Kraj

Kartonowy lewiatan z paralizatorem

Śmierć Igora Stachowiaka i sprawa systemowego problemu z policyjną przemocą to nie temat na wojenkę polityczną!

O Polsce po roku ’89 często mówi się jako o państwie z kartonu: fasadowym, fragmentarycznym, bezsilnym wobec rozrywających go grup interesów i trawiących go patologii. W metaforze tej tkwi sporo prawdy, co najlepiej pokazuje afera z warszawską reprywatyzacją. Wymaga ona jednak pewnego uzupełnienia.

Kartonowy lewiatan III RP trzyma bowiem często w ręku twardą pałkę, a przynajmniej paralizator. I za ich pomocą – często na ślepo i dziko – jest w stanie uderzyć naprawdę mocno, aż do śmierci. Co boleśnie pokazuje sprawa Igora Stachowiaka.

Śmierć we Wrocławiu

Piramida patologii

Trudno powiedzieć, co najbardziej w niej szokuje. Od początku wszystko dzieje się nie tak, jak powinno. Policja myli Igora z innym poszukiwanym, nie potrafi spokojnie go zatrzymać i doprowadzić na komendę, szarpie się z nim i dusi go już na wrocławskim rynku. Choć widać, że zatrzymany jest pod wpływem substancji psychoaktywnych, nie bada go lekarz. Następnie skuty, leżący na ziemi chłopak jest rażony paralizatorem w ciemnej toalecie, gdzie odbywa się przeszukanie – w jedynym miejscu na komendzie, gdzie nie ma kamer. Następnie umiera. Po jego śmierci pod komisariatem na wrocławskim Stary Mieście wybuchają zamieszki, policja rozprawia się z nimi twardo, ponad 50 osobom postawione zostają zarzuty.

Nie ma żadnych zapisów z monitoringu tego dnia, świadkom, którzy nagrali szarpaninę chłopaka z policją na rynku, odebrano telefony. Prokuratura dysponuje nagraniami z paralizatora, ale nie stawia nikomu zarzutów. Sprawa przycicha i pewnie by sobie zmarła biurokratyczną śmiercią naturalną w przysypanych kurzem teczkach, gdyby nie zajął się nią TVN.

W efekcie sypią się dymisje w dolnośląskiej policji, ale minister Błaszczak nie jest w stanie w tej sprawie powiedzieć „przepraszam”, nie mówiąc o wyciągnięciu systemowych wniosków. Prokuratura przekonuje, że zarzuty postawić będzie mogła dopiero, gdy otrzyma pełną ekspertyzę biegłych. Na razie utrzymuje, że Igor zmarł w wyniku toksycznej mieszanki środków psychoaktywnych, jaką przyjął, nie za sprawą rażenia przez policjantów prądem.

Wszystko to składa się na przerażającą piramidę patologii w jednej z kluczowych instytucji państwa. Czytając to wszystko, trudno utrzymać elementarne zaufanie do policji i prokuratury. Trudno nie zrozumieć przyczyn gwałtownej nienawiści do policji żywionej przez młodych mężczyzn z klas ludowych, często trafiających w podobne sytuacje jak Stachowiak.

Systemowa brutalność

Najbardziej przeraża to, że sprawa Stachowiaka nie da się przedstawić jako odosobniony przypadek. Rażący chłopaka paralizatorem funkcjonariusze nie pracowali w policji od wczoraj. Chłopak nie zrobił nic, by wzbudzić w nich nadmiarową agresję, nic nie wskazuje na to, by miał jakiś osobisty konflikt z którymś z funkcjonariuszy. Rodzi się więc obawa, że we Wrocławiu mieliśmy do czynienia nie tyle z ekscesem, co policyjną rutyną, która wymknęła się spod kontroli, poszła o krok za daleko i w połączeniu ze stanem zdrowia Stachowiaka doprowadziła do tragedii, którą trudno zamieść pod dywan.

Najbardziej przeraża to, że sprawa Stachowiaka nie da się przedstawić jako odosobniony przypadek.

Że tak właśnie może wyglądać rutyna, pokazuje przygotowany przez Rzecznika Praw Obywatelskich raport na temat brutalności policji. W latach 2008-2015 za znęcanie się nad zatrzymanymi skazanych zostało 33 funkcjonariuszy. W raporcie czytamy o przypadkach bicia, duszenia, gróźb śmierci, upokarzania zatrzymanych na tle seksualnym, wykręcania genitaliów. Ile takich przypadków umorzono, bo lokalna prokuratura miała dobre układy z komendantem? Według przytaczanych przez poznański skłot Rozbrat statystyk, tylko 1,3% skarg na wymuszanie zeznań biciem kończy się aktem oskarżenia. Ile skierowanych do sądu spraw pada, bo policjanci solidarnie bronią kolegów? Ile nigdy nie ujrzało światła dziennego, bo ofiary – często osoby mające na koncie faktycznie popełnione przestępstwa – były zbyt przestraszone, by komukolwiek o tym powiedzieć?

Brutalność policji nie kończy się przy tym na komisariatach. Widać ją także w trakcie zatrzymań czy demonstracji. W 2010 roku w trakcie szarpaniny z policjantami zastrzelony został pracujący na warszawskim targowisku pochodzący z Nigerii handlarz Maxwell Itoya. Prokuratura prowadziła śledztwo, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień, i umorzyła je po dwóch latach. W tym samym 2010 roku obecny prezydent Słupska Robert Biedroń jako obserwator z ramienia KPH uczestniczył w blokadzie marszu skrajnej prawicy na warszawskim Powiślu. Został wyrwany z tłumu przez policję i brutalnie zaciągnięty do radiowozu. Tam miał zostać pobity. Policja z kolei oskarżyła Biedronia o naruszenie nietykalności funkcjonariusza. Zarzuty oddalił sąd.

Scenariusz, w którym w trakcie demonstracji dochodzi do przepychanek z policją, a ta odpowiada z nadmierną brutalnością, powtarza się przy tym ze smutną regularnością. Ostatnio w Poznaniu na antynacjonalistycznej demonstracji, gdzie pod lokalnym biurem PiS policja gwałtownie zareagowała na wejście jednej z demonstrantek na drabinę radiowozu i próbę pomocy jej przez innych uczestników demonstracji. W świat poszły zdjęcia funkcjonariuszy ciągnących po asfalcie młode demonstrantki. W takich sytuacjach efektem często bywają zarzuty o naruszenie cielesnej nietykalności funkcjonariusza, stawiane przez prokuratury osobom, które same czują się ofiarami brutalności policji.

Wszystkie te przypadki każą nam powiedzieć: mamy w Polsce systemowy problem z policyjną przemocą.

AI: Niepokojące działania Policji wobec demonstrantów w Warszawie

Brudny Harry z resortu

Niestety, problem nie tylko w mundurowych. Bo nie zapominajmy o notorycznie przepełnionych więzieniach, gdzie ściśniętym więźniom brakuje papieru toaletowego, a dostęp do kąpieli mają nie częściej niż raz w tygodniu. Ani o tym, jak w Polsce nadużywa się aresztu tymczasowego – zarówno jeśli chodzi o jego długość, jak i zakres stosowania. Areszt tymczasowy stosowany jest często wobec osób, wobec których nie ma żadnych dowodów, wyłącznie w celu wymuszenia obciążających ich zeznań. Ten tzw. „areszt wydobywczy” nie jest niczym innym niż współczesnym narzędziem tortur śledczych.

28 lat po upadku policyjnego państwa PRL aparat państwowego przymusu zachował więc w swojej istocie bardzo wiele z brutalności i autorytaryzmu poprzedniego systemu. Państwo polskie zachowuje się, jakby w swoich głębokich strukturach podzielało przekonanie kojarzone na ogół raczej z Białorusią, że prawa oskarżonych, o więźniach nie wspominając, to jakieś dziwaczne fanaberie. Społeczeństwo – nie wiem, na ile świadomie – kupiło to przekonanie. Brutalność policji dotykała przecież słabych, pozbawionych przełożenia na debatę publiczną grup: młodych mężczyzn z lumpenproletariatu, migrantów, nieprzystosowaną młodzież ze skłotów itd. Chodząca najliczniej na wybory klasa średnia była przekonana, że te wszystkie problemy jej nigdy nie będą dotyczyć.

28 lat po upadku policyjnego państwa PRL aparat państwowego przymusu zachował więc w swojej istocie bardzo wiele z brutalności i autorytaryzmu poprzedniego systemu.

Jest jakimś śmieszno-strasznym paradoksem, że ten system budowały kolejne ekipy solidarnościowe, złożone z weteranów demokratycznej opozycji, ludzi, którzy sami dostawali policyjną pałką, trafiali na dołek, byli bici, siedzieli w więzieniach.

Jednak to doświadczenie wyparte zostało w ich polityce przez importowaną zza oceanu retorykę „prawa i porządku” i „zera tolerancji” dla przestępców. Każdy kolejny szef MSW czy resortu sprawiedliwości chciał być szeryfem, który pogoni złoczyńców, przywróci sprawiedliwość. Każdy chciał być Brudnym Harrym bardziej niż jego poprzednik. W takiej atmosferze trudno się dziwić, że służby mundurowe zachowują się, jak się zachowują.

#Terespol, czyli reżim z tektury

To nie jest temat na waszą wojenkę!

Śmierć Stachowiaka w smutny, przewidywalny sposób włączona została w maszynkę sporu PiS – anty-PiS. PO atakuje brutalizację policji za Błaszczaka i żąda głowy ministra, PiS zaś krzyczy, że za PO było gorzej. Naprawdę, ogarnijcie się ludzie, to nie jest temat dla waszej wojenki. Widoczne na wrocławskim Starym Mieście zdziczenie państwa to problem nas wszystkich. Bo tego zdziczenia nie da się ograniczyć, ono uderzy także w ludzi, którzy przekonani są, że przecież im – jako uczciwym, ciężko pracującym obywatelom – nigdy nie grozi los Igora czy przetrzymywanego w areszcie wydobywczym Starucha. Tolerowana w odniesieniu do kiboli czy półświatka nadmiarowa brutalność państwa prędzej czy później uderzy też w „uczciwych obywateli”.

Widoczne na wrocławskim Starym Mieście zdziczenie państwa to problem nas wszystkich.

Problem z brutalnością siły policyjne mają rzecz jasna w każdym państwie. Policja pracuje, posługując się przemocą, przymusem bezpośrednim, co zawsze stwarza ryzyko nadużyć. Ale można tym ryzykiem zarządzać i tworzyć ograniczającą go kulturę. Zamiast więc przerzucać się, czy gorszy jest Błaszczak z Ziobrą, czy PO, posłowie powinni posłuchać, co do powiedzenia w tej sprawie ma RPO Adam Bodnar. Jego urząd sprawą brutalności państwowych aparatów represji zajmuje się od początku kadencji. I to Bodnar jako jedyny wskazał na konkretne posunięcia, które w przyszłości mogłyby ograniczać prawdopodobieństwo powtórzenia się tragedii znad Odry.

Rzecznik proponuje podjęcie kroków dających faktyczne prawo do pomocy prawnej od momentu zatrzymania na policji. Mówi także o konieczności zdefiniowania w prawie tortur, co pozwoli prokuraturze sensownie ścigać takie przypadki, jak ten z Wrocławia. Ważne by także sensownie ograniczyć stosowanie aresztu tymczasowego. To nie zmieni z dnia na dzień panującej w policji kultury, tego, w jaki sposób traktowani są zatrzymani, nie oczyści policji z osób, które nie powinny tam służyć. Ale może w końcu otworzy drogę do takiego myślenia o policji, w którym policjant jest sługą obywatela, nie zagrożeniem dla niego.

Nie wierzę jednak, by obecny Sejm był zdolny do przyjęcia nawet najbardziej skromnych korekt. Kiedy sprawa Igora przycichnie, konkurs na to, kto jest twardszym szeryfem, zacznie się z depresyjną przewidywalnością na nowo.

Ja spałem spokojnie. Politycy o więzieniach CIA

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij