Kraj

Jak wygląda uchodźca? [reportaż z granicy]

Tu jest pomoc, tu jest człowieczeństwo. Ale wojna wyciąga z ludzi także i najgorsze cechy – mówią na przejściu granicznym w Medyce uchodźcy spoza Europy.

– Dla nas to oczywiste, że kobiety i dzieci mają w tej sytuacji pierwszeństwo – mówią mi ciemnoskórzy mężczyźni na przejściu granicznym w Medyce, ale skarżą się też, że po stronie ukraińskiej doświadczyli brutalnego rasizmu. W Przemyślu z kolei czekają na nich także i tacy, którzy za wszelką cenę chcą z nich zrobić bandytów.

Na granicy

W drodze do Medyki łapię Polskie Radio 24, program prowadzi Adrian Klarenbach, gwiazdor dziennikarstwa TVP. Peroruje: „Teraz widzimy, jak wyglądają uchodźcy. Nie szturmują granicy, przychodzą na przejście”. Klarenbach jednym zdaniem wyraża to, co już słychać w polskim społeczeństwie: prawdziwi uchodźcy to kobiety z dziećmi z Ukrainy, im chcemy pomagać. Tymczasem na przejściu granicznym w Medyce słychać wiele różnych języków, nie tylko ukraiński.

Rozdający wodę i soki mężczyzna mówi mi, że teraz już jest spokojniej – choć ruch trwa tu nieprzerwanie. Zamieniamy kilka słów w międzynarodowym tłumie, który zmierza w stronę Biedronki, bo z placyku przed tym sklepem odjeżdżają autobusy do Przemyśla. Tuż przed przejściem granicznym w Medyce powstało małe uchodźcze miasteczko.

Niebiali też uciekają przed wojną. I też z Ukrainy

Zmierzam w kierunku przejścia granicznego dla pieszych: po lewej stronie punkt pomocowy, z ciepłą herbatą i jedzeniem, po prawej – na gołej ziemi dary: swetry, kurtki, spodnie – można przebierać. Kawałek dalej dwa namioty ogrodowe, w których jest cieplej niż na otwartym powietrzu, oraz punkty medyczne.

Pomarańczowe, zielone i żółte kamizelki wolontariuszy mieszają się z tablicami rejestracyjnymi aut: polskimi, ale i ukraińskimi oraz charakterystycznymi niebieskimi, z dłuższym niż zwykle numerem, którym posługują się ambasady. W tłumie uchodźców dziś wielu jest zagranicznych studentów.

Rozmawiam chwilę z 21-letnim Marokańczykiem. – Studiowałem farmację w Kijowie, uciekłem 26 lutego. Do Lwowa jechałem pociągiem, ze Lwowa na granicę szedłem pieszo. Jestem zmęczony, w nocy jest bardzo zimno, trzeba długo stać w kolejce w Ukrainie, bo jest tam strasznie dużo ludzi. Koszmar.

Żeby poprawić sobie humor, rzucamy kilka niewybrednych epitetów pod adresem Putina. Chwilę później mężczyzna poważnieje i zaczyna narzekać na innych studentów, z którymi przyszło mu dzielić uchodźczy los.

– Wiesz, wielu chłopaków z Indii czy Afryki po prostu nie potrafi stać w kolejce, robią zamieszanie, no i wtedy to, co można załatwić w godzinę, trwa sześć, osiem i więcej godzin.

Po drugiej stronie ulicy spotykam czwórkę z Indii – narodowość poznaję po fladze, którą jeden z nich ma wetkniętą w kieszeń kurtki, tak aby narodowe barwy były z daleka widoczne. Mówią mi, że sami przeszli przez przejście w Medyce, a teraz są wolontariuszami z ramienia indyjskiej ambasady. Oni z kolei narzekają na ukraińskie służby.

– Znają tylko jeden zwrot: go back, go back. Wypychali nas na koniec, mówili, że najpierw kobiety i dzieci. Byli brutalni – na dowód czego pokazują mi wideo nagrane telefonem, ktoś kopniakami przegania mężczyznę z walizką na kółkach.

Wojna. Niebezpieczny moment

Od studentów z Tadżykistanu, którzy grzeją się przy ognisku rozpalonym tuż przy rozłożonych na ziemi darach, usłyszę jeszcze więcej.

– Traktowali nas nie jak ludzi, tylko jak psy. Bili, przeganiali, klęli – to o ukraińskich pogranicznikach.
– Za transport ze Lwowa na granicę po 150 dolarów. Za całe auto z Kijowa 4 tysiące. A jak już dojedziesz na miejsce, cena rośnie – to o ukraińskich przewoźnikach.
– Tu jest pomoc, tu jest człowieczeństwo – to o Polakach, którzy właśnie przynieśli plastikowe kubki z gorącą zupą.

– Ale wojna wydobywa z ludzi także i najgorsze cechy – to już ogólny wniosek o naturze człowieczej, jaki wyciągamy z naszej krótkiej dyskusji.

Ognisko przyciąga kamery i fotoreporterów, rozświetlone pomarańczowymi płomieniami śniade twarze wyglądają i dramatycznie, i malowniczo. Martwię się, że grupa spędzi tę noc pod gołym niebem i na gołej ziemi, ale zapewniają mnie, że ktoś już koordynuje im transport.

– Do Warszawy dziś nie dojedziemy, ale na pewno nas stąd zabiorą.

Tadżykowie mówią mi, że od kilku dni nie zmrużyli oka, więc jak tylko znajdą się w ciepłym łóżku, to będą spać dwa dni. A potem będzie już dobrze.

Kilka kroków w głąb miasteczka pod kołdrami i kocami przytuleni do drewnianych budek, które dziś nie sprzedają kawy i zapiekanek, kulą się Bengalczycy, też studenci. Także i oni nie mają za sobą dobrych doświadczeń po ukraińskiej stronie. Proszę ich o cierpliwość i wyjaśniam, że autobusy, które podjeżdżają po ludzi, zabierają najpierw kobiety z dziećmi.

Uchodźcy z Ukrainy na przejściu granicznym w Medyce. Fot. Monika Bryk

– To oczywiste, kobiety i dzieci są priorytetem – wykazują absolutne zrozumienie dla powagi sytuacji. – Spędziliśmy na zewnątrz już tyle nocy, że damy radę przespać i tę, już w Polsce.

Dopytują też, jak dostać się na pociąg, czy można zamówić taksówkę, no i gdzie szukać noclegu.

Wskazuję im na telefonach kilka grup na Facebooku, na których Polacy oferują darmowy nocleg dla uchodźców z Ukrainy. Namawiam też, by ruszyli w stronę Biedronki, skąd odchodzą autobusy w stronę punktów pomocowych w Przemyślu, i tam ustawili się w kolejkę, by stąd wyjechać.

OK, brother, OK, thank you – słyszę w odpowiedzi, ale widzę, że są zbyt zmęczeni, by w tej chwili ruszyć się spod kołder i koców.

Krążąc po miasteczku, napotykam wielu młodych ludzi o skośnych oczach, ciemnej skórze. Są tu Afgańczycy, Nepalczycy, do auta z ambasady wsiadają studenci z RPA. Przeszli granicę pieszo tego samego dnia rano lub przed południem. Wielu do przejścia szło z daleka, każdy stał w wielokilometrowej kolejce. Jest też sporo dziennikarzy i fotoreporterów pracujących dla zagranicznej prasy, chętnie więc tłumaczę mężczyźnie, którego biorę za kolegę po fachu, gdzie powinien szukać dworca z nocującymi uchodźcami.

Puto: Nowa przyjaźń polsko-ukraińska. Jak by tego nie spieprzyć?

– Słyszałeś tu gdzieś ukraiński język? – rzuca mi na odchodne swoją teorię. – Migranci z całego świata wykorzystują tę tragedię, by przejść do Europy. What a shame. Jesteś reporterem, powiedz to wszystkim!

Studenci o nieeuropejskim pochodzeniu przechodzą niemal wyłącznie przez przejście dla pieszych. Kobiety, dzieci i osoby starsze z Ukrainy kierowani są na przejście dla zmotoryzowanych. Ostatni odcinek przechodzą pieszo i jeszcze przed szlabanami oddzielającymi Medykę od strefy granicznej w znakomitej większości wsiadają do autobusów w stronę Przemyśla. To sprawia, że w miasteczku znajdują się w większości osoby o ciemnej skórze.

Wszyscy otrzymują taką samą pomoc. Są tu i ambasady, i zagraniczne organizacje pozarządowe, i polscy oraz ukraińscy wolontariusze. Ci ostatni byli zaskoczeni, że nie ma tu kobiet i dzieci z Ukrainy, którym przyszli pomagać. Ale jak opowiada nam mężczyzna z Polski, również angażujący się w pomoc – wielu z nich zostało i pomaga, komu tylko może.

Uchodźcy z Ukrainy na dworcu w Przemyślu. Fot. Monika Bryk

Wracam w stronę Biedronki i skręcam w stronę przejścia dla zmotoryzowanych. Szlaban co chwila się unosi, by wypuścić kolejny pełny autobus, który rusza w stronę Przemyśla. Przebiegam szybko przez jezdnię, mijam puste budki strażników i wchodzę pod zadaszoną i oświetloną część granicy. Tu ruch autobusowy odbywa się w zasadzie na okrągło. Gdy tylko po stronie ukraińskiej pojawia się grupa – z drugiej strony dowożone są tu niemal wyłącznie matki z dziećmi oraz osoby starsze – wolontariusze kierują ją do autobusu i tłumaczą, dokąd mają odjechać.

– Teraz jest już spokojniej, ale pokażę panu zdjęcia. Serce się łamie. – Jeden z wolontariuszy przy kotle z zupą wyciąga telefon i pokazuje: dzieci z misiami, dzieci w za dużych kurtkach, dzieci z kubkiem gorącej herbaty.

Dzieci kręcą się między stołami zastawionymi jedzeniem i chrupią ciastka.
– Tych dzieci to najbardziej szkoda.

Patrzcie, jesteśmy mistrzami w pomocy innym, prawda?

Stojąc przy odjeżdżających autobusach, przyglądam się dłuższą chwilę dziewczynce, na oko 12-letniej, owiniętej w przybrudzony różowy koc w serduszka. Dziewczynka ma twarz wilgotną od łez i wzrok utkwiony w szlabany po drugiej stronie. Co chwila wstrząsają nią dreszcze, więc proszę uwijających się obok przy koordynowaniu odjazdów strażaków, by dali jej koc termiczny.

Chłopaki biegną po srebrzysto-złotą folię, a w tym czasie po drugiej stronie pojawia się grupa. Dziewczynka podbiega, jest już cała roześmiania i rzuca się na szyję swojej matce. Za chwilę wracają strażacy i otulają ją folią, a ktoś podsuwa karton z batonami dla młodszego rodzeństwa. Ja również się uśmiecham, gdy widzę, jak wszyscy razem pakują się do autobusu i odjeżdżają w stronę Przemyśla. I w stronę Polski, która akurat ich przywita z szeroko otwartymi ramionami.

Przemyśl

Następnego dnia Przemyśl elektryzuje obiegające internet wideo z kamer monitoringu jednego ze sklepów pod Medyką. Na nagraniu widać mężczyznę, który zaczyna się zachowywać agresywnie wobec sklepikarza. Wchodzi za kontuar, zaczyna się z nim szarpać – w końcu wyciąga nóż.

Wszyscy podają sobie nagranie, w sieci wrze, plotki mnożą się jedna za drugą. „Strach wyjść na ulicę”, „tam kogoś napadli”, „chcieli zgwałcić kobietę”, „nie posyłamy już dzieci do szkół”, „trzeba zrobić porządek”. Za porządek biorą się pseudokibice lokalnej drużyny piłkarskiej Polonia Przemyśl. Wieczorem, w dużej grupie, część w maskach i kominiarkach oraz odzieży patriotycznej, ruszają na dworzec.

Zaczynają się docinki, pokrzykiwania, w końcu groźby i rękoczyny. Na moich oczach kilkunastu rosłych pseudokibiców podbiega do trzech mężczyzn o śniadej skórze i każe im „wypierdalać” z powrotem na dworzec. Sytuację łagodzi nieco obecność dziennikarki z telefonem w ręku, która chce nagrać całe zajście. Pseudokibice zapewniają, że nie chcą nikogo bić, tylko „bronić naszych kobiet”.

Kilka minut później grupę rozpędzają oddziały prewencji, a mężczyźni opowiedzą mi, że wcale nie są uchodźcami, ale pracownikami agencji pozarządowej Humanity First. Na dworzec przywieźli leki, a teraz chcą dojść do auta. Dla bezpieczeństwa podwożę ich na miejsce i wracam po trójkę Hindusów, którzy boją się sami szukać podwózki z powrotem do Medyki, gdzie czekają na nich przedstawiciele ambasady.

W tym czasie, aż do późnych godzin wieczornych po mieście krążą grupki rozochoconych pseudokibiców. Lekko podpite dziewczyny są zachwycone, że chłopaki robią porządek, choć gdy pytam je, czy zaczepiał je ktoś z uchodźców, odpowiadają dziarsko, że ich to by się bali.

– Ale jeden to nawet miał ze sobą broń!
– Tak? Tego to nawet nie słyszałam…

„W mediach społecznościowych pojawiają się fałszywe informacje, że w Przemyślu i powiatach przygranicznych doszło do poważnych przestępstw kryminalnych: włamań, napaści i zgwałceń. To nieprawda. Policja nie odnotowała zwiększonej ilości przestępstw w związku z sytuacją na granicy. #StopFakeNews” – informuje w tym czasie podkarpacka policja na Twitterze.

Pojawia się też wiadomość o pobiciu trzech mężczyzn. „Wiemy, że trójka obywateli Indii zostało pobitych przez grupę pięciu mężczyzn. Jedna z osób jest opatrywana w szpitalu” – poinformował Bartosz Wilk z zespołu prasowego podkarpackiej policji.

Wracam na dworzec. Rozmawiam z grupą Sudańczyków – w Ukrainie studiowali medycynę. – Zostało mi dwa miesiące do zrobienia dyplomu, może uda się jakoś online – zastanawia się chłopak. Jego koleżanka godzinę wcześniej została wyzwana przez pseudokibiców od czarnych kurew, kazali jej „go back to Germany”. Niczym niezrażona odwzajemniła się im soczystym „fuck you!”

Śmieje się, że nie jest dumna z używania takich słów, ale nie pozwoli się nikomu obrażać. – Mam prawo być w Polsce i mam prawo jechać do Niemiec.

Žižek: Jest coś, co Zachód konsekwentnie pomija w swoich kalkulacjach

Na peronach tłoczą się Polacy. Czekają na przyjeżdżających Ukraińców z polską wersją hasła Herzlich willkommen, która tu brzmi: безкоштовно, czyli za darmo – podwózka lub zakwaterowanie. Często z dopiskiem: dla matek z dziećmi.

Tuż przed wyjściem z dworca częstuje się talerzem ciepłej pomidorówki na jednym ze stoisk miejscowych wolontariuszy. Wymieniam wrażenia.

– A pan był wczoraj w Medyce? Tam już nie ma Ukrainek, sami mężczyźni. Skąd przyszli? Z Białorusi. Łukaszenka ich przysłał.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Bartosz Rumieńczyk
Bartosz Rumieńczyk
Dziennikarz
Dziennikarz zajmujący się migracjami, uchodźstwem, prawami człowieka i prawami zwierząt. Przez pięć lat związany z redakcją Onetu, obecnie niezależny. Publikuje na łamach „Tygodnika Powszechnego”, OKO.press czy Wirtualnej Polski. Współtworzy projekt Historie o człowieku.
Zamknij