Wójcik: Glapiński powinien odejść w 2028 roku

Główne zarzuty wobec Glapińskiego sprowadzają się więc do tego, że nie prowadził liberalnej polityki monetarnej. Tylko że nie ma obowiązku prowadzenia liberalnej polityki monetarnej.
Adam Glapiński. Fot. Narodowy Bank Polski/flickr.com, ed. KP

Adam Glapiński popełnił niezliczone błędy, a jego polityka komunikacyjna była istnym koszmarem. Póki jednak nowa władza, a raczej odpowiednie instytucje, nie znajdą przeciw niemu twardych dowodów na łamanie prawa, to powinien odejść wraz z końcem kadencji.

Nowa koalicja rządząca nie zamierza zrezygnować z próby postawienia przed Trybunałem Stanu Adama Glapińskiego, którego tworzące ją od kilku lat ugrupowania uznają za jeden z naczelnych czarnych charakterów. W najbardziej zapalczywych grupach elektoratów nazwisko Glapińskiego jest używane wręcz jak obelga. Udało się przekonać dużą część opinii publicznej, że to szef NBP jest głównym winowajcą inflacji, co jest właściwie przyjmowane jako aksjomat.

Jako że pociągnięcie do odpowiedzialności dwóch innych najczarniejszych charakterów, czyli Kaczyńskiego i Morawieckiego, może być dosyć trudne i przede wszystkim czasochłonne, to nowa koalicja wzięła na cel właśnie szefa banku centralnego. W tym wypadku do postawienia przed TS wystarczy tylko większość bezwzględna, którą nowa władza niewątpliwie ma. Postawienie przed TS prezesa NBP prowadzi automatycznie do jego zawieszenia, więc będzie można odtrąbić spełnienie kolejnej obietnicy.

Ojciec inflacji wybrany ponownie. Dlaczego PiS tkwi przy Glapińskim?

Tusk miał kilka dni po wyborach między innymi „załatwić” pieniądze z KPO i proszę, już przywiózł 5 mld euro. Obiecał również, że pozbędzie się Glapińskiego z banku centralnego. Zawieszenie to nie do końca odwołanie, ale rozgrzany atmosferą rozliczeń elektorat może tego nie odróżnić.

NIK odbija zarzuty wobec Glapińskiego

Wniosek o postawienie Glapińskiego przed TS jest już podobno gotowy, a jego autorem ma być sam Ryszard Petru, co już samo w sobie jest dużym obciążeniem – dla wniosku, rzecz jasna. „Dziennik Gazeta Prawna” dotarł też do opracowania stworzonego dla nowej koalicji, które konkretyzuje zarzuty, jakie można postawić szefowi NBP. Większość z nich jest już dawno znana, gdyż nieustannie przewija się w wypowiedziach polityków na lewo od PiS.

Według opracowania, do którego dotarł „Dziennik Gazeta Prawna”, głównym zarzutem wobec Glapińskiego ma być finansowanie przez NBP budżetu państwa, co jest niezgodne nie tylko z krajowymi przepisami, ale też z Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE).

Faktycznie, banki centralne w UE nie mogą finansować deficytu państw członkowskich ani żadnych instytucji publicznych, o czym mówi art. 123 ust. 1 TFUE. Nie mogą tego robić bezpośrednio, więc Europejski Bank Centralny (EBC) już od kryzysu strefy euro z końca pierwszej dekady XXI wieku obchodzi te przepisy, kupując obligacje rządowe na rynku wtórnym.

Koniec taniego pieniądza

Zarówno EBC, jak i amerykańska Rezerwa Federalna skupują obligacje od lat i to na znacznie większą skalę niż NBP. W Polsce polityka tak zwanego luzowania ilościowego pojawiła się dopiero w czasie pandemii, gdy trzeba było znaleźć pieniądze na tarcze finansowe. Tamte działania były już zresztą kontrolowane przez NIK, która nie dopatrzyła się żadnych nadużyć, wręcz przeciwnie.

„Skup obligacji przez NBP odbywał się na rynku wtórnym od banków, co nie naruszało zakazu bezpośredniego zakupu rządowych papierów wartościowych przez krajowy bank centralny, określonego w art. 123 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej” – czytamy w wystąpieniu pokontrolnym z 2021 roku. „Reakcja NBP była zatem spójna z reakcjami innych banków centralnych, w tym Europejskiego Banku Centralnego i Rezerwy Federalnej. […] NIK ocenia pozytywnie wykorzystanie przez NBP dostępnych instrumentów w celu przeciwdziałania negatywnym skutkom ekonomicznym epidemii COVID-19” – piszą autorzy w innym miejscu.

Freudowski Petru

Kolejną kwestią jest dopuszczenie do inflacji. Tego zarzutu nie ma w opracowaniu na użytek nowej koalicji, ale jest to podnoszone między innymi przez autora wniosku Ryszarda Petru. 18 grudnia w RMF FM Petru zapowiedział, że Glapiński stanie przed TS na początku 2024 roku, a jako jeden z zarzutów przywołał właśnie kwestię cen. „Sprawa jest bardzo poważna, bo mamy sytuację, w której mamy jedną z największych inflacji w Europie, mamy bardzo wysokie stopy procentowe, które powodują, że płacimy bardzo wysoko za leasingi, za produkty… […] Nie możemy obok tego przechodzić do porządku dziennego” – wskazał szef sejmowej komisji gospodarki i rozwoju.

Charakterystyczne jest, że spośród szkód wywołanych wysokimi stopami Petru jako pierwsze wymienił koszty leasingu. Niejeden freudysta mógłby na tej podstawie powiedzieć coś więcej, ale nie jestem freudystą, więc odpuszczę. Ciekawsze jest to, że liberałowie jednym tchem wymieniają wysoką inflację z wysokimi stopami procentowymi, chociaż to właśnie oni apelowali o szybsze i mocniejsze podnoszenie stóp. Dla zachowania powagi należałoby się w tej kwestii wreszcie zdecydować.

Faktem jest, że Rada Polityki Pieniężnej zaczęła podnosić stopy procentowe kilka miesięcy po Czechach i Węgrzech, co miało być jednym z dowodów na błędną politykę monetarną nad Wisłą. Praga i Budapeszt robiły to również mocniej i obecnie stopy procentowe nad Wełtawą oraz Balatonem są dużo wyższe niż w Polsce.

Istotnie wyższa jest również inflacja, która w Polsce w listopadzie wyniosła 6,6 proc., w Czechach 7,3 proc., a na Węgrzech 7,9 proc. Przez cały kryzys inflacyjny ceny w Czechach zachowywały się podobnie do Polski, a węgierskie momentami rosły najszybciej w Europie – inflacja dochodziła tam do 25 proc.

Późne oraz niezbyt strome podnoszenie stóp w Polsce uchroniło za to gospodarstwa domowe spłacające kredyty hipoteczne – bo to one cierpią najbardziej, a nie leasingobiorcy – od kłopotów finansowych. Niespłacalność kredytów właściwie się nie zmieniła. Według danych NBP, w drugim kwartale 2023 roku wskaźnik zagrożonych kredytów hipotecznych złotowych wyniósł niecałe 2 proc. Przed pandemią było to troszkę ponad 2 proc., a w 2012 i 2013 dochodziło do 4 proc.

Co różni NBP od banku komercyjnego

Obecnie gorąco omawiane są zarobki prezesa NBP, które faktycznie są absurdalnie wysokie. W 2022 roku Glapiński łącznie zarobił ponad 1,3 mln złotych. Jego pensja zasadnicza wynosiła 47,3 tys. zł, ale w niektórych miesiącach przyznał sobie premie, więc w marcu zarobił nawet 260 tys. zł.

Nieco mniejsze są zarobki pozostałych członków zarządu banku centralnego. Glapiński broni tych pensji, przekonując, że NBP jest bankiem, więc płace powinny być porównywane z innymi bankami komercyjnymi, w których prezesi zarabiają kilka razy więcej. To oczywista bzdura, NBP jest instytucją publiczną, a nie bankiem komercyjnym. To agenda państwa, która ma monopol na prowadzenie polityki monetarnej oraz na emisję waluty. Z bankiem komercyjnym nie ma to nic wspólnego. Szef NBP i członkowie zarządu powinni zarabiać odpowiednio do najwyższych organów państwowych, a nie sektora bankowego.

To wszystko można jednak załatwić drogą legislacyjną. Pensje prezesa NBP reguluje ustawa z 2019 roku, którą można zwyczajnie zmienić. Gdyby przeprowadzić to w sposób cywilizowany i bez tworzenia atmosfery zemsty, prezydent powinien to podpisać – a jeśli nie, to przynajmniej będzie można mu to wytykać przez długie miesiące.

Poza tym nie zapominajmy, że wysokie pensje w NBP funkcjonują od lat. W 2015 roku ówczesny szef NBP Marek Belka zarobił 800 tys. zł. Zarobki Glapińskiego w 2022 roku były więc o dwie trzecie wyższe – czyli wzrosły dokładnie o tyle, co pensje nominalne w gospodarce. Za czasów Belki prezes NBP w odniesieniu do płac w gospodarce zarabiał więc tyle samo.

Pan bankier: handlarz marzeniami Polaka o dachu nad głową

Kolejnym zarzutem wobec Glapińskiego jest upolitycznienie instytucji, której prezesuje. Trudno się z tym nie zgodzić, tylko że to wcale nie jest wyłącznie jego specyfika. O ile Marek Belka oraz jego tragicznie zmarły poprzednik Sławomir Skrzypek faktycznie nie mieszali się w politykę, o tyle ich poprzednicy robili to na potęgę. Przypomnijmy, że Hanna Gronkiewicz-Waltz w 1995 roku startowała w wyborach prezydenckich jako urzędująca prezeska NBP, a popierała ją cała lista katolickich ugrupowań politycznych.

Leszek Balcerowicz nigdy nie przebierał w słowach, rzucając oskarżeniami o socjalizm na lewo i prawo, a pod koniec swojej kadencji, gdy trwała jego „kohabitacja” z pierwszym rządem PiS, toczył z nim jawną wojnę na słowa. Doskonale obrazuje to wywiad, którego udzielił w 2006 roku „Dziennikowi”. Co ciekawe, ostro przeciwstawiał się wtedy naciskom rządu na szefa NBP, komisjom śledczym oraz… postawieniu przed Trybunałem Stanu Emila Wąsacza.

„Po komisji śledczej do zbadania tzw. sprawy Rywina nastąpiła moim zdaniem gwałtowna degradacja sposobu działania tych komisji. Jak one działały? Posłowie ogłaszali w mediach wyroki przed zbadaniem faktów. Roman Giertych przed zakończeniem prac komisji orlenowskiej na słupach obwieścił swoje niby-tezy. To nie jest chyba normalne. Weźmy np. komisję ds. PZU. Człowieka, który ma wielkie zasługi dla Polski, Emila Wąsacza, postawiono przed Trybunałem Stanu. Bo prywatyzował, czyli wydzierał politykom kawałki władzy nad gospodarką, kawałki socjalizmu” – mówił wtedy ówczesny szef NBP, prof. Leszek Balcerowicz.

Męczennik liberalizmu

W ostatnim czasie pojawił się również zarzut, że w sierpniu Glapiński zapewnił rząd o spodziewanym zysku w tym roku, co miało wspomóc przyszłoroczny budżet kwotą 6 mld złotych. Finalnie tegoroczny wynik finansowy NBP będzie sporo pod kreską, co samo w sobie nie powinno nikogo dziwić – to efekt tegorocznego umocnienia się złotego (o ponad 50 groszy względem dolara) oraz spadku wartości obligacji rządowych, co jest zupełnie normalnym efektem wzrostu stóp procentowych.

Jeśli jednak Glapiński faktycznie w sierpniu poświadczył nieprawdę, by rząd PiS mógł sobie wpisać do budżetu dodatkowe spodziewane 6 mld złotych, to mógłby to być rzeczywiście dosyć poważny zarzut. Tą kwestią powinna jednak zająć się prokuratura w normalnym trybie, a nie Trybunał Stanu.

Główne zarzuty wobec Glapińskiego sprowadzają się więc do tego, że nie prowadził liberalnej polityki monetarnej. Tylko że nie ma obowiązku prowadzenia liberalnej polityki monetarnej. Liberalizm nie jest jedyną dopuszczalną ścieżką prowadzenia polityki w warunkach demokracji.

Wyobraźmy sobie, że za jakieś pół wieku w Polsce dochodzi wreszcie do władzy lewica i stawia przed TS liberalnego ministra finansów za obniżki podatków, czyli za destrukcję wpływów budżetowych. Czy to byłoby normalne? Politycznie życzę liberałom jak najgorzej, ale nie chciałbym rozliczania polityków liberalnych za liberalną politykę, bo to prowadziłoby do wojny wszystkich ze wszystkimi, a każda zmiana władzy kończyłaby się stawianiem przed trybunałami dziesiątek ludzi. W takich warunkach do polityki zaczęliby się garnąć wyłącznie ludzie z ograniczonym poczuciem strachu, czyli o mentalności gangsterskiej.

Najwyższa pora, by plan Balcerowicza odkreślić grubą linią

Tymczasem liberałowie chcieliby zmonopolizować zasady prowadzenia polityki demokratycznej. Tak jak PiS wszystko upartyjniało, tak liberałowie wszystko ideologizują. Nie jesteś liberałem, to jesteś zły, zapraszamy do więzienia. Zapominają przy tym o takich drobnostkach, że zawieszenie, czyli de facto odwołanie szefa banku centralnego, mogłoby katastrofalnie wpłynąć na zaufanie do złotego. Sama polityka monetarna do 2028 roku by się nie zmieniła, gdyż obowiązki Glapińskiego przejmie jego zaufana wiceprezeska Marta Kightley.

Adam Glapiński popełnił niezliczone błędy, a jego polityka komunikacyjna była istnym koszmarem. Póki jednak nowa władza, a raczej odpowiednie instytucje, nie znajdą przeciw niemu twardych dowodów na łamanie prawa, to powinien odejść wraz z końcem kadencji. Przypomnijmy, że większość kluczowych decyzji w obszarze polityki monetarnej podejmowana jest kolegialnie, więc odsunięcie samego szefa banku centralnego i tak niewiele zmieni, gdyż w Radzie Polityki Pieniężnej oraz zarządzie NBP pozostaną ludzie popierający jego politykę. Przyjdzie jednak czas, gdy staną się mniejszością, wystarczy trochę cierpliwości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij