Gospodarka

Pracownicze Plany Kapitałowe: program dla banków, nie dla emerytów

W roku 2060 na jednego emeryta przypadać będą dwie osoby pracujące. Pracownicze Plany Kapitałowe, jedna z flagowych reform Mateusza Morawieckiego, nie są odpowiedzią na stojące przed nami wyzwania.

W połowie lutego rząd opublikował projekt ustawy powołującej Pracownicze Plany Kapitałowe. Mają wejść w życie już na początku przyszłego roku, a więc ustawa powinna zostać przyjęta najpóźniej w czerwcu.

PPK to jedna z flagowych reform proponowanych przez Mateusza Morawieckiego, a tempo jej przygotowań wyraźnie wzrosło odkąd były minister finansów i rozwoju został premierem. Zgodnie z projektem pracownik odkładać będzie na koncie w funduszu inwestycyjnym 2% podstawy składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, zaś składka pracodawcy wyniesie półtora punktu procentowego. Zarówno pracownik, jak i pracodawca będą mogli zadecydować o podwyższeniu wysokości składek o odpowiednio 2 i 2,5 punktu procentowego. Minimalna wysokość składki wyniesie zatem 3,5%, maksymalna 8,5%.

Oręziak: To nie jest kraj dla starych ludzi – i nie będzie

Składka inwestowana będzie przez wybrane przez pracodawcę Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych, które będzie musiało wcześniej spełnić wymogi określone w ustawie oraz uzyskać zgodę na działalność od Komisji Nadzoru Finansowego. Pracodawcy, którzy nie wybiorą żadnego funduszu, przypisani zostaną do tego prowadzonego przez Polski Fundusz Rozwoju.

Pracownicze Plany Kapitałowe oparte będą na „funduszach cyklu życia”, zwanych też funduszami zdefiniowanej daty. W przypadku osób młodych wpłacone składki inwestowane będą agresywniej, a wraz ze wzrostem wieku poziom ryzyka inwestycji będzie stopniowo obniżany. Pracodawcy zatrudniający powyżej 250 osób będą musieli utworzyć PPK już 1 stycznia 2019 roku, a zatrudniający od 50 do 249 pracowników otrzymają czas o pół roku dłuższy. Kolejne pół roku dostaną firmy zatrudniające od 20 do 49 pracowników, a mniejsze firmy oraz jednostki sektora finansów publicznych jeszcze pół, a więc PPK będą dla nich obowiązkowe od połowy roku 2020. Osoby samozatrudnione nie zostaną objęte systemem, ale otrzymają możliwość skorzystania z podwyższonego limitu wpłat na indywidualne konta emerytalne (IKE) oraz indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE).

Zgodnie z zapowiedziami rządu udział w programie ma być dobrowolny. Diabeł jednak tkwi w szczegółach – wszyscy pracownicy zostaną domyślnie zapisani do PPK, a dobrowolnie będą mogli jedynie się z nich wypisać. Wyniki badań z zakresu ekonomii behawioralnej jasno wskazują, że większość osób jest bierna w zakresie decyzji oszczędnościowych. W praktyce oznacza to, że na wypisanie się z PPK zdecyduje się jedynie niewielki odsetek ich uczestników. Na dodatek ci, którzy się na to zdecydują, zostaną ponownie zapisani do funduszy za dwa lata. Według szacunków rządu na udział w systemie „zdecyduje się” 75% osób zatrudnionych. Świadomie i rzeczywiście dobrowolnie zrobi to jednak tylko niewielka ich część.

Osobom, które zdecydują się oszczędzać na rynku kapitałowym, państwo dopłaci 250 złotych składki powitalnej oraz co rok przekaże kolejnych 240 złotych  dopłaty rocznej. Wypłata zaoszczędzonych środków zwolniona będzie z tzw. podatku Belki (wprowadzonego w 2002 roku podatku od dochodów kapitałowych). Składki wpłacane na PPK nie będą też liczyć się do podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne, co oznacza automatyczny spadek wpływów ZUS.

Co najmniej od czasu debaty, która przetoczyła się przez Polskę w momencie ograniczania składki płynącej do OFE, ryzyka kapitalizacji emerytur są dość dobrze znane. W czasie kryzysów finansowych znaczna część zgromadzonych oszczędności może po prostu wyparować. Jest to szczególnie bolesne dla osób starszych, którym do emerytury pozostało zbyt mało czasu, aby odrobić poniesione straty. Wykorzystanie funduszy zdefiniowanej daty częściowo ogranicza to ryzyko, ale nie eliminuje go zupełnie – stracić można także na aktywach o niższym poziomie ryzyka.

Tworząc filar kapitałowy systemu emerytalnego państwo zapewnia stały strumień przychodów sektorowi finansowemu. Funkcjonując w warunkach rynkowych, instytucje finansowe ponoszą wysokie koszty akwizycji, podczas gdy w ramach filaru kapitałowego systemu emerytalnego klienci i klientki płyną do nich szerokim strumieniem, często nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Stworzenie systemu, w którym uczestniczą miliony ludzi, zapewnia również znaczną skalę inwestowanych kapitałów, co z kolei ogranicza relatywne koszty zarządzania.

Dunin: OFE, historia wielkiego przekrętu

I to właśnie towarzystwa emerytalne były głównymi zwycięzcami reformy emerytalnej z 1999 roku. Zwłaszcza w pierwszych latach działalności pobierały bardzo wysokie prowizje oraz opłaty za zarządzanie aktywami. Patologie systemu stały się najlepiej widoczne podczas kryzysu finansowego. Pomimo faktu, że OFE w jego pierwszym okresie straciły ponad 20 miliardów złotych, koszty tych strat ponieśli wyłącznie przyszli emeryci. Pensje prezesów towarzystw emerytalnych wciąż wynosiły po 100 tysięcy złotych miesięcznie, a towarzystwa odnotowywały zyski – mimo że osiągały wyniki gorsze od… Zakładu Ubezpieczeń Społecznych! Powszechne Towarzystwo Emerytalne czerpiące zyski z istnienia systemu OFE prowadził również bank, którego prezesem był Mateusz Morawiecki.

Przedstawiony przez rząd projekt ustawy zawiera ograniczenia wysokości opłat za zarządzanie oraz prowizji. Już dziś są one jednak obiektem zmasowanej krytyki sektora finansowego, a jego lobbyści zapewne pracują nad ich zniesieniem, bądź przynajmniej podwyższeniem określonych progów. Rząd Prawa i Sprawiedliwości już raz skapitulował przed wielkim biznesem przy okazji programu Mieszkanie+, wysoce prawdopodobne jest zatem, że zrobi to również teraz.

Razem: Mieszkanie plus to ściema

Oprócz ryzyka, na które narażeni są przyszli emeryci i emerytki, jednym z zasadniczych argumentów przeciwko wspieraniu przez państwo prywatnych oszczędności na rynkach kapitałowych jest to, że znaczna część przekazanych subsydiów ulega zmarnowaniu. Na wprowadzenie filaru kapitałowego systemu emerytalnego gospodarstwa domowe mogą bowiem zareagować dwojako. Po pierwsze, obniżając swoją konsumpcję i zwiększając oszczędności, zgodnie z życzeniem i oczekiwaniem autorów i autorek wprowadzonej reformy. Po drugie jednak, mogą obniżyć swoje oszczędności poza subsydiowanym przez państwo filarem kapitałowym, a zwiększyć je w ramach filaru kapitałowego. W tym drugim wypadku założenia reformy nie zostają zrealizowane – suma oszczędności w gospodarce wcale nie wzrasta, zmienia się jedynie ich struktura. Oznacza to jednocześnie, że państwowe subsydia są marnowane. Efekt ten zwany jest „efektem substytucji” i według badań wynosi pomiędzy 0,3 a 0,7 – chodzi o to, że każdy dodatkowy dolar oszczędności w filarze kapitałowym obniża inne oszczędności partycypujących w nim osób o 30-70 centów. Niedawno opublikowane wyliczenia w przypadku OFE dla gospodarstw domowych o wysokim poziomie wykształcenia (czyli także w najlepszej sytuacji materialnej) wskazują, że skala substytucji była bliska jedności. To znaczy, że po prywatyzacji emerytur osoby zamożne wcale nie zaczęły zarabiać więcej, a po prostu zmieniły strukturę oszczędności zgarniając państwowe subsydia do kieszeni.

Oręziak: OFE to dzieło sztuki propagandy medialnej

Wprowadzenie Pracowniczych Planów Kapitałowych wywoła – jak każda reforma – pewne konsekwencje w podziale dochodu. I tak, jeśli np. informacja o możliwości rezygnacji z udziału w systemie rzeczywiście dotrze do osób w nim „uczestniczących”, z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć można, że częściej rezygnować będą osoby biedniejsze. Dla kogoś, kto zarabia płacę minimalną oddanie 40 złotych (2%) z wypłaty wynoszącej 1459 złotych na rękę jest przecież znacznie większym obciążeniem niż oddanie 100 złotych z wypłaty wynoszącej 5000 złotych brutto. Szersza skala rezygnacji z systemu przez osoby biedniejsze oznacza więc, że subsydia państwowe będą miały charakter regresywny. Składki „powitalne” i dopłaty roczne, płynące częściej do osób zamożnych, sfinansujemy wszyscy.

Wpływ wprowadzenia PPK na wysokość wynagrodzeń nie jest jasny, ale wysoce prawdopodobne jest to, że ograniczy on tempo wzrostu płac – pracodawcy będą starali się zrekompensować sobie dodatkowe koszty wynikające z obowiązku płacenia składek. Fakt, że PPK obejmą również pracownice sektora budżetowego oznacza, że pieniądze, które mogłyby zostać przeznaczone na podwyższenie żenująco niskich wynagrodzeń urzędniczek i urzędników przeznaczone zostaną na… ich składki emerytalne. Istotnym problemem Pracowniczych Planów Kapitałowych jest również struktura wypłat. Większość osób prawdopodobnie zdecyduje się na minimalny okres wypłaty ratalnej, wynoszący 10 lat. Oznacza to, że wysokość emerytury spadnie po upływie dekady od przejścia na emeryturę, choć skądinąd wiemy, że koszty utrzymania rosną wraz z wiekiem.

Pomysł wprowadzenia Pracowniczych Planów Kapitałowych oparty jest na częściowo słusznej diagnozie – jako społeczeństwo starzejemy się w naprawdę szybkim tempie, co oznacza ogromne wyzwanie dla systemów emerytalnych. Jeszcze dwadzieścia lat temu na jednego emeryta przypadało pięć osób pracujących, dziś przypadają jedynie trzy. W roku 2060 na jednego emeryta będziemy mieli tylko dwie osoby pracujące. Pracownicze Plany Kapitałowe czy, szerzej, filary kapitałowe emerytur z wyżej wskazanych przyczyn nie są jednak odpowiedzią na stojące przed nami wyzwania. Co więcej, nietrudno zauważyć, że działania prowadzone przez PiS w zakresie systemu emerytalnego są wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony argumentuje się, że jako społeczeństwo się starzejemy i musimy oszczędzać więcej, co ma powodować konieczność wprowadzenia PPK. Z drugiej jednak obniża się wiek emerytalny, czego negatywne konsekwencje dla poziomu przyszłych emerytur są zdecydowanie większe niż (ewentualne) pozytywne efekty filaru kapitałowego.

W Polsce lawinowo narasta liczba osób, które nie są w stanie wykazać stażu pracy koniecznego dla otrzymywania emerytury minimalnej wynoszącej 1000 złotych. Emerytury niższe lub wręcz groszowe (skrajny przypadek – 20 groszy miesięcznie) otrzymuje dziś ćwierć miliona osób. W 2013 roku takich osób było 91 tysięcy, w 2016 roku – 160 tysięcy. Ich liczba narasta, ponieważ w wiek emerytalny zaczynają wchodzić osoby, które większość życia zawodowego przepracowały w ramach umów cywilnoprawnych. Jako że skala usieciowienia rynku pracy w pierwszej dekadzie XXI wieku była zdecydowanie większa niż wcześniej, takich osób będzie przybywać. Wśród osób bez prawa do emerytury minimalnej zdecydowanie dominują kobiety. Według niektórych prognoz w przyszłości nawet jedna trzecia z nich nie będzie miała prawa do emerytury minimalnej. O ile dziś w Polsce ubóstwo wciąż ma twarz dziecka, w przyszłości będzie miało twarz seniorki.

Czy czeka nas emerytalna katastrofa?

czytaj także

Czy czeka nas emerytalna katastrofa?

Michał Polakowski, Krzysztof Hagemejer

Państwo musi znaleźć odpowiedź na to wyzwanie. W wersji ambitnej taką odpowiedzią jest emerytura obywatelska, do której prawo ma każdy obywatel i każda obywatelka. Rozwiązanie takie nie tylko wyeliminowałoby biedę emerytów, ale także radykalnie ograniczyło różnice w wysokości emerytur ze względu na płeć. Dziś w Polsce takie rozwiązanie proponuje między innymi partia Razem. W wersji minimalnej, na którą wcześniej czy później będzie zapewne musiała się zgodzić każda siła polityczna w Polsce (wśród wyborców będzie co raz więcej emerytów) byłoby to podwyższenie i ułatwienie dostępu do zasiłku stałego, który otrzymują osoby nie mające dochodów, a pozbawione prawa do innych świadczeń z systemu opieki społecznej.

Propozycja wykorzystania rynków kapitałowych dla dobra emerytów i emerytek może być interesująca także z lewicowego punktu widzenia. Dzięki Piketty’emu wiemy, że stopa zwrotu z kapitału jest przeciętnie wyższa niż stopa wzrostu gospodarczego (i płac). W długim okresie inwestycje w akcje osiągają zdecydowanie wyższa stopę zwrotu niż zakup obligacji. Efekt ten jest szczególnie istotny w warunkach niskich stóp procentowych, które wedle wielu prognoz nie są jedynie doraźnym efektem kryzysu finansowego, lecz zostaną z nami na dłużej. Udział płac w PKB spadał przy tym przez ostatnie trzy dekady i niestety prawdopodobnie spadać będzie dalej. Mimo, że zdecydowana większość z nas jest pracownicami i pracownikami, otoczenie staje się co raz bardziej nieprzyjazne dla świata pracy.

Jeśli chcemy wykorzystać rynki kapitałowe dla dobra emerytów, właściwym rozwiązaniem będzie nie subsydiowanie prywatnych oszczędności w funduszach inwestycyjnych, lecz stworzenie państwowego funduszu inwestycyjnego, który inwestowałby zgromadzone oszczędności w rynki kapitałowe. Państwowe fundusze inwestycyjne istnieją w szeregu krajów (najsłynniejszym przykładem jest tutaj Norwegia) i osiągają wyniki co najmniej porównywalne, a często lepsze od sektora prywatnego. W Polsce również mamy tego rodzaju fundusz, chociaż dość niewielki. To właśnie Fundusz Rezerwy Demograficznej mógłby stać się bazą dla ambitnych projektów tego rodzaju.

Zgodnie z założeniami programu emerytalnego Razem oraz praktyką istniejących państwowych funduszy inwestycji, państwowy fundusz utrzymywałby mniejszościowe udziały i nie uczestniczył w zarządzaniu spółkami, w które inwestuje.  W jego zarządzie powinni zasiadać eksperci, a nie nominaci polityczni. Odpowiednio dobrana polityka inwestycyjna będzie wówczas wspierać rozwój społeczno-ekonomiczny Polski podwyższając stopę inwestycji, inwestując społecznie odpowiedzialnie czy docierając z kapitałem do projektów wykluczonych z finansowania rynkowego.

Polska starość jest samotna, chora i biedna

czytaj także

Starzenie się społeczeństw jest ogromnym wyzwaniem dla wysokości naszych emerytur. Pracownicze Plany Kapitałowe nie są jednak odpowiedzią na te wyzwania, a prezentem dla sektora finansowego, w którym wcześniej pracował premier Morawiecki. Prawo i Sprawiedliwość nie ma żadnej wizji przyszłości systemu emerytalnego, a połączenie wprowadzenia PPK z obniżeniem wieku emerytalnego sprawia, że działania partii rządzącej są w tym obszarze wewnętrznie sprzeczne. Wielkim wyzwaniom powinny towarzyszyć ambitne odpowiedzi. W partii Razem próbujemy takiej odpowiedzi udzielić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Wroński
Marcin Wroński
Ekonomista
Ekonomista, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej, fellow World Inequality Database. Podczas wizyty badawczej w Światowym Laboratorium Nierówności współpracował z profesorem Pikettym. Konsultant Banku Światowego.
Zamknij