Następca lub następczyni Sienkiewicza będzie mieć sporo pracy. Kto powinien stanąć na czele resortu? Na pewno ktoś, kto wniesie w jego gmachy znacznie mniej politycznego żaru i kontrowersji, kto będzie w stanie zaproponować nowe otwarcie.
Pierwszym ministrem obecnego rządu Tuska, który podał się do dymisji, okazał się Bartłomiej Sienkiewicz, szef resortu kultury. Polityk ma pociągnąć listy KO w wyborach europejskich w okręgu obejmującym województwa małopolskie i świętokrzyskie.
Dla części opinii publicznej ta decyzja będzie dowodem instrumentalnego traktowania kultury i zarządzającego nią resortu przez polityków. Dla innych porzuceniem posterunku w trakcie wojny wciąż dalekiej od ostatecznego zakończenia – w ten sposób na decyzje o starcie ministrów z KO w eurowyborach zareagowali na portalu X nawet najwierniejsi fani Platformy Obywatelskiej.
Rozprawa Bartłomieja Sienkiewicza z widmami swojego pradziadka
czytaj także
Można też jednak uznać, że Sienkiewicz zrobił to, co do niego należało. Wszedł do ministerstwa z określonym celem – rozbicia niezdrowych układów, zbudowanych przez poprzednią władzę w kulturze, i zadanie to wykonał. Jego dymisja zamyka pewien etap sprzątania po PiS w kulturze i otwiera naprawdę trudne pytanie: „co dalej”?
Za co jestem wdzięczny Sienkiewiczowi?
Wróćmy jednak na chwilę do samego Sienkiewicza. Choć był chyba najkrócej urzędującym ministrem kultury w III RP, z pewnością na długo zostanie zapamiętany, zwłaszcza przez kulturowo-intelektualne zaplecze prawicy.
Piotr Gliński przyzwyczaił nas do figury skrajnie polaryzującego, budzącego nieustanne kontrowersje szefa resortu. Nigdy jednak nie był najbardziej polaryzującą postacią rządów, w jakich zasiadał – miał obok siebie Ziobrów, Czarnków, Kaczyńskiego. Sienkiewicz tymczasem obok Adama Bodnara i Donalda Tuska stał się najbardziej kontrowersyjną postacią obozu władzy, skupiającą na sobie największy hejt jego przeciwników.
czytaj także
Przyznam się: jestem Sienkiewiczowi wdzięczny za odegranie trudnej i niewdzięcznej roli. Ktoś to musiał zrobić, ktoś musiał przyjąć na siebie rolę „tarana”, rozbijającego to, co stare, i oczyszczającego pole dla nowego. Ktoś musiał poprzecinać gordyjskie węzły w TVP, Zachęcie, Instytucie Dmowskiego i innych instytucjach działających w sposób, jakiego poważne państwo nie mogło tolerować, i zebrać za to spodziewany hejt.
Sienkiewicz czerpał może z tej roli zbytnią przyjemność. Niektóre środki, po jakie sięgał, nie były zbyt eleganckie. Z pewnością podkręcały one konflikt polityczny w Polsce – zwłaszcza to, co działo się wokół TVP. Do metod ministra Sienkiewicza można mieć zastrzeżenia, ale gdyby na drugiej szali położyć to, co jeszcze do grudnia zeszłego roku wyprawiało się w TVP, wątpliwości zaczynają słabnąć.
Co najbardziej kluczowe, nie było nikogo chętnego, kto mógł zrobić to lepiej, czyściej, bardziej elegancko, a równie skutecznie.
To nie była ślepa czystka
Co również istotne, działania Sienkiewicza nie były robioną na ślepo czystką, z czysto partyjnego klucza. Ministerstwo zajmowało się wymianą kadr w instytucjach, gdzie naprawdę istniały do tego mocne przesłanki.
Zachęta była klęską nawet na gruncie swoich konserwatywnych założeń, nie miała nawet najbardziej kontrowersyjnego dorobku, którym mogłaby się chwalić – jak choćby Zamek Ujazdowski. Dyrektor Janusz Janowski nie wywiązywał się przy tym, jak stwierdziło ministerstwo, z programowych zobowiązań dotyczących promocji polskiej sztuki za granicą.
Instytut Dmowskiego nigdy nie powinien powstać w tej formie: jako finansowana przez państwo placówka służąca propagowaniu tylko jednej – endeckiej – tradycji politycznej oraz budowaniu mostów między PiS a skrajną, narodową prawicą. Najczęściej przy pomocy publicznych pieniędzy, trafiających do ludzi w typie Bąkiewicza.
Andrysiak: Samorząd nam się udał – w latach 90. Dziś wymaga poważnej reformy [rozmowa]
czytaj także
Doniesienia o tym, co miało się dziać w Instytucie Literatury, przedstawiają obraz placówki wymagającej likwidacji lub całkowitego resetu. O TVP w modelu ustawionym przez Jacka Kurskiego i tylko nieznacznie zmodyfikowanym przez Mateusza Matyszkowicza w ogóle szkoda pisać.
Decyzje kadrowe, jakie do tej pory podejmował Sienkiewicz, też były całkiem sensowne. Prof. Rafał Wnuk jako p.o. dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Olga Wysocka na czele Instytutu Adama Mickiewicza, ściągnięcie takich osób jak Hanna Wróblewska do Zachęty – to wszystko decyzje budzące zaufanie w środowisku kultury. Minister wysłuchał też argumentów środowiska filmowców w sprawie tantiem za odtworzenia efektów ich pracy w internecie.
To dopiero początek
Sienkiewicz nigdy nie przedstawił jednak spójnego pomysłu na to, jaka miała być polityka kulturalna nowego rządu. Ten brak pomysłu na nowe otwarcie daje już o sobie znać.
Być może najboleśniej w mediach publicznych, które straciły starą, „pisowską” widownię, ale nie były w stanie pozyskać nowej i ciągle nie mają na siebie dobrego pomysłu, odróżniającego je od konkurencji – czy to z TVN, czy Kanału Zero. Czasem można odnieść wrażenie, że pomysł nowej ekipy na kulturę polega na tym, by „było normalnie”, czyli tak jak przed 2015 rokiem. Nawet zakładając – co jest co najmniej dyskusyjne – że do 2015 roku wszystko działało, jak powinno, to zbyt wiele się w Polsce zmieniło, by dało się robić telewizję, kulturę, muzea, promocję polskiej sztuki za granicą w ten sam sposób co wtedy.
O polityce kulturalnej PiS można powiedzieć wiele złych rzeczy, ale trzeba oddać rządzącej w latach 2015–2023 partii, że kulturę traktowała poważnie i miała jej dość spójną koncepcję. Najkrócej można ją streścić formułą: państwo hojnie wspiera kulturę, ale w zamian wymaga realizowania przez nią określonych metapolitycznych treści.
Nowy rząd w ciągu niecałego pół roku kadencji Sienkiewicza nie wypracował swojej wizji tego, jak mają wyglądać relacje państwa z kulturą. W jaką rolę ma wejść państwowy mecenat? Na ile powinien dzielić pieniądze, kierując się swoimi wartościami?
Duopol nie słabnie, czyli czego dowiedzieliśmy się z wyborów do sejmików wojewódzkich
czytaj także
Te pytania mają bardzo praktyczny wymiar, co pokazuje sprawa Instytutu Dmowskiego. Ma on zastać przekształcony w instytut badający całą, a nie tylko narodową, polską tradycję polityczną, ale też monitorować zagrożenia ze strony skrajnej prawicy. Pełniącym obowiązki dyrektora został Adam Leszczyński. Także w środowiskach historyków pojawiły się jednak wątpliwości, czy tego typu instytuty są potrzebne, czy środków koniecznych na jego utrzymanie nie lepiej przekazać zajmującym się podobnymi badaniami placówkom akademickim, z założenia cieszącym się większą naukową autonomią niż instytut podległy MKiDN.
W instytucjach kultury czeka nas szereg konkursów mających wyłonić nowe władze. Sienkiewicz odszedł z resortu, zanim tak naprawdę przeprowadziliśmy dyskusję o tym, czego oczekujemy po nowym otwarciu w takich miejscach jak Zachęta czy Polski Instytut Sztuki Filmowej. A jest o czym dyskutować. Ustawa o kinematografii została uchwalona jeszcze za rządów SLD, a więc z punktu widzenia części młodego pokolenia za Łokietka. W czasach, gdy branża filmowa działała w zupełnie innych warunkach – nikomu nie śniły się np. platformy streamingowe.
Na załatwienie czeka też ustawa o statusie artysty, mająca objąć artystów ubezpieczeniem społecznym i zdrowotnym, której latami nie potrafiło „dowieźć” poprzednie kierownictwo resortu.
Nie może być, jak było
Następca lub następczyni Sienkiewicza będzie mieć sporo pracy. Kto powinien stanąć na czele resortu? Na pewno ktoś, kto wniesie w jego gmachy znacznie mniej politycznego żaru i kontrowersji, kto będzie w stanie zaproponować nowe otwarcie. W miejsce sprzątania po PiS zaproponować nową debatę, jakiej kultury chcemy i jak widzimy rolę państwa w jej wspieraniu – zdolną włączyć też przynajmniej część środowisk konserwatywnych.
Niestety, taką dyskusję na poważnie – to jest z szansą na przełożenie jej efektów na praktykę – może zaproponować tylko ktoś z silną polityczną pozycją. Ministrem lub ministrą kultury musi być więc polityk zdolny upomnieć się o swój resort w obozie władzy. Jednocześnie potrzebny jest ktoś zdolny wyjść poza partyjną logikę i kto – co kluczowe – rozumie, że nie może być tak, jak było. Przed Tuskiem trudne zadanie kadrowe.