Ikonowicz: Poznaj sąsiada

Kwestia mieszkaniowa jak mało która ukazuje negatywne zmiany w mentalności polskiego społeczeństwa.
Piotr Ikonowicz w programie „Wolni od długów”. Fot. Polsat, ed. KP

Burmistrz jednej z warszawskich dzielnic chciał wybudować blok komunalny dla nauczycieli. Ale blok nie powstanie, bo nie zgodzili się lokatorzy, którzy za symboliczną cenę wykupili mieszkania w sąsiednim budynku komunalnym. Nagle stali się „właścicielami” i nie chcą mieć za sąsiadów najemców.

Większość Polaków ma swe mieszkania i domy na własność. Nie dlatego, że są tacy bogaci, tylko dlatego, że albo je odziedziczyli, albo dostali za symboliczną złotówkę w ramach tzw. powszechnego uwłaszczenia. Jest to sytuacja wyjątkowa na tle bogatszych krajów Unii Europejskiej, gdzie większość osób mieszkania wynajmuje, a ochrona lokatorów stoi na nieporównanie wyższym poziomie.

Na to, by dziś kupić sobie mieszkanie na wolnym rynku, stać bardzo niewiele osób. Szacuje się, że jakieś 10 proc. Pozostali, żeby wyprowadzić się od rodziców i założyć rodzinę, muszą wynajmować. I znowu, tylko niewielka część młodych ludzi może sobie obecnie pozwolić na wolnorynkowy najem. Pozostali mogą liczyć na to, że jakimś cudem wynajmą od gminy mieszkanie kwaterunkowe. „Jakimś cudem”, bo statystyczna gmina w Polsce buduje jedno mieszkanie rocznie. Dlatego młodzi mężczyźni mieszkają z rodzicami niemal do czterdziestki.

Cicha prywatyzacja mieszkalnictwa komunalnego w Polsce

Nie ma dnia, żeby nie zgłaszali się do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej młodzi ludzie, którzy już nie dają rady płacić czynszu w wysokości co najmniej jednego miesięcznego wynagrodzenia i proszą, żeby ich jakoś „wkręcić” do kolejki mieszkaniowej. Według organizacji właścicieli mieszkań jakieś trzy czwarte najemców zalega z czynszem. W czasach, kiedy czynsze rosną w zawrotnym tempie, a dochody topnieją w wyniku inflacji, to zupełnie nie dziwi.

Nikt nie zbadał, jak wielu właścicieli kieruje do sądu pozwy o eksmisję lokatorów zalegających z czynszem. Coraz więcej jednak stara się ich pozbyć w sposób bezprawny, wynajmując zbirów. Pół biedy, jeśli ludzie mają dokąd wrócić. Zwykle jednak wiąże się to z rozstaniem, mieszkaniem osobno. Mąż wraca do swoich rodziców, a żona z dziećmi do swoich, gdzie najczęściej mieszkają w nadmiernym zagęszczeniu.

Są jednak tacy, którzy mimo szykan, mobbingu i zastraszania decydują się czekać na legalną eksmisję, która może zakończyć się przyznaniem lokalu socjalnego. Wtedy rodzina ma zapewniony dach nad głową z czynszem, na który ją stać. Jednocześnie właścicieli poprzez swoje organizacje walczą zaciekle o zniesienie przepisów, które sami łamią, zatruwając życie zadłużonym lokatorom. Według nich prawo własności powinno mieć prymat nad innymi prawami człowieka, takimi jak mir domowy, prawo do życia rodzinnego, dachu nad głową, niezakłóconego zamieszkiwania. Jak gdyby należnych pieniędzy nie można było dochodzić legalną drogą sądową.

Ikonowicz: Biznes nielegalnych eksmisji

Co stoi na przeszkodzie budowaniu większej liczby mieszkań komunalnych? Bo odpowiednia podaż takich mieszkań rozładowałaby przecież konflikt między niewypłacalnymi lokatorami a właścicielami. Otóż na przeszkodzie stoi to, że zarówno PiS, jak i PO wolą dopłacać do kredytów hipotecznych – co sprawi jedynie, że mieszkania będą jeszcze droższe, a deweloperzy i banki zarobią jeszcze więcej. Zdaniem rządu i największej partii opozycyjnej państwo powinno pomagać ludziom stosunkowo zamożnym, którzy mogą taki kredyt zaciągnąć, a pozostawić na lodzie tych, którzy o takim kredycie mogą tylko pomarzyć i płacą wolnorynkowy czynsz wyższy niż rata hipoteczna.

To jednak nie koniec przeszkód. Do budowy mieszkań komunalnych potrzebne są grunty, a tych jest w miastach mało, bo zbyt chętnie rozdano je deweloperom. Gdy jednak znajdzie się odpowiednia działka, wyrasta kolejna przeszkoda: właściciele mieszkań nie chcą mieszkać obok ludzi, którzy mieszkania tylko wynajmują. Uznają ich za gorszych, niechcianych sąsiadów. To wynik wielu lat neoliberalnej propagandy, która tylko własność uważa za stan naturalny, a w najemcach każe widzieć zagrożenie. Ta polityka apartheidu widoczna jest na każdym kroku. Oto na ogrodzeniu placu zabaw w Warszawie pojawiło się ogłoszenie, w którym apelowano by „dzieci z innych bloków nie bawiły się na placu zabaw należącym do apartamentowca”.

Burmistrz ds. mieszkaniowych w warszawskim Wawrze skarżył mi się, że chciał wybudować blok komunalny specjalnie dla nauczycieli, bo była taka potrzeba. Ale nie może, bo nie zgodzili się lokatorzy, którzy za symboliczną cenę wykupili mieszkania w sąsiednim budynku komunalnym. Nagle stali się „właścicielami” i teraz już nie chcą mieć za sąsiadów najemców.

Na Pradze-Północ podczas innych negocjacji burmistrz pomstował na jakiegoś radnego z lewicy, który zbuntował sąsiadów przeciwko budowie bloku komunalnego w sąsiedztwie.

Istnieje mit o tym, że najemcy mieszkań komunalnych dewastują klatki schodowe i ogólnie źle się prowadzą. Rzeczywiście, były miejsca, do których ze względu na niski standard samorządy wysyłały w ramach eksmisji ludzi notowanych, nieprzystosowanych społecznie, nadużywających alkoholu. Był to zasadniczy błąd, bo każdy, kto wie cokolwiek o społeczeństwie, rozumie, że tworzenie takich gett źle się kończy.

Człowiek do wszystkiego się może przyzwyczaić

czytaj także

Dziś jednak sytuacja jest zupełnie inna. Większość ludzi starających się o mieszkania komunalne to młode małżeństwa, które zarabiają zbyt mało, żeby zaspokoić swoje potrzeby na wolnym rynku. Stygmatyzacja ludzi o niższych dochodach jest nie tylko moralnie nie do zaakceptowania, ale i oparta na zupełnie fałszywych przesłankach. W końcu zdecydowana większość Polaków ma właśnie takie dochody, za niskie na kupno mieszkania. A przecież nie uważamy, że większość z nas to lumpy.

Ludzie spłacający mieszkania kosztem sporych wyrzeczeń często argumentują, że to jest niesprawiedliwe, by ktoś mieszkał za niewielki czynsz, podczas gdy oni musieli się zadłużyć na 30 lat. Tylko że takie rozumowanie można odwrócić. Wielu młodych ludzi zarabiających niewiele ponad płacę minimalną zadaje sobie pytanie, dlaczego oni tak mało zarabiają, a spłacający kredyty hipoteczne tak dużo. Bo różnice w dochodach nie zawsze wynikają z wysiłku wkładanego w pracę czy z wyższych kwalifikacji.

Jest jeszcze jedna przeszkoda w uzyskaniu mieszkania komunalnego: kryterium dochodowe. Żeby się dostać do kolejki mieszkaniowej, trzeba bardzo mało zarabiać, bo progi są rzadko waloryzowane, a ceny rosną z dnia na dzień. Byłem niedawno w Rawie Mazowieckiej na rozmowach w sprawie osoby starającej się o mieszkanie. Gdy rozmowa zeszła na kryteria dochodowe, burmistrz Rawy zwierzył mi się, że kiedy się dowiedział, że ludzie celowo nie podejmują lepiej płatnej pracy, żeby nie stracić szansy na mieszkanie komunalne, zdenerwował się i znacząco podniósł kryterium dochodowe. Trudno się jednak dziwić ludziom, którzy racjonalnie wybierają niższe dochody, skoro w przeciwnym razie trafiliby na wolny rynek najmu, gdzie swoje wyższe dochody i tak musieliby oddać z naddatkiem właścicielowi mieszkania.

Sen z głową w zlewie. Jak się mieszka w mikrokawalerce

Coraz częściej proszą o ochronę osoby, które nielegalnie zajmują pustostany: mieszkania gminne, które z niewyjaśnionych przyczyn latami stoją puste. Zgodnie z prawem, jeżeli na przykład matka z dziećmi zajmie pustostan, a według szacunków „Gazety Wyborczej” w samej Warszawie jest takich pustostanów 8 tysięcy, nie można jej po prostu, ot tak, wyrzucić. Właściciel, czyli miasto, musi iść do sądu. A kiedy w rodzinie są dzieci, sprawa zwykle kończy się przyznaniem prawa do lokalu socjalnego.

Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej wciąż jest informowana przez mieszkańców stolicy o pustostanach. W jednym budynku w Śródmieściu Warszawy jest ich aż 17. Przy czym częste tłumaczenia, że są one objęte potencjalnymi roszczeniami spadkobierców byłych właścicieli, nie ma tam zastosowania – spadkobierczyni została bowiem zaspokojona innym gruntem na Wilanowie.

Od lat staramy się o podjęcie przez warszawski ratusz rozmów z ruchem lokatorskim na temat owych pustych mieszkań miejskich. Miasto tłumaczy się, że nie ma mocy przerobowych, by te mieszkania wyremontować. Ale przecież w innych miastach istnieje opcja, że remontu dokonają sami lokatorzy. W kolejce po mieszkania komunalne czeka 5 tysięcy rodzin, a więc o wiele mniej, niż samo miasta posiada pustych mieszkań.

Sposób na absurdalnie drogie mieszkania? Podatek niepoprawny politycznie

Kwestia mieszkaniowa jak mało która ukazuje negatywne zmiany w mentalności polskiego społeczeństwa. Wychowałem się na warszawskim Muranowie, gdzie dziennikarz sąsiadował z murarzem. Bawiliśmy się na podwórku pod okiem i nadzorem tej z matek, która akurat wyglądała przez okno, i do głowy by nam nie przyszło, że są dzieci, którym nie wolno się z nami bawić. Dziś sąsiedzi nie mówią sobie nawet dzień dobry. Wszyscy od wszystkich odgradzają się nie tylko murami, ale i milczeniem.

Co ciekawe, protesty przeciw budowie domów komunalnych są zwykle skuteczne. Kiedy jednak prywatny deweloper buduje blok, który zasłania nam świat i odbiera światło słoneczne, zwykle stawia na swoim. Taka jest kapitalistyczna hierarchia dziobania.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Ikonowicz
Piotr Ikonowicz
Działacz społeczny, polityk
Działacz społeczny, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Przewodniczący Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij