Kraj

Samotność polityczna

W Polsce roku 2021 nie istnieje partyjna reprezentacja interesów pozaludzkich, czujących istot. Nie istnieje także partyjna reprezentacja polityczna wyborczyń oraz wyborców, dla których krzywda zwierząt jest jednym z najważniejszych lub wręcz najważniejszym problemem społecznym. Pisze Darek Gzyra.

Polityczna samotność to niemożność odnalezienia się w istniejących strukturach dedykowanych uprawianiu polityki. Inaczej mówiąc, poczucie braku identyfikacji z przedsięwzięciami społecznymi, które wykraczają poza codzienną krzątaninę wokół zapewnienia podstaw własnego bytu i związane są z procesem aktywnego kształtowania realiów społecznych, w tym zmiany społecznej.

Jeśli rzeczywiście przejmujesz się krzywdą zwierząt, prawdopodobnie odczuwasz coś w rodzaju takiej samotności. Trudność znalezienia politycznej reprezentacji pośród istniejących partii politycznych może być dowodem twojej wrażliwości społecznej, bo zapewne wynika ze świadomości, że dzisiejsze środowiska polityczne nie rozumieją natury i potrzeb krzywdzonych zwierząt.

Przeczytałem kiedyś, że postulowany urząd Rzecznika Praw Zwierząt – lub Rzecznika Ochrony Zwierząt, jak chcą niektórzy – powinien zostać utworzony na wzór Rzecznika Praw Dziecka. Pomijając już profil ideologiczny i mizerię kompetencji osoby w tej chwili piastującej to stanowisko, jest to oczywiście niemożliwe i byłoby bezsensowne.

Zakres ochrony w obu przypadkach jest inny, ponieważ status społeczny zwierząt pozaludzkich i dzieci bardzo się różni. Krzywdzenie zwierząt w większości jest legalne i jest na nie ogromne przyzwolenie społeczne, czego raczej nie można powiedzieć o krzywdzeniu dzieci.

Zakres wykluczenia, powszechność i normalizacja ich krzywdy wymagają rzecznictwa o najwyższych i unikatowych kompetencjach, o ile oczywiście nie wymyśli się owej funkcji jako fasadowej i nie umocuje jej w systemie pod postacią urzędnika dbającego zaledwie o sprawną egzekucję istniejących przepisów. Ktoś taki byłby kolejną instancją cementującą tragiczne status quo. No i znów mielibyśmy do czynienia z dewaluacją pojęć, bo nie byłoby to przecież żadne rzecznictwo. Tak jak trudno nazwać ochroną zwierząt to, co kodyfikuje obecna ustawa o ich „ochronie”.

Wspominam o nieporozumieniu z klonowaniem rzeczników, żeby podkreślić fakt, że zwierzęta są specyficznymi uczestnikami życia społecznego i że ma to fundamentalne znaczenie polityczne. Rozpoznanie odmienności ich podmiotowości politycznej jest warunkiem koniecznym sprawiedliwego społeczeństwa i państwa. Nie ma przesady w twierdzeniu, że specyfika ich opresji wiąże się z koniecznością przemyślenia polityki na nowo. Nie wystarczą dotychczasowe wzory, struktury i mechanizmy. Nie wystarczą dotychczasowe partie.

Partia zwierząt

Podobnie jak zasługujący na swoją nazwę Rzecznik Praw Zwierząt musi być polityczną innowacją, tak konieczne są ambitniejsze pomysły niż ograniczony międzygatunkowy update dotychczasowego, skoncentrowanego na ludziach i z zasady ich wywyższającego programu partii politycznej, żeby rzeczywiście reprezentowała ona interesy zwierząt pozaludzkich.

Fotka przy schronisku dla zwierząt, dodanie kilku haseł o zwierzętach do programu partii, przeważnie tylko pozornie buńczucznych, rzucanych ochoczo w wywiadach polityków, ale raczej w bezpiecznej strefie ograniczonych postulatów, które już mają relatywnie wysokie poparcie społeczne, nie mają nic wspólnego z nową jakością polityczną. To nie są adekwatne odpowiedzi na potrzebę społeczną. Potrzebę tę definiują same zwierzęta, nie ludzie, nawet najbardziej im przychylni.

Partia reprezentująca interesy zwierząt pozaludzkich to naprawdę wyjątkowe przedsięwzięcie. Działa w trybie metareprezentacji, przy czym zwierzęta niebędące ludźmi oczywiście nie uczestniczą w grze politycznej opartej na antropocentrycznych zasadach. Inaczej mówiąc, są podmiotami politycznymi, ale nie mają możliwości osiągnięcia powodzenia w tej grze, ponieważ zasady nie zostały stworzone z myślą o ich uczestnictwie. Nie mogą nie tylko skutecznie zabiegać o respektowanie swoich praw, ale nawet przystąpić do gry, w której prawa te są stawką. System nie jest dostrojony do słuchania i rozumienia ich głosu.

Można powiedzieć, że ich sposób prezentacji woli o charakterze politycznym odrzucany jest przez system na wstępnym poziomie, muszą zatem polegać na asyście ludzi. Ewentualni sympatycy i wyborcy prozwierzęcej partii reprezentują więc zwierzęta pozaludzkie i ich roszczenia wobec – niestety wciąż przeważnie obojętnej lub nieprzychylnej – wspólnoty. To pierwszy stopień reprezentacji.

Organizacja społeczna zwana partią reprezentuje następnie obie te grupy w formalnym procesie zabiegania o władzę, a potem ewentualnego jej sprawowania. Sytuacja ta jest wymagająca, dobrze oddaje ją stwierdzenie, że w kontekście wykluczenia zwierząt trudno używać narzędzia populizmu. Nie mamy takiej mądrości ludowej, do której można się odwołać, kontrastując ją ze złem elit. Nie ma ludu, którego potrzebom dałoby się schlebiać, żeby wygrać wiele dla zwierząt.

Żadnych zaś praw zwierząt nie znamy

Jeśli więc partia prozwierzęca chce być czymś więcej niż odpowiednikiem quasi-rzecznika, dbającego o bezproblemową realizację prawnego szowinizmu gatunkowego, musi najpierw znacznie poszerzyć elektorat. Zbudować solidny – statystycznie i jakościowo – pierwszy poziom reprezentacji interesów zwierząt w międzygatunkowej wspólnocie. To nic innego jak zmiana profilu aksjologicznego społeczeństwa obywatelskiego, ale nikomu dotąd w zadowalającym stopniu się to nie udało.

Nie tylko hasła

Nie znaczy to, że jest to niemożliwe. Samo zaistnienie takiej partii może wzbudzić nową energię społeczną. Nie jest to jednak łatwe, szczególnie że partia polityczna musi mieć zdanie również w innych ważnych społecznie i jednocześnie polaryzujących opinię publiczną kwestiach.

Wracając na chwilę do partyjnych haseł: nawet jeśli już dziś zdarza się, że bywają śmielsze, to będzie drwiną z ofiar, jeśli pozostają tylko hasłami. Koniec chowu przemysłowego! Dobrze, ale postępowość tej idei zaczyna się dopiero wraz ze szczegółowym, realistycznym i odważnym planem działania w tej kwestii. I umiejscowieniem go w szerszym planie porzucenia rolnictwa krzywdząco wykorzystującego zwierzęta.

Nie jestem w stanie poważnie traktować partii, której programy mieszczą się w hasłach i szkicach. Tak jak nie utożsamiam się z programem żadnej, której wrażliwość społeczna kończy się tam, dokąd sięga welfaryzm, przestraszonej wyjściem poza pytanie, w jaki sposób krzywdzić zwierzęta. Pragmatycznie rezygnującej z kwestionowania krzywdzenia jako takiego, w każdej jego formie.

Realia stawiają poprzeczkę rekordowo wysoko i decydują o specjalnym charakterze prozwierzęcych projektów politycznych. Można powiedzieć, że kiedy na scenę polityczną wchodzą zwierzęta pozaludzkie, zaczyna się poważna polityka. Nie mamy jeszcze nie tylko odpowiednio licznego elektoratu, ale i wystarczającego grona polityków i polityczek, zdolnego pełnić taką służbę.

Nie odpowiem tu wyczerpująco na pytanie: jak powinna wyglądać partia będąca odpowiedzią na potrzebę społeczną, której źródłem są zwierzęta. Chciałbym, żebyśmy wspólnie i jak najszybciej zaczęli się nad tym zastanawiać, biorąc pod uwagę między innymi doświadczenia już istniejących partii próbujących reprezentować zwierzęta, a także sieci takich partii, jak Euro Animal 7 i Animal Politics EU, działających w różnych latach w Parlamencie Europejskim.

Dorota Sumińska pisze list do papieża

czytaj także

Nie jestem też wcale pewny, czy wymyślenie i realizacja nowej, prozwierzęcej formuły partii politycznej jest receptą na uruchomienie najbardziej wpływowej z możliwych siły społecznej. Partie, podobnie jak organizacje pozarządowe, mają swoje poważne ograniczenia. Widać to niestety wyraźnie. Następnym tematem do dyskusji powinno więc być poszukiwanie możliwości trzeciej drogi aktywności politycznej – wyzwolonej z gorsetu obecnego modelu działania organizacji pozarządowych i omijającej przewidywalne problemy związane ze stworzeniem prozwierzęcej partii politycznej.

Tak czy siak, w Polsce roku 2021 nie istnieje partyjna reprezentacja interesów pozaludzkich, czujących istot. Nie istnieje także partyjna reprezentacja polityczna wyborczyń oraz wyborców, dla których krzywda zwierząt jest jednym z najważniejszych lub wręcz najważniejszym problemem społecznym. To jest druga odsłona samotności politycznej. Jest gorzka jak smak głosowania z myślą o zwierzętach na jakąkolwiek partię z dostępnych na polskim rynku politycznym.

Najważniejsza i najgłębsza jest jednak samotność polityczna samych zwierząt. Ich preferencje, potrzeby i interesy są lekceważone w wielu wymiarach życia społecznego. Ze względu na wykluczające zasady gry, odmienność natury i tradycyjnie niski status społeczny zwierzęta pozaludzkie wymagają podwójnej reprezentacji politycznej – jednostkowej, realizowanej przez każdego i każdą z nas, a także zorganizowanej, w postaci środowiska politycznego, ze wszystkimi jego narzędziami. Podwójna zależność polityczna czyni te istoty wyjątkowo podatnymi na wykluczenie. Jeśli reprezentacja jest wielostopniowa, jej brak jest szczególnie dotkliwy i trudny do wypełnienia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij