Kraj

Kolejny rok pracujemy na zdalnym. I kto za to płaci?

W pandemii pracodawcy skierowali osoby pracujące w biurach na pracę zdalną, ale za rewolucją w trybie pracy nie poszła troska o samopoczucie pracowników. Niektórzy wzięli sprawy w swoje ręce – na wyposażenie domowego biura przeznaczyli średnio 2,5 tys. zł. Koszty zdrowia psychicznego nie są tak łatwe do oszacowania, a zapobiec im trudniej niż bólom kręgosłupa. Do tego dochodzi przesyt technologiami, z którym nie każdy potrafi sobie radzić.

Magda od kilku lat wynajmuje kawalerkę na warszawskim Grochowie. Plastikowe stół i krzesło zaczęły jej przeszkadzać dopiero po wybuchu pandemii, kiedy pracodawca zarządził przeniesienie na pracę zdalną. Magda jest specjalistką w branży finansowej i analizuje dane z wielu arkuszy kalkulacyjnych i programów jednocześnie, dlatego tym bardziej dotkliwe było przeniesienie tabelek z dwóch monitorów na ekran podręcznego laptopa. Z niewygodnego krzesła prędko przeniosła się na kanapę, ale i tu, i dokuczał jej coraz silniejszy ból kręgosłupa.

Dopiero po kilku tygodniach jej nalegań szefostwo zgodziło się, żeby pracowniczka zabrała z biura potrzebne sprzęty. Na dwa razy Magda przewiozła taksówką: ergonomiczne krzesło biurowe, dwa monitory, klawiaturę i myszkę. Na 25 metrach biurko już się nie zmieściło. W tym czasie Magda cierpiała bóle tak silne, że oprócz jogi online ratowała się akupunkturą i masażami. – Sądzę, że gdybym miała ten sprzęt od razu, to nie miałabym teraz tylu problemów. A trudno siadać mi do pracy z radością, kiedy doskwiera mi obezwładniający ból pleców – tłumaczy pracowniczka, która od niemal roku nieprzerwanie pracuje zdalnie.

Po wybuchu pandemii biura opustoszały w błyskawicznym tempie. Pracodawcy dostali możliwość oddelegowania podwładnych do pracy zdalnej na podstawie Ustawy o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych. Na jej podstawie pracodawca ma obowiązek zapewnić narzędzia i materiały potrzebne do wykonywania pracy zdalnej, ale najczęściej ogranicza się to do telefonu, ewentualnie komputera i oprogramowania.

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że od marca ubiegłego roku swoją pracę w formie zdalnej wykonywał co czwarty pracownik. Jedni pracują tak cały czas, inni tylko w niektórych okresach. Według badań CBOS-u w pierwszych miesiącach pandemii na pracę zdalną oddelegowano 21 proc. pracowników. Kolejne takie dane ośrodek opublikował za wrzesień – wtedy wskaźnik ten spadł do 12 proc. Mimo że od exodusu pracowników z biur wkrótce minie rok, to praca zdalna pozostaje nieuregulowana w kodeksie. Prace nad jego nowelizacją trwają od jesieni.

Mieszkania za małe na pracę zdalną

Pracę zdalną przy kuchennym stole uskutecznia też Malina. Krakowianka jest zatrudniona w branży kreatywnej i narzeka, że taki tryb pracy odbija się na jej zdrowiu i kondycji. Przed pandemią telefoniczna aplikacja każdego dnia naliczała jej niemal 10 tys. pokonanych kroków. Teraz czasami przejdzie mniej niż 200 metrów. Wynika to również z tego, że z domu Malina pracuje więcej niż z biura. – Zaciera się granica między czasem wolnym a pracą. To się dzieje na moje życzenie, bo wolę zostać dłużej przed komputerem i nadrobić zaległości – tłumaczy. Dodaje, że pracodawca stara się łagodzić skutki delegowania pracy do domu. Co miesiąc Malina dostaje ok. 140 zł na pokrycie kosztów prądu, kawy czy zużycie własnego sprzętu.

Narodziny klasy domowej

– Są takie firmy, które dokładają się do rachunków zatrudnionych, ale większość szefów zakłada, że pracownik sam je pokryje – tłumaczy Łukasz Komuda, ekonomista, ekspert rynku pracy, redaktor portalu Rynekpracy.org.

A do pokrycia jest nie tylko zwiększony koszt elektryczności czy zużycia wody. Wielu osobom prywatne potrzeby zaspokajało słabe łącze internetowe, więc praca zdalna – a do tego często również zdalne lekcje – na dłuższą metę wiązała się z inwestycją w mocniejsze łącze. Podobnie jest z meblami – jeśli pracodawca nie zapewnił porządnego wyposażenia, to koszty wygodnego urządzenia domowego miejsca pracy obarczyły portfel pracownika. A nieergonomiczne stanowisko skutkuje m.in. problemami z układem kostnym czy oczami. Jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Fellowes, firmy dostarczającej ergonomiczne meble i rozwiązania, 53 proc. zdalnie pracujących Polaków twierdzi, że ich domowe stanowisko pracy powoduje więcej dolegliwości niż przestrzeń biurowa. Aż 76 proc. respondentów wydało na sprzęt biurowy własne pieniądze. Wydatki te wyniosły średnio 2,5 tys. zł na osobę.

Jak nie pracować zdalnie w domu z dziećmi – potwierdzone info

Czasami niedoboru sprzętowego nie zażegnają nawet dodatkowe pieniądze. Komuda: – Nasze mieszkania są małe i nie każdy może wstawić sobie biurko. Pozostaje wtedy praca na kanapie z laptopem na kolanach.

Poza kosztami finansowymi i obciążeniami dla organizmu praca zdalna powoduje lub pogłębia problemy mentalne. Łukasz Komuda tłumaczy, że jej efektem jest poczucie alienacji. – Brak rzeczywistych kontaktów z kolegami i koleżankami nie tylko zmniejsza wydajność, ale pogarsza też dobrostan pracownika. Mamy wysyp zwolnień lekarskich związanych z depresją, stanami lękowymi i problemami adaptacyjnymi. Wynikają one m.in. ze zmiany stylu pracy na zdalną.

Szef w uchu pracownika

Poczucie wyobcowania od początku pandemii towarzyszy Barbarze, menadżerce z międzynarodowej agencji reklamowej. – Podczas pierwszego lockdownu schodziłam z leków psychotropowych i bałam się, jak to będzie, gdy z pracą wylądowałam w domu, a świat, jaki znałam, wywrócił się do góry nogami. Przez większość czasu potrafiłam o siebie zadbać, ale jak nadszedł drugi lockdown, zaczęłam mieć obniżony nastrój, co mogło wywołać nawrót depresji – relacjonuje. W omawianiu sytuacji na bieżąco pomagali jej psychoterapeuta i psychiatra.

Pomogło też nowe podejście szefa, który późną wiosną zabronił jej robić nadgodziny. – Potrzebowałam czasu, żeby w ogóle odkryć, że mogę zrobić sobie przerwę. To samo przekazałam dwudziestu osobom, których pracą zarządzam. Mieli te same co ja tendencje do przepracowywania się – tłumaczy. Nawał obowiązków, rozmycie godzin pracy i chęci wykazania się jako efektywny pracownik sprawiły, że szybko poczuła przesyt technologiami. – W każdy weekend jadę do lasu. Zdenerwowałam się, jak zabroniono do nich chodzić. Jestem bardzo aktywna fizycznie, ale to nie wystarczało, żeby odpocząć. Wzięłam się za uprawianie ogródka, pomalowałam płot. I sobie, i sąsiadowi.

– Dla wielu wybuch pandemii oznaczał gwałtowne przeniesienie się w świat technologii. Wpadliśmy w ten świat bez opracowanych regulaminów czy schematów postępowania i zaczęliśmy się topić – tłumaczy Maja Herman, psychiatrka i psychoterapeutka, asystentka w Klinice Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. I wyjaśnia, że przy pracy zdalnej mózg funkcjonuje inaczej niż w warunkach biurowych. – Na zajęciach stacjonarnych student widzi i słyszy mnie z pewnej odległości, a prezentacja jest w wyblakłych kolorach. Na ekranie ma mnie bezpośrednio przed sobą. Jeśli używa słuchawek, to mój głos wpada prosto do jego ucha, a prezentacja ma wyraziste barwy. Do tego musi być w ciągłej gotowości, by odpowiedzieć na ewentualne pytania. Bodźce, które odbiera mózg, są bardziej intensywne niż podczas klasycznego spotkania – wyjaśnia Herman na przykładzie akademickim, ale zaznacza, że w ten sam sposób funkcjonują pracownicy w domowych biurach.

Dodatkowo bodźce płynące z komputera powodują wydzielanie dopaminy, substancji istotnej dla funkcjonowania organizmu i mającej wpływ m.in. na dobre samopoczucie. – Dlatego czasami trudno przestać pracować. A jak się skończy, to mózg już jej nie wytwarza, co może prowadzić do zaburzeń – mówi psychiatrka.

Najpoważniejsze efekty nadmiaru pracy w domu to zespół przewlekłego zmęczenia i zespół wypalenia. Objawiają się one poczuciem zmęczenia od samego rana. – Człowiek się budzi i nie ma siły. Najpierw tłumaczy to sobie tym, że przecież w takim trybie pracy każdy jest zmęczony. Pojawiają się też zaburzenia snu. To pierwszy sygnał, że dzieje się coś złego – wyjaśnia Herman.

Liberalne fantazje o pandemii i nieróbstwie

Koszty krajowe

Łukasz Komuda zwraca uwagę na to, że domaganie się respektowania swoich praw przez pracowników nie jest cechą charakterystyczną polskiej kultury organizacyjnej, w której relacje ustalane są na zasadzie siły: kto ma jej więcej, ten częściej stawia na swoim. Dlatego część pracowników nawet nie pytała pracodawcy, czy ten zapewni jakąkolwiek pomoc w zorganizowaniu domowego stanowiska pracy. – Wiele osób nie próbowało takiej rozmowy zaczynać, obawiając się wręcz kary, jaka mogłaby ich za to spotkać – mówi ekspert.

Guy Standing: Dochód podstawowy pozwala mówić „nie”

Maja Herman wyjaśnia, że wraz z wybuchem pandemii zamanifestowała się bardzo istotna cecha, która wpływa na fizyczne, psychiczne i finansowe koszty ponoszone przez pracowników zdalnych. – To brak umiejętności wyznaczania granic. Na początku ludzie nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości: szef pisał mejle o godz. 20, a pracownicy odpowiadali, bo przecież i tak byli w domu. Później trudno było się z tego wycofać i w końcu pojawiło się wkurzenie. To wszystko przenosi się na relacje w rodzinie, związkach i w społecznościach – tłumaczy specjalistka. I przekonuje, że zjawisko wypalenia i zmęczenia jest już groźne w skali kraju. – Problemem jest też to, że zaburzenia są banalizowane, nawet przez polityków. A w efekcie koszty ponoszą nie tylko pojedyncze osoby, ale też cały kraj i całe społeczeństwo.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij