Kraj

Konfederatki to patriarchalni kolesie w spódnicach

Kobiety Konfederacji świetnie sprawdziłyby się w matriarchacie, choć to dążącym do równości płci feministkom zarzuca się takie ambicje. I nie, nie ma w tym krzty braku siostrzeństwa z mojej strony – mowa o kobietach, które szkodzą innym kobietom, a wolność rozumieją wybiórczo: rynkowo i egoistycznie.

Fundamentalistyczne poczucie moralnej wyższości, skrajny neoliberalny indywidualizm i inne straszności. Oto przepis na konfederackie dziewczyny. Ale doktor Mentzen dodał do mieszanki jeszcze jeden, nieco przypadkowy składnik: faszyzm. I tak oto narodziły się kandydatki do Sejmu w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Świadome swej niezwykłej siły, postanowiły poświęcić życie walce z równością i feminizmem.

Wyścig szczurów, bogoojczyźniana śpiewka, kapitalizm na sterydach, obyczajowe średniowiecze oraz etniczna homogeniczność – wszystko to, w czym tkwi(ła) wolna Polska – przodowało w produkcji osób pozbawionych empatii, gardzących postawami prospołecznymi. Takich, które na liście swoich autorytetów mają Jana Pawła II ex aequo z Jeffem Bezosem, nie wierzą w państwo i usługi publiczne, bo od starszyzny nasłuchali się, że to komunizm i że oczekiwanie wsparcia jest domeną słabeuszy, a nie dzielnych kowali własnego losu.

Chłopcy Mentzena idą po Polskę. Czy zatęsknimy za Korwinem?

Polityczki Konfederacji od wielu swoich rówieśników i rówieśniczek odróżnia to, że im się udało. Nie będę wyrokować, czy zdecydowały względy losowe, czy jednak odziedziczony kapitał kulturowo-ekonomiczny. Nie bez znaczenia pozostaje jednak fakt, że korzystają ze zdobyczy wszystkich tych, którymi tak bardzo gardzą. I wbrew pozorom wcale nie realizują się w genderowo przypisanych im rolach, choć bardzo chcą twierdzić inaczej i chełpią się swoją – bynajmniej nie wymierzoną w patriarchat – antysystemowością.

Girl bosses, pick-me girls i królewny żmije

Konfederaci uważają, że patriarchat jest w porządku albo że nie istnieje. Skoro znaleźli kobiety, które wstępują do ich ugrupowania i chcą na nie głosować, to znaczy, że feminizm nie działa. Nie mówią natomiast, że bez emancypacyjnych walk żadna aspirująca polityczka nie mogłaby zrobić kariery w ich szeregach. A większość tych kobiet ma już za sobą jakieś osiągnięcia – od naukowych po przedsiębiorcze. Ba, doszły do tego dzięki darmowemu szkolnictwu i innym udogodnieniom, utrzymywanym dzięki „tym strasznym” podatkom.

Kłamstwem byłoby więc twierdzenie, że konfederatki to zmanipulowane dziewczyny, które czytały za mało bell hooks. To znaczy – pewnie feministycznych książek nie trzymały w rękach, ale wiele innych tak. Mamy bowiem do czynienia z nieźle – przynajmniej na papierze – wykształconymi osobami: prawniczką związaną z Ordo Iuris, chemiczką noszącą maseczkę ochronną na twarzy „jedynie w czasie wymiatania zboża i rzepaku z silosów”, specjalistką zdrowia publicznego, która notabene prowadzi prywatne centrum medyczne i twierdzi, że „nie ma czegoś takiego, jak publiczne pieniądze”, zaś konieczność sprawdzania szczepień w miejscach pracy nazywa „segregacją sanitarną”, ekonomistką spełniającą się w roli redaktorki naczelnej kwartalnika „Czas przemilczanych” czy politolożką oraz doktorantką Akademii Obrony Narodowej, do niedawna posłanką Suwerennej Polski, Anną Marią Siarkowską.

Mentzenowi nie chodzi „tylko o podatki”. Chodzi o wyzysk i upokarzanie słabszych

Większość z nich nie przypomina posłusznych mężom tradwives, tylko wyszczekane laski, girl bosses i pick-me girls (albo królewny żmije – tak lubi się nazywać kandydatka na posłankę Konfederacji z okręgu wrocławskiego). Pokazują się w sukienkach, ale mentalnie noszą spodnie. Chcą być dokładnie takie jak stereotypowi mężczyźni albo służyć facetom i zabiegać o ich względy, bo widzą w tym korzyści dla siebie. Jako uprzywilejowane kobiety mogą mieć za nic inne marginalizowane grupy.

Wsiadają więc na traktory (sic!), strzelają z broni („dwójka” ze Szczecina robi to razem z nastoletnią córką), uprawiają sporty ekstremalne, jeżdżą trującymi na potęgę szybkimi autami, a przy tym lubią dyktować innym, jak mają żyć. Choć część z nich wcale nie ma dzieci i mężów, protekcjonalnym tonem mówią reszcie obywatelek, by zawierały nierozerwalne małżeństwa i w żadnym wypadku nie przerywały ciąż – nawet tych pochodzących z gwałtu, bo przecież płody mogące wyrosnąć na dziewczynki też zasługują na ochronę. Urodzone osoby – już nie wszystkie.

„Przypadkowa” prorosyjskość

Są świetnymi rzeczniczkami samych siebie w social mediach, a raczej – własnej hipokryzji, gdy wchodzą do ugrupowania zagorzałych antyszczepionkowców, a same są zaszczepione; gdy bronią praw osób z niepełnosprawnościami, ale o dyskryminujących tę grupę słowach Korwin-Mikkego mówią, że to wypowiedzi wyrwane z kontekstu; wreszcie – gdy piszą krytyczne komentarze na temat Konfederacji, a po wstąpieniu do niej kasują je i obrażają się na wypominających im ów niewygodny fakt dziennikarzy.

Nie dajcie sobie wmówić, że interesuje je jakiekolwiek dobro społeczne czy choćby narodowe. Liczy się tylko ich osobisty interes, zawierający się przede wszystkim w antyukraińskiej, antyeuropejskiej i – ale o tym, cicho sza – prorosyjskiej, a nie propolskiej narracji.

Piszą wprawdzie: „pamiętamy”, gdy chodzi o rzeź wołyńską, i domagają się reparacji, ale na wspomnienie o roli Polaków w Holokauście reagują amnezją i pisaniem własnych wersji historii. Mówią więc o zagrożeniach płynących wyłącznie z zachodniego „jaśnie oświeconego multikulturalizmu”. O putinowskich wpływach nie uświadczycie żadnej wzmianki, bo konfederatki są nimi przesiąknięte.

Grzeczna Lewica kontra bezwstydna Konfederacja

Czy za przypadek należy uznać choćby to, że konieczność wprowadzenia jeszcze bardziej transfobicznego prawa Ordo Iuris, dla którego pracuje startująca w wyborach parlamentarnych z okręgu warszawskiego obwarzanka Karina Bosak, zbiega się w czasie z wprowadzeniem zakazu tranzycji w Rosji?

Dobra, morda w kubeł, lewaki, a przy okazji także: Ukraińcy, Niemcy, Żydzi, queery, których rybnicka „dwójka” na liście Konfederacji nazwałaby raczej „dewiantami i sodomitami”. Prawdziwą dyskryminacją nie jest bowiem homofobia i rasizm, tylko wysyłanie mężczyzn do sklepu po tampony. Hanna Boczek z Konfederacji nazywa to wręcz znęcaniem psychicznym, ale przecież tzw. sprawy obyczajowe nie mają znaczenia, skoro partia przygotowała tak świetny program gospodarczy. Co w nim znajdziecie? Na przykład pomysł, jak rozwiązać kryzys mieszkaniowy.

Równe babki, tylko trochę faszyzujące

Flagowym punktem propozycji Mentzena i spółki jest obniżenie stawek za mieszkania o 30 proc. poprzez deregulację przepisów budowlanych oraz obcięcie podatków. W obliczu takich ułatwień dla i tak już mocno rozpieszczonych przez państwo i rynek deweloperów nie będzie to przecież stanowiło pokusy mnożenia zysków, tylko cięcie cen. Nie wierzycie? To uczcie się ekonomii od Boczek właśnie: „Jeśli jeden deweloper obniży swoje ceny, to zdobędzie klientów innych deweloperów, więc i oni będą musieli je obniżyć 😉 Nie wiesz, jak działa świat?”.

Jak partia prawicowych ekstremistów uwiodła liberalnych wyborców

Może rzeczywiście bezpłatna edukacja, w której Polki i Polacy nie znajdą odpowiedzi na pytania, jak działają państwo, podatki i prawo, jest sporym problemem. Wiedza konfederatek na ten temat mówi sama za siebie, ale zamiast podnoszenia kompetencji czy płac nauczycielom i reformy programowej lepiej iść w prywatyzację i proponować społeczeństwu bony edukacyjne, zaś wśród metod wychowawczych stawiać na „lekkie kary cielesne”. Według Boczek klaps to nie przemoc.

Mogłabym tak wymieniać bez końca, jednak po przewertowaniu mediów społecznościowych konfederatek potrzebuję lobotomii, bo fajnopolacki i normikowy image szybko ustępuje tam miejsca nienawistnemu upustowi najgorszych instynktów. Jestem pewna, że gdyby ich partyjni idole (czy raczej: drzwi do władzy), którym często służą jako rzeczniczki i asystentki, nagle spokornieli, a wraz z nimi wszyscy mężczyźni – urządziłyby nam tutaj odwróconą opresyjną dominację.

Konfederatki świetnie sprawdziłyby się w matriarchacie, choć to dążącym do równości feministkom zarzuca się takie ambicje. I nie, nie ma w tym krzty braku siostrzeństwa z mojej strony. Mowa o kobietach, które szkodzą innym kobietom, a wolność rozumieją wybiórczo: rynkowo i egoistycznie.

Przede wszystkim jednak to szalenie niebezpieczne osoby, które reprezentują wyraźnie faszystowskie lub faszyzujące organizacje i ugrupowania, jak wspomniane już Ordo Iuris, ale także: dowodzoną przez Grzegorza Brauna Konfederację Korony Polskiej, czy organizujący Marsze Niepodległości Ruch Narodowy, w którym jedna z kandydatek poznała swojego męża. No cóż, mówią, że nic tak nie łączy ludzi jak wspólny wróg. A tych konfederatki mają aż nadto, choć kreują się na – wybaczcie mi to wujaszcze sformułowanie – równe babki. Takie, co to pójdą do tańca, i do różańca, i… do broni. Pytanie brzmi: w kogo jeszcze ją wycelują?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij