Kraj

W energetycznym klinczu na własne życzenie

Ceny energii rosną i najpewniej będą rosnąć dalej. Nie ma już dla nas dobrych rozwiązań. Polska tkwi w energetycznym klinczu. Na nasze własne życzenie – czy raczej: na życzenie tych, którzy nami rządzą.

Początek roku upływa pod znakiem kilkudziesięcioprocentowych podwyżek cen gazu i prądu dla gospodarstw domowych i nawet kilkusetprocentowych dla podmiotów gospodarczych. Mogłoby się wydawać, że gorzej już być nie może – tylko że, owszem, może.

Jako najsilniej uzależniona od paliw kopalnych gospodarka Europy, Polska jest szczególnie narażona na działanie procesów, które w nadchodzących miesiącach i latach będą kształtować historię. Czyli na skutki transformacji energetycznej w kierunku neutralności klimatycznej oraz napięć międzynarodowych, które mogą, ale nie muszą, zmienić się w gorącą wojnę. Według prognozy Polskiego Instytutu Ekonomicznego wzrost cen prądu i gazu podwyższy tegoroczny wskaźnik inflacji o 3,1 pkt proc. Koszty energii będą więc odpowiadać za ponad 40 proc. wzrostu cen. Kolejne lata wcale nie muszą być lepsze pod tym względem, a wiele wskazuje na to, że będą gorsze.

Polska wciąż węglem stoi

Pod koniec 2021 roku na koszt wytworzenia energii elektrycznej w Polsce istotnie wpływały ceny uprawnień do emisji CO2. W grudniu sięgnęły przez chwilę niemal 90 euro za tonę, a ich średnia cena osiągnęła poziom niecałych 81 euro. Jeszcze w styczniu ubiegłego roku wynosiła tylko 37 euro, czyli i tak sporo na tle lat poprzednich. W ostatnich dniach Tauron rozsyłał swoim klientom maila, w którym tłumaczył wzrost taryfy na 2022 rok właściwie tylko kosztem uprawnień EUA. Według tych wyliczeń odpowiadają one za 59 proc. kosztu wytworzenia prądu w Polsce. Tę liczbę wcześniej podawało CIRE i chyba nie ma powodu w nią nie wierzyć, zaznaczając jednak, że ceny EUA zmieniają się w czasie, tak samo jak ich wpływ na koszt wytworzenia. Poza tym przedsiębiorstwa kupują je na zapas.

Jak bardzo muszą zdrożeć emisje, żeby Polska odeszła od węgla?

Tylko czemu ich udział w koszcie energii w Polsce jest aż tak wysoki? No cóż, sami jesteśmy temu winni, gdyż trudno znaleźć kraj w Europie, który podczas wytwarzania energii emitowałby więcej CO2 niż Polska. Według Electricity Map 19 stycznia emitowaliśmy 624 g CO2 na każdą kilowatogodzinę. Tylko Estonia mogła się z nami równać pod tym względem – emitowała 622 g. Od trzecich pod tym względem Czech dzieliła nas już przepaść – Czesi emitowali w tym czasie 471 g CO2 na kWh.

Powtórzmy – polska energetyka nie jest największym emitentem CO2 w Unii Europejskiej, tylko w całej Europie. Nie licząc niewielkiego Kosowa, nikt nie emituje tyle dwutlenku węgla podczas wytwarzania energii elektrycznej co Polska. Nawet najwięksi pozostali emitenci generują o jedną trzecią lub jedną czwartą mniej. To oczywiście skutek uporczywego trzymania się węgla, co było efektem podejmowanych przez lata decyzji politycznych, a nie konieczności. 19 stycznia ponad dwie trzecie prądu wytwarzaliśmy z węgla. W drugim tygodniu stycznia nawet trzy czwarte prądu nad Wisłą pochodziło z węgla – wtedy emitowaliśmy prawie 700 g CO2 na kWh. Emitując tak monstrualne ilości gazów cieplarnianych, siłą rzeczy musimy srogo cierpieć z powodu polityki klimatycznej.

Nie tylko spekulanci

Polska walczy o reformę polityki klimatycznej UE, a w szczególności systemu EU-ETS. Według rządzących, szczególnie ich alt-rightowej części, czyli ziobrystów, system ten umożliwia wyprowadzanie miliardów złotych z Polski przez spekulantów na giełdach w Londynie i Frankfurcie – bo tam odbywają się aukcje EUA. Tyle że wpływ spekulacji na ceny uprawnień wcale nie musi być tak znaczny, jak przekonuje Janusz Kowalski i spółka.

ESMA, czyli europejski urząd nadzoru nad giełdami, na początku tego roku opublikuje szczegółowy raport dotyczący rynku uprawnień. Jednak już we wstępnej opinii czytamy, że „odsetek pozycji otwartych przez fundusze inwestycyjne i inne podmioty finansowe jest stosunkowo niski”. Innego zdania jest KOBIZE, Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami. W Raporcie z rynku CO2 możemy przeczytać o danych poczdamskiego instytutu PIK, według których odsetek pozycji na rynku EUA zajmowanych przez fundusze hedgingowe i im podobne to 5–10 proc., co jednak może istotnie wpływać na ceny. Oczywiście sama decyzja, żeby dopuścić fundusze hedgingowe do rynku uprawnień, jest co najmniej dyskusyjna i Polska powinna podejmować ten temat na forum UE. Prawdopodobnie jednak za wiele do ugrania na tym nie ma.

A to dlatego, że wzrost cen uprawnień do emisji wynika z wielu innych czynników. Według KOBIZE jedną z przyczyn jest odbicie po pandemii. Wzrost cen uprawnień obserwowano już od listopada 2020 roku, gdy pojawiły się pierwsze informacje o skuteczności szczepionek. Pod koniec ubiegłego roku napompowały je jeszcze ceny gazu. Producenci prądu częściej wybierali tańszy, ale dwukrotnie bardziej emisyjny węgiel, przez co potrzebowali dodatkowych uprawnień.

Pojawiły się także zapowiedzi KE o przyspieszeniu redukcji nadwyżek niewykorzystanych uprawnień, co zmniejszy liczbę dostępnych EUA na rynku. Na to nałożyła się jeszcze aktywność inwestorów, którzy w pewnym momencie obstawiali cenę nawet 100 euro za tonę. Jednak wyeliminowanie funduszy z rynku EUA nie sprawi, że od razu znikną pozostałe czynniki – nie wspomniałem jeszcze przecież o wbudowanym mechanizmie ograniczania liczby uprawnień co roku o około 2 proc. W tym roku jest jednak szansa, że ceny EUA się ustabilizują, gdyż odejdzie czynnik postpandemicznego odbicia gospodarczego. Według Marcina Kowalczyka z WWF ceny EUA w 2022 roku mogą sięgać 60–70 euro za tonę. To jednak wciąż bardzo dużo jak na polską, monstrualną emisję dwutlenku węgla.

Ostatnia czarna inwestycja

Jeśli chcemy niższych cen energii, musimy przestawić się na inne źródła. A właściwie już dawno powinniśmy się przestawiać, tylko że zamiast tego oddawaliśmy nowe bloki węglowe. Na przykład blok za 6 mld zł oddany w 2020 roku w Jaworznie, który zdążył już trafić do naprawy. W zeszłym roku oddaliśmy blok węglowy w Turowie, który zresztą też już miał przestoje z powodu usterek. Tempo polskiej dekarbonizacji doskonale obrazuje porównanie zainstalowanych mocy w 2017 i 2020 roku. W 2017 roku moce węglowe odpowiadały za 72 proc., natomiast w 2020 roku za 65 proc. produkcji energii elektrycznej. W tym czasie udział mocy w OZE wzrósł z 19 do 25 proc., a w gazie z 5 do 6,2 proc.

Jeśli chodzi o finalną produkcję, udział węgla w omawianym czasie spadł z 78 do 70 proc. Dekarbonizacja się w Polsce ślimaczy, a i to mało powiedziane. Co ciekawe, w trakcie jest jeszcze jedna, ostatnia już, inwestycja węglowa w Polsce – blok węglowy w Puławach, który będzie zaopatrywać w energię Grupę Azoty.

Spór o Turów będzie kosztować Polskę 840 mln zł rocznie

Obecnie można faktycznie uznać, że zaczynamy odchodzić od węgla, gdyż poza Puławami nie mamy już w planach dużych inwestycji węglowych. Szkoda, że można to powiedzieć dopiero w 2022 roku. Obecnie w całej Polsce trwają intensywne inwestycje w energetyce, przede wszystkim gazowe. Z końcem 2023 roku oddane mają zostać dwa ogromne bloki gazowe w elektrowni Dolna Odra. Nowy blok gazowy – zamiast węglowego – powstanie również w niesławnej Ostrołęce, a planowane są także w Grudziądzu i Rybniku. Poza tym w wielu miastach Polski trwają lub są planowane inwestycje gazowe w ciepłownictwie.

W Polsce rozpoczyna się więc boom gazowy. Na wzór Niemiec gaz ma się stać w Polsce paliwem przejściowym w drodze do osiągnięcia neutralności klimatycznej. Chociaż znając życie, na długo pozostanie paliwem głównym, a nie przejściowym.

Gazowa pułapka?

Oczywiście, przejście z brudnego węgla na czystszy gaz nie jest głupie. Pytanie tylko, czy w obecnej sytuacji nie wpadniemy z deszczu pod rynnę. Analitycy z unijnego think tanku EMBER w raporcie Polska na gazie zwracają uwagę, że nasz apetyt na gaz może być przesadzony. Zgodnie z Polityką Energetyczną Polski do roku 2040 w 2030 roku Polska miałaby wytwarzać 54 TWh energii elektrycznej z gazu, co uplasowałoby nas na trzecim miejscu w UE. Pod względem samej zmiany mocy gazowych będziemy nawet na pierwszym miejscu w Unii, i to daleko przed drugą Belgią i trzecimi Niemcami.

Poza tym planowane projekty gazowe przekraczają rządowe cele na 2030 rok. Jeśli wszystkie zostaną zrealizowane, będziemy mieli do dyspozycji 12,9 GW mocy w gazie, tymczasem rządowy cel wynosi 8,2 GW. Autorzy raportu wskazują, że może to być bardzo ryzykowne, gdyż uzależnimy się od kolejnego paliwa kopalnego. Tylko że tym razem importowanego, którego ceny są bardzo niestabilne. Nie mówiąc już o tym, że tak mocne oparcie się na kolejnym paliwie kopalnym może być niezgodne z celem osiągnięcia zeroemisyjności netto.

Rządzący budują nam jakiś cywilizacyjny rezerwat

Dzięki budowanemu właśnie rurociągowi Baltic Pipe oraz dostawom gazu skroplonego przez Gazoport będziemy praktycznie niezależni od dostaw z Rosji. Jednak nadal pozostaniemy zależni od wahań cen gazu na rynkach. Według prognozy Roberta Rapiera na łamach „Forbesa” w tym roku ceny gazu powinny nieco spaść dzięki wzrostowi wydobycia zarówno gazu, jak i ropy. Jednak ten spadek nie będzie duży – czyli gaz nadal będzie drogi, tylko że trochę mniej.

Do tego dochodzą czynniki, które będą pchać cenę gazu w górę, przede wszystkim ryzyko kolejnej fazy wojny Rosji z Ukrainą. Rosja jest czołowym eksporterem gazu, a ewentualne wymierzone w nią sankcje, same w sobie oczywiście słuszne i potrzebne, bez wątpienia podbiją ceny gazu. Poza tym w Europie wzrasta zapotrzebowanie na gaz, gdyż nie tylko Polska zamierza traktować go jako paliwo przejściowe.

Taniej nie będzie

Polska znalazła się więc w energetycznym klinczu. W obecnej sytuacji nie ma już dla nas dobrych rozwiązań. Zamierzamy uciec spod węglowego topora w kierunku gazu i niewykluczone, że trafimy z deszczu pod rynnę. A samo przejście na gaz też będzie trwało – bloki w Dolnej Odrze oddane zostaną dopiero w grudniu 2023 roku. W tym czasie nadal będziemy płacić za energię z węgla jak za zboże.

Young Leosia czy pani od polskiego? Kto według młodych mówi z RiGCzem o klimacie?

Mieliśmy wiele lat na budowę mocy w OZE i atomie, jednak zamiast tego rozbudowywaliśmy energetykę węglową, chociaż już od kilku lat polskie zapotrzebowanie na węgiel znacznie przekraczało krajową produkcję – w 2019 roku nawet o 10 milionów ton. Mamy 2022 rok, a my wciąż nie dokończyliśmy ostatniej inwestycji węglowej. Dopiero pod koniec grudnia ubiegłego roku udało nam się wybrać tak zwane preferowane miejsce elektrowni jądrowej – w Choczewie – co wcale oczywiście nie oznacza, że ona tam kiedyś stanie. Pewne jest za to, że ceny energii w Polsce mogą jeszcze znacznie wzrosnąć. Na nasze własne życzenie. Czy też na życzenie tych, którzy nami rządzą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij