Kraj

Takie mamy emerytury, na jakie zasługujemy

Polski system emerytalny nie jest zły sam w sobie. Jego przyszłe problemy powstaną wyłącznie na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Przez lata wmawiano ludziom, że nie warto liczyć na emeryturę z ZUS, więc uciekano przed składkami, jak tylko się dało. A teraz rzeczywiście świadczenia przyszłych emerytów szykują się koszmarnie niskie.

Już od wielu lat Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest wrogiem publicznym numer jeden. „Owoc żywota twojego je ZUS” – zwykło się mawiać wśród antyspołecznie nastawionej części młodzieży, dla której płacone składki to tylko zakamuflowana kradzież. „Ja na żadną emeryturę z ZUS nie liczę” – to kolejny klasyk, który wypowiadają automatycznie młodzi sceptycy społecznego systemu ubezpieczeń. Żonglują danymi, które przypadkowo trafiły im w ręce, nawet ich nie rozumiejąc. Próbują przy tym udowadniać, że polski system emerytalny zaraz się zawali, a nawet jeśli jakimś cudem tak się nie stanie, to emerytury z niego będą tak głodowe, że przyjdzie nam na starość wystawać na ulicy z kubeczkiem, prosząc o jałmużnę.

 

„Zusosceptycy” prowadzą swoje debaty, jakby posiedli jakąś wiedzę tajemną, której nie jest świadoma żyjąca w matriksie większość społeczeństwa. Wypisują lub wypowiadają swoje przemyślenia tonem mędrców i ekspertów, mają też różne autorytety w postaci facebookowych blogerów i youtuberów. Brutalna prawda jest jednak taka, że sami nie mają pojęcia, o czym mówią, a religia zusosceptyków składa się niemal z samych błędów, przekłamań lub w najlepszym razie niedopuszczalnych uproszczeń.

Mitologia zusosceptyków

„Tylko co dziesiąty Polak wierzy w godziwą emeryturę z ZUS” obwieścił portal „Money.pl”. Okazuje się, że 61 procent Polek i Polaków nie ma zaufania do polskiego systemu emerytalnego, 28 procent nie ma w tej sprawie zdania, a tylko 11 procent mu ufa. Swoją drogą, 11 procent to jest co dziewiąty, a nie co dziesiąty Polak, więc pozostaje się cieszyć, że to nie dziennikarze „Money.pl” będą obliczać nasze emerytury. Ważniejsze jest jednak, że zaufanie do systemu ubezpieczeń emerytalnych w naszym kraju rzeczywiście jest żałośnie niskie. I nic dziwnego, skoro od co najmniej dwóch dekad dominująca w przestrzeni publicznej narracja przekonuje obywateli, że oszczędzanie na starość w publicznym systemie jest idiotyczne, a składki to stracone pieniądze.

Jawność płac: piękna, dobra i uzdrowicielska

Ta opowieść została oczywiście wykreowana swego czasu na użytek prywatnych funduszy emerytalnych, ale padła na podatny grunt społeczeństwa zafiksowanego na prywatności i indywidualizmie, w którym jedyną wspólnotą, która ma rację bytu, jest rodzina. Szkoda tyko, że szczególnie podatni na tę narrację są wyborcy lewicy (brak zaufania do ZUS zadeklarowało 76 procent wyborców KO, 71 procent wyborców Lewicy i tylko 47 procent wyborców PiS), ale to jest temat na rozważania socjologiczno-polityczne.

Zaufanie do systemu ubezpieczeń emerytalnych w Polsce jest żałośnie niskie.

Na tej żyznej glebie wyrosła mitologia „zusosceptyków”, którą można streścić w niedługim akapicie. Co miesiąc płacimy horrendalne składki emerytalne, a mimo to dostaniemy na starość marne świadczenia wysokości co najwyżej 30 procent wcześniejszych zarobków. Wynika to z tego, że ZUS źle zarządza naszymi pieniędzmi i rozpuszcza je na lewo i prawo. „W ZUS nie ma żadnych pieniędzy” – zastrzegają już na wstępie różni fachowcy. Poza tym ZUS to ogromna biurokratyczna machina, która pochłania gigantyczne środki – po co płacić tak drogiemu pośrednikowi, skoro sami te pieniądze lepiej ulokujemy w jakichś prywatnych funduszach inwestycyjnych?

Jakby tego było mało, nasze emerytury zostaną i tak opodatkowane, co jest nieludzkie, bo już przecież zapłaciliśmy PIT przy pobieraniu wypłaty, od której są odciągane składki. A poza tym nie warto odkładać w ZUS, bo on i tak już niedługo się zawali. To piramida finansowa, do której budżet państwa co rok dopłaca kilkadziesiąt miliardów złotych. Tak chybotliwa konstrukcja nie ma prawa ustać kolejnej dekady.

Skazany za niewinność

Zacznijmy od tego, że wbrew opiniom sceptyków ZUS działa dość oszczędnie – jego działalność kosztuje półtora procenta jego budżetu liczonego jako suma wydatków. Z kolei wysokość emerytur zależy od naszych składek i wieku przejścia na emeryturę – bo tak postanowiliśmy w 1999 roku. W systemie zdefiniowanej składki, który wtedy przyjęliśmy, emerytura jest obliczana na podstawie zwaloryzowanej sumy, która widnieje na naszym subkoncie, oraz przeciętnej długości życia, która nam pozostała w momencie zakończenia aktywności zawodowej. Odłożone składki co roku są waloryzowane na podstawie wzrostu gospodarczego z ostatnich pięciu lat i inflacji. W 2017 i 2018 roku roczna waloryzacja wyniosła 9 procent, co jest wynikiem, którego nie zapewni żadna lokata i mało który w miarę bezpieczny fundusz inwestycyjny.

Warto porównać waloryzację środków zgromadzonych na subkontach w ZUS ze środkami, którymi obracały OFE. Jak wyliczyły „Analizy Online”, w latach 1999-2016 średniorocznie otwarte fundusze emerytalne powiększały wartość oszczędności swoich klientów o 4,65 procent, a średnie tempo waloryzacji środków w ZUS wynosiło znacznie więcej, bo 8 procent. W tym okresie stopniowo zmniejszano opłaty za zarządzanie środkami, jakie pobierały sobie OFE – początkowo wynosiły one aż 10 procent wysokości składki. Jednak nawet gdyby odjąć te koszty, waloryzacja środków w OFE wyniosłaby 5,3 procent rocznie, czyli zdecydowanie mniej niż w ZUS. Na ten okres przypadają też lata kryzysu, kiedy środki w OFE topniały, a w ZUS nie. To oczywiście też jest zaletą oszczędzania w ZUS z perspektywy ubezpieczonego. Jednak w ostatnich latach koniunktury subkonta w ZUS nadal rosły szybciej – w okresie 2014-2019 stopa zwrotu w OFE wyniosła 3,26 procent, a w ZUS 4,4 procent.

No dobrze, ale w takim razie dlaczego będzie tak źle, skoro jest tak dobrze? Dlaczego nasze emerytury będą tak niskie, skoro środki w ZUS są porządnie waloryzowane? W końcu według OECD średnie emerytury brutto obecnych polskich pracowników będą wynosić 29 procent przeciętnych zarobków dla mężczyzn i 23 procent dla kobiet. Średnia OECD wynosi odpowiednio 49 i 48 procent. Gorzej niż w Polsce będzie tylko na Litwie, w Meksyku, Wielkiej Brytanii i RPA.

Niskie składki, niskie świadczenia

Nieco bardziej świadomi liberalni komentatorzy zauważają, że to efekt niskiego wieku emerytalnego: szybciej przechodzimy na emeryturę, więc suma naszych składek jest dzielona przez większą liczbę miesięcy, co daje finalnie niższą kwotę miesięcznego świadczenia. Tylko że to też nie do końca jest prawda. Jasne, że późniejsze przejście na emeryturę zwiększa świadczenie – to oczywiste w systemie zdefiniowanej składki. Jednak tu nie liczy się wiek przejścia na emeryturę, tylko przeciętna długość trwania życia podczas emerytury. Ta w Polsce wynosi dla mężczyzn 18 lat, a dla kobiet 23 lata. Czyli dokładnie tyle, ile wynosi średnia długość przebywania na emeryturze w OECD. A to wynika z faktu, że w Polsce krócej się żyje. Skoro długość przebywania na emeryturze jest w Polsce identyczna jak średnia OECD, to nie może tłumaczyć ona tak dużej różnicy w stopie zastąpienia.

Co po likwidacji OFE? [wyjaśniamy]

Głównym powodem są składki płacone przez polskich ubezpieczonych. Stopa zastąpienia liczona dla całego kraju nie jest niczym innym jak wynikiem podzielenia średniej emerytury przez średnie wynagrodzenie. W 2018 roku średnia emerytura wyniosła 2258 zł brutto (pdf), a średnie wynagrodzenie w gospodarce narodowej – 4585 zł brutto. Zatem stopa zastąpienia wynosi obecnie w Polsce 49 procent: dokładnie tyle, ile średnia OECD.

Dlaczego więc ta stopa zastąpienia tak bardzo spadnie? Ponieważ obecni pracujący często płacą składki zupełnie nieadekwatne do swoich zarobków. Dzisiejsi emeryci w przytłaczającej większości całe życie pracowali na etacie. Płacili porządne składki od całości swoich zarobków. Obecnie zaś mamy wolną amerykankę – są dziesiątki sposobów, by ominąć składki. „Zusosceptycy” ochoczo z nich korzystają, a potem dziwią się, że ZUS wysłał im prognozę emerytury wysokości 300 zł. I jeszcze się tym chwalą, wrzucając zdjęcia tych prognoz na społecznościówki jako dowód niewydolności ZUS.

Są dziesiątki sposobów, by ominąć składki. „Zusosceptycy” ochoczo z nich korzystają, a potem dziwią się, że ZUS wysłał im prognozę emerytury wysokości 300 zł.

Obecnie składki emerytalne w Polsce wynoszą 19,52 procent wynagrodzenia. Wśród krajów OECD jesteśmy mniej więcej w środku stawki – w Austrii czy Szwecji wynoszą one 23 procent, ale w Irlandii 15 procent, a w USA 12 procent Kluczowa jest jednak nie sama stawka składki, tylko jej podstawa, czyli kwota, od której się ją oblicza. 11,5 mln pracowników płaci ją od swoich zarobków brutto. Jednak przedsiębiorcy płacą ją jedynie od 60 procent średniego wynagrodzenia, nawet jeśli ich dochody wynoszą 360 procent średniej krajowej (lub więcej). To daje 558 zł składki emerytalnej miesięcznie. W Polsce odsetek przedsiębiorców jest niezwykle wysoki. W 2018 roku wg Eurostatu samozatrudnieni stanowili 18 procent wszystkich zatrudnionych w Polsce, co dało nam trzeci wynik w UE. Tylko we Włoszech i Grecji było ich więcej. Wg ZUS ponad półtora miliona ubezpieczonych to przedsiębiorcy. Wśród nich jakieś 600 tysięcy to najlepiej zarabiający w naszym kraju, którzy rozliczają się podatkiem liniowym.

Wśród nich jest także 257 tysięcy osób na „niskim zusie”, który przysługuje przez pierwsze dwa lata działalności. Oni zaś płacą składki liczone od… 30 procent płacy minimalnej. To się przekłada na 132 zł miesięcznej składki emerytalnej. Kolejne 1,1 miliona ubezpieczonych w ZUS to pracujący na umowach zlecenie, których składki obliczane są od maksymalnie równowartości płacy minimalnej. Do tego dochodzą jeszcze pracujący na umowach o dzieło, którzy składek emerytalnych nie płacą w ogóle. Gdy ci wszyscy ludzie zaczną przechodzić na emeryturę, siłą rzeczy średnie świadczenie emerytalne zacznie spadać w stosunku do średniego wynagrodzenia. To jest czysta matematyka – nawet gdyby na czele ZUS stało dziesięciu noblistów, to nic innego by nie wyczarowali.

Kuczyński: PiS myśli, że tylko co piąty Polak umie liczyć

Oczywiście, kwotę zastąpienia obniża także istnienie ograniczenia rocznych składek do trzydziestokrotności średniej krajowej – i nie oceniam tu, czy jest ono dobre czy złe. Po prostu faktem jest, że świadczenia najwięcej zarabiających pracowników będą nieproporcjonalnie niskie w stosunku do zarobków. A więc ich świadczenia nie będą zawyżać średniej emerytury w taki sposób, w jaki ich pensje zawyżają średnie wynagrodzenie.

ZUS jak kapitalizm

Młody liberał mógłby tu zakrzyknąć, że w takim razie należy zrezygnować z „podwójnego opodatkowania” emerytur. Tylko że nic takiego nie ma w Polsce miejsca. Składki emerytalne nie są w Polsce opodatkowane, gdyż PIT oblicza się od przychodu pomniejszonego o koszty i składki. Podatek dochodowy nie obciąża składek, dlatego są one opodatkowane dopiero w momencie wypłaty emerytury. Efektywna stawka opodatkowania emerytur w Polsce wynosi według OECD 11,6 procent, czyli niemal dokładnie tyle, ile wynosi średnia dla wszystkich krajów (11,1 procent).

Pracownicze Plany Kapitałowe: program dla banków, nie dla emerytów

Pozostaje jeszcze kwestia tego, że ZUS jest rzekomo „piramidą finansową”. Podobno w ZUS nie ma żadnych pieniędzy. To odważna teza, zważywszy na fakt, że w 2018 roku wypłacił on 153 mld zł samych emerytur i 226 mld zł wszystkich świadczeń. „Tak, ale ZUS nie ma środków na pokrycie wszystkich swoich zobowiązań, także przyszłych” – mógłby zauważyć zusosceptyk. Tylko że myśląc w ten sposób, trzeba by nazwać piramidą każdą instytucję finansową, na której opiera się kapitalizm. Gdyby wszyscy klienci dowolnego banku nagle zechcieli wypłacić z niego wszystkie swoje środki, dokładnie każdy bank na świecie utraciłby płynność. Gdyby klienci dowolnego prywatnego ubezpieczyciela zaczęli się masowo zgłaszać po maksymalne odszkodowania, to taka instytucja zbankrutowałaby w dwa dni (tak właśnie zbankrutował gigant ubezpieczeniowy AIG). Jeśli ktoś nazywa ZUS piramidą finansową, to powinien być też wielkim przeciwnikiem kapitalizmu.

Zobowiązania wobec emerytów zapisane na stabilnie waloryzowanych subkontach w ZUS nie są też bardziej fikcyjne od środków zgromadzonych w prywatnych funduszach kapitałowych, których wartość jest zależna od cen aktywów finansowych. A te bywają bardzo zmienne. Przykładowo w kryzysowym 2008 r. chilijskie fundusze emerytalne straciły prawie 30 procent wartości. Równie niepewne mogą być fundusze emerytalne prowadzone przez pracodawcę. Przekonali się o tym pracownicy Enronu, którzy po jego upadku stracili nie tylko pracę, ale też oszczędności emerytalne.

Jeśli ktoś nazywa ZUS piramidą finansową, to powinien być też wielkim przeciwnikiem kapitalizmu.

Owszem, co roku dopłacamy do ZUS z budżetu państwa – w ubiegłym roku  36 mld zł. To nie wynika jednak z rzekomej niewydolności logiki, na której opiera się system emerytalny, a z kilku rozwiązań pobocznych. Chociażby z tego, że przez lata część środków wypływała do OFE, tymczasem ZUS musiał płacić pełne świadczenia. Poza tym wypłacamy też emerytury minimalne osobom, które mają odpowiedni staż pracy, ale ich składki były na tyle niskie, że ich świadczenie wynosiłoby kilkaset złotych. Ta część emerytur jest de facto transferem socjalnym – więc nic dziwnego, że jest finansowana z budżetu, chociaż za pośrednictwem ZUS. Gdyby nie było emerytur minimalnych, ci sami ludzie udaliby się do MOPS po zasiłki – na jedno by wyszło. No chyba że prawicowi wolnorynkowcy są tak patriotyczni, że chcieliby, żeby ich najstarsi rodacy umierali z głodu. Na szczęście Polska jest bardziej cywilizowana niż niektórzy zusosceptycy.

Polski system emerytalny rzeczywiście groziłby zawaleniem, gdyby procentowy deficyt funduszu emerytalnego długoterminowo się pogłębiał, czyli system potrzebowałby dofinansowania z budżetu coraz większej części wydatków. Długoterminowa prognoza ZUS (pdf) niczego takiego nie pokazuje. Według wariantu 1, najbardziej prawdopodobnego, deficyt roczny funduszu emerytalnego nigdy nie przebije ośmiu procent Szczyt osiągnie w 2026 roku (7,9 procent), a potem zacznie wyraźnie spadać – do 5,9 procent w 2040 roku i 2 procent w 2070 roku W wariancie optymistycznym już w przyszłej dekadzie deficyt spadnie poniżej 6 procent, a od 2065 roku fundusz emerytalny zacznie osiągać nadwyżkę. W wariancie pesymistycznym, deficyt sięgnie maksymalnie 11,6 procent w 2028 roku, a następnie zacznie spadać co prawda bardzo powoli, ale systematycznie.

Emerytura jako prawo człowieka

Jeśli polski system emerytalny jest w złym stanie, to tylko na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Przez lata wmawiano ludziom, że nie warto liczyć na emeryturę z ZUS, więc uciekano przed składkami jak tylko się dało. No i teraz rzeczywiście świadczenia szykują się koszmarnie niskie. Tylko co w tym dziwnego? Chcieliście, to macie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij