Kraj

Wszyscy jesteśmy neoliberałami

Neoliberalizm wsączył się za pośrednictwem języka do naszych głów, zlewając się z podstawowymi intuicjami na temat świata. Gdy myślimy o wolności, przedsiębiorczości, kreatywności, rynku, odpowiedzialności – myślimy kategoriami neoliberalizmu. Neoliberalizm stał się tożsamy ze zdrowym rozsądkiem i zablokował nam wyobraźnię polityczną.


„Jak słyszę, że umowy śmieciowe są złe, że oni powinni nam więcej płacić, to od razu w głowie mam pytanie: a kto to są ci oni? Co to są za tajemnicze Święte Mikołaje, które mają dać ludziom więcej kasy? Przecież to też są jacyś ludzie, którzy się zdecydowali na przedsiębiorczość, która, jak widać, jest dużo trudniejsza od pracy na etat, skoro ci, co są na etacie, na umowach śmieciowych, godzą się na takie rozwiązania i nie otwierają swojego biznesu”.

To fragment wywiadu, którego ksiądz Jacek Stryczek udzielił kilka lat temu „Dużemu Formatowi”. Gdyby powstała kiedyś Antologia Cytatów Neoliberalnych, wypowiedź Stryczka znalazłaby w niej zaszczytne miejsce. Te kilka zdań to neoliberalizm w pełnej krasie. Przekonanie, że rynek bezstronnie i obiektywnie weryfikuje nasze zdolności? Jest. Traktowanie walki o godne warunki pracy jako roszczeniowości? Jest. Wiara w to, że nasze zarobki są kwestią naszego indywidualnego wyboru – że ostatecznie to my decydujemy, czy chcemy pracować za marną pensję na umowie śmieciowej, czy prosperować jako przedsiębiorcy? Jest!

Na celebrycki rozum

Dobrze znamy ten sposób myślenia. Niezależnie od tego, czy zgadzamy się z tą postawą, czy nie, bez problemu rozumiemy, o co chodzi Stryczkowi, gdy mówi o „decydowaniu się na przedsiębiorczość”. Właśnie ta swojskość jest niebezpieczna, ponieważ znieczula nas na to, jak sprytnie neoliberalny sposób myślenia przenika do naszych głów.

Neoliberalizm, czyli lewacki spisek

Słowo „neoliberalizm” na dobre zadomowiło się w debacie publicznej. Wciąż jednak budzi wiele nieporozumień. Nie chodzi tylko o to, że – tak jak każde obiegowe pojęcie polityczne, od „lewicy”, przez „liberalizm”, po „prawicę” – ma rozmyte znaczenie. Nawet pochodzenie słowa „neoliberalizm” bywa powodem zamieszania. Wielu ludzi wyobraża sobie, że wymyśliła je lewica w celu szkalowania liberałów. Pewien amerykański profesor wyznał mi kiedyś, że tak właśnie myślał. Uważał, że chodzi o celowe nadawanie liberalizmowi negatywnych skojarzeń.

Tak naprawdę to słowo zostało wprowadzone przez samych neoliberałów. Posługiwał się nim na przykład Milton Friedman w tekście Neo-liberalism and Its Prospects (Neoliberalizm i jego perspektywy). W Polsce jeszcze na początku lat 90. XX wieku Janusz Lewandowski wydał książkę pod tytułem Neoliberałowie wobec współczesności (z przedmową Donalda Tuska), w której wychwalał neoliberalizm. Dopiero gdy ta nazwa zaczęła się źle kojarzyć, ludzie określani mianem neoliberałów przestali jej używać. Trzecie, skrócone wydanie książki Lewandowskiego z 2013 roku ma już inny tytuł: Liberalizm a współczesność.

Jednak największym nieporozumieniem związanym z neoliberalizmem jest przekonanie, że ograniczania się on do skrajnych rozwiązań wolnorynkowych: jak najwięcej prywatyzować, znosić jak najwięcej regulacji, obniżać podatki najbogatszym. W efekcie powstaje mylne wrażenie, że współcześnie neoliberalizm jest stosunkowo dobrze rozpoznanym zwierzem, które można spotkać głównie w wywodach najbardziej radykalnych postaci, takich jak ksiądz Stryczek czy Witold Gadomski, publicysta „Gazety Wyborczej”. Łatwo przeoczyć, że tak naprawdę niemal wszyscy nosimy z tyłu głowy neoliberalne przesądy. Słowo „przedsiębiorczość”, po które Jacek Stryczek tak chętnie sięga, jest tego doskonałym przykładem.

Przedsiębiorczość mamy we krwi

Bronisław Komorowski mógłby bez wahania stanąć do pojedynku z księdzem Stryczkiem na neoliberalne cytaty o przedsiębiorczości. „Nie ma wolności bez przedsiębiorczości, nie ma wolności bez ludzi przedsiębiorczych, nie ma wolności bez zaradności i bez pracowitości” – mówił kilka lat temu były prezydent na gali Pracodawców RP. „Trzeba było wykonać ogromną pracę, aby w ramach wolnej Polski umocnić przekonanie, że fragmentem tej wolności, fundamentem tej wolności musi być wolność gospodarcza, wolny rynek. (…) Przecież wtedy się wierzyło, że państwo jest po to, aby rozwiązywać wszystkie problemy i aby zwalniać ludzi z obowiązku myślenia o własnym bezpieczeństwie, o własnym wysiłku, o własnej pracy, o własnej odwadze brania własnego losu we własne ręce”.

Niemal wszyscy nosimy z tyłu głowy neoliberalne przesądy.

Jeśli zastanawiacie się czasem, ile razy można powtórzyć słowo „własny” w jednym zdaniu, to odpowiedź prezydenta Komorowskiego brzmi: co najmniej sześć. Ale żarty na bok; to obsesyjne powtarzanie słowa „własny” nie jest przypadkowe. Tak właśnie wygląda neoliberalne wyobrażenie przedsiębiorczości. Przedsiębiorczość znajduje się w nas, jest indywidualną cechą poszczególnych ludzi. Dlatego wszystko, co może zrobić państwo, to usunąć się w cień i pozwolić, aby najzdolniejsze i najpracowitsze jednostki mogły dać upust swojej przedsiębiorczości. „Przedsiębiorczość mamy we krwi. Wystarczy nam nie przeszkadzać” – jak głosiła swego czasu Nowoczesna.

Rzecz w tym, że powszechne wyobrażenie o przedsiębiorczości nie odbiega od neoliberalnego. Nawet lewica nie stara się z nim specjalnie polemizować, a jedynie kieruje uwagę w inną stronę – na prawa pracowników. Co samo w sobie jest jak najbardziej słuszne, ale czy należy oddawać walkę o sens przedsiębiorczości walkowerem? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby dopominać się o prawa pracownicze, a jednocześnie pokazywać, że inna przedsiębiorczość jest możliwa. Mówiąc dokładniej, możliwa jest inna wizja przedsiębiorczości niż skrajnie indywidualistyczne wyobrażenia neoliberałów.

Zaradni twardziele są twardzi i zaradni. Po co im społeczeństwo?

Richard Thaler, amerykański ekonomista behawioralny i zdobywca Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla, twierdzi na przykład, że wbrew neoliberalnemu zdrowemu rozsądkowi to nie wysokie podatki lub rozbudowana biurokracja zniechęcają ludzi do przedsiębiorczości. Jego zdaniem o wiele ważniejszym czynnikiem jest lęk przed bankructwem, które prowadzi do długoterminowych problemów życiowych. Jak pisze w książce Misbehaving: „łagodzenie kosztów porażki może być skuteczniejszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o zachęcenie do tworzenia nowych biznesów, niż obniżanie stawek podatkowych”. Jak to uczynić? Nie przez wycofywanie się państwa, lecz przez jego aktywną pomoc, tak jak to ma miejsce w krajach skandynawskich, gdzie różne programy socjalne sprawiają, ze widmo porażki nie jest tak przerażające dla tamtejszych obywateli i obywatelek.

Jeszcze silniej rolę państwa w rozwijaniu przedsiębiorczości podkreśla Ha-Joon Chang, znany koreański ekonomista. Zbyt łatwo zapominamy – pisze Chang – że przedsiębiorczość to „wysiłek zbiorowy”. Nikt nie sięga po sukces tylko dzięki pracy własnych rąk: nawet Gates i Edison musieli korzystać z pomocy szeregu instytucji. W 23 rzeczach, których nie mówią ci o kapitalizmie Chang wymienia część z nich: „infrastruktura naukowa, umożliwiająca im zdobycie wiedzy i eksperymentowanie w jej obrębie; prawo spółek i inne przepisy prawa handlowego, dzięki którym mogli oni później zbudować swoje firmy – duże i o skomplikowanej strukturze; system edukacji , który zapewnił podaż dobrze wykształconych naukowców, inżynierów, menadżerów – pracowników ich firm; system finansowy, pozwalający pozyskać wielkie ilości kapitału na rozwój firm; prawa patentowe i prawa własności intelektualnej, chroniące ich wynalazki; łatwo dostępny rynek dla produktów i tak dalej”.

Mamy jeszcze książkę Przedsiębiorcze państwo Mariany Mazzucato i wiele innych pozycji dowodzących, że przedsiębiorczości nie da się sprowadzić do indywidualnej cechy krążącej po naszym ciele wraz z krwią. Tak więc kiedy Dominika Wielowieyska, opisując rozwój przedsiębiorczych inicjatyw i sukcesy klasy średniej w krajach zachodnich, pisze:  „Wystarczyło, że państwo nie przeszkadzało im w pracy” – to po prostu mówi nieprawdę. Nie ma przedsiębiorczości bez aktywnej pomocy ze strony państwa, nie ma przedsiębiorczości bez zbiorowych instytucji, nie ma przedsiębiorczości bez mądrze zorganizowanego systemu.

Liberał w okopach św. Leszka

To zadziwiające, jak silnie utrwaliła się w naszych głowach opozycja: przedsiębiorczość kontra państwo. Jak głęboko jesteśmy przywiązani do naiwnie indywidualistycznej wizji sukcesu. Jak rzadko pokazujemy oczywiste związki między przedsiębiorczością a instytucjami państwowymi. Taka jest właśnie siła neoliberalnego języka, która wykracza daleko poza banialuki wypisywane w tekstach fundamentalistów rynkowych.

Wolność ubogich

Przedsiębiorczość to tylko jeden z wielu przykładów tego, jak neoliberalizm sączy się do naszych głów za pośrednictwem języka. Podobną historię można by opowiedzieć o pojęciu wolności.

Pierwszym znanym nam odpowiednikiem słowa „wolność” jest sumeryjskie „amagi” – co oznaczało między innymi wolność od długów. W starożytności związek między długami a wolnością był silny. Mary Beard, znana historyczka, pisze w książce SPQR o tym, że dla rzymskich plebejuszy jedną z najważniejszych reform była ta z 326 roku p.n.e., „kiedy to zniesiono system niewoli za długi, ustanawiając zasadę, że wolność obywatela rzymskiego jest niezbywalnym prawem”.

Ale kto dzisiaj wiąże wolność z długami? Niemal nikt. I to mimo że, jak przekonuje brytyjski dziennikarz Paul Mason, współczesne społeczeństwa systemowo zmuszają nas do życia na kredyt. Nie inaczej jest w Polsce. „Zmień pracę i weź kredyt” – słowa wypowiedziane kiedyś przez prezydenta Komorowskiego – przez lata były jednym z niewielu pomysłów, jakie mieli nasi politycy na poprawę warunków życiowych dużej części Polaków i Polek. No więc braliśmy kredyty. Zdaniem Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor nasze długi prywatne wynoszą obecnie niemal 71 miliardów złotych. Kłopoty z terminowymi spłatami długów ma zaś 2,5 miliona Polaków.

Mało kto dostrzega tu jednak systemowy problem – odpowiedzialność jest zrzucana zazwyczaj na jednostki, ale nikt nie patrzy na ich kłopoty z perspektywy wolności. Co innego z handlem w niedzielę. Nie ma dnia, aby jakiś polityk bądź dziennikarz nie rozpaczał, jak bardzo cierpi wolność Polaków z powodu nieczynnych marketów. I nawet ci z nas, którzy popierają ograniczania narzucane na niedzielny handel, nie mają najmniejszego problemu ze zrozumieniem, czemu ktoś może postrzegać to rozwiązanie jako antywolnościowe.

Nędza optymizmu, czyli o (śmiertelnych) niebezpieczeństwach pozytywnego myślenia

Z długami czy ogólnie problemami finansowymi jest inaczej. Jeśli leży nam na sercu los osób żyjących w niedostatku, to zazwyczaj sięgamy po słowa takie jak „równość”, „sprawiedliwość” czy „bezpieczeństwo”, lecz nie „wolność”. I to pomimo tego, że istnieje wiele koncepcji filozoficznych wskazujących na głębokie powiązanie między naszym stanem materialnym a wolnością. Nawet John Rawls – uznawany za klasyka liberalizmu (tak, liberalizmu!) – twierdził, że ubóstwo „godzi w wartość wolności”, ponieważ sprawia, że osoby biedne „nie mają pożytku ze swych wolności”.

Uwalnianie wyobraźni

Colin Crouch napisał kilka lat temu książkę o tytule Osobliwa nie-śmierć neoliberalizmu. Zastanawiał się w niej, dlaczego mimo coraz widoczniejszych ułomności tej doktryny nadal ma się ona stosunkowo dobrze – nawet kryzys finansowy z 2008 roku nie doprowadził do jej upadku. Najprostsza odpowiedź, którą podaje sam Crouch, sprowadza się do stwierdzenia, że system neoliberalny sprzyja potężnym ludziom, którzy mają wystarczającą władzę, aby powstrzymać poważniejsze zmiany.

Jeśli leży nam na sercu los osób żyjących w niedostatku, to sięgamy po słowa takie jak „równość”, „sprawiedliwość” czy „bezpieczeństwo”, lecz nie „wolność”.

Problem jest jednak szerszy. Neoliberalizm wsączył się za pośrednictwem języka do naszych głów, zlewając się z podstawowymi intuicjami na temat świata. Gdy myślimy o wolności, przedsiębiorczości, kreatywności, rynku, odpowiedzialności – myślimy kategoriami neoliberalizmu. Neoliberalizm został utożsamiony ze zdroworozsądkowym spojrzeniem na rzeczywistość. To właśnie dlatego najbardziej fanatyczni wyznawcy tej doktryny upierają się często, że reprezentują prawdę, zdrowy rozsądek i naukę. Już Antonio Gramsci, włoski historyk i filozof, zwracał uwagę na to, że możliwość kształtowania tego, co uchodzi w danym społeczeństwie za zdroworozsądkowe, jest jednym z najskuteczniejszych narzędzi władzy.

To może być powód, dla którego łatwiej nam sobie wyobrazić apokalipsę niż zmianę obecnego systemu. Jak podkreślają Peter Bloom i Carl Rhodes, autorzy książki CEO Society, jednym ze skutków neoliberalizmu jest zablokowanie naszej wyobraźni politycznej. Wciąż tkwimy w obrębie tych samych schematów, tych samych wyobrażeń na temat rynku, wolności czy przedsiębiorczości. I tak naprawdę nie wierzymy w prawdziwą zmianę. Nie wierzymy w to, że mamy swobodę kształtowania przyszłości naszej planety i naszych społeczeństw. To dlatego z taką zachłannością pragniemy wolności konsumenckiej – bo to jedyna wolność, w której zdobycie jesteśmy w stanie uwierzyć. Choć i ona jest przecież rozdawana w naszych społeczeństwach nierówno, a dla wielu za cenę uzależnienia się od długów.

Zielonka: Płacimy za wypaczenia liberalizmu

Jeśli chcemy to zmienić, musimy uwolnić naszą wyobraźnię polityczną. Musimy poradzić sobie z neoliberalizmem, który zakorzenił się w naszych głowach i rozplenił w języku. W przeciwnym wypadku trudno będzie się nam wydostać spod panowania starych rozwiązań, które sprzyjają garstce kosztem większości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij