skutki mogą być bardzo poważne.

Wpływają na zmianę zachowania dziewcząt, a później kobiet, czyli tych, których to zjawisko przede wszystkim dotyczy. Powodują zahamowania społeczne, izolację, obniżone poczucie własnej wartości, zaburzenia odżywiania, depresję, a nawet prowadzą do samobójstw. Oczywiście na niektóre z nas działa to jak płachta na byka, powoduje bunt i np. jeszcze bardziej wyzywające – w mainstreamowym uznaniu – ubieranie się, zachowanie itp. Często jednak buntem przykrywane są negatywne odczucia, poczucie gorszości i bycia nieakceptowaną przez grupę rówieśniczą, nauczycieli, opiekunów.

Oczywiście trzeba też w tym miejscu przyznać, że wszyscy żyjemy w błędnym kole slut-shamingu i dla niektórych z nas będzie to faktycznie narzędzie, by drugą osobę skrzywdzić. Dla innych będzie to swego rodzaju życzliwy slut-shaming, wynikający z troski, np. rodzicielskiej, że w zbyt krótkiej spódnicy spotka nas jakaś przykrość czy napaść na tle seksualnym. Co oczywiście nie jest usprawiedliwieniem.

Slut-shaming to bardzo istotna cegiełka budująca kulturę gwałtu. Choćby przez to, że już jako dziewczynki jesteśmy uczone bierności, przyzwalania na męską dominację i czujemy się winne za męskie zachowania, które nam nie odpowiadają. Bo to nam się mówi, że prowokujemy. Bo mamy za krótką spódnicę, zbyt uśmiechnięte oczy. Tymczasem wypadałoby uczyć chłopców, że nie mają prawa przekraczać naszych cielesnych granic, dotykać naszego ciała bez naszej zgody – strzelać nam ze staników, ciągnąć za włosy, a potem nie wolno im nas gwałcić.

Tinder jest wyzwolony, ale my już niekoniecznie

Patriarchalne przekonanie, że kobiety są gorsze od mężczyzn, że są im podległe, sprawia, że niektórzy roszczą sobie prawa do naszych ciał bez pytania. A potem jeszcze nie są należycie karani. Na izbie przyjęć, na posterunku policji czy w sądzie to ofiara ma udowodnić, że nie zawiniła. A może jest dziwką? A przecież dziwki nie można zgwałcić. Więc często nie zgłaszamy przemocy, bo nie chcemy się narażać na traumatyczne przejścia, na victim blaming i slut-shaming.

Ten ostatni odpowiada też za nasze seksualne zahamowania – jak podkreślają seksuolożki, z którymi sporo na ten temat rozmawiałam – za to, że wiele z nas nie czerpie należytej przyjemności z seksu, na pewne zachowania sobie nie pozwala, bo w głowie mamy autocenzora, bo mamy obawy pt. „co sobie ludzie o mnie pomyślą” czy też osoby, z którymi idziemy do łóżka. Zaniżamy więc liczbę partnerek czy partnerów seksualnych, unikamy seksu na pierwszej randce, choć mamy na niego ochotę, nie robimy tego czy tamtego, nie mówimy o swoich fantazjach, seksualnych potrzebach i pragnieniach. Bo może ktoś nas uzna za puszczalską.

Dziwką można zostać nazwaną, bo się pomalowało usta na czerwono.

To m.in. powoduje tzw. orgasm gap, czyli dysproporcję w orgazmach kobiecych i męskich – na naszą niekorzyść. Ale slut-shaming także sprawia, że osoby, z którymi idziemy do łóżka, tracą, kiedy my się w tym łóżku pilnujemy, stawiamy sobie granice, boimy się wyjść poza schemat.

Gabriela Wiener podkreśla w wywiadach i swoich reportażach, że nie chce stawiać sobie granic, zwłaszcza w sferze seksualnej. Choć jest surowo oceniana, to przecież nie robi nikomu krzywdy swoim postępowaniem. Mimo wszystko żyje na własnych zasadach i stara się pokazać, że jesteśmy różni, mamy odmienne potrzeby, realizujemy je po swojemu i czas wyjść poza jedną słuszną narrację, czas otwarcie rozmawiać o seksualności, bo to normalna sprawa.

Co też warte podkreślenia, Peruwianka więcej w swoich reportażach odsłania, kiedy opowiada o swoim macierzyństwie, podejściu do śmiertelności czy swojego pisarstwa – wtedy wykazuje się odwagą, by pokazać swoje miękkie podbrzusze. A nie wcale wtedy, kiedy pisze o seksualnych doświadczeniach. Ale to może kwestia mojej perspektywy.

Polska – kraj, w którym rzetelnej edukacji odmawia dzieciom rzecznik ich praw

Pewne jest, że głosów takich jak Wiener potrzeba nam więcej. Potrzeba nam szerszej reprezentacji różnych seksualnych zachowań kobiet. Czas skończyć z podwójnymi seksualnymi standardami, bo bez tego nie ma mowy o równości. Dlatego trzeba mówić, jak dużą krzywdę robimy innym, podobnie jak i sobie, tym slut-shamingiem, jak poprzez niego umacniamy kulturę gwałtu, pogrążamy ofiary przemocy seksualnej, hamujemy siebie i innych.

Najgorsze dla mnie jest, kiedy slut-shamingują się kobiety nawzajem. Bo mężczyźni dzielą nas od wieków na święte i dziwki, więc wypadałoby, żebyśmy już sobie tego nie robiły, byśmy w imię siostrzeństwa przeciwstawiły się ocenianiu naszej seksualności, żebyśmy mogły realizować ją na równych i własnych zasadach, a słowo „dziwka” i jego synonimy stały się źródłem naszej siły, epitetami do odzyskania, a nie były dłużej narzędziami do zawstydzania nas, niezależnie od tego, czego byśmy nie zrobiły.

***

Paulina Klepacz – feministka, dziennikarka zajmująca się tematyką seksualności i relacji, współtwórczyni i redaktorka naczelna feministyczno-erotycznego magazynu „G’rls ROOM”, autorka powieści Daj mi więcej, współautorka książki #Girlstalk i CIPKOnotesu. Wraz z Aleksandrą Nowak i Kamilą Raczyńską-Chomyn pracuje nad książką Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu, która ukaże się na początku 2021 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij