Jak być dzisiaj sojuszniczką osób LGBT+? Towarzyszyć, szukać prawników, walczyć i kibicować. Gdy trzeba, żartować. Nie pouczać, nie diagnozować, nie stawiać warunków.
Powieść Wierzyliśmy jak nikt Rebekki Makkai jest jedną z tych epickich i soczystych narracji, których dziś wszyscy podobno potrzebujemy. Pierwsza z dwóch czasowych płaszczyzn książki została umieszczona w Chicago lat 80., w ponurych okolicznościach epidemii AIDS. Znamy tę opowieść dobrze, głównie z popkultury: pojawia się tajemniczy wirus wywołujący śmiertelną chorobę. W kręgu przyjaciół i znajomych wszyscy zaczynają po kolei chorować, w końcu umierać. Początkowa recepcja powieści, wydanej w Polsce w maju, wiązała się z atmosferą lockdownu i epidemii COVID-19. Dopiero ostatnie wydarzenia w Polsce zmusiły mnie, by spojrzeć na nią inaczej.
Osie narracyjne są w książce dwie. Ta, która rozgrywa się w czasach epidemii, jest umieszczona w gejowskim środowisku i skupiona wokół głównego bohatera, Yale’a – a zaczyna się od pogrzebu jego przyjaciela, Nica. Świat Yale’a zmienia się stopniowo i zarazem nieubłaganie. AIDS wyzwala wszystkie najgorsze mechanizmy emocjonalnych napięć, staje się okrutnie złośliwym sprawdzianem prawdomówności i jakości ludzkich relacji. Nie jest malowniczą i kategoryczną apokalipsą, bo nie zatrzymuje pracy, zobowiązań ani konieczności oczyszczenia kuwety kota po zmarłym przyjacielu. Nie sprawia, że ludzie przestają być małostkowi czy zazdrośni. Chociaż to przypadkowość i absurdalność śmierci wyznaczają nowy porządek, życia nic nie zatrzymuje: Yale dopina ważną transakcję, związaną z tajemniczymi dziełami sztuki sprzed lat, ma kłopoty z partnerem.
Matka noce całe musi tańczyć, pić. Bo ma dziecko małe, krew wypruwa z żył
czytaj także
W epidemii człowiek przestaje być niewinny, zawsze jest podejrzany. Jak głosi jeden z bohaterów, Teddy: „sęk w tym, że samą chorobę odbieramy jako akt potępienia. […] Jeśli zaraziłeś się, bo spałeś z tysiącem gości, to zostałeś pokarany za rozwiązłość. Jeśli się zaraziłeś, bo spałeś tylko z jednym, to w sumie jeszcze gorzej, bo to jakby potępienie nas wszystkich […] A jeżeli się zaraziłeś, bo sądziłeś, że akurat ty nie możesz się zarazić, to zostałeś pokarany za pychę. A jeśli się zaraziłeś, bo wiedziałeś, że możesz się zarazić, ale miałeś to gdzieś, to zostałeś pokarany za to, że tak bardzo znienawidziłeś samego siebie”.
Makkai sama napisała tę powieść z perspektywy heteroseksualnej kobiety, niedostatki doświadczenia nadrabiając nieprawdopodobnymi tonami researchu, o czym pisze w podziękowaniach. Dlatego umieszcza w książce także drugą oś: perspektywę współczesną, w której centralną postacią jest właśnie postać bliższa jej samej.
Jest rok 2015. Fiona, siostra Nica i przyjaciółka Yale’a, szuka zaginionej przed kilkoma laty córki. Sama postać jest kimś w rodzaju strażniczki pamięci po wymarłym przed laty mieście – prowadzi komis, z którego dochód jest przeznaczony na walkę z AIDS. Dwadzieścia lat wcześniej to właśnie ona wspierała wyrzuconego z domu brata, była przyjaciółką wszystkich chorych i towarzyszyła im na kolejnych etapach umierania. Fiona nadal nosi w sobie tę przeszłość. Jej zepsute relacje z córką to także konsekwencja wydarzeń sprzed lat.
Fiona nie jest jednak świętą męczenniczką. Nie ma nic też z zimnych bohaterów Camusa, którzy bez szemrania „wypełniają swój obowiązek” w służbie bliźnim. W jednej z rozmów z Yale’em przekonuje, że los nieheteronormatywnych mężczyzn i kobiet staje się podobny. Dla kobiety seks jest zawsze obciążony niesymetrycznym ryzykiem, obwarowany lękiem – przed zajściem w ciążę, zachorowaniem na nowotwór. Ale też za wsparciem, jakiego kobiety sobie udzielają, nie ma wielkich haseł, są za to szczere więzi budowane z prostych gestów i głupich żartów na szpitalnych korytarzach. Problem wspierania osób w sytuacji ekstremalnej wybrzmiewa w opowieści Makkai na nutach codzienności, w której nie trzeba odkładać na bok własnych emocji, a w której wystarczy serdeczność.
Dramatom, jakie niesie przypadkowa choroba, towarzyszy – obecna tu jakoś mimochodem, jako coś oczywistego – przemoc instytucjonalna: rzeczywistość reaganowskiej służby zdrowia, brutalnie tłumione demonstracje w obronie praw chorych, społeczna niechęć i stygmatyzacja. Scena demonstracji z 1990 roku, przed którą bohaterowie malują sobie markerami numer telefonu do prawnika, a zaraz potem leżą pod kopytami policji konnej, dostarczyła mnie samej flashbacków z polskiej rzeczywistości.
Ani się z nią nie rodzisz, ani jej nie wybierasz. Co nauka mówi o orientacji seksualnej?
czytaj także
7 sierpnia – jak praktycznie każdego innego dnia roku i jak właściwie każdy człowiek w Polsce – zdawałam test z sojuszu z przyjaciółmi LGBT. Gęstniejąca atmosfera nienawiści zarządzanej z góry przez władze została tego dnia zalegitymizowana przez policyjną przemoc. Wraz z kilkorgiem znajomych byłam uczestniczką protestu, a potem świadkinią obławy na demonstracji przeciwko aresztowaniu jednej z aktywistek, Margot.
Policja poruszała się pieszo, nie konno, ale w przeciwieństwie do bohaterów książki nie byłam przygotowana na to, że będzie wyłapywała przypadkowych przechodniów, zgarniała ich do samochodów i wywoziła nie wiadomo dokąd. Dwa dni później, oglądając relację z tych wydarzeń w TVN24, zobaczyłyśmy, że same uniknęłyśmy tego losu o włos. Na ekranie kilkudziesięciu funkcjonariuszy, przerażone dziewczyny zwierzające się na gorąco reporterowi TVN, okrzyki: „ale za co pan go aresztuje?!”, rozbiegani przechodnie i kucyk jednej z nas, której w ostatnich sekundach udaje się skręcić w ulicę, gdzie nie czaił się akurat radiowóz.
Po aresztowaniu Margot: Taką nienawiść już widzieliśmy w polskiej historii
czytaj także
Makkai opowiada w książce o zalęknionej mniejszości dotkniętej olbrzymią nienawiścią i o tym, w jaki sposób pamięta się tę historię po latach. Dodając opowieść kobiety w średnim wieku – ale też operując innymi narracyjnymi kontrapunktami, w tym opowieścią z czasów I wojny światowej – zadaje pytanie o miejsce przyjaciół, ale także o ich obowiązki.
Gdzie jest miejsce sojuszników w tym wielkim morzu nienawiści i strachu? Jakie są ich obowiązki? Czy mają prawo oceniać, snuć własne opowieści? Cytat z Krzysztofa Vargi – Polska męczy – nabiera nowych, niepokojących znaczeń: Polska nie tylko męczy, Polska drażni, Polska przeraża, Polska wpędza w stany lękowe. Także mnie – sojuszniczkę, chociaż to nie ja muszę tłumaczyć się z tego, z kim idę za rękę albo z kim mieszkam, i nie ja zostanę za to napiętnowana. Moje życie osobiste nie stanowi politycznej deklaracji i chociażbym opowiadała o swoim ślubie, którego nie planuję, wszystkim znajomym na Facebooku, nikt nie pomyśli, że epatuję swoim heteroseksualizmem.
Wierzę, że musimy być teraz jak Fiona. Towarzyszyć, szukać prawników, walczyć i kibicować. Gdy trzeba, żartować. Nie pouczać, nie stawiać diagnoz, nie obwarowywać przyjaźni warunkami. Dać radę i współodczuwać.
czytaj także
Nie ominie nas ani strach, ani cierpienie, ani poczucie winy. Nie zatrzymamy czasów, które się wokół nas toczą, nie zmienimy okoliczności, w których rozgrywają się bieżące wydarzenia. Makkai przypomina: halo, to nie na nas zapadł ten wyrok i jeśli mamy wybór, to jedyny wybór – być przyjaciółmi. A więzi, które tworzymy w czasach trudnych, są wszystkim.