Kraj, Weekend

Rozwiązania dobre dla uczniów w spektrum autyzmu czy z ADHD będą dobre dla wszystkich [rozmowa]

dzieci szkoła

Warto zadać sobie pytanie, czy neurotypowe dzieci czują się dobrze w naszym systemie szkolnym i narzuconych normach? Wszyscy mamy dokładnie te same potrzeby: bezpieczeństwa, przynależności, potrzeby fizjologiczne, samorealizacji. A ci „inni”, „nadwrażliwi” bardzo często są papierkiem lakmusowym. Szkoła zbyt często patrzy na dziecko przez pryzmat diagnozy i traktuje je nie jak człowieka, tylko zbiór deficytów i dysfunkcji. Rozmowa z Izabelą Hnidziuk-Machnicą z Fundacji AleKlasa, która powstała z myślą o dzieciach i dorosłych w spektrum autyzmu oraz pomocy im rodzinom.

Katarzyna Przyborska: Zgodnie z koncepcją neuroróżnorodności spektrum autyzmu, ADHD czy dysleksja to rozmaite sposoby odbioru rzeczywistości, a nie zaburzenia. Po prostu istnieją różne modele rozwoju człowieka, nasze mózgi są różne. Czy polska szkoła to wie? Czy radzi sobie z neuroróżnorodnością? 

Izabela Hnidziuk-Machnica: Parę lat temu psychiatra dr Ewa Dobiała powiedziała podczas jednego z wykładów, że to, jak postrzegamy spektrum autyzmu – jako zaburzenie, niepełnosprawność czy właśnie jako neuroróżnorodność – ma znaczący wpływ na sposób, w jaki traktujemy dziecko, ucznia czy osobę dorosłą. Czy ją szanujemy, dostrzegamy jej potencjał i potrzeby, czy patrzymy na nią jedynie przez pryzmat deficytów, dysfunkcji, wyzwań, z jakimi się mierzy. Czy widzimy chodzącą diagnozę, czy jednak człowieka.

I jak jest najczęściej?

Najczęściej widzi się chodzący zbiór problemów. Niestety.

Z czego to wynika?

Tu otwieramy puszkę Pandory. Nasze postrzeganie osób w spektrum autyzmu zależy od wielu czynników, również od tego, czym jest tak zwana norma, kto ją wyznacza, na jakich podstawach…

…i po co?

Właśnie tak. Znaczenie ma też to, w jaki sposób jako społeczeństwo patrzymy na niepełnosprawność czy jakąkolwiek inność – bo słowo neuroróżnorodność dla wielu osób jest jeszcze zupełnie niezrozumiałe. Niestety, mierzymy się tu z dominującym w naszym społeczeństwie podejściem do problemów ze zdrowiem psychicznym, z brakiem akceptacji dla różnego sposobu ekspresji emocji. W Polsce wizyta u psychiatry wciąż często postrzegana jest jako coś wstydliwego, podobnie jak fakt, że w rodzinie jest ktoś, kto cierpi na chorobę psychiczną. A mimo że spektrum autyzmu czy ADHD chorobami psychicznymi nie są, to przez wiele osób tak są postrzegane.

A jak szkoła traktuje szczególne potrzeby uczniów wynikające z neuroatypowości?

W systemie szkolnym najbardziej przeszkadza to, że dzieci nie zawsze robią to, co w danym momencie jest od nich wymagane. Czyli na przykład, kiedy uczeń w spektrum autyzmu ma tak dużą potrzebę sensoryczną, że w pewnym momencie musi wstać, żeby się wyregulować, bywa to uznawane za nieposłuszeństwo, a nauczyciel krzyczy i każe mu usiąść. Niestety problem pojawia się już na poziomie edukowania przyszłych pedagogów czy psychologów. Wiem, jak się mówi o spektrum autyzmu…

Jak?

Mówi się rzeczy niezgodne z aktualną wiedzą naukową. Ja od osób, które niedawno ukończyły studia albo kończą kolejne studia podyplomowe, usłyszałam, że jest to choroba psychiczna. Wiedza na temat spektrum autyzmu przekazywana na wielu uczelniach wyższych stoi na bardzo niskim poziomie, często jest przestarzała – tymczasem to, co ma do powiedzenia na ten temat nauka, ewoluuje. Od tego roku wdrażana jest nowa ICD-11 (Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych), z której w ogóle usunięto takie jednostki jak autyzm dziecięcy, autyzm atypowy czy zespół Aspergera – obecnie wszystko to mieści się w kategorii spektrum autyzmu, z wyszczególnionym poziomem rozwoju czy funkcjonowania danej osoby.

Własnym głosem o spektrum autyzmu

Wróćmy do pytania o cel wyznaczania normy. Czy w przypadku instytucji szkoły nie wyrasta to z takiej dziewiętnastowiecznej chęci zapanowania państwa nad poddanymi? Szkoła promuje posłuszeństwo, bo posłusznym społeczeństwem łatwiej zarządzać. Łatwiej postawić do kąta – nawet jeśli dziś już tylko symbolicznie – niż roztrząsać neuroróżnorodność, dostosować sposób nauczania do potrzeb ucznia czy uczennicy.

Zdecydowanie. Swoją drogą warto zadać sobie pytanie, czy neurotypowe dzieci czują się dobrze w naszym systemie szkolnym i narzuconych normach. Znam wiele dzieci neurotypowych, dla których polska szkoła jest niezwykle trudna w odbiorze, niezrozumiała i krzywdząca. Dzieci mówią wprost, że nie pozwala im się samodzielnie myśleć, a chciałyby tego.

Pytanie, czy potrzebujemy uczniów, a potem dorosłych, którzy będą zawsze posłuszni, czy jednak osób samodzielnie myślących, które zdołają się sprzeciwić, znaleźć własne rozwiązanie problemu. A odwaga w myśleniu, samodzielność to też sprawa bezpieczeństwa, co widać szczególnie na przykładzie dziewcząt socjalizowanych do uległości i posłuszeństwa, ustępowania, za czym idzie ryzyko, że staną się ofiarami przemocy. Dziewczęta w spektrum autyzmu są tu grupą szczególnie narażoną na doświadczanie przemocy.

Ten model edukacji jest zabójczy i dla naszej psychiki, i dla naszego świata

Binarny podział na „normalnych” i „odstających od normy” sprawia, że możemy postrzegać dwie grupy jako zupełne przeciwieństwa, uznając, że to, co byłoby dobre dla jednych, będzie przeciw interesom tych drugich. Ale to chyba nieprawda. Jest przecież jakieś spektrum reakcji na bodźce, które dotyczy wszystkich? Neurotypowość zapewne też ma spektrum. Osoby neurotypowe miewają przecież różne sposoby uczenia się, zapamiętywania, znoszenia poziomu hałasu, bezruchu, nudy, tłoku, choć nie manifestują swoich potrzeb tak intensywnie jak osoby nieneurotypowe. Jeśli tak na to spojrzeć, sygnały od osób wrażliwszych na tego rodzaju bodźce byłyby po prostu sygnałami ostrzegawczymi dotyczącymi wszystkich, a nie tylko tych uznanych za „odstających od normy”?

To jest w zasadzie sedno tego tematu. To, co byłoby dobre dla uczniów w spektrum autyzmu albo z ADHD, będzie dobre dla wszystkich. Naprawdę mówimy tu o wszystkich uczniach. Każde dziecko i każdy człowiek ma swoje indywidualne potrzeby, ma tylko inne strategie dążenia do ich zaspokojenia. Natomiast wszyscy mamy też dokładnie te same potrzeby: bezpieczeństwa, przynależności, potrzeby fizjologiczne, samorealizacji. A ci „inni”, „nadwrażliwi” bardzo często są papierkiem lakmusowym.

Ostatnio miała miejsce akcja Klubu Świadomej Młodzieży pod patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich Szkoła przyjazna dla autyzmu, której pomysłodawcą był Janek Gawroński, nastoletni samorzecznik. W ramach akcji sformułowano postulaty dotyczące zmian w szkołach, między innymi zniesienia oceny z zachowania, dostępności psychologa dla każdego ucznia i każdej uczennicy czy wyciszenia dzwonków, które w uszach części dzieci dosłownie „wybuchają”.

Czy płatki śniegu zlepią się w kulę śniegową?

W niektórych Budzących się szkołach w ogóle zrezygnowano z dzwonków i po pierwsze: świat się nie zawalił, po drugie wszyscy chwalą sobie ciszę, po trzecie − dzieci w czasie przerwy zachowują się o wiele spokojniej. Co jeszcze postuluje Klub Świadomej Młodzieży?

By uzasadniać zarządzenia. Na przykład: dlaczego nie wolno się spóźniać na lekcje? Szkoła zarządza, że nie wolno, a za trzy spóźnienia będzie jakaś forma kary. A można przecież wytłumaczyć: lekcja to spotkanie z nauczycielem, kiedy się spóźniasz, przerywasz pracę innym, trudniej będzie wrócić do skupienia. To też nauka na przyszłość, w dorosłym życiu, jeśli nie przyjdziesz na umówione spotkanie, ktoś odbierze to jako lekceważenie. Ale czy w szkole ktoś dzieciom tłumaczy zakazy i nakazy?

O współczesnej młodzieży mówi się często, że to płatki śniegu. Jak to jest? Czy rzeczywiście tych wrażliwszych jest więcej niż kiedyś, czy po prostu zaczynamy o tym mówić, zauważamy?

Nigdy nie lubiłam stwierdzeń w stylu: „za moich czasów to nie było żadnego autyzmu”, „kiedyś młodzież była zupełnie inna”. Natomiast na pewno czasy, w jakich się wychowujemy, mają wpływ na to, kim jesteśmy, i będą miały wpływ na kolejne pokolenia. To, że poprzednie pokolenia przeżyły wojnę, ma wpływ na nas. Wpływ miały też konserwatywne przekonania, że mężczyźni mają być twardzi, a kobiety łagodne, teraz mamy pierwsze pokolenie, w którym mężczyźni mogą okazać emocje i wreszcie czują, że mają do tego prawo!

Tego trzeba uczyć wszystkich, bo problem z komunikowaniem się jest powszechny i dotyczy nie tylko osób w spektrum. Często zbyt łatwo oceniamy, przylepiamy łatki, w pierwszym odruchu przerzucamy odpowiedzialność na tę drugą stronę, mówiąc: „to twoja wina”, zamiast zacząć komunikat od „ja”, powiedzieć: „czuję się niepewnie, jest mi przykro, kiedy…”.

Chłopaki niech płaczą. I żyją

Ale żeby sformułować komunikat, który zaczyna się od „ja”, trzeba się trochę odsłonić, powiedzieć, gdzie zabolało. A to trudne, bo jak ktoś się dowie, gdzie boli, może tam przyłożyć jeszcze raz.

Ale to, że obawiamy się czyichś złych intencji, nie mając na nie dowodu, utrudnia tę komunikację jeszcze bardziej. Dlaczego zakładamy, że dzieci mają złe intencje? Zarzucamy czterolatkom działanie z premedytacją, choć to w tym wieku jest po prostu niemożliwe, niemowlętom zarzucamy manipulację: „płaczą, bo chcą nas zmusić, żebyśmy je nosili”. Nie widzimy, że oto właśnie w jedyny dostępny na tym etapie sposób wyrażają kluczową dla siebie potrzebę.

Do szkoły przychodzą dzieci z różnych rodzin, kontekstów, z różnymi doświadczeniami i umiejętnościami: jedne potrafią się komunikować, inne rysować, a jeszcze inne znają na pamięć nazwy wszystkich dinozaurów. Tyle że nie każda z tych umiejętności jest widziana tak samo.

Gdy dziecko z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego trafia do szkoły, dzieje się to, o czym mówiłyśmy na początku. Dziecko oglądane jest przez pryzmat diagnozy i orzeczenia, które przyniosło do szkoły, i automatycznie traktowane jest nie jako uczeń X czy Y, ale niestety jako zbiór deficytów i dysfunkcji.

Czyli nie przez pryzmat jego możliwości, zdolności, potencjału, ale przez pryzmat, tego, co jest widziane jako defekt? Co szkoła wtedy proponuje? Spróbujmy wyjaśnić to od strony formalnej.

Każdy uczeń z diagnozą spektrum autyzmu otrzymuje Orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego – w skrócie OKS lub KS. Jest to dokument, na podstawie którego za dzieckiem idą do szkoły bądź przedszkola dość duże pieniądze. Natomiast wydatkowanie tych pieniędzy jest bardzo mocno obwarowane przepisami. W KS są wypisane zalecenia terapeutyczne i edukacyjne, sugestie dotyczące dostosowań do indywidualnych potrzeb ucznia, zalecenia, by zatrudnić nauczyciela współorganizującego kształcenie, czyli nauczyciela wspomagającego.

Teoretycznie i na papierze wygląda to całkiem obiecująco. W praktyce niestety jest dużo gorzej, a problemy zaczynają się już na etapie braku zrozumienia treści zawartych w orzeczeniu i tego, że zalecenia nie są równoznaczne z rygorem wykonalności! To są zalecenia i nie każdy uczeń w spektrum autyzmu potrzebuje obecności nauczyciela wspomagającego albo nie od razu lub tylko przez jakiś czas. Pomoc i wsparcie ucznia w spektrum autyzmu powinny być dostosowane do indywidualnych potrzeb dziecka w danym momencie, na tu i teraz. Niestety nader często tak nie jest. Autyzm podaję jako przykład, bo właśnie nim zajmuję się na co dzień, ale sprawa dotyczy wszelkiej atypowości.

Płeć autyzmu

czytaj także

A co to jest IPET?

Indywidualny Program Edukacyjno-Terapeutyczny tworzony jest przez placówkę edukacyjną na podstawie zaleceń w OKS. Teoretycznie znowu wszystko jest proste – powinno się stworzyć program odpowiadający na indywidualne potrzeby edukacyjne, terapeutyczne i rozwojowe ucznia. W praktyce obserwuję niestety brak zrozumienia dla danej ścieżki rozwojowej. I co tu dużo mówić – często właśnie w tym miejscu zaczyna się traktowanie ucznia w spektrum autyzmu jako problemu.

Postrzeganie dziecka jako „chodzącego zbioru problemów” wpływa na to, jak szkoła wywiązuje się ze swoich obowiązków wynikających z orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego?

Zdecydowanie, bo czy na przykład wynikających z orzeczenia zajęć terapeutycznych nie byłoby łatwiej prowadzić, gdybyśmy poznali dziecko od strony jego pasji czy mocnych stron? Tymczasem dzieci ze spektrum autyzmu ciągle słyszą, że coś jest z nimi nie tak, że coś zrobiły źle, że coś muszą naprawić. Najczęściej w szkole w ogóle nie ma miejsca, by dziecko poznać, by zapytać: czym się interesuje? A zapytane o to dziecko może powiedzieć, że interesuje się na przykład dinozaurami, pająkami, komunikacją miejską, Harrym Potterem albo skałami, i opowiedzieć, ile jest na przykład rodzajów skał – to już jest bardzo fajny punkt wyjścia do budowania relacji, również terapeutycznej.

(Nie)świadomość autyzmu i co z nią zrobić

To jaki cel ma taka terapia?

I to jest właśnie kluczowe pytanie – dziękuję, że je pani zadała. Najczęściej w ogóle nie rozumiemy, po co są te terapie. Próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie już od jakiegoś czasu i nawet niedawno prowadziliśmy z mężem szkolenie na temat terapii i jej celów. Bardzo wiele jest tzw. terapii „na autyzm”, tylko pytanie, czy każde dziecko każdej terapii potrzebuje. A skupianie się na samych deficytach i defektach – bardzo nie lubię tych słów, ale są one używane nagminnie, i to w obecności dzieci − niestety terapię zaburza. Jeśli nie poznamy dziecka, to dobieranie terapii z automatu „na autyzm”, naprawdę w niczym nie pomoże − śmiem wręcz twierdzić, że zaszkodzi.

Znam sytuację, w której rodzice długo prosili o nauczyciela wspomagającego, ale kiedy wreszcie się doczekali, to okazało się, że on w ogóle nie rozumie swojej roli i zamiast wspierać dziecko, być wtedy, kiedy jest potrzebny, siedzi z siódmoklasistą w ławce, powodując, że pozostali uczniowie się z tego ucznia wyśmiewają. Rodzice idą do dyrektora, a ten mówi: „Chcieliście, to macie”.

Często jest też tak, że dziecko nie wie, że zostało zdiagnozowane, i nikt mu nie wyjaśnia, po co ma na daną terapię czy zajęcia chodzić. „Musisz, potrzebujesz” − słyszy. Nic dziwnego, że dziecko w takiej sytuacji się buntuje. Jaki jest cel, co chcemy osiągnąć? Czego tak naprawdę w tej chwili potrzebuje dziecko i z czym się mierzy? Chcemy dzieci w spektrum autyzmu zmienić w neurotypowe, czy chcemy wspomagać rozwój dzieci w spektrum autyzmu?

A da się zmienić dziecko w spektrum w dziecko neurotypowe?

Nie da się. A jeśli różnymi metodami uda się stłumić wszelkie emocje i potrzeby, zmusić do „nałożenia maski”, to mamy złamanego człowieka, który nie potrafi samodzielnie myśleć, zawsze musi pytać kogoś o zgodę. Czy o to nam chodzi? Czy chcemy my, pedagodzy, psycholożki, by dziecko było szczęśliwym człowiekiem, czy żeby było podporządkowane, złamane i nieszczęśliwe?

Autyzm i relacje: jak się rozumieć i porozumieć?

Czyli trzeba popatrzeć na dziecko z bliska, nie jak na przypadek, nie pochylać się nad problemem, ale zachwycić tym, co ma? Nawet jeśli nie jest to przejaw geniuszu, tylko coś, co temu człowiekowi sprawia radość, w czym może być dobry?

To jest aż tak proste, a z drugiej aż tak trudne. Dla mnie oczywiste, ale nie jest to oczywiste dla innych. Żyjemy w społeczeństwie, któremu trudno dostrzec potencjał w osobie, która według szerokiego grona specjalistów jest zaburzona. A to, jak patrzymy i jak postrzegamy osoby w spektrum autyzmu, ma kluczowe znaczenie.

Oczywiście diagnoza jest bardzo ważna. To cenny drogowskaz, dodatkowa „instrukcja obsługi” mojego dziecka albo ucznia. Dla osób dorosłych diagnoza staje się domknięciem pewnych poszukiwań, pomaga zrozumieć siebie, swoją tożsamość. Rozmawiałam z wieloma osobami, które otrzymały diagnozę już jako dorosłe. Mówiły, że pozwoliło im to zrozumieć, dlaczego ich doświadczenia szkolne wyglądały tak, a nie inaczej, czasem zobaczyć w pełni niesprawiedliwość, której doświadczyły. Czasem za diagnozą w dorosłości idzie proces własnej psychoterapii. Ja w wieku dorosłym dowiedziałam się, że mam dyskalkulię i ta wiadomość była niczym wygrana na loterii, bo zawsze myślałam, że jestem po prostu tępa z matematyki. Zrozumienie, że to dyskalkulia, pozwoliło mi zrzucić ciężar, wzmocniło moją samoocenę i sprawiło, że spojrzałam na siebie mniej krytycznie.

Ale informacja o diagnozie w nieodpowiednich rękach, skupienie się tylko na tym, z czym my jako dorośli mamy problem, i zapomnienie o potrzebach, pasjach, radościach tego dziecka, prowadzi czasem do tragedii. Statystyki depresji i prób samobójczych powinny dawać do myślenia.

O tych, co przeżyli. Dziecięca przemoc a postawy dorosłych

Czy można powiedzieć, że jakiś typ szkoły jest dla dziecka w spektrum autyzmu lepszy niż inny? Szkoła integracyjna? Niewielka placówka niepubliczna?

Bywa różnie i naprawdę wszystko zależy od ludzi, na których się trafi. Powszechnie uważa się, że szkoły integracyjne są lepsze dla uczniów z orzeczeniami. Nie do końca. Znamy różne sytuacje i przeróżne historie. Są oczywiście i szkoły specjalne, ale one z założenia są dla osób poniżej normy intelektualnej, a wiele osób w spektrum autyzmu jest w normie intelektualnej albo powyżej.

Szkoły tworzą ludzie, nauczycielki, wychowawcy, inne dzieci. Wspierające otoczenie jest kluczowe.

Bardzo często rodzice dzwonią do naszej fundacji z prośbą, by polecić im jakąś szkołę. Ale nie robimy tego. W każdej szkole można trafić na wspaniałych pedagogów i wychowawczynie, w każdej też można spotkać kogoś, kto w tej roli się nie sprawdza.

Gdzie są te dzieci? W dupie!

czytaj także

A jak wygląda sytuacja z nauczycielami wspomagającymi? Jakiego przygotowania wymaga ta rola?

Nauczyciel wspomagający powinien mieć ukończone studia na kierunku pedagogiki specjalnej. Kilka lat temu przepisy znacząco się zaostrzyły, co sprawiło, że obecnie nauczycieli wspomagających jest po prostu za mało – w całym kraju brakuje kilku tysięcy. A obecność nauczyciela wspomagającego może być ogromnym wsparciem – taka osoba widzi mowę ciała dziecka, ma szansę zareagować w sytuacji, w której uczeń jest przebodźcowany i na przykład należałoby go wysłać po kredę, przejść się z nim po korytarzu. Nauczyciel przedmiotowy nie ma na to czasu, trudno mu zresztą taką trudną sytuację zauważyć, bo ma w klasie trzydzieści innych osób i temat do przeprowadzenia.

Podstawa programowa nie pozwala na elastyczność.

Bywa, że nauczycieli często irytuje to, że uczeń w spektrum nie robi notatek, rysuje albo kładzie się na podłodze − myślą, że nie słucha. A on słucha, potem zapewne zrobi pracę domową, napisze sprawdzian, ale żeby poradzić sobie ze wszystkimi bodźcami w szkole, by dotrwać do końca lekcji, samoregulować się, czasem zachowa się niestandardowo. Pozwólmy na to.

„Wyślij moje słowa w świat”. Własnymi słowami o spektrum autyzmu

Co jest potrzebne szkole, by mogła wykorzystać wszystkie potencjały?

Zmiana jest, wydawałoby się, prosta: dostrzeganie ucznia jako jednostki. Tyle że przy takiej presji, odgórnych wymaganiach, ilości materiału, tłoku w klasie trudno nawet te potrzeby dostrzec, a co dopiero na nie odpowiedzieć. Również nauczycielom potrzebne jest wsparcie, ich potrzeby też są pomijane i możemy śmiało powiedzieć, że jest to jedna z najbardziej przeciążonych grup zawodowych. Dlatego często irytują się, kiedy słyszą, że mają respektować indywidualne potrzeby uczniów, kiedy cała odpowiedzialność ciąży na nich i znikąd nie otrzymują pomocy.

A co z edukacją włączającą? Respektującą zasadę równych szans edukacyjnych, zapewniającą pełne uczestnictwo wszystkim, niezależnie od płci, stanu zdrowia, rasy, klasy czy wyznania, tak by różnorodność nie była problemem, ale czymś oczywistym?

Edukacja włączająca jest czymś, do czego my jako społeczeństwo powinniśmy dążyć. To nie jest utopia i na papierze, nawet w polskim systemie edukacji założenia edukacji włączającej prezentują się bardziej niż znakomicie! Jednak papier przyjmie wszystko, a w rzeczywistości mamy smutne realia przemocy systemowej, wskazywanie palcem uczniów o innych potrzebach edukacyjnych jako tych, „którzy przeszkadzają uczniom zdrowym się rozwijać” – przepraszam, ale tak jest. Nagonki dyrekcji i rodziców, sprawy w sądach o demoralizację, wzywanie policji, karetek psychiatrycznych do kilkuletniego dziecka. To jest ta inkluzja? Jak mamy integrować dzieci, uczyć szacunku dla inności, skoro każdą inność się wręcz tępi?

Korepetycje z wykluczenia

A czy szkoła może odmówić przyjęcia osoby nieneurotypowej, ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi? Albo skłonić rodziców takiego dziecka do zabrania go ze szkoły?

Teoretycznie nie może, bo przecież mogłaby zostać posądzona o dyskryminację ze względu na niepełnosprawność. W praktyce, jeśli szkoła chce się pozbyć dziecka, a więc „problemu”, zrobi wszystko, by do tego doprowadzić. Sprawy w sądzie, kurator, policja, petycje innych rodziców, niebieska karta, straszenie szpitalem psychiatrycznym – pomysłowość nie zna granic. Nawet najtwardszy rodzic wreszcie się podda i wypisze dziecko ze szkoły. Często musimy tłumaczyć rodzicom, że walka ze szkołą nie ma sensu, bo traci na niej przede wszystkim dziecko.

Jak srogo należy karać „zdemoralizowane” dzieci?

Czy diagnoza chroni przed ustawą o demoralizacji, wedle której już dziesięcioletnie dzieci można postawić przed sądem za „zachowanie naruszające porządek prawny lub stanowiące przejawy demoralizacji”?

Niestety nie. Znam już przypadek chłopca, nastolatka, który został odebrany rodzicom i umieszczony w placówce – diagnoza nic tu nie pomogła. Polski wymiar sprawiedliwości też ma problem ze zrozumieniem, co oznacza diagnoza. Jeśli dziecko zachowało się w sposób niewłaściwy, zniszczyło coś czy uderzyło kogoś w nerwach, w emocjach, dla szkoły, a często i dla sądu to już jest demoralizacja. Sąd nie rozpatruje okoliczności, jakie trudności rozwojowe leżą u podłoża niewłaściwego zachowania. A przecież uczniowie w spektrum sami często są obiektem agresji ze strony rówieśników i dorosłych, są prowokowani.

Obawiamy się w środowisku, że ta ustawa przyniesie lawinę dramatów, że szkoły z dużo większą swobodą będą wzywały policję. Boimy się, że to jest niebezpieczna furtka, sposób pozbycia się uczniów ze spektrum autyzmu czy ADHD z polskich szkół.

**
Izabela Hnidziuk-Machnica – współzałożycielka i dyrektor zarządzająca Fundacji AleKlasa, która powstała z myślą o dzieciach i dorosłych w spektrum autyzmu oraz pomocy im rodzinom. Certyfikowana w Instytucie Pozytywnej Terapii Kryzysu konsultantka kryzysowa, konsultantka ds. spektrum autyzmu. Obecnie studiuje psychologię na Uniwersytecie SWPS. Mama nastolatka w spektrum, członkini inicjatywy „Nasz Rzecznik” działającej przy Rzeczniku Praw Obywatelskich, założycielka grupy wsparcia dla rodziców Razem Zrozumiemy Asy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij