Kutno „zrewitalizowało” swój plac Wolności. Zbudowano gigantyczny parking naziemny, a sam plac umieszczono… na dachu parkingu. Miasto wyniosło tym samym polską betonozę na zupełnie nowy poziom: poziom +1. Śmiejecie się z rynku w Kutnie? Mam dla was złą wiadomość: z samych siebie się śmiejecie.
„Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy? Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy” – śpiewał na przełomie lat 80. i 90. Kazik w piosence Polska. Ten lament nad polską brzydotą i bylejakością stał się jednym z przebojów czasu transformacji. Razem z Kazikiem Polacy nauczyli się rytualnie jęczeć i narzekać – na syf, na brud, na zaniedbaną przestrzeń. To lamentowanie stało się formą zbiorowej terapii i leczenia kompleksów wobec Zachodu, którego ciągle nie udawało nam się dogonić. A to brakowało pieniędzy, a to na przeszkodzie stawały zapóźnienia po latach PRL… zawsze coś, zawsze, kurczę, coś.
Betonoza
Aż tu nagle przyszedł rok 2021 i o Kutnie znowu lamentuje cała Polska. Tyle że już nie o zaniedbaniach, ale o tym, jak miasto podeszło do „rewitalizacji”. Na tamtejszym placu Wolności zbudowano gigantyczny parking naziemny. Sam plac przeniesiono… na dach parkingu. Przy okazji, rzecz jasna, wycięto drzewa, które wcześniej wokół placu rosły. Cała operacja kosztowała ponad 40 milionów złotych. Z tego duża część to dofinansowanie ze środków unijnych. I stało się coś, czego władze Kutna pewnie się nie spodziewały: plac stał się wiralem. Mówiąc wprost i dosadnie, pół Polski ma z niego bekę. I nic dziwnego. Kutno wyniosło polską betonozę na zupełnie nowy poziom: poziom +1.
Plac Wolności w Kutnie. Idzie nowe. Powoli, ale systematycznie. #Kutno pic.twitter.com/BgUTVcMIW1
— Stop Dyskryminacji Kutna (@KutnoNieJestZle) October 6, 2019
Jako autor książki Betonoza powinienem pewnie być pierwszym głosem pośród tego chóru płaczek. Ale coś mnie w tym wszystkim uwiera. Inaczej niż w przypadku piosenki Kultu, gdzie Kutno było tylko jednym z wielu miejsc w oceanie polskiej bylejakości – pech chciał, że akurat wymieniono je z nazwy – dzisiaj to małe miasto stało się ogólnopolskim chłopcem do bicia. Dochodzące zewsząd lamenty, beka i krytyka mają w sobie wyraźną nutkę poczucia wyższości. Nie tylko wobec władz Kutna, ale też wobec mieszkańców, na których pada pełne pomieszanego z pogardą zdziwienia pytanie: „dlaczego nie protestowaliście?”.
Śmiejecie się z rynku w Kutnie? Mam dla was złą wiadomość: z samych siebie się śmiejecie. W Kutnie zrobiono coś, co jest w stu procentach zgodne z filozofią, według której w ostatnich latach rozwijały się polskie miasta. Wszystkie bez wyjątku – małe, średnie i duże, rządzone przez prawicę, liberałów i lewicę. Tę filozofię można streścić tak: najlepsze lekarstwo na zaniedbaną przestrzeń miejską to lanie betonu. Trzeba wyrównać, utwardzić, nadać sterylnego charakteru. Drzewa? Drzewa tylko w tym przeszkadzają, a jeśli już jakieś mogą rosnąć, to nie za wysokie, równo przycięte, najlepiej w donicach. Co innego miejsca parkingowe. Te w rewitalizacji nie przeszkadzają. Więcej – jak już gdzieś jest parking, to znajduje się pod ochroną Świętego Prawa do Zaparkowania Wszędzie Gdzie Popadnie. Można wydawać miliony na „rewitalizację”, ale od parkingów łapy precz!
czytaj także
Śmiejesz się z Kutna, warszawiaku? Idź na stołeczne place. Przecież one wszystkie są wielkimi parkingami. Bankowy, Konstytucji, Defilad, Teatralny… Każda stolica świata zazdrości nam wielkich parkingów w najcenniejszych, historycznych lokalizacjach! Śmiejesz się z Kutna, mieszkańcu Wrocławia? Idź na plac Nowy Targ, którego większa część to betonowa patelnia – bo w ramach „rewitalizacji” umieszczono pod nim podziemny parking, a jego strop jest za cienki, by posadzić na nim drzewa. No, ale kto by tam myślał o drzewach, kiedy w pierwszej kolejności trzeba zapewnić miejsca do parkowania.
Prawo do parkowania urosło w Polsce w latach transformacji niemal do rangi praw człowieka. Wydaje się, że obowiązek zapewnienia miejsca do postawienia swojego auta – najlepiej miejsca darmowego – jest niemalże zapisany w polskiej konstytucji.
czytaj także
Co charakterystyczne, choć parkowanie – nawet to płatne – jest usługą skrajnie nierentowną, w tym samym czasie wiele innych potrzeb mieszkańców nie jest zaspokajanych, bo rzekomo „nie ma na nie pieniędzy”. Brak miejsc w żłobkach czy przedszkolach publicznych uznajemy za niemal naturalny deficyt naszego systemu. No co zrobisz, jak nic nie zrobisz, nie da się, to się nie da – po co drążyć temat? Brak miejsc parkingowych uznajemy za ostateczny dowód na nieudolność władz. No ale jak to, nie ma gdzie zaparkować? Zróbcie więcej miejsc!
Ach, gdyby tak ten sam schemat polscy rodzice stosowali do dostępności miejsc w żłobkach, to przecież… już dawno by te żłobki zbudowano. Ale skoro nikt nie protestuje, nie upomina się, to może nie trzeba wcale ich budować…? Przecież zapłacą sobie prywatnie – myśli przeciętny burmistrz czy prezydent miasta w Polsce.
Komunizm parkingowy
Ten sam schemat oczywiście nie pasuje do miejsc parkingowych, a pomysł, że parkowanie miałoby być usługą rynkową, jak każda inna, budzi powszechne oburzenie. Tak oto w Polsce 30 lat po obaleniu komuny nadal panuje komunizm parkingowy – wszystko może być prywatne, ale miejsce do parkowania ma być na koszt samorządu. Co ciekawe, „komunizm parkingowy” znajduje najgorętszych wyznawców w osobach prawicowych publicystów i polityków Konfederacji, choć i liberałowie nie są od tych podejrzanych, wspólnotowych ciągot wolni.
Co jakiś czas pojawia się za to postulat sprawiający wrażenie „zdroworozsądkowego”. Chcemy odzyskać przestrzeń na placach, ale nie zabierać miejsc parkingowych? Zbudujmy podziemne parkingi! Eureka! To wspaniałe z pozoru rozwiązanie ma jednak jedną potężną wadę: jest potwornie drogie. Koszt budowy jednego miejsca parkingowego pod ziemią w centrum dużego polskiego miasta szacuje się na 100 tysięcy złotych. Podkreślam – jednego miejsca! Mimo to piewcy tego rozwiązania uchodzą niemalże za Salomonów, którzy jednym genialnym pomysłem godzą wszystkich.
W tym momencie mam ochotę zapytać: skoro stać nas na budowę publicznych domków dla aut pod ziemią, to dlaczego uważamy, że nie stać nas na budowę publicznych domów dla ludzi nad ziemią? Na przykład dla tych ludzi, których nie stać na mieszkanie na kredyt – choćby młodych rodziców? Przecież budżet samorządu nie jest z gumy, a tych milionów wydanych na podziemny parking zabraknie na budowę żłobków czy mieszkań komunalnych. Ale kto by się tego czepiał w Polsce, kraju świętego prawa do miejsca parkingowego?
Chcesz mieć korki – buduj parkingi
Warto przy tym pamiętać, że miejsca parkingowe mają to do siebie, że nigdy nie jest ich wystarczająco dużo. Zatem niezależnie od wielkości parkingu zbudowanego przez nas w atrakcyjnym punkcie miasta – zawsze zapełni się on autami. Zwłaszcza w Polsce, w której współczynnik posiadanych aut na jednego mieszkańca już dawno osiągnął skalę nieznaną w wielu europejskich krajach. W efekcie u nas ze zdwojoną siłą działa prawo, które opisał legendarny architekt i urbanista Jan Gehl, autor książki Miasto dla ludzi: „chcesz mieć korki – buduj parkingi”.
Nowa infrastruktura transportowa tworzy popyt na daną formę transportu. Dokładnie tak samo jest zresztą np. z infrastrukturą dla rowerów, o czym przekonał się każdy, kto wywalczył stojak na rowery pod swoim blokiem czy biurem.
Kłopot jednak w tym, że naszym celem powinno być dokładnie coś innego: powinniśmy dążyć do tego, by samochodów było jak najmniej. Bo więcej aut to większe korki, większy smog, więcej wypadków, więcej emisji CO2. Jeśli zatem gdzieś powinniśmy budować parkingi, to nie w centrach miast, ale na obrzeżach albo przy węzłach przesiadkowych – żeby zachęcić kierowców do zostawiania aut i przesiadania się na transport publiczny. Niestety, takiej sieci parkingów do dziś nie ma choćby Warszawa, najbogatsze miasto w Polsce, a jej stworzenie nie jest nawet w planach prezydenta Rafała Trzaskowskiego.
Ten sam Trzaskowski odsunął właśnie w czasie dokończenie obwodnicy Śródmieścia, a parkingi na głównych placach stolicy za jego kadencji trwają i cytując klasyka, „trwają mać”. W Europie Zachodniej, w której burmistrzowie takich miast jak Londyn czy Paryż prześcigają się wręcz w tym, kto i ile miejsc parkingowych w centrum zlikwiduje i w zamian ile posadzi drzew albo wyznaczy dróg dla rowerów, takie podejście dyskwalifikowałoby polityka. Z perspektywy polskiej do posiadania wizerunku „Europejczyka” wystarczy jednak wciąż znajomość języków obcych.
Rynek w Kutnie to Polska w wersji turbo
Skoro takie standardy panują w największych i najbogatszych polskich miastach, to dlaczego w Kutnie miałoby być inaczej?
Przez trzy dekady wolnej Polski wytworzyliśmy pewien wzorzec miejskości, w którego centralnym punkcie jest jeden bożek: prywatny samochód. Nie pomagają kolejne badania fatalnej jakości polskiego powietrza, na które ogromny wpływ (m.in. na poziom NO2) ma właśnie nadmierny ruch aut. Nie pomagają kolejne tragiczne statystyki, szczególnie zabijanie pieszych w terenie zabudowanym, na pasach, a nawet na chodnikach (kilkanaście przypadków rocznie). Tak, dobrze czytacie – w naszym kraju macie szansę zginąć pod kołami w miejscu, w którym samochodu w ogóle nie powinno być! Gdyby w Polsce były pustynie (nic nie ujmując Błędowskiej), to pewnie dałoby się na nich utopić. Witamy nad Wisłą, w kraju nieograniczonych możliwości – jeśli tylko poruszasz się na czterech kołach i masz silnik.
czytaj także
W tym miejscu wielu czytelników pomyśli sobie być może: „ale zaraz, ja też mam samochód albo czasem go pożyczam, lubię nim jeździć, czy jestem częścią problemu”? Otóż absolutnie nie. Samochód to przedmiot użytkowy jak każdy inny, sam go posiadam i zdarza mi się z niego korzystać. Tyle że nie oczekuję, iż wszędzie, gdzie zapragnę pojechać, znajdę duży parking z wolnymi miejscami, a wybierając auto jako środek transportu, jestem przygotowany na niedogodności i konieczność poniesienia dodatkowych kosztów, np. prywatnego parkingu.
czytaj także
Aha, no i rzecz jasna, przestrzegam przepisów ruchu. Coś, co powinno być normalne i na Zachodzie jest, u nas urasta do rangi niesamowitego altruizmu albo wręcz frajerstwa. Bo po co jechać 50, skoro wszyscy wokół jadą 70 w zabudowanym? Po co płacić za parkowanie, skoro można za darmo na trawie? Po co iść 200 metrów od prywatnego parkingu na rynek, skoro można zaparkować na samym rynku? Przecież na wszystkie te przywileje zrzuci się cała wspólnota – z budżetu państwa i samorządów, z których trzeba finansować budowę dróg, remonty miejsc parkingowych i tak dalej, bo opłaty ponoszone bezpośrednio przez kierowców pokrywają te koszty jedynie w 24 proc. W tym kontekście absolutnie nikogo nie powinno dziwić, że w Kutnie postanowiono wydać 40 milionów złotych na kubaturowy, betonowy parking na rynku. Ten rynek w Kutnie to po prostu Polska w wersji turbo, jak jakiś stuningowany golf ze spojlerami i światłami xenon.
W tym wszystkim jest jeden optymistyczny wątek, który mówi wiele o drodze, jaką przeszliśmy przez te lata. O ile Kutno w piosence Kultu było symbolem zaniedbania wynikającego z biedy i faktycznych zapóźnień, o tyle dziś rynek w Kutnie to symbol w najlepszym wypadku błędów, a w najgorszym – bezmyślności.
Wojna pieszych z kierowcami? Nie, tu #ChodziOżycie i bezpieczeństwo
czytaj także
Widać tu jak na dłoni, że przeszliśmy od fazy, w której różne niedostatki naszej przestrzeni mogliśmy zwalać na obiektywne czynniki – takie jak to, że faktycznie nas na coś nie stać – do fazy rozwoju, w której na coraz więcej rzeczy nas stać. Problem jednak w tym, że pieniądze, często gigantyczne, wydajemy w sposób głupi. Ale mimo wszystko z głupotą prościej jest walczyć. Walczmy więc, bo inaczej zostanie nam znowu wspólnie lamentować i ronić krokodyle łzy. Już nie nad brzydotą i brudem, ale nad błotem, w które znowu wyrzucono nasze wspólne, w tym także unijne miliony.
*
Jan Mencwel – animator kultury, publicysta, komentator, działacz społeczny i aktywista miejski, współzałożyciel i przewodniczący stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Autor książki Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta.
**
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.