Kraj, Michał Sutowski

Jaśkowiak na prezydenta. Czy działacze PO dorośli do prawyborów?

W ostatniej chwili do prawyborów w PO przystąpił Jacek Jaśkowiak. Przedsiębiorca, bokser i rowerzysta, facet po przejściach, przyjaciel ruchów miejskich, zwolennik praw kobiet i LGBT. Czy ten eksperyment może się udać?

Czy Jacek Jaśkowiak to dobry kandydat na drugą turę wyborów? Jak mało kiedy trafna jest odpowiedź: „to skomplikowane”. Jest z nim trochę tak, jak z Kosiniakiem-Kamyszem – świetny kandydat na lidera, tylko nie tej partii, do której należy.

Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]

No bo tak. Na prezydenta Poznania – przedsiębiorcę czasów transformacji, boksera i rowerzystę, faceta po przejściach, przyjaciela ruchów miejskich, zwolennika praw kobiet i LGBT – liberalna, wielkomiejska, europejska Polska od centrum do lewa mogłaby wreszcie zagłosować bez zaciskania zębów. Bez ziewania z nudów, bez irytacji (że znowu „mniejsze zło”), bez zażenowania miałkością. Ze szczerą nadzieją, że ich kandydat spuści Andrzejowi Dudzie łomot.

Dla kogo Jaśkowiak?

Jaśkowiaka nietrudno dobrze sprzedać. Facet z jajami, ale postępowy. Wierzy w to, co mówi, i widać to na pierwszy rzut oka. Jakoś tam wrażliwy społecznie, ale i przedsiębiorczy. Zna życie, nie cały czas był politykiem. No i z Wielkopolski – stereotypowego bastionu racjonalności i gospodarności. A przecież wiadomo: najpierw ich Niemcy nauczyli kapitalizmu i walki o byt, a potem im na złość poznaniacy zaplanowali i wygrali powstanie. Polskie z ducha, ale wykonane z pruską precyzją. Praca zamiast męczeństwa i nowoczesność na serio, prosto z Europy, a nie taka przaśna, z dworkowej Kongresówki.

Wybory prezydenckie są do wygrania

Opowieść jak znalazł, prawda? Dla patriotów wersji soft i aspirującej klasy średniej. Także dla hanzeatyckich gdańszczan, których masowy hołd dla zabitego prezydenta był manifestem dumnej mieszczańskiej tożsamości. Dla wrocławian, wielbiących Tokarczuk, gardzących Glińskimi i na tyle zmęczonych Schetyną, że nie dali mu nawet wygrać w liberalnym bastionie. Dla wszystkich samorządowców, którym rząd przykręca śrubę. I dla wszystkich tych, którym Kaczyński przez cztery lata kazał spadać na drzewo ze swymi postulatami. I spragnionych, dodajmy, godnego odwetu, bo przecież nie realizacji interesów – to nie prezydent naprawiać ma szkoły, ochronę zdrowia czy system emerytalny.

Lewica też by go kupiła. Kandydat to nazbyt może „biznesowy”, ale w drugiej turze idealnych i tak nie będzie. Zresztą, wyborca tej formacji nie do końca pasuje do akademickich czy działackich fantazji o wyklętym ludzie ziemi. Statystyczny głosujący na listę SLD PiS-u nie cierpi organicznie, jest nieźle wykształcony i sytuowany, Kościół mu bardziej doskwiera niż bezrobocie, a prawa kobiet uważa za sprawę pierwszo-, a nie drugorzędną.

Żeńska końcówka prawyborczego klopsa Platformy

W pierwszej turze start Jaśkowiaka oczywiście osłabiłby wynik kandydatki lub kandydata lewicy – na jego tle świeżość, wyrazistość i postępowość rozbłysną słabiej, niż gdyby walczyć przyszło z Kidawą-Błońską. Za to później zrobiłoby się ciekawie. Bo spora część lewicowej agendy trafiłaby do samego centrum polityki. I dlatego, że zwycięski prezydent tego sortu wyznaczyłby standardy i tematy sporu, do których łatwiej dorosnąć lewicy niż dzisiejszej Platformie.

Tyle że są z nim co najmniej dwa problemy (zostawmy na boku trzeci, czyli opcję, że jego kandydatura to ustawka, coby media przez chwilę miały o czym rozmawiać, a prawybory w PO nie wyglądały jak nominacja genseka w KPZR). Po pierwsze zatem, na jego niekorzyść zagra fakt, że w Polsce rządzonej przez PiS strona lewa i tak raczej pójdzie wygłosować Dudę. Kluczowym kryterium byłoby więc, kto bardziej w drugiej turze przestraszy wyborców PSL i silniej zmobilizuje prawicowych radykałów do pójścia na wybory – wielkomiejski postępowiec czy centrystka z establishmentu Platformy? A może jednak ważniejszy będzie młody elektorat, pragnący zmiany? Czy kobiety wybiorą wyemancypowaną konserwatystkę, a może raczej wrażliwego macho-demokratę?

Kampania prezydencka Jaśkowiaka jako lidera jednej z dwóch Polsk (no właśnie – liberalnej? otwartej? nowoczesnej? postępowej?) byłaby fascynującym eksperymentem społecznym. Czy elektorat wielkomiejski znalazłby sojuszników w Polsce powiatowej? Czy np. sektor budżetowy (pracownicy usług publicznych) odnalazłby się w narracji o wolnościowej i solidarnej naraz Polsce przyszłości?

Lęki Platformy

Rzecz jednak w tym, że szanse na ten eksperyment są minimalne. Bo drugą przeszkodą – obok lęków konserwatywnego elektoratu – są lęki, ale i całkiem rozsądne kalkulacje działaczy Platformy Obywatelskiej. Jaśkowiak to ciało, jeśli nie obce, to w każdym razie w Platformie osobne. Raczej ikona postępowej fantazji o tej partii niż jej typowy reprezentant. Co innego Kidawa-Błońska – platformerska krew z krwi i kość z kości.

A co z tego wynika? Jeśli „bezpieczna opcja” Kidawa-Błońska przegra – wszyscy mamy przechlapane, bo PiS znów dostanie wiatru w żagle. Ale PO jakoś przeżyje. Będzie sobie gniła powoli, opadała z sił, kombinowała przez kolejne trzy lata, jak tu się wymyślić na nowo. Bo jej kandydatka na premierkę to ucieleśnienie, uosobienie partii, ani lepsza, ani gorsza niż ona sama. Jej ewentualna porażka będzie symptomem ogólnego stanu całości. Jeśli zaś z Dudą przegra „odważny eksperyment” Jaśkowiak, partia weźmie się za łby pod hasłem „co za kretyn wpadł na ten pomysł”. I na gruncie różnych możliwych odpowiedzi może się zwyczajnie rozpaść i spaść do ligi „trzecich sił” polskiej polityki.

Platforma podlizuje się karykaturze prawicowego wyborcy

A w scenariuszu optymistycznym, gdy Andrzej Duda przegrywa? Zwycięstwo Kidawy-Błońskiej to z oczywistych powodów sukces Platformy/Koalicji takiej, jaka jest. Dowód strategicznej mądrości kierownictwa i punkt wyjścia do długiego marszu w obronie demokracji – a przynajmniej tak to będzie w oczach działaczy wyglądało. Za to ewentualne zwycięstwo Jaśkowiaka to jedna wielka niewiadoma.

Owszem, dla PiS byłaby to klęska na skalę cywilizacyjną. Prezydent jako nośnik ideologicznej alternatywy (a nie tylko umiarkowana „obrończyni standardów”) mógłby uruchomić zupełnie nową dynamikę w polityce; „obronie demokracji” nadać jakąś treść, a ideom postępowym autentyczną twarz. Dla lewicy byłby to sygnał, że wajcha światopoglądowa przesuwa się w oczekiwaną stronę – i to lewicy właśnie łatwiej byłoby się odnaleźć w świecie, gdzie postępowy liberalizm (zamiast dzisiejszego „liberalizmu strachu”) jest jednym z biegunów polityki. Porządna socjalna korekta – i jesteśmy w domu.

Polityczny cynizm Polaków. Raport z badań socjologicznych

Tylko co miałaby ze sobą zrobić Koalicja Obywatelska? Osaczona przez rynkowców z Konfederacji i od Gowina oraz konserwatystów z PSL, dla których prezydent Jaśkowiak to jakaś aberracja; na rzecz lewicy tracąca wyborców, którzy wolą postępowy oryginał zamiast kopii; i z prezydentem, który rośnie do rangi autonomicznego ośrodka władzy?

Nie mogę przewidzieć, czy społeczeństwo polskie jest już gotowe na tak postępowego prezydenta, jakim mógłby być Jacek Jaśkowiak. Ale nie mam wątpliwości, że niespecjalnie byłby on w interesie Platformy. Chociaż chętnie dam się zaskoczyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij