Kraj, Serwis klimatyczny, Weekend

Praca opiekuńcza na rzecz planety? Feministyczne zastrzeżenia do zero waste

Kapitalizm opiera się na rabunkowej eksploatacji nie tylko planety, ale także nieodpłatnej pracy kobiet. Zero waste, choć sprzeciwia się tej eksploatacji, powiela mechanizmy wyzysku kobiecych ciał i zasobów.

Czy praktykowanie zaleceń ruchu zero waste upraszcza życie kobiet? A może to raczej kolejny obowiązek, który kobiety będą wykonywać w ramach nieodpłatnych prac domowych, tylko w sposób bardziej przyjazny dla środowiska?

Dla większości osób nie będzie pewnie zaskoczeniem to, że kobiety są katalizatorami proekologicznych zmian. Liczne badania pokazują, że kobiety są bardziej skłonne do zmiany osobistych nawyków, diety czy wyborów konsumpcyjnych na te przyjaźniejsze dla środowiska. Nie dziwi więc również, że to one są najbardziej widoczne w ruchu zero waste, który w skrócie można by opisać jako sposób na optymalne zarządzanie odpadami i nastawienie na ograniczanie ich ilości.

W duchu solidarności, empatii i idei zero waste. Ruszyła pierwsza polska sieć sklepów socjalnych

Idea oczywiście szczytna i słuszna, co do tego nie ma wątpliwości. Feministyczne spojrzenie na zero waste pozwala jednak dostrzec coś, co zwykle pozostaje niezauważone. Czy praktyka zero waste nie przysparza kobietom jeszcze więcej nieodpłatnej pracy?

Od kogo wymagamy proklimatycznych wyborów?

Dla wielu osób zero waste to styl życia, który pomógł im zrewidować podejście do przedmiotów w taki sposób, aby uwzględniać kwestie klimatyczne. U podłoża filozofii zero waste niewątpliwie leży antykonsumpcjonizm, który zachęca do ograniczania osobistego śladu węglowego, co wydaje się dzisiaj działaniem bardzo postępowym. Cieniem na deklarowanej postępowości tych idei kładzie się jednak komercjalizacja całego ruchu, bowiem sposób, w jaki promuje się i praktykuje zero waste, utrwala tradycyjne role płciowe i nadmiernie eksploatuje kobiety.

Komercjalizacja oprócz wątków klasowych ma również wymiar genderowy, który wydaje się często umykać naszej uwadze. Od dobrych kilku lat możemy jednak obserwować, jak marki prześcigają się w deklaracjach neutralności dla środowiska, a swoje produkty reklamują jako „eko” czy właśnie „zero waste”. Kiedy jednak przyjrzymy się, jakie to właściwie są produkty, zauważymy, że większość z nich jest kierowana do kobiet.

Nieodpłatna praca kobiet: równość zaczyna się w domu

Lista produktów sprzedawanych jako „w duchu zero waste” jest naprawdę długa, ale wspomnijmy o kilku i zastanówmy się, do kogo są kierowane. Od szamponu w kostce, przez wielorazowe bambusowe waciki do zmywania makijażu, tzw. wielopielo (czyli wielorazowe pieluszki dla niemowląt), po majtki menstruacyjne zamiast jednorazowych podpasek czy tamponów. Wszystkie te produkty sprzedawane są jako zgodne z filozofią zero waste. I wszystkie w większości będą używane przez kobiety.

„Zero Waste Home”, czyli kto poświęca się dla planety?

Medialne uniwersum zero waste to świat zamieszkany przez kobiety, które naturalnymi sposobami utrzymują nieskazitelnie czyste domy, nigdy nie zapominają o własnej torbie na zakupy, robią własne mleko owsiane i samodzielnie mieszają składniki na pastę do zębów.

Znaną popularyzatorką ruchu jest mieszkająca w Kalifornii Bea Johnson, która wyprodukowane przez rok odpady całej czteroosobowej rodziny zmieściła w jednym słoiku. Swoje doświadczenia opisała w książce pod znamiennym tytułem Pokochaj swój dom, czyli jak pozbyć się śmieci, a w zamian zyskać szczęście, pieniądze i czas. Udziela w niej porad dotyczących zakupów bez plastiku, ekologicznego prania i wychowywania dzieci bez wytwarzania dodatkowego śladu węglowego. Twierdzi, że dla niej i dla jej partnera celem było ratowanie środowiska. Tyle tylko, że trud codziennego życia bez odpadów spadł na nią.

To oczywiście tylko przykład. Wydaje się jednak, że nieprzypadkowo ikona zero waste jest kobietą. Działanie w duchu zero waste (a zwłaszcza w zgodzie z jego skomercjalizowaną wersją) wymaga bowiem dużo więcej wysiłku od kobiet niż od mężczyzn. Prowadzenie domu w zgodzie z wymogami zero waste to ogrom nieodpłatnej, niewidzialnej i często też niedocenionej pracy kobiet.

Weźmy choćby planowanie i przygotowanie posiłków. Zero waste zakłada, że posiłki będziemy planować i przygotowywać w taki sposób, aby zredukować lub przynajmniej ograniczyć ilość śmieci, resztek i wyrzucanego jedzenia. Jednak badania wciąż pokazują, że w polskich domach te zadania blisko w 70 proc. należą do kobiet. Są oczywiście pary, które deklarują równy podział tego typu obowiązków. Wymowne jest jednak to, że tylko 5 proc. mężczyzn (w porównaniu do blisko 70 proc. kobiet) jest wyłącznie odpowiedzialnych za przygotowanie posiłków.

Spójrzmy na ruch zero waste szerzej – nie tylko jako sposób zarządzania odpadami, ale po prostu jako działanie prośrodowiskowe. Wiemy już, że najlepszą dietą dla planety jest dieta wegańska oparta na lokalnych produktach. Jeśli chcemy, aby więcej polskich gospodarstw domowych jadło właśnie w ten sposób, kogo tak naprawdę obciążamy, jeśli w praktyce odpowiedzialne za domowy jadłospis są kobiety?

Nie ma równości w polskim domu

Gotowanie to jeden z najbardziej wymownych przykładów, ale nie jedyny. Podobnie rzecz ma się chociażby z robieniem codziennych zakupów. Mimo że w przypadku tej czynności prawie połowa małżeństw w Polsce deklaruje równy podział, to jeśli chodzi o pary, w których odpowiedzialna jest za nie tylko jedna osoba – trzy razy częściej jest to kobieta. Na kim spoczywa więc obowiązek pamiętania o wielorazowych woreczkach na owoce i kto będzie karcony za nieodpowiedzialne używanie foliówek?

Kto ma zasoby na codzienne ratowanie planety?

Zero waste to coś więcej niż sposób zarządzania odpadami. To rodzaj życiowej filozofii i styl życia w zgodzie z planetą. Skądinąd wiemy jednak, że style życia są nieodłącznym elementem porządku klasowego. Dlatego przy analizie praktyk zero waste pod kątem ich upłciowienia nie można tracić z pola widzenia kwestii klasowych przywilejów.

Feministyczne obiekcje do ruchu zero waste nie będą kompletne, jeśli zignorujemy w nich kwestię klasy. Przywołane wyżej produkty sprzedawane pod szyldem „zero waste” są zwykle droższe i trudniej dostępne. Dodatkowo niewiele osób ma czas i siłę, żeby ich używać i o nie dbać.

Zamiast dać się wmanewrować w poczucie winy lepiej porządnie się wkurzyć [rozmowa]

Wyobrażacie sobie matkę, która wraca po pracy i codziennie ma stertę wielorazowych pieluszek dla dziecka do wyprania (a tylko w 15 proc. polskich domów pranie jest obowiązkiem wspólnym)? Kiedy mówimy więc o tym, jak nieekologiczne są jednorazowe przybory kosmetyczne, mamy oczywiście rację. Tylko czy nie jest tak, że mężczyźni, którzy, jak pokazują badania, dużo mniej gotują, piorą, robią zakupy, a przeważnie również się nie malują – mają po prostu mniej szans na podejmowanie nieekologicznych wyborów?

Czy zero waste potrzebuje feminizmu?

Przekonanie feministek drugiej fali, że „prywatne jest polityczne”, stosuje się również do myślenia o ruchu zero waste. Śmieci i lądujące w koszu odpadki są pochodną systemu, zatem ograniczanie ich produkcji musi odbywać się na poziomie systemowych regulacji. Inaczej spocznie na barkach i tak przeciążonych pracą domową kobiet. Kapitalizm opiera się bowiem nie tylko na eksploatacji planety, ale również kobiet. Zero waste, choć ma być kontrą dla tej eksploatacji, powiela mechanizmy wyzysku kobiecych ciał i zasobów.

Na całym świecie kobiety wykonują dwa razy więcej nieodpłatnej pracy domowej niż mężczyźni

Krytyka ruchu zero waste z pozycji feministycznej nie jest wymierzona w negowanie jego postulatów. Przeciwnie, to między innymi feministyczne spojrzenie na środowisko i przyrodę pozwoliło dostrzec nieustanny wyzysk planety, prowadzący do jej wyniszczenia. Rozpoznanie mechanizmu odtwarzania nierówności płciowych w obszarze ruchów proklimatycznych jest konieczne, aby dobrze projektować i mądrze wspierać działania obywateli i obywatelek. Kiedy mówimy o ekologicznych sposobach życia, w tym o praktyce zero waste, nie możemy jednak zapomnieć, kto będzie je wdrażał w polskich domach.

Kluczowe pytanie nie brzmi: co zrobić, żeby kobiety nie były obciążone dbaniem o planetę, ale – co zrobić, żeby w działania proklimatyczne włączyć wszystkich pozostałych?

**
Kasia Bielecka jest studentką socjologii w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij