Gdyby w latach 90. i na początku wieku większej liczbie katolików chciało się przyjrzeć temu, co kryje się za kremówką i całym okołopapieskim folklorem, czego papież realnie od nich wymaga oraz jak chciałby urządzić Polskę, to proces rewizji jego autorytetu mógłby się zacząć o wiele wcześniej.
Obserwowanie tego, co pisowska prawica wyprawia w ostatnim tygodniu wokół Jana Pawła II – fascynującego i przerażającego połączenia cynicznej polittechnologii, autentycznej agresji, napędzanej przez urażone poczucie „świętości” i głęboko autorytarne impulsy – przywodzi na myśl skojarzenie ze skeczem Monty Pythona o brudnym widelcu.
Gdy mężczyzna jedzący wspólnie z partnerką obiad w eleganckiej restauracji zwraca uwagę obsłudze na brudny widelec, ta reaguje zupełną histerią. Kolejni pracownicy restauracji przepraszają i kajają się w przesadny, groteskowy sposób, do momentu aż kucharz z wielkim tasakiem nie zaczyna atakować pary za to, iż uwagą o widelcu obraziła właściciela przybytku, człowieka, któremu „nie są godni butów całować”. Gdy wszystko pogrąża się w totalnym chaosie, otrzymujemy puentę: gość restauracji, patrząc wprost w kamerę, mówi: „dobrze, że nie powiedziałem o brudnym nożu”.
czytaj także
Autorytet papieski będzie kruszał niezależnie od oskarżeń o tuszowanie
Sprawa tuszowania lub nietuszowania przypadków pedofilii przez Jana Pawła II to ciągle jest odpowiednik „brudnego widelca”. O wiele groźniejszy dla rządzącego dziś obozu i tradycjonalistycznego skrzydła Kościoła jest „brudny nóż”. Bo choć sprawa pedofilii w Kościele budzi zrozumiałe emocje i oburzenie moralne, to prawdziwy problem z Janem Pawłem II – zwłaszcza z punktu widzenia jego obrońców – leży zupełnie gdzie indziej.
Autorytet papieski i tak kruszałby dziś w Polsce nawet bez pytań typu „wiedział czy nie wiedział”, „tuszował czy nie tuszował” – choć bez wątpienia przyspieszają i uwidaczniają one ten proces. Co więcej, kruszałby, nawet gdyby Jan Paweł II przeprowadził odważną, epokową reformę, zmieniającą stosunek Kościoła do nadużyć i przestępstw seksualnych jego kapłanów, czyniącą z Kościoła wzór tego, jak postępować z takimi przypadkami.
Największy problem z Janem Pawłem II polega nie tym, czy tuszował, czy nie, ale na papieskich ideach – to jest „brudny nóż” ze skeczu. Na papieskich koncepcjach antropologicznych, wywiedzionej z nich etyce, papieskich pomysłach na demokrację i rolę, jaką odgrywać w niej powinny Kościół i religia objawiona. Wszystkie te papieskie idee coraz mniej przystają do coraz bardziej zsekularyzowanego polskiego społeczeństwa, budzą w nim w najlepszym wypadku obojętność, czasem niezgodę, a nawet wrogość. Jeśli nie nastąpi całkowite przestawienie zwrotnicy procesów społecznych – na które na razie w ogóle się nie zanosi – to z czasem papieskie propozycje będą coraz mniej atrakcyjne dla coraz szerszych grup Polek i Polaków.
PiS uzasadnia swoją agresywną, autorytarną reakcję na reportaż TVN narracją, że materiał stacji to element wojny hybrydowej niszczący jedyny autorytet jednoczący Polaków, co ma pogłębiać podziały społeczne. Jest to całkowicie fałszywe postawienie sprawy. Jan Paweł II od dawna nie jest już autorytetem jednoczącym całą Polskę. Dla młodych jest przede wszystkim memem, czasem pociesznym, czasem złośliwym. Dla starszych pokoleń staje się coraz bardziej dyskusyjną postacią.
W tej sytuacji to prawica, próbując – na razie tylko uchwałą sejmową i homiliami papieskimi co dzień w telewizji – narzucić całemu społeczeństwu jedną wizję Jana Pawła II („wielki i święty był, nasz papież, największy Polak”), burzy spokój społeczny i prowokuje gwałtowne podziały. Bo druga strona, która nie ma najmniejszej ochoty być zapisywana do papieskiego kultu, odbiera wszystkie te działania jako agresję wymierzoną w jej wolność sumienia, w prawo do swobodnego udziału w debacie publicznej, do samodzielnego wyrobienia sobie zdania o ważnej historycznej postaci.
Chyba nie tylko ja czuję się trochę jak Józio Kowalski z Ferdydurke, dorosły mężczyzna, nagle znów przeniesiony do szkoły, gdzie nauczyciel zwany Bladaczką tłumaczy uczniom, że „Słowacki wielkim poetą był” i że ich zachwyca, nawet jeśli nie zachwyca.
Prawica zachowuje się tak, jakby próbowała cofnąć polską świadomość publiczną w czasie o jakieś dwadzieścia lat, do epoki, gdy kult Jana Pawła II rozkwitał tysiącem pomników, a autor tych słów słyszał jako nastolatek o wielkości polskiego papieża w szkole, telewizji, liberalnej prasie, na rodzinnych spotkaniach. Jeśli ktoś miał wtedy o papieżu cokolwiek krytycznego do powiedzenia, to mógł to sobie zrobić co najwyżej w niszy, poza głównym nurtem debaty publicznej, bez szans na poważne potraktowanie.
Nie da się jednak wejść dwukrotnie do tej samej rzeki. Społeczeństwo polskie jest już dziś zupełnie gdzie indziej niż w 2003 roku i papieskie homilie nie zadziałają na taką skalę jak dwie dekady temu.
czytaj także
Odkrywamy, co kryło się za kremówką
Z dzisiejszej perspektywy zasadne wydaje się też pytanie, czy już w latach 90. społeczeństwo polskie faktycznie stało tam, gdzie stał papież, czy Jan Paweł II rzeczywiście mówił wtedy to, co Polacy myśleli i czego chcieli w epoce transformacji. Patrząc choćby na to, gdzie dziś są (jeśli chodzi o stosunek do Kościoła) przypisywane na początku wieku do „pokolenia JP2” roczniki osiemdziesiąte, można powiedzieć, że już w latach 90. drogi społeczeństwa i Jana Pawła II w wielu kwestiach – na czele z etyką seksualną – zaczęły się rozchodzić.
Konserwatywni apologeci papieża często piszą z żalem, że przysłowiowe wadowickie kremówki przesłoniły Polakom nauczanie wielkiego rodaka. Co jednak, jeśli działał tu zupełnie inny mechanizm? Bo być może było tak, że gdyby w latach 90. i na początku wieku większej liczbie katolików chciało się przyjrzeć temu, co kryje się za kremówką i całym okołopapieskim folklorem, czego papież realnie od nich wymaga oraz jak chciałby urządzić Polskę, to proces rewizji autorytetu mógłby się zacząć o wiele wcześniej.
Papieski kult ciągle jednak trzymał się w latach 90. siłą wielkich społecznych emocji uruchomionych w latach 70. i 80., gdy papież stał się kimś w rodzaju nieformalnego króla większości narodu. W latach 90. kult Jana Pawła II umożliwiał też celebrowanie figury i autorytetu Jana Pawła II, bez wyciągania zbyt radykalnych konsekwencji – intelektualnych, egzystencjalnych, politycznych, moralnych – z tego, co papież mówi. A jednocześnie ten sam autorytet papieża pozwolił Kościołowi katolickiemu w Polsce na uzyskanie szeregu koncesji od państwa – od ideologicznych po materialne.
Kult ten zablokował też w Polsce dyskusję wokół pomysłów Jana Pawła II na Kościół – także tych pochodzących z jego wnętrza. Tymczasem Polak był papieżem kontrowersyjnym. Wizja papiestwa skupionego na walce z „cywilizacją śmierci” – jak Jan Paweł II określał współczesne liberalno-demokratyczne społeczeństwa konsumpcyjne – na głęboko represyjnej etyce seksualnej, wreszcie na fundamentalistycznym sprzeciwie wobec dopuszczalności aborcji, budziła sprzeciw wśród wielu wiernych, teologów, księży, a nawet biskupów na całym świecie.
Dziś w Polsce odkrywamy, co kryło się za kremówką i że niekoniecznie się nam to podoba. Uruchamia to procesy rewizji ocen Jana Pawła II. Mogłyby one przebiegać w sposób względnie pokojowy, szanujący także wrażliwość tych Polaków, dla których Jan Paweł II ciągle pozostaje największym autorytetem. Jednak w sytuacji, gdy na każdą próbę debaty o Janie Pawle II prawica reaguje agresją i okrzykami „święty i wielki był”, korekta historycznej oceny polskiego papieża z konieczności będzie przybierać znacznie brutalniejsze formy, niż byłoby to konieczne, gdyby po drugiej stronie był ktokolwiek zdolny do podjęcia poważnej dyskusji.
Jan Paweł II wprowadził Polskę do Europy. Czy teraz ją wyprowadzi?
czytaj także
Polski bilans pontyfikatu
Weźmy na przykład ocenę znaczenia pontyfikatu papieża dla historii Polski. Także strona dziś wobec Jana Pawła II krytyczna mogłaby się ostatecznie zgodzić co do pozytywnej oceny pontyfikatu w okresie 1978–1989. Papież Polak stał się wtedy dla społeczeństwa PRL kluczowym symbolem, nie tylko religijnym, ale i narodowym.
Papież i jego przesłanie mieli wpływ na wielkie zrywy opozycji z ostatniej dekady PRL, dostarczały angażującym się w nie osobom moralnego języka, pozwalającego wytłumaczyć sens oporu.
Oczywiście nie jest też tak, że fenomen pierwszej „Solidarności” powstał głównie za sprawą papieża, stało za tym mnóstwo procesów społecznych: „Solidarność” była produktem sprzeczności modelu socjalistycznej modernizacji, dziejowym momentem, gdy robotnik sprzymierzony z inteligentem pracującym poważnie potraktował oficjalne hasła zapewniające, że Polska Ludowa jest jego.
Można się też zgodzić, że polityka Jana Pawła II jako głowy państwa Watykan była przyjazna polskim wolnościowym aspiracjom lat 80. i w swojej dyplomatycznej grze całkiem skuteczna. A nawet z tym, że ze swoim „od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej” Jan Paweł II pomógł w akcesji Polski do Unii.
Jednocześnie oddanie Janowi Pawłowi II wszystkich tych zasług nie powinno blokować debaty o tym, jaką cenę polska demokracja zapłaciła za to, że przy jej narodzinach tak intensywną rolę odgrywał Kościół katolicki i Jan Paweł II. A nie była ona błaha.
Zapłaciliśmy za to nadaniami Komisji Majątkowej, przy okazji których dochodziło do wielu głęboko podejrzanych interesów. Religią w szkole, z pensjami i pełnymi składkami katechetów finansowanymi przez państwo. Wartościami chrześcijańskimi powypisywanymi do każdej możliwej ustawy. Absurdalnie rozszerzonym rozumieniem „klauzuli sumienia” dla lekarzy i farmaceutów. Wreszcie – i to najbardziej dramatyczna cena – „kompromisem aborcyjnym”, odbierającym Polkom prawo do zabiegu terminacji ciąży, który jest oczywistością w większości państw Zachodu. Zakaz ten szczególnie dotyka kobiety z warstw najuboższych, te, których nie stać na wyjazd na Słowację czy nawet na zabieg w prywatnym gabinecie nielegalnie dorabiającego sobie ginekologa.
Być może 20, a nawet 10 lat temu większości nie wydawało się to wygórowaną ceną. Dziś, gdy coraz większa część społeczeństwa układa sobie życie zupełnie poza Kościołem – nawet jeśli nie chce się mu kłopotać z apostazją i z przyzwyczajenia deklaruje wyznanie katolickie – ta cena staje się coraz mniej akceptowalna. Prędzej czy później Polskę czeka wielka dyskusja o nowych zasadach podziału porządku państwowego i kościelnego, zupełnie innych niż te, które zostały sformułowane w cieniu figury Jana Pawła II u zarania III RP.
czytaj także
Potrzebujemy nauczyć się różnić, nie autorytetów
I niestety postać polskiego papieża raczej utrudnia, niż ułatwia tę dyskusję. I to nie tylko ze względu na sztywność papieskiego nauczania w takich kwestiach jak prawna dopuszczalność przerywania ciąży – z tej samobójczej na dłuższą metę pozycji Kościół będzie się musiał w końcu wycofać. Jeśli nie przyznając: „potępiamy moralnie aborcję, ale uznajemy prawo kobiet do podjęcia takiej decyzji”, to po cichu, w praktyce akceptując podobne rozwiązanie.
Fundamentalnym problemem z dziedzictwem Jana Pawła II i przyszłością polskiej demokracji jest papieskie przekonanie, że demokracja potrzebuje twardych i niezmiennych aksjologicznych fundamentów zakorzenionych w religii objawionej. Bo jak pisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus: „demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
Co więcej, dla Jana Pawła II wartość samej demokracji zależy w dużej mierze od tego, jak dalece tworzy ona „społeczny klimat życia osobowego”, czyli przekładając z kościelnego na polski: w jakim stopniu sprzyja formacji jednostek i grup społecznych do tego, co Kościół katolicki uznaje za dobre życie. Wartościowa będzie więc demokracja, która chroni „życie poczęte”, nierozerwalność małżeństwa, osłania obywateli przed pokusami moralnego relatywizmu czy pornografii. Mniej czy nawet bezwartościowa jest z kolei taka, która rozwody ułatwia, „promuje relatywizm”, wspiera „permisywne społeczeństwo”, daje kobiecie prawo do decyzji w sprawie aborcji – słowem wprowadza różne wynalazki rodem z „cywilizacji śmierci”.
To jest wizja, która zupełnie nie przystaje do tego, czego chcą mieszkańcy Polski w 2023 roku. Bo choć demokracja potrzebuje pewnych aksjologicznych podstaw i nie da się jej zbudować wyłącznie na procedurach, to te podstawy wcale nie potrzebują religijnego umocowania. Co więcej, demokracja wymaga też uznania pluralizmu wartości, tego, że nie każdy widzi dobro i dobre życie tam, gdzie widział je Jan Paweł II.
Zamiast ochrony „autorytetu Jana Pawła II” – i innych autorytetów – przed zasadnymi pytaniami musimy nauczyć się jako demokratyczne społeczeństwo żyć z pluralizmem wartości. Czyli innymi słowy: cywilizowanie się różnić. Godząc się z tym, że są istotne grupy społeczne, dla których Jan Paweł II jest ojcem duchowym i moralnym autorytetem, jak i że są takie, dla których jest i pozostanie memem. Papież Polak jako król-duch jednoczący wokół swojego przesłania niemal cały naród już nie wróci, jeśli kiedykolwiek ta figura istniała naprawdę, a nie wyłącznie jako mit. Ta czaszka już się nie uśmiechnie.