Kraj

Oto najbardziej toksyczne elementy nadwiślańskiej rywalizacji politycznej

Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak podczas odprawy przed szczytem NATO w Wilnie. Fot. KPRM

Skoro partie głównego nurtu postanowiły oddać się orgii wzajemnej nienawiści, to trudno się dziwić, że część wyborców postanowiła im pokazać środkowy palec.

Polska – i nie tylko – klasa polityczna jest tak pochłonięta walką o władzę, że zupełnie zapomniała o tym, po co w ogóle chce ją zdobyć – pomijając motywacje osobiste czy interes koterii, rzecz jasna. Trwająca właśnie prekampania wyborcza to czysta forma bez żadnej treści. Główne opcje polityczne są gotowe podjąć każde działanie i wejść w każdy możliwy alians, byle tylko ugrać kilka punkcików poparcia.

Mieliśmy już Tuska straszącego imigrantami z państw muzułmańskich czy Kaczyńskiego nazywającego Tuska „ryżym”. Ludowi populiści z Agrounii zamierzali wejść w sojusz z thatcherystami od Gowina. Wolnorynkowa Konfederacja poparła dążenia prezesa NIK, by mógł kontrolować spółki akcyjne. Tu wszystko jest możliwe, za to niemal nic nie ma głębszego znaczenia, gdyż ze wszystkiego można się wykręcić, ewentualnie stwierdzić „nie pamiętam”.

Sadura: Tusk jedzie na zderzenie z resztą demokratycznej opozycji

Trudno wybrać najgorszy element obecnej kampanii wyborczej. Jest ich przynajmniej kilka i każdy z nich byłby fatalny już sam w sobie – w miksie z pozostałymi tworzą niezwykle toksyczną i rakotwórczą substancję. Polską politykę trzeba obserwować w kombinezonie ochronnym, a po zakończeniu obserwacji wejść na chwilę pod ozonator. Oto najbardziej toksyczne i szkodliwe elementy nadwiślańskiej rywalizacji politycznej, które zdążyły się już pojawić, chociaż właściwa kampania wyborcza nie zdążyła się jeszcze rozpocząć.

Licytacja na nieudane pomysły

Początkowo wydawało się, że politycy zaleją nas obietnicami socjalnymi, które w pewnym momencie osiągną granice absurdu. Pod względem merytorycznym polska klasa polityczna jest bowiem zupełnie wyjałowiona i stać ją jedynie na bezmyślne kserowanie przeciwników lub samych siebie z przeszłości.

I tak np. PiS, kiedy poległ w starciu z kryzysem mieszkaniowym, aby przynajmniej ugasić pożar, zaproponował spłacanie przez państwo części odsetek kredytów hipotecznych (Bezpieczny Kredyt 2%). Sięgnął więc do własnego pomysłu sprzed półtorej dekady i stworzył kolejną Rodzinę na Swoim, tylko że na sterydach. To program skrajnie drogi, ale dosyć prosty do wdrożenia, więc na miarę możliwości polskiej klasy rządzącej. W reakcji na to PO zaproponowała… Kredyt 0%, czyli niemal dokładnie to samo, tylko że jeszcze droższe.

Bezpieczny kredyt 2%. Wielka korzyść dla banków i jednostek ze stratą dla społeczeństwa

Inne głośne obietnice wyborcze powstawały dokładnie w ten sam sposób. PiS w 2015 roku wygrał w dużej mierze dzięki zapowiedzi wprowadzenia programu 500+. Jako że ciekawe pomysły już im się dawno skończyły, postanowili powtórzyć ten manewr osiem lat później, obiecując 800+ od przyszłego roku. Na reakcję PO nie trzeba było długo czekać – szef partii zaapelował, by wprowadzić je już od 1 czerwca. Nikt się nie zastanawiał, czy to w ogóle jest sensowne, chociaż nawet wyborcy PiS przyjęli te propozycje bardzo chłodno. Pojawiła się obietnica, więc trzeba ją przebić – w tym wypadku po to, by ją zneutralizować.

Analogiczna historia dotyczy też kuriozalnego „babciowego” PO, które jest nakoksowaną kopią pisowskiego „rodzinnego kapitału opiekuńczego”, który z kolei jest kopią „500+”, tylko że skierowaną do rodziców najmłodszych dzieci.

Gdyby ta licytacja na nieudane pomysły trwała do dziś, to już byłoby fatalnie. Wszyscy przecież wolelibyśmy pomysły udane, albo przynajmniej umiarkowanie sensowne. Gdy wydawało się, że gorzej już być nie może, politycy wspólnie zakrzyknęli gromkim „potrzymajcie nam piwo”. Chłodne przyjęcie kolejnych obietnic socjalnych przez elektorat skłoniło klasę polityczną do elastycznej zmiany taktyki. Skoro w rywalizacji na programy nie jesteśmy zbyt dobrzy, to skupmy się na tym, co umiemy najlepiej.

Darcie ryja

Od kilku miesięcy trwa wzajemne okładanie się kijami i wyzwiskami. Podejmowane tematy oraz wykrzykiwane argumenty są tak głupie, że polski stand-up wygląda na ich tle jak Cambridge przy Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej.

Mieliśmy więc obronę papieża Polaka w reakcji na zupełnie zwyczajny film publicystyczny na antenie TVN. Cóż to było za przedziwne przedstawienie! PiS, przypomnijmy, posunął się nawet do tego, by wezwać amerykańskiego ambasadora do MSZ w związku z „atakiem hybrydowym na Polskę”, w którym rzekomo uczestniczyć miała stacja należąca do grupy kapitałowej zza oceanu. Teraz się oburzają, że polskiego ambasadora – z równie głupiego powodu – wezwała Ukraina. Sejm podjął uchwałę w obronie Wojtyły, którego bronić zaczął także PSL. W TVP Info codziennie grzano temat „drugiego zamachu na papieża”, a komentatorzy wygłaszali płomienne odezwy i deklaracje wierności dziedzictwu „największego spośród Polaków”.

Z awantury o papieża PO się bardzo sensownie wymiksowała, niestety podobnego rozumu i godności człowieka zabrakło jej, gdy PiS postanowił odkurzyć temat relokacji imigrantów. Tusk zaczął przemawiać niczym polityk skrajnej prawicy, wykazując dokładnie liczby imigrantów z krajów muzułmańskich, którzy przyjechali pracować do Polski po 2015 roku. Wykorzystał w tym celu nawet morderstwo Polki z rąk Banglijczyka w Grecji. Brakowało tylko, by zaczął krzyczeć na wiecach „Polska dla Polaków”, chociaż może jeszcze i tego się doczekamy.

Wystarczył moment, by największa partia liberalna zaczęła być bardziej antyimigrancka od prawicy i równie przy tym cyniczna. Nikogo nie interesowały takie drobnostki jak bezpieczeństwo półtora miliona uchodźczyń czy kilkuset tysięcy pracowników z Azji i Afryki.

Na wyżyny głupoty polscy politycy wznieśli się jednak w trakcie awantury o nielegalne składowiska odpadów. W reakcji na film TVN24 PiS rozpoczął najbardziej chyba kuriozalną kampanię medialno-polityczną w historii polskiej telewizji. Pod hasłem „niemieckie śmieci Platformy” tak zwani dziennikarze TVP tropili odpady o pochodzeniu niepolskim. Próbowali też zachęcić do tego społeczeństwo. „Niemieckie śmieci można zgłaszać pod numerem telefonu…” – tak naprawdę wyglądał jeden z pasków w publicznej telewizji informacyjnej, widziałem go na własne oczy. Przy okazji politycy PiS zainicjowali też nową praktykę, jaką jest przerywanie konferencji wyborczych konkurentów. Ziobrysta Jacek Ozdoba próbował dorwać się do mikrofonów, uderzając z biodra posła PO Jana Grabca.

Wszystkich przebił jednak Janusz Kowalski, który zrobił swój znak rozpoznawczy z, proszę mi wybaczyć, darcia ryja. Nie da się inaczej nazwać tego, co wyczynia poseł Suwerennej Polski w ostatnim czasie. Wydzierał się jak opętany na konferencji PO, a także podczas wizyty Agrounii w Ministerstwie Rolnictwa. Jego okrzyki nie miały żadnego sensu, na rolnika z Agrounii wrzeszczał „jesteś od Tuska, jesteś od Tuska”, jakby ktoś zapomniał go przeprogramować.

Pod względem kultury wypowiedzi łamane są kolejne granice. Prezes PiS nazywający głównego konkurenta „ryżym” oraz „wrogiem narodu” jest dowodem na to, że polscy politycy wymontowali sobie hamulce i został im tylko pedał gazu.

Politycy bez sensu

Przy okazji obecna kampania wyborcza ujawniła, że znaczna część sceny politycznej właściwie mogłaby nie istnieć i mało kto by to zauważył. Dotyczy to szczególnie opcji politycznych, które miały stworzyć Trzecią Drogę. PSL istnieje już tylko siłą bezwładu struktur, gdyż trudno znaleźć kogokolwiek, kto zamierzałby głosować na ludowców, nie mając tam nikogo z rodziny. Głosowanie na PSL z samego przekonania to oksymoron – takie zjawisko już nie istnieje. Na PSL głosuje się wyłącznie z powodów rodzinno-towarzyskich. Koalicja Polska stworzona przez ludowców jest już w ogóle bytem przedziwnym, w którym schronienie znaleźli politycy niemający szans na żadną inną afiliację, w rodzaju Jacka Protasiewicza.

PSL jest w stanie wejść w taktyczny sojusz z dokładnie każdym, kogo uważa za słabszego. Byli już z kukizowcami, których wystrychnęli na dudka, wchodząc w dużej mierze dzięki nim do Sejmu, a następnie zagarniając całą subwencję dla siebie. Pozgarniali przypadkowych rozbitków z innych partii, tworząc zupełnie fikcyjny byt, jakim jest wyżej opisana Koalicja Polska, by stwarzać pozory realnej siły politycznej. Następnie weszli w alians z Polską 2050 Szymona Hołowni, chociaż te ugrupowania pasują do siebie jak pięść do nosa, a jedyną motywacją tego – niedoszłego chyba – sojuszu jest ryzyko nieprzekroczenia progu wyborczego przez każde z nich.

Za ludowcami stoi przynajmniej ponadstuletnia tradycja, duże jak na Polskę struktury oraz niewielkie już co prawda, ale zawsze jakieś, zaplecze społeczne w postaci wspomnianych już układów rodzinno-towarzyskich. Sens istnienia w polityce Szymona Hołowni wciąż jest nieodkryty. Okazał się politykiem niekompetentnym oraz infantylnym, a jego przejściowy wzrost poparcia wynikał wyłącznie z efektu świeżości.

Zasadniczo nie wiadomo, co Polska 2050 chciałaby w polityce zrobić, a nawet jeśli coś tam ujawnili (rezygnacja z węgla do 2035 roku), to nie wiadomo, jak chcą to osiągnąć. Hołownia nie ma struktur ani zaplecza społecznego, nie stoi też za nim żadna konkretna idea – robi politykę wyłącznie poprzez wystąpienia medialne. Większość tych wystąpień zdradza zresztą kompletną ignorancję lidera tego środowiska. Jego beztroska wypowiedź „Turów jest do zamknięcia” przejdzie do historii jako jedna z najgłupszych w polskiej polityce. Hołownia to byt czysto medialny, wkładając niemal wszystkie zasoby w to, by dobrze wypadać w wystąpieniach publicznych, chociaż nawet one niespecjalnie mu wychodzą.

Jeszcze bardziej enigmatyczna jest Agrounia, o której można powiedzieć tylko tyle, że jej członkowie są wściekli. Coś im się ewidentnie bardzo nie podoba, chociaż jeszcze nie wiadomo, co konkretnie. Chyba chodzi o coś na wsi i związanego z rolnictwem. Michał Kołodziejczak podczas wywiadów i wystąpień publicznych wyrzuca z siebie potok słów, których sens ciężko odszyfrować, chociaż niewątpliwie są w języku polskim. Kołodziejczak potrafi w jednym wywiadzie zapewniać, że chce odmienić politykę opartą na sporach personalnych, a następnie wyrzucać z siebie litry jadu w kierunku polityków Porozumienia, którego istnienie również nie ma sensu.

Antysystemowa i prosocjalna Agrounia chciała już dogadać się z wolnorynkowcami od Gowina, co im nie wyszło (cóż za zaskoczenie), a obecnie mówi się o ich możliwym aliansie z radykalnie systemowym i proprzedsiębiorczym PSL, z którym również im nie wyjdzie. Na dokładkę, program gospodarczy pisali Kołodziejczakowi postępowi zwolennicy spółdzielczości i sprawiedliwej transformacji.

Narodowy hedonizm

Największą tragedią tej kampanii wyborczej jest jednak wzrost poparcia dla Konfederacji. Najgorsze nawet nie jest to, że skrajna prawica rośnie w siłę, chociaż to samo w sobie jest przykre, ale sposób, w jaki to uczyniła. Pod jej głównym hasłem „Tak chcemy żyć” kryją się postulaty swobodnego grillowania, posiadania co najmniej dwóch samochodów i zamieszkiwania zbyt dużych domów opalanych czym popadnie.

Konfederatki to patriarchalni kolesie w spódnicach

Konfederacja stworzyła więc przedziwną ideologię, którą można nazwać „hedonizmem narodowo-konserwatywnym”. Jej program to zlepek najbardziej odrealnionych postulatów libertariańskich, wymieszanych z grubą szczyptą nacjonalizmu i seksizmu, które łącznie w ogóle się nie kleją, o czym dobrze wiedzą nawet jego autorzy. Przyparci do muru podczas wywiadów bez zażenowania odpowiadają więc „nie wiem”, „może”, „nie pamiętam”, „zapomniałem” i w żaden sposób im to nie szkodzi.

Grzeczna Lewica kontra bezwstydna Konfederacja

Narodowy hedonizm przyjął się tak dobrze również dlatego, że Konfederacja oferuje wyborcom dobrą zabawę w staropolskim wydaniu – czyli dużo jedzenia, ogólną beztroskę oraz picie hektolitrów piwa. Konfederacja przekonuje Polaków – skutecznie niestety – że mają prawo obrażać innych, upijać się, robić awantury na bani, nie brać odpowiedzialności za losy pozostałych rodaków, a nawet samych siebie. Skoro dotychczas nie chorowałeś, to po co masz płacić składki zdrowotne? Przecież to marnotrawstwo. Jeśli zachorujesz, to wtedy będziesz się martwił, teraz nie zawracaj sobie tym głowy, bawmy się, bawmy. Trzymaj kielonka, wychylamy na trzy!

To jest naprawdę bardzo przykre, że tak kuriozalną polityką można zdobyć w Polsce kilkanaście procent poparcia z perspektywą na więcej. No ale skoro partie głównego nurtu postanowiły oddać się orgii wzajemnej nienawiści, to trudno się dziwić, że część wyborców postanowiła im pokazać środkowy palec. Wymiksowanie się z PO-PiS-owej polaryzacji za pomocą oddania głosu na Konfederację przypomina jednak leczenie grypy wirusem HIV. No ale później będziemy się martwić, na razie chodźmy na piwerko i kebsa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij