Czytaj dalej

6 mitów na temat aborcji

Przypominamy sześć mitów na temat aborcji, które wypunktowała w swojej książce Katha Pollitt. Nie dajmy sobą manipulować, wkręcać się i podpuszczać. Moje ciało, moja sprawa. A jeśli nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób. Proste.

Przeciwnicy aborcji nie ustają w wymyślaniu argumentów, którymi chcą uzasadnić odbieranie kobietom prawa do własnej decyzji. Perswadują, sięgając po Biblię, udając współczucie, udając troskę, udając, że zależy im na dobru kobiet i dzieci. Ale im zależy przede wszystkim na władzy. Dlatego nie pozwalajmy na manipulację.

Oto sześć popularnych mitów na temat aborcji, które wypunktowała w swojej książce Katha Pollitt. Prawdopodobnie jest ich w obiegu jeszcze więcej, więc bądźcie czujne.

Możecie przeczytać wszystko lub wybrać mit z listy: 

BIBLIA ZABRANIA ABORCJI

Zawarte w Biblii poglądy na aborcję – czy na cokolwiek innego – nie powinny mieć w naszym kraju znaczenia. Stany Zjednoczone nie są teokracją. Niemniej jeśli wziąć pod uwagę pewność przeciwników aborcji, że przerywanie ciąży jest sprzeczne z wolą Boską, zaskakujące może się okazać, że ani Stary, ani Nowy Testament nie wspominają nawet słowem o aborcji.

Przeciwnicy aborcji muszą dokonywać ekstrapolacji na podstawie fragmentów dotyczących zupełnie innych spraw: proroctw, według których matki będą pożerać swoje dzieci, opisów masakr, w których ćwiartowane są kobiety w ciąży, albo wyrzekań, że ktoś wolałby umrzeć w łonie matki. Bóg mówi do Jeremiasza (Jr 1:5): „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię” (czyli Jeremiasz istniał jeszcze przed swoim poczęciem?). Psalmista mówi do Boga: „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki” (Ps 139:13; czyli przez jakiś czas w łonie nie był jeszcze w pełni utkany, a bardziej przypominał motek wełny?). W Ewangelii według św. Łukasza ciężarna Maryja odwiedza swoją kuzynkę Elżbietę, której „dzieciątko” – przyszły Jan Chrzciciel – „poruszyło się […] w jej łonie” (Łk 1:41).

Tego typu fragmenty mają znaczenie dla aborcji tylko wówczas, gdy z góry założy się, że tak jest. To samo dotyczy oczywiście przykazania „Nie zabijaj” (które powinno być tłumaczone raczej jako „Nie morduj”) – jeśli zastosować je do aborcji, trzeba zadać pytanie, czy zapłodniona komórka jajowa, embrion albo płód są osobą, a jeśli tak, to czy na pewno to przykazanie będzie mieć tu zastosowanie, bo przecież nie odnosi się ono do wielu przypadków zabijania, na przykład na wojnie, w samoobronie albo w karze śmierci.

Stary Testament to bardzo gruba księga, pełna zakazów, nakazów i szczegółowych instrukcji na temat życia codziennego: w co się ubierać, czego nie jeść, jak zbierać plony. Wiele czynności jest piętnowanych – przeklinanie rodziców, uprawianie czarów i bluźnierstwo są karane śmiercią. Można w niej znaleźć mnóstwo szczegółowych opisów grzechów (w tym seksualnych) popełnianych przez bohaterów, a także częste sarkania pod adresem urodziwych dziewcząt, które przywdziewają seksowne ciuchy i wzbudzają żądzę w mężczyznach. Ale nie ma nic o aborcji.

Nie chodzi też o powściągliwość Starego Testamentu wobec kobiecego ciała. Menstruacja zasłużyła na wiele uwagi. Podobnie poród, niepłodność, pożądanie, prostytucja (kara śmierci), niewierność (znów kara śmierci) i gwałt (jeśli kobieta będzie w zasięgu słuchu innych, a nie będzie krzyczeć… kara śmierci). Jak to możliwe, że autorzy (czy też Autor) przewidzieli karę dla kobiety, która zechce pomóc w bójce mężowi, chwytając przeciwnika za jądra (należy jej odciąć rękę; Pwt 25:11–12), ale nie uznali za stosowne poświęcić nawet słowa aborcji?

Irlandia zerwała z dyktatem Kościoła. Jak im się to udało?

Biorąc pod uwagę kary za seks pozamałżeński i okoliczność, że karane były również ofiary gwałtu, trudno sobie wyobrazić, aby kobiety nigdy nie potrzebowały rozpaczliwie przerwać ciąży. Wątpliwe też, aby nie istniały ludowe sposoby na pozbycie się tego problemu, bo przecież inne starożytne kultury wiedziały, jak to zrobić. Akuszerki musiały wiedzieć, jak wywołać poronienie – „wiedźmy” mogły w tym celu używać ziół i napojów.

Przeciwnicy aborcji często cytują Księgę Wyjścia 21:22–23: „Gdyby mężczyźni, bijąc się, uderzyli kobietę brzemienną, powodując poronienie, ale bez jakiejkolwiek szkody, to [winny] zostanie ukarany grzywną, jaką [na nich] nałoży mąż tej kobiety, i wypłaci ją za pośrednictwem sędziów polubownych. Jeżeli zaś ona poniesie jakąś szkodę, wówczas on odda życie za życie […]”.

Według interpretacji współczesnych przeciwników aborcji we fragmencie tym jest wprowadzone rozróżnienie między spowodowaniem przedwczesnego porodu (grzywna) a poronienia (kara śmierci) – sugeruje to zresztą większość współczesnych anglojęzycznych przekładów (co ciekawe, według Biblii Króla Jakuba pierwsza możliwość brzmi: „tak, że jej owoc ją opuści”, co jest bardziej dwuznaczne i bliższe hebrajskiego oryginału).

Niestety, dla antyaborcyjnych egzegetów istnieje co najmniej tysiącletnia tradycja rabiniczna, według której grzywna dotyczy spowodowania poronienia, a kara śmierci – spowodowania śmierci ciężarnej. Jeśli dopiero teraz doszli oni do wniosku, że ten niezbyt znany cytat należy uznać za dowód, jakoby Biblia całkowicie zakazywała aborcji, to trzeba się zastanowić, czemu wcześniej nikt nie czytał go w ten sposób. Talmud zezwala na aborcję w określonych okolicznościach, a nawet jej wymaga, jeśli jest konieczna dla ratowania życia kobiety.

Nowy Testament dał Bogu drugą szansę na jasne wypowiedzenie się w sprawie aborcji. Jezus miał zdecydowane przekonania na temat seksu i małżeństwa – uważał żydowskie przepisy aborcyjne za nazbyt łagodne, potępiał kamienowanie cudzołożnic i nie miał oporów przed uzdrowieniem kobiety cierpiącej od dwunastu lat z powodu krwawienia (z pochwy), które sprawiało, że była wyrzutkiem wśród Żydów. Ale nic nie mówił o aborcji. Św. Paweł też nie, ani autorzy innych ksiąg Nowego Testamentu, ani późniejsi autorzy, których słowa zostały wplecione w pierwotne wersje tekstu.

KOBIETY SĄ ZMUSZANE DO ABORCJI

Przeciwnicy aborcji twierdzą, że kobiety i dziewczęta niejednokrotnie przerywają chciane ciąże pod przymusem lub naciskiem. W literaturze antyaborcyjnej często można trafić na twierdzenie, że 64 proc. kobiet „czuje presję, aby poddać się aborcji”. W Dakocie Południowej potrzeba zapobiegania rzekomo rozpowszechnionemu przymuszaniu do aborcji była używana jako argument za przepisami z 2011 roku, wprowadzającymi 72-godzinny okres oczekiwania i obowiązkowe zasięgnięcie porady w antyaborcyjnym kryzysowym centrum ciążowym.

Dziennikarka Robin Marty jako pierwsza doniosła, że wartość 64 proc. pochodzi z opublikowanego w 2004 roku w czasopiśmie „Medical Science Monitor” artykułu Induced Abortion and Traumatic Stress: A Preliminary Comparison of American and Russian Women [Aborcja a traumatyczny stres. Wstępne porównanie kobiet w Stanach Zjednoczonych i Rosji – tłum.] autorstwa Vincenta M. Rue, Priscilli K. Coleman, Jamesa J. Rue i Davida C. Reardona. Brzmi to naukowo, ale nie dajmy się zwieść pozorom.

„Nieplanowane” − antyaborcyjne kłamstwa na ekranach kin

David Reardon to znaczący aktywista antyaborcyjny, niestrudzony głosiciel nowiny o „syndromie poaborcyjnym” (zaburzeniu, którego istnieniu przeczy Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne) i dyrektor antyaborcyjnego Instytutu Elliota (według informacji podanej na stronie internetowej organizacji nazwa ta została wybrana z „listy imion dziecięcych”, bo brzmi jednocześnie przyjaźnie i naukowo). Jego doktorat z etyki biomedycznej pochodzi z Pacific Western University – korespondencyjnej uczelni, która nie jest akredytowana w Departamencie Edukacji.

„Medical Science Monitor” to czasopismo internetowe, które publikowało też inne wątpliwe wyniki badań, na przykład artykuły broniące odrzucanego przez medycynę powiązania szczepionek z autyzmem. W 2012 roku ujawniono, że pismo to należało do grupy periodyków, które dogadały się, aby wzajemnie napędzać sobie ranking cytowań. Na koniec, strona internetowa pisma jest pełna literówek i niegramatycznych konstrukcji, co też nie budzi zaufania.

Z interesującym nas artykułem wiąże się wiele wątpliwości. Nie dotyczył on zmuszania do aborcji, ale porównania wiążącej się z aborcją traumy wśród kobiet ze Stanów Zjednoczonych i z Rosji.

W całej Europie pseudokliniki okłamują kobiety w ciąży

Zastosowana próba była maleńka (217 Amerykanek), samodzielnie dobrana i było w niej znacznie więcej kobiet białych i z klasy średniej niż w ogólnej populacji kobiet przerywających ciążę. Ponadto kobiety wypowiadały się o aborcjach dokonanych dekadę wcześniej. Połowa uznała, że aborcja jest złem; jedynie 40 proc. poparło prawo kobiety do przerwania ciąży.

30 proc. informuje o poaborcyjnych „komplikacjach zdrowotnych”, które mogą znaczyć cokolwiek (według Instytutu Guttmachera jedynie w przypadku pół procent aborcji dokonanych w pierwszym trymestrze ciąży pojawiają się komplikacje „mogące wymagać hospitalizacji”). Co ciekawe, Amerykanki (ale nie Rosjanki) donoszą o znacznej przemocy i traumie w swoim życiu przed przeprowadzeniem aborcji.

Kobieta uznająca aborcję za zło, przekonana o doznanym wskutek przerwania ciąży cierpieniu emocjonalnym i fizycznym, może z większym prawdopodobieństwem, zapytana po dziesięciu latach, obwiniać innych o swoją decyzję. Ale co oznacza poczucie bycia zmuszaną albo naciskaną na poddanie się aborcji? Przeciwnicy aborcji przytaczają sensacyjne wiadomości o kobietach, którym za odmowę przerwania ciąży grożono bronią czy nawet je mordowano. To przymus. Jeśli jednak rodzice szczegółowo opisują córce, jak trudne jest życie samotnej matki, albo jeśli chłopak mówi, że nie jest gotowy na małżeństwo ani bycie ojcem, albo siostra nie chce się zgodzić na kolejne dziecko we wspólnym mieszkaniu, to nie jest zmuszanie do aborcji.

Wszystkim nam zdarzało się odczuwać nacisk, abyśmy podjęli tę albo inną decyzję w tej czy innej sprawie, ale to nie oznacza, że podjęta decyzja nie była naszą decyzją.

Jak często się zdarza, że kobieta zostaje popchnięta do przeprowadzenia aborcji, której nie chce? W 2005 roku Instytut Guttmachera przeprowadził ankietę, w której 1209 kobiet zapytano o przyczyny decyzji o przerwaniu ciąży. Spośród nich 14 proc. wybrało odpowiedź „mąż lub partner chce, abym przeprowadziła aborcję”, a 6 proc. – „rodzice chcą, abym przeprowadziła aborcję” (co ciekawe, obie te wartości były niższe niż w podobnej ankiecie z 1987 roku, kiedy to 24 proc. kobiet powoływało się na życzenia mężów bądź partnerów, a 8 proc. – na życzenia rodziców).

Trudno się dziwić, że kobiety nie wybierają aborcji w społecznej próżni – na decyzję mają wpływ relacje międzyludzkie, prawdopodobnie, tak jak w przypadku wszelkich innych decyzji, nie zawsze w sposób przyjemny dla osoby podejmującej decyzję. Jednak na pytanie o najważniejszy powód poddania się aborcji, życzenia męża, partnera lub rodziców wymieniło mniej niż pół procent. To zdecydowanie przeczy twierdzeniu, jakoby kobiety przerywające ciążę zazwyczaj chciały ją donosić, ale ulegały naciskowi innych ludzi i potrzebowały przed nim ochrony.

ABORCJA JEST NIEBEZPIECZNA

Literatura antyaborcyjna jest pełna opowieści o kobietach, które doznały poważnego uszczerbku na zdrowiu lub wręcz zmarły w przychodniach aborcyjnych, niezmiennie opisywanych jako brudne miejsca obsadzone przez niekompetentnych „aborcjonistów” i niemiły personel pomocniczy. Tego typu miejsca istnieją: w przychodni Kermita Gosnella w Filadelfii zmarła kobieta, inne zostały poranione, a wszystkie pacjentki otrzymały opiekę na niedostatecznym poziomie.

Steven Brigham, właściciel innej szemranej przychodni, przez wiele lat działał w różnych miejscach, w jakiś sposób unikając odpowiedzialności prawnej. Obaj byli w stanie utrzymać się na rynku, bo ich usługi były tanie i lokalnie dostępne, a przy tym przeprowadzali aborcje na późniejszym etapie ciąży, niż jest to prawnie dopuszczalne, i kierowali swoją ofertę do słabiej zarabiających pacjentek, przyzwyczajonych, niestety, do złego traktowania przez osoby mające władzę.

To zakaz, a nie legalizacja aborcji uruchamia „cywilizację śmierci”

Bez wątpienia istnieją też inne tego rodzaju przychodnie. Na niski poziom opieki, zawyżone ceny i niegrzeczny personel można się natknąć w całej ochronie zdrowia. Ale nie słychać, aby ktoś używał takich przykładów, pomstując na konkretne specjalizacje medyczne, na przykład na chciwość chirurgów ortopedycznych (średnie zarobki w 2012 roku: 315 tysięcy dolarów), czy nawołując do niezapowiedzianych inspekcji przychodni stomatologicznych, bo co roku kilka osób umiera z powodu błędów dentystycznych, których można było uniknąć. Jedynie w przypadku opieki okołoaborcyjnej kilka złych przychodni wpływa na opinię o całości, i to tak bardzo, że przeciwnicy przerywania ciąży są w stanie wprowadzić w imię bezpieczeństwa pacjentek regulacje prowadzące nieomal do całkowitej eliminacji tej części opieki zdrowotnej.

Nie ma procedur medycznych, z którymi nie wiązałoby się żadne ryzyko, a zważywszy, że co roku przeprowadza się ponad milion aborcji, jest mnóstwo okazji, aby coś poszło nie tak. A jednak w przeciwieństwie do sensacyjnych doniesień aktywistów antyaborcyjnych przerywanie ciąży jest bardzo bezpieczne. Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób donosi, że w latach 2003–2009 (to najbardziej aktualny okres, dla którego dostępne są dane) śmiertelność w całym kraju wyniosła 0,67 zgonu na 100 tysięcy aborcji.

W 2009 roku wskutek aborcji zmarło osiem kobiet. Każda śmierć to tragedia, jednak porównajmy te dane z liczbą zgonów będących następstwem zażycia penicyliny – jeden przypadek na 50–100 tysięcy terapii. A jak jest z viagrą? Według Stowarzyszenia Specjalistów ds. Zdrowia Reprodukcyjnego występuje pięć zgonów na 100 tysięcy wypisanych recept. Prawodawcy nie chcą jednak zakazywać stosowania viagry, nie słychać też sugestii, że mężczyźni zanadto ulegają emocjom, są nie dość inteligentni albo zbyt otumanieni „kulturą seksu”, aby samodzielnie ocenić zagrożenia i korzyści.

„Unpregnant” – film do obejrzenia między protestami

czytaj także

„Unpregnant” – film do obejrzenia między protestami

Anna Piekutowska, Zuzanna Piechowicz

Tak naprawdę jednak śmiertelność wskutek aborcji można porównywać tylko ze śmiertelnością w jednej sytuacji – czyli z ciążą i porodem. W tym przypadku śmiertelność wynosi 8,8 kobiety na 100 tysięcy przypadków. Jak już wspomniałam, donoszenie ciąży jest od 12 do 14 razy bardziej niebezpieczne niż jej przerwanie. To oznacza, że aborcję można traktować jako potencjalnie zawsze ratującą życie ciężarnej (zresztą w coraz większym stopniu, bo śmiertelność kobiet w ciąży i wkrótce po jej zakończeniu w Stanach Zjednoczonych rośnie, mimo że na całym świecie tendencja jest spadkowa). Nie chodzi zresztą wyłącznie o śmiertelność.

Według Amnesty International w latach 2004–2005 ponad 68 tysięcy kobiet w Stanach Zjednoczonych niemal zmarło podczas porodu. Ciężarnej grozi między innymi ciąża pozamaciczna, cukrzyca ciążowa, bakteryjne zapalenie pochwy, stan przedrzucawkowy, anemia, zakażenia przewodu moczowego, przedwczesne odklejenie łożyska, niepowściągliwe wymioty (to ciężki przypadek porannych mdłości, który zabił między innymi Charlotte Brontë), depresja, psychoza poporodowa i zespół stresu pourazowego – nie mówiąc już o zwyczajnych porannych mdłościach, zgadze, bólu pleców, rozstępach, problemach małżeńskich i niższych całkowitych dochodach osiąganych w ciągu życia.

Co ciekawe, nikt nie sugeruje, aby zobowiązywać położników do odczytywania ciężarnym informacji o zagrożeniach przed odesłaniem ich na 24 godziny do domu, gdzie mogłyby zastanowić się, czy chcą kontynuować ciążę.

JEST ZBYT WIELE ABORCJI

Wiele osób twierdzi, że aborcji jest zbyt wiele, ale skąd wiedzą, jaka liczba byłaby właściwa? Czy nie zależy to od powodów, dla których przerywa się ciążę? Jeśli kobiety poddają się aborcji, bo zbyt mało wiedzą o seksie, nie mają wystarczająco dużo władzy w związku lub nie mają dostępu do skutecznej antykoncepcji, przez co zachodzą w ciążę, kiedy tego nie chcą, to w takim razie na pewno mamy zbyt wiele aborcji. Podobnie jeśli kobiety przerywają chciane ciąże, bo są zbyt biedne, aby wychować dziecko, obawiają się napiętnowania lub nie mają potrzebnego im wsparcia ze strony rodziny i partnerów. Tak samo, gdy kobieta poddaje się aborcji, bo ktoś ją do tego zmusza – chociaż to akurat działa w obie strony: kobiety bywają też zmuszane do urodzenia dziecka.

Niekiedy za opinią o zbyt dużej liczbie aborcji stoi przekonanie, że powinniśmy pomóc dziewczętom i kobietom zdobyć kontrolę na swoją seksualnością i zyskać więcej życiowych opcji do wyboru. Według Instytutu Guttmachera w 2011 roku liczba aborcji spadła o trzynaście procent w stosunku do roku 2008, przede wszystkim za sprawą lepszego dostępu do antykoncepcji i zastosowania bardziej długoterminowych metod zapobiegania ciąży, takich jak wkładki domaciczne.

To bardzo dobre wieści. Często jednak za taką opinią stoi przekonanie, że kobiety zbyt lekkomyślnie podchodzą do seksu i antykoncepcji. Kiedy Naomi Wolf pisze o swoich przyjaciółkach mających aborcje spowodowane zbyt dobrym chardonnay, ma na myśli, że kobiety zachodzą w ciążę przypadkiem, bo są hedonistycznie nastawione i płytkie. Trudno krytykować przerywanie ciąży jako niemoralne, a jako idealną liczbę aborcji podawać zero – tak jak zrobił to Will Saletan z serwisu internetowego Slate – bez obwiniania konkretnej kobiety, która wpadła w kłopoty, a teraz chce zrobić coś złego, aby się z nich wyplątać. W tej wersji zbyt duża liczba aborcji jest spowodowana nieodpowiedzialnością kobiet – potrzebują one solidnego obsztorcowania. Bo to zawsze pomaga.

Jestem za życiem. Jestem za legalną aborcją

Ale z innego punktu widzenia liczba aborcji jest zbyt niska. Arcybiskup archidiecezji Nowego Jorku Tomothy Dolan ubolewa, że około 40 proc. ciąż w jego mieście kończy się aborcją. Być może jednak przyczyną tego stanu rzeczy nie jest wyjątkowo wysoka liczba niechcianych ciąż w metropolii ani nadzwyczajna lekkomyślność i samolubność nowojorskich kobiet i ich upodobanie do chardonnay.

Być może wiąże się to z faktem, że aborcja jest powszechniejsza w miastach, szczególnie wśród kobiet uboższych, należących do mniejszości etnicznych i samotnych – a wszystkich ich jest w Nowym Jorku bardzo dużo – oraz z tym, że w mieście jest wiele przychodni aborcyjnych, do których łatwo dojechać transportem zbiorowym, nie ma poważniejszych ograniczeń przerywania ciąży, a stan pokrywa koszt zabiegów w ramach programu Medicaid.

Mieszkanki Nowego Jorku rzadko są narażone na dodatkowe wydatki mogące podwoić koszt aborcji, związane z dojazdem, opieką nad dziećmi, utratą dniówek czy noclegiem.

Być może gdyby przerwanie ciąży było równie łatwe w Missouri albo Missisipi, tamtejsze wskaźniki byłyby zbliżone do nowojorskich. Z przeprowadzonego w 2007 roku badania wynika, że gdyby przerwanie ciąży było objęte powszechnym ubezpieczeniem zdrowotnym, w 2000 roku aborcji poddałoby się dodatkowe 83 tysiące kobiet.

Innymi słowy, aborcji byłoby o 6 proc. więcej. Analiza 39 badań przeprowadzona w 2009 roku wykazała, że około jednej czwartej kobiet, które przerwałyby ciążę, gdyby ich zabieg był refundowany z programu Medicaid, urodziła dzieci.

Jak częste byłoby przerywanie ciąży, gdyby było bezpłatne i łatwo dostępne dla każdej kobiety? Niektóre mieszkanki Nowego Jorku są w stanie poddać się aborcji wyłącznie dzięki finansowemu wsparciu Nowojorskiego Funduszu Dostępu do Aborcji (NYAAF). Nie są na tyle ubogie, aby kwalifikować się do udziału w Medicaid, lub nie kwalifikują się mimo ubóstwa. NYAAF stara się pomóc każdemu, kto zadzwoni na gorącą linię organizacji, chociaż zazwyczaj nie pokrywa pełnych kosztów zabiegu. Jednak NYAAF to nieduża organizacja, działająca dzięki pracy wolontariuszy – wiele kobiet nawet nie wie o jej istnieniu. Doniesienia o kobietach usiłujących samodzielnie przerwać ciążę za pomocą lekarstw lub ziół wskazują, że nawet w aborcyjnej stolicy Stanów Zjednoczonych istnieje niezaspokojony popyt na zabiegi.

ABORCJA JEST RASISTOWSKA

W lutym 2011 roku w modnej nowojorskiej dzielnicy SoHo pojawił się trzypiętrowy billboard. Przedstawiał śliczną czarnoskórą dziewczynkę w słodkiej różowej sukience i zawierał podpis: „Najbardziej niebezpiecznym miejscem dla Afroamerykanów jest macica”. Rok wcześniej w Atlancie wywieszono billboardy z hasłem „Czarnoskóre dzieci to zagrożony gatunek”. Pojawiły się też takie, na których porównywano aborcję z niewolnictwem.

Billboardy te, wywieszone przez teksańską organizację antyaborcyjną Life Always, wzbudziły tak duże oburzenie czarnoskórych kobiet, że szybko je zdjęto. Ale zarzut, że aborcja jest rasistowska, jest powszechny w ruchu obrońców życia – Planned Parenthood ma prowadzić ludobójstwo na mniejszościach etnicznych, a Margaret Sanger, założycielka tej organizacji, to rzekomo zwolenniczka eugeniki, porównywana z nazistami.

Jeśli najniebezpieczniejszym miejscem dla Afroamerykanina jest macica, to znaczy, że czarnoskóre kobiety – a nie ci, którzy czerpią korzyści z rasizmu i odpowiadają za jego podtrzymywanie – stwarzają największe zagrożenie dla swoich społeczności, a aborcję należy uznać za groźniejszą niż: ubóstwo, nadmierna inkarceracja, AIDS, brak remontów budynków mieszkalnych, niski poziom szkół, słaba opieka medyczna, dyskryminacja w miejscu pracy, przemoc, okołoporodowa śmiertelność matek i dzieci, a także wszystko inne, co trapi Afroamerykanów.

Tak oto prawdziwymi rasistkami stają się ofiary rasizmu – czarnoskóre kobiety. Ujęty w ten sposób, taki pogląd nie wydaje się zbyt sensowny. Ale porównywanie aborcji do niewolnictwa też nie ma sensu. Czy czarnoskóre ciężarne są właścicielkami niewolników czerpiącymi zyski z przymusowej pracy swoich embrionów i płodów? Czy mogą sprzedawać je innym właścicielkom niewolników, które chcą zwiększyć produkcję w swoich macicznych plantacjach? Taka metafora pomija podmiotowość czarnych kobiet; kobieta ponownie staje się naczyniem, miejscem, w tym przypadku – wrogim miejscem.

Przedstawianie aborcji jako niewolnictwa lub ludobójstwa pozwala przeciwnikom aborcji podawać się za antyrasistów bez konieczności dowiadywania się czegokolwiek o życiu czarnoskórych kobiet ani ruszenia palcem na rzecz walki z ogromnymi, ciągle dającymi o sobie znać skutkami niewolnictwa i segregacji. Wystarczy potępić czarnoskóre kobiety za niechęć do rodzenia większej liczby dzieci, niż są w swoim odczuciu w stanie bezpiecznie wychować, a wszystko będzie dobrze.

Akt prokreacji to akt wolności. Jak Francuzki wywalczyły prawo do aborcji

„Wmawiają Afroamerykankom odpowiedzialność za ludobójstwo własnej grupy” – napisała Loretta Ross o Genocide Awareness Project [Projekt świadomości ludobójstwa – tłum.], kampanii opartej na rozwieszaniu plakatów w kampusach wyższych uczelni. „Oskarża się nas o «linczowanie» dzieci w naszych brzuchach i kultywowanie białej supremacji wobec siebie samych. Na czarnoskóre kobiety kolejny raz zrzuca się odpowiedzialność za warunki socjalne w naszych społecznościach. Demonizują nas ludzie, którzy twierdzą, że chcą jedynie zbawienia naszych dusz (i dusz naszych nienarodzonych dzieci). To wszystko kłamstwa na sterydach”.

Ross, ważna afroamerykańska działaczka i intelektualistka, zajmująca się kwestiami sprawiedliwości reprodukcyjnej i rasy, przypomina nam, że wśród czarnoskórych kobiet istnieje długa tradycja aktywizmu na rzecz praw reprodukcyjnych i że od dawna podejmują one działania, by kontrolować swoją płodność: „Jeśli tylko metody kontroli płodności były dostępne, spotykało się to z poparciem Afroamerykanek, które korzystały z nich nawet częściej niż białe kobiety”.

Wśród czarnoskórych kobiet liczba aborcji na głowę (w tym niebezpiecznych i zabójczych aborcji nielegalnych) była zawsze wyższa niż wśród kobiet białych. Ta wysoka liczba przerwanych ciąż nie wynika jednak z dążenia do eksterminacji czarnoskórych dzieci, ale z gorszego dostępu do skutecznej antykoncepcji i opieki zdrowotnej, a co za tym idzie – z większej liczby nieplanowanych ciąż.

Nie dajmy sobie wcisnąć żadnego nowego pseudokompromisu aborcyjnego

Czy Margaret Sanger była rasistką? Nie. Podzielała poglądy eugeniczne, które w latach 20. i 30. XX wieku cieszyły się popularnością wśród intelektualistów, naukowców, prawodawców i zwykłych ludzi – również tych, którzy sprzeciwiali się kontroli urodzeń jako zmniejszającej płodność białych. Dzisiaj jej słowa brzmią momentami karygodnie, kiedy na przykład nawołuje do sterylizacji „typów dysgenicznych”. Nigdy nie twierdziła jednak, że biali są wyższą rasą, a czarni – niższą. To było jasne dla jej współczesnych, którzy rozumieli też, że dążyła ona do wyzwolenia kobiet spod ciężaru niechcianych ciąż – a tego właśnie pragnęły także kobiety, w tym ubogie i czarnoskóre.

Dlatego Sanger i założona przez nią organizacja, z której ostatecznie wyrosło Planned Parenthood, uzyskały wsparcie najważniejszych działaczy afroamerykańskich, takich jak W.E.B. Dubois (założyciel Krajowego Stowarzyszenia Postępu Ludzi Kolorowych), Mary McLeod Bethune (założycielka Krajowej Rady Kobiet Murzyńskich), pastor Adam Clayton Powell i jego potężny Abisyński Kościół Baptystyczny z Harlemu, Martin Luther King czy Coretta Scott King. Kiedy Martin Luther King w 1966 roku odbierał przyznaną mu przez Planned Parenthood nagrodę imienia Margaret Sanger, porównał jej walkę o kontrolę urodzin z ruchem praw obywatelskich: „Rozpoczęła ruch, który w zgodzie z prawem wyższym dąży do ochrony ludzkiego życia w humanitarnych warunkach”.

Czy naprawdę można sobie wyobrazić, że King powiedziałby coś takiego o osobie chcącej eksterminować Afroamerykanów?

PRZECIWNICY ABORCJI NIE CHCĄ KARAĆ KOBIET

Dlatego zawsze mówią, że kobieta to „druga ofiara” aborcji. O popełnienie zbrodni należałoby oskarżać jedynie osoby przeprowadzające zabieg. Taki pogląd wydałby się ciekawy w krajach, w których kobiety siedzą w więzieniach za przerwanie ciąży. Przeciwnicy aborcji w Salwadorze nie mają problemu z zakazem, przez który dziesiątki kobiet dostały wyroki do 30 lat za „zabójstwo kwalifikowane”, a także za poronienia i urodzenia martwego dziecka, co do których przypuszczano, że były spowodowane aborcją. Czemu więc mieliby sprzeciwiać się podobnym przepisom w Luizjanie? Jeśli Nikaragua jest w stanie zamknąć w szpitalu 12-letnią ofiarę gwałtu „pod opieką państwa” do czasu porodu, czemu coś podobnego nie miałoby się kiedyś wydarzyć w Dakocie Południowej?

W 2019 roku w polskich szpitalach wykonano 1100 zabiegów przerwania ciąży. Dlaczego tak mało?

Przyznaję, że na razie stawianie kobiet przed sądem za aborcję brzmi mało realnie. Taki postulat nie ma dużego poparcia wśród członków ruchu obrońców życia. Jednak fundamenty już powstają. W kilku stanach aresztowano kobiety za samodzielne wywołanie poronienia, chociaż niewiele z nich zostało skazanych. Setki aresztowano, a część z nich ukarano więzieniem za używanie narkotyków i inne zachowania w czasie ciąży – nawet jeśli nie doprowadziło to do niczego złego i nawet gdy odpowiednie przepisy w jednoznaczny sposób powstały w innym celu (na przykład w celu ochrony dzieci przed kontaktem z laboratoriami produkującymi metamfetaminę).

Od dziesięcioleci ruch antyaborcyjny dąży do prawnego ugruntowania poglądu, że zarodki i płody są osobami. Przeforsował federalną ustawę o nienarodzonych ofiarach przemocy, na mocy której spowodowanie śmierci zarodka lub płodu stało się przestępstwem osobnym od skrzywdzenia ciężarnej, a także wiele stanowych wersji tej ustawy.

Wiosną 2014 roku, mimo silnego sprzeciwu grup kobiecych i organizacji medycznych, parlament stanu Tennessee przegłosował z poparciem obu partii ustawę, podpisaną przez umiarkowanego republikańskiego gubernatora, zgodnie z którą ciężarnym używającym narkotyków będzie grozić do 15 lat więzienia w razie niekorzystnego wyniku ciąży.

Od bezradności i złości, poprzez wkurwienie, po karnawał wolności i solidarności [podcast]

W 2007 roku 16-letnia Rennie Gibbs z Missisipi została oskarżona o „morderstwo przez zaniedbanie” [depraved-heart murder – tłum.], kiedy urodziła martwe dziecko w 36 tygodniu ciąży. Nie było dowodów łączących zażywanie przez nią narkotyków ze śmiercią dziecka (ważna poszlaka: pępowina owinęła się wokół jego szyi), a prowadzone od ćwierć wieku badania nie wykazały, żeby kokaina powodowała obumarcie płodu. Przez siedem lat nad Gibbs wisiała groźba wyroku dożywocia, a kiedy sędzia ostatecznie umorzył zarzuty, zastępca prokuratora okręgowego zajmujący się sprawą powiedział dziennikarzom, że zamierza spróbować ponownie, tym razem oskarżając dziewczynę o nieumyślne spowodowanie śmierci.

W miarę ograniczania dostępności aborcji i coraz szerszego prawnego uznawania zarodków i płodów za osoby coraz trudniej uzasadniać, dlaczego postępowanie kobiety w czasie ciąży nie powinno podlegać kontroli prawnej. Dlaczego kobieta ma prawo przerwać ciążę w przychodni, ale nie może tego zrobić samodzielnie w domu? Czemu można zabić zarodek lub płód podczas aborcji, ale jeśli stanie się to wskutek przemocy domowej albo wypadku samochodowego, staje się to ciężką zbrodnią? Lekarz przeprowadza aborcję; chłopak na żądanie swojej dziewczyny uderza ją w brzuch tak mocno, aby poroniła. Co to za różnica z punktu widzenia zarodka albo płodu?

**
Fragment książki Kathy Pollitt Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji w przekładzie Jakuba Głuszaka, wydanej przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej

***
Katha Pollitt – poetka, eseistka, felietonistka „The Nation”, autorka książki Virginity or Death! Jest laureatką wielu nagród, m.in. National Book Critics Award za jej debiutancki zbiór poezji Antarctic Traveler oraz dwukrotnie National Magazine Awards za eseje i teksty krytyczne. Mieszka w Nowym Jorku.

*
Wybrany fragment nie zawiera przypisów, które znajdują się w książce.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij