Kraj

Hańba i zagrożenie. Kto doprowadził do wybuchu agresji w Przemyślu?

Grupki nacjonalistów i pseudokibiców wywołały haniebną rasistowską burdę. Padły wyzwiska wobec czarnych, policja użyła środków przymusu. Co może z tego wyniknąć, gdy o jakieś 10 minut drogi autem stąd toczy się wojna?

Wystarczyło jedno wideo i kilka plotek z co najmniej podejrzanych źródeł w internecie, by wzbudzić w ludziach strach i wywołać agresję. To, do czego doszło na dworcu kolejowym w Przemyślu, jest nie tylko haniebne, ale i bardzo niebezpieczne.

Odpowiedzialność za haniebne zajścia w Przemyślu, które aż cuchnęły pogromem, ponoszą oczywiście politycy, którzy dla własnych doraźnych korzyści od lat dzielą ludzi na lepszych i gorszych. Grunt pod wylanie nienawiści wobec uchodźców z Ukrainy o nieeuropejskim pochodzeniu był gotowy od dawna. W Polsce za politykę migracyjną nikt nigdy porządnie się nie wziął.

Z letargu nie wyrwał nas nawet rok 2015 – uparcie udawaliśmy, że gdy zamkniemy oczy, to nikt nas nie zobaczy i nikt nie stanie u naszych granic. Splendid isolation w wersji nadwiślańskiej, nie ma się czym martwić, to nas nie dotyczy. Jesteśmy bezpieczni.

Jak wygląda uchodźca? [reportaż z granicy]

Jednocześnie – po cichu, bo z dala od kamer i uwagi dziennikarzy, państwo polskie prowadziło politykę szczelnych granic, stosując push-backi niemal systemowo wobec uchodźców z Czeczenii na przejściu granicznym Brześć–Terespol. Zajmowałem się tym tematem w 2020 roku. Pracownicy polskich organizacji mówili, że to stała praktyka – i to od lat, jeszcze przed rządami PiS.

Gdy tylko skończyła się wojna, Czeczeni stracili status naszych przyjaciół – wrogów naszego wroga, czyli Rosji – i trafili na niepisaną czarną listę. Państwo polskie uznało bowiem, że skoro większość z nich nie czeka grzecznie na przeprowadzenie procedury azylowej do końca i wyjeżdża na przykład do Niemiec, to tym samym wykorzystuje system azylowy, by niezgodnie z obowiązującymi przepisami migrować na Zachód. Dokręcono więc na granicy śrubę, uciekając się także do działań nielegalnych, czyli niedopuszczania ludzi do samej procedury azylowej.

W praktyce wygląda to tak, że gdy osoba z Czeczenii przy pierwszym kontakcie z polską strażą graniczną na dworcu w Terespolu wyraża wolę ubiegania się o azyl, w odpowiedzi słyszy, że nie może. Te odmowy strażnicy uzasadniają brakiem wizy, a później twierdzą, że odpychane od granicy osoby wcale nie chciały ubiegać się o azyl. Rekordziści zebrali nawet po kilkadziesiąt pokreślonych pieczątek w swoich paszportach.

Działania straży granicznej zostały udokumentowane w raportach organizacji pozarządowych, między innymi Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Polska została także skazana przez Europejski Trybunał Praw Człowieka – właśnie za push-back, w 2020 roku.

Uwagę mediów sytuacja na granicy Brześć–Terespol ściągnęła raz – i to pięć lat przed tym wyrokiem. W 2015 roku dziennikarze odkryli, że na dworcu kolejowym po stronie białoruskiej koczują ludzie; zdjęcia kobiet i dzieci obiegły media. Postawa rządu PiS była wtedy tak samo nieugięta jak wobec uchodźców z innych państw, którzy przekraczali granice Unii Europejskiej w następstwie wojny w Syrii. „Polska zamknęła nowy szlak emigracji, powstrzymała napływ muzułmanów do Europy” – brzmiało oficjalne stanowisko rządu wyrażone przez Mariusza Błaszczaka.

Gdy więc kilka lat później na granicy z Białorusią w okolicy Usnarza Górnego stanęli ludzie chcący prosić o azyl – rząd PiS sięgnął po rozwiązania znane od lat z granicy kilka kilometrów dalej. Tyle że tym razem zamieniono białe rękawiczki na skórzane wojskowe rękawice. Ludzi wywożono do lasu, przepychano przez drut żyletkowy, a żeby łatwiej było przekonać społeczeństwo, że są oni zagrożeniem, wprowadzono na Podlasiu stan wyjątkowy i przepędzono media oraz organizacje pozarządowe. Rząd i sprzyjające mu media odkurzyli notatniki z antyuchodźczą propagandą z 2015 roku.

„Co to za kraj, który zasłaniając się stanem wyjątkowym, torturuje dzieci?”

Oczywiście, nie wszyscy uwierzyli w opowieść o młodych byczkach z drogimi telefonami w markowych kurtkach – ale debata, w której dzielono włos na czworo i podważano jedno z podstawowych praw człowieka, jakim jest wystąpienie z prośbą o azyl – w dowolnym miejscu, przez dowolną osobę – zrobiła swoje.

Dziś więc, gdy polskie społeczeństwo w masowym odruchu solidarności wyciąga ręce na pomoc uchodźcom z Ukrainy – to często robi zastrzeżenie: tylko kobiety z dziećmi. Tymczasem na naszej granicy pojawiają się nie tylko kobiety z dziećmi, ale i młodzi mężczyźni spoza Europy. Niektórzy mówią o nich: migranci Łukaszenki. To nieprawda, choć nawet gdyby to byli ludzie oszukani przez reżim w Mińsku, to również należy ich wpuścić. Jednak to nie ludzie z lasów pogranicza, ale studenci, którzy w Ukrainie szukali edukacji na poziomie europejskim, jednak w przystępniejszej cenie niż w Unii. Rosyjskie rakiety wypędziły ich z sal wykładowych w Kijowie, Charkowie czy Lwowie. Na granicę ruszyli razem z uchodźczyniami ukraińskimi, ale jako że w sytuacjach konfliktów zbrojnych powszechną zasadą jest: najpierw kobiety i dzieci – to granicę polsko-ukraińską przekraczają w innym, wolniejszym, tempie. Rozumieją to doskonale.

Dziś w Medyce spotkamy więcej mężczyzn i kobiet nieeuropejskiego pochodzenia niż kobiet z dziećmi z Ukrainy. Kobiety i dzieci przyjmowane są na przejściu dla zmotoryzowanych, skąd odjeżdżają autobusami w stronę Przemyśla. Tam z kolei na wiele z nich czekają już mężowie, rodziny, przyjaciele. Przecież Ukraińcy od lat mieszkają w Polsce razem z nami, mają swoje sieci kontaktów, znają kraj. Obywatele państw nieeuropejskich są tu pierwszy raz i mają prawo czuć się zagubieni. Niektórzy pytają, czy już są w Polsce.

Ale gdy ta złożona i zniuansowana sytuacja zostaje skondensowana do jednego obrazka wykorzystywanego na poparcie plotek i fałszywych newsów – to ja przestaję się dziwić tym ludziom na ulicach Przemyśla, którzy kibicują nacjonalistycznym patrolom i pytają mnie: „Proszę pana, a gdzie są te kobiety z dziećmi?”.

Dwie policyjne suki, namioty i wojskowa ciężarówka, czyli jak sprawić, żeby uchodźcy zniknęli z naszych sumień

Utarliśmy w sobie przekonanie, że pomoc należy się tylko kobietom i dzieciom. Pamiętacie sieroty z Aleppo? W szlachetnym odruchu serca polskie samorządy postanowiły umożliwić dzieciom z Syrii odbycie leczenia w polskich szpitalach. A gdy rząd PiS się temu sprzeciwił, posypały się na niego gromy, głównie ze środowisk progresywnych i proeuropejskich. Gdy straż graniczna wyrzuciła do lasu dzieci z Michałowa – zareagowaliśmy oburzeniem, równie świętym, co słusznym. Ale do wywożenia do lasu, na bagna mężczyzn zaczęliśmy się powoli przyzwyczajać, tak jak już dawno przyzwyczailiśmy się do tonących pontonów na Morzu Śródziemnym.

Dlatego także i teraz łatwiej przychodzi nam pomijać osoby ciemnoskóre, niepasujące do obrazu uchodźcy z Ukrainy, i równie łatwo padać nam ofiarą dezinformacji i manipulacji. Szymon Jadczak na łamach Wirtualnej Polski stawia tezę, że jest to element wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosjan i służy sianiu chaosu oraz nienawiści wśród Polaków do ofiar wojny. Na dowód przytacza dane z Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych i pisze: „w polskim internecie nastąpił w ostatnich dniach skokowy wzrost przekazów antyuchodźczych. Według ekspertów zajmujących się dezinformacją w sieci wygląda to tak, jakby konta podające do tej pory informacje mające uderzać bezpośrednio w Ukrainę, w tym podważając państwowość naszego wschodniego sąsiada, i próbujące wywołać konflikt na tle zaszłości historycznych, teraz przerzuciły się na temat uchodźców”.

By uzmysłowić sobie skalę zagrożenia, wystarczy przeprowadzić proste ćwiczenie z wyobraźni i zadać sobie kilka pytań. Co może wyniknąć z burd na parkingu przed dworcem w Przemyślu, na którym padły wyzwiska wobec czarnych, a policja użyła wobec agresorów środków przymusu bezpośredniego, gdy jakieś 10 minut drogi autem stąd toczy się wojna? Jaki jest efekt doniesień medialnych o tym, co zaszło, w świecie zachodnim? Oraz, co ważniejsze, jaki jest efekt tych doniesień w wielokilometrowych kolejkach przed przejściami granicznym jeszcze w Ukrainie? Co czują ludzie, którzy uciekają przed bombami, gdy słyszą, że w Polsce ktoś może ich pobić za to, że mają inny odcień skóry?

Włożyła rękę do pojemnika z pieczywem. Słowo „kurwa” padło wtedy wiele razy

Agnieszka Jędrzejczyk na łamach OKO.press słusznie pisze: „Nagły wzrost aktywności polskiej skrajnej prawicy i szczucie przez nią na osoby o ciemniejszej karnacji jakoś pasuje do przekazu rosyjskiej propagandy, że Rosja w Ukrainie walczy z nadciągającymi z Zachodu nazizmem i nacjonalizmem”.

Tymczasem polscy nacjonaliści, między innymi z Młodzieży Wszechpolskiej – przez złośliwych nazywani ruskimi agentami – puchną dziś z dumy. Piszą w sieci, że sytuacja opanowana, że na dworcu w Przemyślu już są same kobiety, dzieci i starcy. Po pierwsze to bzdura, po drugie „patrole obywatelskie”, czyli grupki ubranych na sportowo chłopaków w kominiarkach, których spotykam także na drugi dzień po zajściach na dworcu, budzą wśród mieszkańców Przemyśla większy niepokój niż obcokrajowcy o ciemnej skórze. I dopiero teraz strach jest chodzić po zmroku po mieście.

Co robi państwo? Już tego samego dnia, gdy doszło do aktów nienawiści i napaści na obcokrajowców, policja ogłosiła, że nie odnotowała wzrostu przestępstw, a urząd miejski w Przemyślu opublikował specjalny komunikat: „Wraz z obywatelami Ukrainy, którzy uciekają przed wojną, do Polski napływają także osoby odbiegające wyglądem od przeciętnego mieszkańca sąsiadującego z nami kraju. To ich dotyczą pojawiające się ostatnio w sieci informacje o agresywnym zachowaniu, czy wręcz rozbojach. Te wiadomości są najwyraźniej celowo rozsiewane i powielane”. Dzień po zajściach na mieście patrole policji kontrolują grupki nacjonalistów i pseudokibiców.

Na tę chwilę w Przemyślu się uspokoiło, a w Medyce jest znacznie mniej ludzi o nieeuropejskim pochodzeniu. Zadziałały ambasady,  ale w nieoficjalnych rozmowach z przedstawicielami wojsk obrony terytorialnej oraz straży pożarnej słyszę też o opanowaniu sytuacji, zaprowadzeniu porządku. „Problem został rozwiązany” – słyszę.

A mi się marzy ogólnospołeczny rachunek sumienia, wraz z refleksją nad tym, co zrobiliśmy ludziom w podlaskich lasach i co nadal im robimy.

Chciałbym także, abyśmy wszyscy zadali sobie pytanie, czy równie chętnie nieślibyśmy pomoc Ukrainie, gdyby wraz z kobietami i dziećmi uciekali ich mężowie i ojcowie, decydując, że bezpieczeństwo własnej rodziny jest ważniejsze niż obrona kraju. Ta druga refleksja pomogłaby nam przygotować się na długie miesiące, a może i lata życia w jednym domu z ukraińską diasporą.

Nadaždin: Człowiek przeskoczy każdy mur

Na tę refleksję może przyjdzie czas – ale na razie tego czasu nie ma. Polskie władze, media i wszelkie organizacje społeczne – od prawa, do lewa – muszą natychmiast potępić haniebne zachowania nacjonalistów i chuliganów terroryzujących Przemyśl. Służby muszą zbadać źródła fałszywych newsów, a także ustalić, co powodowało napastnikiem, który zaatakował sprzedawcę w sklepie w Medyce. Pomocy należy udzielić każdemu bez wyjątku i nikt nie może działań pomocowych na granicy zakłócać.

To jedyny sposób na rozlewającą się w społeczności lokalnej i w całym społeczeństwie nienawiść podsycaną strachem i niezrozumieniem, która dziś jest tak bardzo na rękę Kremlowi. Wzrusza nas los kobiet i dzieci uciekających z Ukrainy? Jesteśmy dumni z bohaterów stawiających opór agresji? Chcemy wesprzeć walczących z najeźdźcą? To zacznijmy wreszcie robić porządek na własnym podwórku.

A także we własnych głowach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Bartosz Rumieńczyk
Bartosz Rumieńczyk
Dziennikarz
Dziennikarz zajmujący się migracjami, uchodźstwem, prawami człowieka i prawami zwierząt. Przez pięć lat związany z redakcją Onetu, obecnie niezależny. Publikuje na łamach „Tygodnika Powszechnego”, OKO.press czy Wirtualnej Polski. Współtworzy projekt Historie o człowieku.
Zamknij